❤ Rozdział 4 ❤

14 VI 2019 r.

POV Rosji

Minął tydzień od naszego zebrania. Dzisiaj umówiłem się z Ameryką na spotkanie dotyczące mojego ojca. Strasznie się od tego wymigiwał. Próbowałem się z nim skontaktować od początku tego tygodnia, ale nie odbierał ode mnie telefonu. Dopiero dzisiaj "łaskawie" mi powiedział, że ma czas, a zrobił to tak niechętnie, że odechciewa mi się w ogóle wychodzić. No, ale zgodziłem się na tą całą współpracę, więc tyłek ruszyć muszę.

Wstałem z mojej mięciutkiej kanapy i podreptałem do kuchni. Zabrałem z niej wszystkie potrzebne rzeczy, po czym, po kilku minutach wyszedłem z domu.

Szedłem powolnym tempem, bo miałem jeszcze kilka minut czasu. Umówiłem się z tym Pindosem, przed tym całym, nowym centrum handlowym. Mam tylko nadzieję, że nie przyjdą mu do głowy żadne zakupy, bo chyba oszaleję. Tak to jest, sam się spóźniam, a nienawidzę jak robią to inni. Taki już jestem.

Dostrzegłem wielki budynek galerii handlowej, no ale niestety kurdupla już nie ujrzałem. (Co z tego, że jest ode mnie niższy tylko o 10 centymetrów?) Gdzie on jest?

Stałem tak kilka minut, gdy nagle zobaczyłem go wychodzącego z budynku. Czy ja nie mówiłem, że tak będzie?

- No hej Russia. Co tam? - podszedł do mnie. Trzymał w ręce coś w rodzaju shake'a truskawkowego. Nie mam słów.

- Czy ty chociaż raz w życiu, możesz zachowywać się poważnie? 

Już teraz nie mam na niego siły.

- No co? Przecież jest gorąco! Musiałem coś kupić, żeby się schłodzić - zaprzeczył i spojrzał na moją uszankę zza swoich okularów przeciwsłonecznych. - Naprawdę nie wiem jak ty w tym wytrzymujesz... - wskazał na moją czapkę. - ...gdy jest 25 °C w cieniu!

- Można powiedzieć, że to już przyzwyczajenie... - powiedziałem poprawiając ją. - Tak samo jak ty nosisz swoje bryle w zimę.

- Nie zawsze - wziął łyka przez słomkę. - Tylko jak jest słonecznie.

- Dla ciebie to zawsze jest słonecznie - pomyślałem i przewróciłem oczami.

- A tak w ogóle to będziemy tu tak stać, czy gdzieś idziemy? - rozejrzał się. - Bo ludzie zaczynają się na nas gapić.

- Tak chodź - ruszyłem przed siebie - Idziemy do biblioteki.

- Że co? - podbiegł do mnie i zaczął iść po mojej prawej stronie. - TY do biblioteki? Myślałem, że nie wiesz, że takie miejsce istnieje - stwierdził niewinnie mrugając oczami.

- Ha, ha, ha. Bardzo zabawne - Boże, na jaką katorgę ja się skazałem? - Ale tak się składa, że to jedyne miejsce, gdzie będę mógł znaleźć cokolwiek. Niby raz tam byłem i nic nie znalazłem, ale po to tu jesteś, żeby mi pomóc. Może wtedy coś przeoczyłem...

- Mhm... - pokiwał głową cały czas pijąc napój.

Jestem prawie całkowicie pewny, że nawet mnie nie słuchał. Odwróciłem głowę znowu przed siebie i przyspieszyłem kroku.

- Przynajmniej mnie nie zaczepia...

Nagle poczułem jak puka mnie w ramię. No to wykrakałem. Znów na niego spojrzałem.

- Chcesz? - powiedział podsuwając mi kubek pod nos.

- Żartujesz? - zapytałem. - Serio chcesz mi dać napój, który przed chwilą piłeś? Nie chcę się od ciebie zarazić żadnym choróbskiem.

- No weźźź... Przecież do tego nie naplułem. A po drodze nie ma kosza, by wyrzucić, a nie chcę tego zmarnować, gdy jest w połowie pełne.

- Ale słomka jest mokra od twojej ślin-

USA wytarł słomkę w swoją koszulkę. Po czym wepchnął mi w ręce kubek.

- Zwrotów nie przejmuję - powiedział promieniście i mnie wyprzedził.

Boże, czemu? Szedłem za nim zastanawiając się co zrobić.

- Może spróbuję, w końcu wytarł to coś... - wziąłem łyka... i natychmiast wyplułem. - CO TO W OGÓLE JEST ZA SMAK?!

Ameryka odwrócił się i uśmiechnął.

- Jak to jaki, Rosyjko? - spytał przy czym niewinnie zamrugał oczami. - Liczi.

- Kto może takie coś pić?! - zapytałem z niedowierzaniem.

- Jaaa... i... tylko ja - zaśmiał się pod nosem. - Życie jest za krótkie, by wszystkiego nie spróbować.

- Taaa... Zwłaszcza, gdy żyjesz nieskończenie długo - zażartowałem.

Ameryka się zaśmiał. Ale nie był to taki sarkastyczny śmiech jakiego zwykle używa, tylko bardziej... szczery? Nigdy go wcześniej nie słyszałem. Chyba miałem rację, że na osobności jest bardziej otwarty. Nie wiem jak to ująć. Ale na pewno jest mniej uszczypliwy i chamski, niż zazwyczaj, więc dla mnie może nawet tak zostać. 

Jednak zdałem sobie z czegoś sprawę. Naprawdę to co powiedziałem go tak rozbawiło? Nawet jeżeli, to ma naprawdę niskie standardy, jeżeli chodzi o żarty. 

Zanim się obejrzałem staliśmy przed biblioteką. Weszliśmy do środka. No dobra. No to jedziemy z tym koksem.

POV USA

W końcu tu dotarliśmy. Myślałem, że to potrwa wieki, biorąc pod uwagę, jak on się wlecze. 

- No to.... czego szukamy? - zapytałem. - Masz na oku coś konkretnego?

- Niekoniecznie... - Russia ruszył w stronę działu historycznego. - Ale może coś tutaj znajdziemy.

Poszedłem za nim w jeden z korytarzy i zaczęliśmy przeglądać regały. Nie minęło kilka sekund, a już poczułem, że atmosfera znacznie zgęstniała. Postanowiłem to zmienić.

- Dobrą przemowę wystawiłeś tydzień temu - zagaiłem. - Była naprawdę ciekawa i poruszająca.

Usłyszałem jak Rusek odwraca się w moją stronę i pyta:

- Serio? Słyszeć coś takiego z twoich ust to naprawdę coś wyjątkowego - zaśmiał się. - Zazwyczaj, to wytykasz innym tylko ich wady.

Heh. Pierwszy raz słyszę, jak ktoś mi to mówi prosto w twarz. Ale pewnie wszyscy inni też tak uważają. Niestety.

- Zazwyczaj - podkreśliłem. - Czasami nie jestem taki chamski.

- Czasami - zaznaczył chłopak.

Obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Kurde, nie rozmawia się z nim tak źle jak się tego spodziewałem.

Wróciliśmy do szukania czegoś, co mogłoby się nadać. Naprawdę musi być tu tak dużo książek?!

- To biblioteka, idioto - skarciłem się w myślach.

- Ej chyba coś znalazłem - powiedział Rosja. 

Wstałem z kolan i spojrzałem na trzymaną przez niego książkę.

- "Krzyżacy". Myślisz, że to coś ważnego? - zapytał.

- Daj mi to - rzekłem, a chłopak podał mi książkę. Otworzyłem ją na losowej stronie. - "Ty do mnie z pergaminem, a ja do ciebie z dzidą!" - przeczytałem na głos.

- Yyy... Kogo to książka? - zapytał zdezorientowany Rosja.

- Sienkiewicz - przeczytałem z okładki. - Ale z jakiego on był kraju?

- Chyba z Polski.

- To fajne tam mają obyczaje - powiedziałem. - Ale tak czy siak, to na pewno nie jest powiązane z ZSRR. Chyba żebyś pamiętał jak twój ojciec biegał z dzidą? - zażartowałem.

Rosja się zaśmiał. Właściwie... nigdy wcześniej nie słyszałem żeby to robił. Nie był taki zamknięty w sobie, jak wcześniej sądziłem.

Uśmiechnąłem się. Może to popołudnie nie będzie takie bezowocne?

POV Rosji

- Нет. Chyba bym coś takiego pamiętał - powiedziałem między przerwami w śmiechu, po czym odetchnąłem i uspokoiłem oddech. Spojrzałem na USA. - Ale za to nie wiem co mógł robić na wojnie, bo dzieciom nie powinno się mówić takich rzeczy.

Już miałam go o to dopytać, ale sam mi odpowiedział.

- Wiesz, ogólnie jak był w porozumieniu z ojcem Niemca, to niezbyt go wojna obchodziła. Dopiero jak go zdradził to zaczął działać. No i chyba już wiesz, co stało się z III Rzeszą potem - umilkł i za chwilę dodał. - Ogólnie nie robił nic takiego co mogłoby się przyczynić do jego śmieci, obviously - po tych słowach powrócił do poszukiwań.

- No spoko, tylko, że sam akurat tyle wiedziałem - zacząłem dalej szukać. - Bardziej interesują mnie szczegóły związane z Zimną Wojną.

Ten jakby zamarł, po czym zaczął się tłumaczyć:

- Słuchaj, powiedziałbym ci coś o tym, ale jest to jednak miejsce publiczne, a nie chcę by wyciekły jakieś ważne informacje.

Ważne informacje? Muszą naprawdę dużo przede mną ukrywać. Wiem jednak, że Ameryka jest osobą najbardziej powiązaną z moim ojcem. Oraz wiem, że muszę wycisnąć z niego wszelkie wiadomości.

- Rozumiem - odrzekłem. - A gdybyś mi te informacje przesłał? No wiesz, żeby już odpuścić sobie dalsze spotykanie się.

- Odpada - zaprzeczył. - A jak, to ci przyślę, wycieknie do sieci? Pomyślałeś o tym?

Faktycznie. Nie pomyślałem.

A gdyby tak... Nie to zły pomysł... Naprawdę nie chcę tego mówić na głos, ale... Kurde, raz kozie śmierć...

- A co powiesz, jeżeli porozmawialibyśmy o tym... - kurwa, nie wierzyłem, że to mówię - ...w moim domu...?

Usłyszałem jak USA odkłada na półkę czytaną książkę.

- Uuu Russia~ - odpowiedział nadal stojąc do mnie plecami. - Nie sądziłem, że już na pierwszym naszym spotkaniu zaprosisz mnie do własnego domu~ - dopowiedział flirciarskim głosem.

Poczułem jak się rumienię. Co? Rumienię?! Kurna, nienawidzę mojego ciała. Nie dość, że cały czas jestem zmęczony, to jeszcze to!

Po chwili dotarło do mnie, co powiedział. Czemu on musi mieć takie skojarzenia?
I jeszcze jedno... Czemu mnie to ruszyło w taki sposób!?

- D-dobrze wiesz, że chodzi mi o coś innego! - głośno zaprzeczyłem. - Coś w rodzaju indagacji... - dodałem już spokojniej.

- Czyli jeśli dobrze rozumiem, to chcesz mnie zaprosić do twojego własnego domu, gdzie bez żadnych świadków, zamierzasz przeprowadzić ze mną prywatny wywiad, by uzyskać bardzo intymne informacje~ - poczułem jak kładzie mi dłoń na ramieniu, po czym szepnął mi do ucha. - Nie wiedziałem, że masz tak brudne myśli~

Dobra. Mam już tego serdecznie dość. Wziąłem jedną lepszą książkę i odwracając się wepchnąłem mu w ręce.

- Masz. Może to przeanalizuj - chciałem już zakończyć ten niezręczny dla mnie temat.

Ameryka spojrzał na okładkę, po czym pojawił się u niego, jeszcze bardziej zboczony wyraz twarzy.

- "Pięćdziesiąt twarzy Greya"? Rosyjko, naprawdę nie musisz udawać, jeżeli żądasz ode mnie czegoś bardziej... sprośnego~ - USA poruszył znacząco brwiami. Dlaczego akurat ta książka musiała się tu znaleźć?!

- Ja pieprzę - myślałem, że ująłem to bardzo jasno.

- Ale kogo piep- - zakryłem mu usta ręką. Już nie mam ochoty tego słuchać. Wystarczy.

- Możesz się skupić? Chyba oboje chcemy stąd wyjść jeszcze przed zmrokiem? - zapytałem.

- No 'kay - zabrał sobie moją dłoń z ust. - A weź obczaj tą książkę na górnej półce. Bo skądś ją kojarzę... - dodał drapiąc się po głowie.

Zrobiłem jak mi kazał. Sięgnąłem i zdjąłem książkę z górnego regału. Spojrzałem na nią. Miała czerwoną okładkę, a na niej znajdował się... nie... to niemożliwe...

- To przecież znak, który znajdował się na fladze mojego ojca... - uśmiechnąłem się i spojrzałem na niego. - Dziękuję za pomoc, to na pewno pomoże w szybszym rozwiązaniu sprawy.

Ale Ameryka zamiast odpowiedzieć, tylko patrzył na książkę przerażony. Stał jak wmurowany. Nawet nie przyglądając mu się dokładnie, widziałem jak drży ze strachu.

Zacząłem się denerwować. Położyłem mu swoją rękę na ramieniu. 

- Ej, wszystko gra? - zapytałem zaniepokojony.

- W-what? - powiedział to tak, jakby obudził się z transu. - T-tak, wszystko dobrze, tylko... - zrobił pauzę. - Nieważne...

Rozejrzał się niepewnie, po czym dodał już uśmiechnięty:

- To co wychodzimy?

- Mhm... - nie byłem już w ogóle co do niego pewny. Miał takie wahania nastroju jak kobieta z okresem. Chyba, że chodzi o coś innego..

Wyszliśmy z przedziału i podeszliśmy do siedzącej za ladą bibliotekarki. Podałem jej wcześniej wybraną książkę. Kobieta bez patrzenia na nią, czy nawet na mnie, wydała mi nią.

Gdy wychodziliśmy z biblioteki, było już grubo po 14.

- No to powodzenia w analizowaniu tej lekturki. Ja już będę iść. Muszę się jeszcze z kimś spotkać. Bye!

- Oh, okej. Jeszcze raz dzięki za pomoc - uśmiechnąłem się. - Zadzwonię, jak jeszcze będę chcia-

Jednak jego już nie było. Zdążyłem jedynie dostrzec jego szybko oddalającą się sylwetkę. Ciekawe do kogo się tak spieszy? Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi.

Ruszyłem w drogę powrotną. Jeszcze raz spojrzałem na książkę. Mam naprawdę nadzieję, że jakoś mi pomoże.

Uśmiechnąłem się. Cieszyłem się z tego, że udało mi się nawiązać z Ameryką jakiś sensowny kontakt. Nie jest on taki żenujący i złośliwy, jak wcześniej sądziłem. Może, jak się jeszcze lepiej poznamy, zostaniemy nawet przyjaciółmi?

Zaśmiałem się pod nosem.

O czym ja gadam? Przecież jesteśmy konkurencją, tu nie ma miejsca na przyjaźń. A przy okazji mam teraz ważniejsze sprawy na głowie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top