❤ Rozdział 15 ❤
17 VI 2019 r.
POV USA
Pamiętam, że było już dosyć późno, gdy pierwszy raz od kilku godzin otworzyłem oczy. Ku mojemu zdziwieniu spało mi się niewiarygodnie dobrze.... i do tego miękko?
Cicho ziewnąłem i zamrugałem kilka razy, by wyostrzyć wzrok. Nadal, jak zapamiętałem, leżałem w łóżku nie przykryty kołdrą. To dlaczego, pomimo tego jest mi tak ciepło? Minęło kilka dobrych chwil zanim się domyśliłem. I to zostawiło we mnie ogromną traumę wraz z zażenowaniem.
Zasnąłem. Przytulony. Do. Rosji.
Już miałem się odsunąć i uciekać jak najdalej, jednak zauważyłem coś ciekawego. Ja zasnąłem pierwszy, więc jasne było to, że ułożyłem się w tej pozycji nieświadomie. Jednak on prawdopodobnie się nie odsunął i poszedł, tylko lepiej... odwzajemnił uścisk.
Byłem zszokowany. Rosja, którego znam, by czegoś takiego nie zrobił, a już na pewno nie bez przymusu. A jednak tu został i dokonał czegoś, co wykraczało za moje granice pojmowania jego logiki. Byłem pewny, że musiał mieć coś konkretnego na myśli, gdy naszło mu to na myśl. Jednak co? Pewnie nigdy się nie dowiem.
Jednakże nie mogę zaprzeczyć, że podobał mi się sposób w jaki sprawy się obróciły.
Cicho mruknąłem z zadowolenia i szepnąłem do jeszcze śpiącego kraju:
- Wstawaj Russia... Jest już dość późno, a przecież mamy dziś dużo do zrobienia... - pogładziłem go delikatnie po plecach.
- Jeszcze pięć minut... - wyszeptał.
Jednak jego spokój nie trwał długo. Gdy tylko usłyszał jak blisko znajdowało się źródło dźwięku, z którego pochodził mój głos, od razu szeroko otworzył oczy. Uśmiechnąłem się w jego kierunku, jednocześnie śmiejąc się w duchu, jak komicznie teraz wyglądał.
- Morning~ - przybrałem uwodzący ton głosu, patrząc mu przy tym prosto w oczy.
On na te słowa strzelił buraka i z wielkim zamachem się ode mnie odsunął, lądując przez to z wielkim impetem na ziemi. Powoli usiadłem i spostrzegłem, że on robi to samo na podłodze, tylko w przeciwieństwie do mnie, łapie się za głowę. Dość szybko zauważył, że się na niego patrzę i już chciał zacząć się tłumaczyć, ale zanim zdążył to zrobić, dorzuciłem swoje 5 groszy:
- Naprawdę macie ciekawe zwyczaje tam u siebie w Europie, Russia. Żeby już od kilku dni, od rozpoczęcia przyjaźni z daną osobą, zasypiać z nią w jednym łóżku? Szczerze nie sądziłem, że takie myśli przyjdą ci do głowy. Teraz serio boję się nawet pomyśleć... - zrobiłem pauzę, mrużąc przy tym oczy. - ...jakie sprośności musiałeś zrobić z moim ciałem, gdy spałem...~ - sugestywnie włożyłem rękę pod moją bluzkę i zacząłem jeździć nią po torsie.
Rosja, nadal czerwony jak pomidor, zaprzeczył:
- NIC CI NIE ZROBIŁEM! PRZYSIĘGAM! - uciął. - Mogę to wyjaśnić! Mogę... - jednak się zawiesił. - Okej, nie mogę. Ale wiedz, że nie robiłem tego, by zrobić ci krzywdę, czy cię wyśmiać. Tylko dlatego, że poczułem taką potrzebę - pomyślał chwilę. - Kuźwa, to jeszcze gorzej brzmi - pokręcił głową zrezygnowany.
Cicho się zaśmiałem, po czym odpowiedziałem:
- Spokojnie, rozumiem to - odparłem już całkiem na poważnie. - Każdy ma czasem potrzebę przebywania blisko z drugą osobą, tylko.... czemu akurat ja? - tego jednego nie pojmowałem w toku jego myślenia.
- Bo ja... - odetchnął jakby się zbierał na coś większego. - J-ja naprawdę cię lubię... tak serio... - przełknął ślinę. - Oczywiście są osoby, z którymi mi się też miło spędza czas, ale nigdy nie zdarzyło mi się, by w tak krótkim czasie, tak silne emocje wywołał we mnie wróg. I-i bardziej pozytywne niż wszystkie inne - obrócił głowę, cały czerwony. - Chyba wiesz o czym mówię.
N-nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak silne emocje u niego wywoływałem. Czy naprawdę jestem dla niego taki wartościowy, żeby tak o mnie myślał? Nie potrafiłem tego ująć w słowa... Jednakże jestem naprawdę szczęśliwy, bo czuję dokładnie to samo. Kocham jego towarzystwo i cieszy mnie każda chwila z nim spędzona. Jest on pierwszą osobą jaka wywołała u mnie tak szczere uczucie. Nie spodziewałem się, że to powiem... ale chyba po tylu próbach zaprzeczenia, muszę nareszcie przyznać, że się w nim zakochałem. Tak naprawdę zakochałem.
Postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy, by jeszcze bardziej pogłębić to uczucie u mnie, jak i u niego.
Chociaż gdzieś tam, na samym dnie serca wiem, że na samym końcu nie wyniknie z tego nic dobrego.
Pokiwałem głową i wstałem z łóżka, pomagając mu zrobić to samo.
- Doskonale wiem o czym mówisz - oplotłem go ramionami. - Bo czuję dokładnie to samo.
POV Laosu
Stałem już od kilku dobrych minut pod drzwiami i nadal nie mogłem się przełamać, by do nich zadzwonić. Wiem, że ta osoba była moim przyjacielem, ale dla mnie przebywanie z nim sam na sam, nie było jakkolwiek rozsądne. Zawsze starałem się do niego przychodzić z osobą trzecią (głównie Wietnamem), ale nie mogę pozwolić, by ktokolwiek jeszcze dowiedział się o tej całej konspirze zaplanowanej przez właściciela owego domu. Dla dobra Ameryki.
Odetchnąłem i nareszcie drżącą ręką zadzwoniłem do drzwi.
Nie musiałem długo czekać na odpowiedź, nie minęło 10 sekund, a drzwi się otworzyły. Wyjrzał zza nich niebieskoskóry kraj:
- Kto tam? Czego- - urwał od razu, gdy zauważył, że to ja. - Laoś!! - przytulił mnie tak mocno i niespodziewanie, że w jednej chwili zabrakło mi powietrza. - Jak się cieszę, że cię wi- - kopnąłem go z całej siły w nogę, przez co on mnie od razu puścił. - A-agresywny jak zwykle... - odsunął się, cicho przy tym jęcząc z bólu.
Jeżeli miałbym odpowiedzieć na pytanie czemu na wszelkie akty czułości i sympatii reaguję nie inaczej, niż nagłym atakiem agresji, to nie umiałbym odpowiedzieć. Wydawałoby się, że może po prostu nie lubię tego typu zachowań, czy coś innego, ale prawda była całkiem inna. Podobało mi się, gdy ktoś ukazywał wobec mnie jakieś pozytywne uczucia. Może po prostu bałem się, że skończy się to czymś więcej, a ja nigdy nie byłem w stałym związku i nie wiedziałbym jak się zachować? A może był to akt samoobrony, bo w końcu jestem krajem komunistycznym stale wystawionym na zagrożenia? W każdym razie, Kuba obrywał ode mnie najwięcej, bo jak już wiadomo, naprawdę, ale to naprawdę mu się podobam.
- Posłuchaj, wiem, że przyszedłem bez zapowiedzi, ale mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko... - zapytałem nieśmiało, chociaż doskonale wiedziałem jaka będzie odpowiedź.
- Nie no co ty! W niczym mi nie przeszkadzasz! - zaprzeczył, żywo przy tym gestykulując. - Wejdź, jak chcesz jeszcze ze mną porozmawiać, bo chyba nie będziemy stać w wejściu... - wpuścił mnie do środka.
Pomimo wielu niesłusznych plotek, jakie krążyły pomiędzy krajami, Kuba miał dość schludne mieszkanie. Wszystko miało swoje miejsce i nic się nie gubiło. Przynajmniej zawsze tak było, gdy ja tu przychodziłem.
Chociaż warto jest zaznaczyć też to, że nikt (na szczęście ja też) nie był w jego sypialni. Aż ciarki mnie przechodzą na myśl jakie trupy prawdopodobnie chowa w szafie.
Powoli pokierowałem się w stronę jego salonu, gdy nagle zaciekawiony gospodarz mnie spytał:
- Szczerze myślałem, że przyjdziesz z Wietnamem, czy kimś innym... - nie ukrywał zdziwienia. - Coś się stało?
Cicho westchnąłem. Nie mogłem mu powiedzieć prosto z mostu po co przyszedłem, bo na pewno nie przyjąłby tego pozytywnie. Postanowiłem podejść do tego tematu na okrętkę.
- Nic... Chciałem o czymś z tobą porozmawiać - stwierdziłem siadając przy stole. - I nie sądzę, by ktoś trzeci był przy tym potrzebny.
Ten tylko uśmiechnął się i pokierował do kuchni, skąd krzyknął:
- Chcesz coś do picia?!
- Może być herbata - odpowiedziałem. Jednak po chwili ciszy dodałem. - Tylko nawet nie myśl, by mi coś tam dosypywać! - doskonale wiedziałem do czego był zdolny.
Kuba tylko parsknął ze śmiechu:
- Pff... Nawet mi to przez myśl nie przeszło - wrócił do pomieszczenia z napojem, także dla siebie. - Czy ja kiedyś zrobiłem coś, aż tak złego...?
Przewróciłem oczami i stwierdziłem:
- Życia by mi nie starczyło, aby wszystko wymienić...
Kuba oprał się wygodniej i wskazał na mnie palcem.
- Może... Ale to nie oznacza, że ty jesteś niewinny - uśmiechnął się przyjaźnie, co można u niego zaobserwować naprawdę rzadko, a już tylko wtedy, gdy jest wśród najbliższych mu osób.
- Oczywiście - wzruszyłem ramionami. - Trzeba przecież walczyć o swoje prawda? "Oko za oko, ząb za ząb", jak głosiło niegdyś Prawo Hammurabiego...
On wziął tylko łyk herbaty, gdy na jego twarz wpłynął już nie ten sam przyjazny uśmiech. Cisnęło mu się coś na usta i to coś, nie było tak samo przyjazne jak wcześniej. Atmosfera zrobiła się znacząco gęstsza, gdy on nareszcie zdołał powiedzieć:
- Skoro tak stosujesz się do tych zasad, to wyjaśnij mi jedno... - zrobił dramatyczną pauzę. - ...Czemu tak bardzo chcesz obronić Amerykę przed wymierzeniem mu sprawiedliwości?
S-skąd... Skąd on to wie...?
Byłem totalnie przerażony. Czyżby już się dowiedział, po co tu naprawdę jestem? Czy zdradziło to moje zachowanie, czy może zdawał sobie z tego sprawę od początku? A może mówi tylko o tej sytuacji z przed paru dni? Tak czy inaczej, postanowiłem go w tym na razie nie utwierdzać, by kupić sobie jeszcze trochę czasu, aby się jeszcze lepiej przygotować.
- Nie wiem o czym mówisz. Nigdy nie chciałem go bronić. Przecież-
- Nigdy? Jesteś tego taki pewien? - wstał i podszedł do mnie powolnym krokiem. - Widzę przecież, że coś ukrywasz. Znam cię na wylot.
Może każda inna osoba, która by to usłyszała, przeraziła by się na taką wiadomości, ale nie ja. Dla mnie to było normalne, że Kuba tyle o mnie wiedział. Kiedyś mu ktoś zaproponował aby się leczył, ale myślę, że nie jest to konieczne, bo na pewno kiedyś samemu mu przejdzie to zainteresowanie moją osobą. Na pewno...
- Dobra... Chyba raz o tym wspominałem, gdy pokazywałeś mi wiadomości, ale-
- Chcesz znowu o tym rozmawiać, tak? - westchnął i przysuwając krzesło bliżej mnie, usiadł. - Nie wierzyłem, że to jeszcze od ciebie usłyszę, aleeeee... - zamyślił się. - ...no dobra. Może uda ci się mnie przekonać do zmiany zdania, ale nie oczekuj niczego za darmo...
Westchnąłem i pokręciłem głową. Wiedziałem, że tak będzie. Mówiłem USA, że nie będzie tak prosto. Mam tylko nadzieję, że bardzo dobrze odwdzięczy się za moje poświęcenie.
- Więc zapytam jeszcze raz: Czemu tak bardzo chcesz go bronić? Co takiego w nim widzisz? - spytał lekko podirytowanym głosem.
Denerwował się już na samym początku. Nie podoba mi się to.
- Słuchaj... Bądźmy realni. To prawda, że Ameryka przez wiele lat swojego życia, ba, przez większość, był okropnym egoistą i fałszywcem, ale teraz, uwierz mi, naprawdę chcę się zmienić.
On tylko parsknął.
- Naprawdę tak sądzisz?! Skąd możesz mieć taką pewność? Przecież równie dobrze, ciebie może teraz oszukiwać - stwierdził bez skrupułów.
Trudno było odeprzeć ten argument. Jednak ja byłem na to przygotowany.
- Choćby stąd, że zaprosił cię na przyjęcie. A nawet gdyby udawał, że zamierza zmienić swoją postawę, to w życiu by tego nie zrobił. Przecież wiesz jaką pawi do nas nienawiścią, nie ważne jak bardzo starałby się udawać miłego - wzruszyłem ramionami.
Zdziwiły go moje słowa. Nie spodziewał się, że tak sprawnie go obronię.
- Cóż, z tym się muszę się zgodzić - wzruszył ramionami. - W takim razie zadam już ostatnie pytanie: - dość szybko się przekonał, co było trochę podejrzane. - Co ty masz z tym wspólnego Lao?~ - na jego twarz wpłynął wredny uśmiech.
- J-ja? - czułem na sobie jego piorunujące spojrzenie. - C-co...?
Ten bez słowa przysunął się do mnie na tyle blisko, że byłem w stanie poczuć na sobie jego oddech. Lekko się zaczerwieniłem.
- Na pewno nie robisz tego za darmo... - wyszeptał. - To prawda, broniłeś go, zanim się jeszcze z nim skonsultowałeś, ale czemu robisz to teraz, nawet po tym, co zrobił ci te kilkadziesiąt lat temu? Czy zaproponował ci za to jakąś nagrodę? - po czym zaczął wymieniać. - Co to jest? Pieniądze? Informacje? Czy może, znając jego... - złapał mnie za podbródek. - ...szybki numerek...?
Całe moje ciało przeszedły dreszcze. Jak on może podejrzewać mnie o coś takiego?!
- CO TY BREDZISZ?! W ŻYCIU NIE ZGODZIŁBYM SIĘ NA COŚ TAK ODRAŻAJĄCEGO! - wstałem i odsunąłem się co najmniej metr od niego.
- Spokojnie... - uspokajał mnie całkiem niewzruszonym głosem. - Tylko chciałem się upewnić, czy ten idiota cię w jakiś sposób nie zmanipulował i wykorzystał, by poprawić swoją sytuację. Ale widzę, że jesteś przezorny jak zwykle... - podszedł do mnie. - ...I to mi się w tobie podoba.
Westchnąłem, nadal trochę roztrzęsiony.
- C-czyli mnie tylko sprawdzał? Całe szczęście...
Jednak sposób w jaki to robi, jest okropny, to dobrze chociaż, że zaczyna zmieniać zdanie, może obędzie się bez-
- Wiesz co Laoś... Chyba masz rację. Prawdopodobnie uda mi się załagodzić nasz spór, ale jest tylko jeden warunek, który ktoś musi spełnić. - położył mi rękę na ramieniu. - A tym kimś, jesteś ty.
Wiedziałem. Po prostu wiedziałem, że to nie będzie takie łatwe.
- Cholerny Ameryka. Będziesz płacił za moją rehabilitację. Zarówno fizyczną, jak i psychiczną.
- Okej. To czego chcesz? Zgodzę się na wszystko - stwierdziłem bez skrupułów. - Nie hamuj się.
On lekko pobladł. Naprawdę tak bardzo go to zdziwiło? Cóż, jak już, to na pewno tylko chwilowa reakcja...
- W-wszystko...? - oho, zaczyna się. - Możesz także-
- TAK WSZYSTKO. Głuchy jesteś?! - do oczu mimowolnie zaczęły mi napływać łzy. Coraz bardziej uświadamiałem sobie, w jakiej jestem sytuacji, co zaczęło mnie już totalnie przerastać. - To czego ode mnie chcesz? Mam gdzieś z tobą wyjść? Umówić? Mam tu zamieszkać? CZY MOŻE OD RAZU CHCESZ MNIE ZGWAŁCIĆ, TU, NA MIEJSCU?! - już nie wytrzymałem i upadłem na kolana krztusząc się łzami. - T-tylko powiedz...
On od razu zareagował. Zamknąłem oczy, spodziewając się najgorszego... Ale nic takiego się nie stało.
Kuba, czego zupełnie się nie spodziewałem, ukląkł i z całej siły przytulił mnie do swojej piersi.
- Ćśśś... Calma... Nic ci nie zrobię... - podniosłem głowę i spojrzałem mu w oczy. - Nigdy bym cię nie skrzywdził...
- Skąd niby mam być taki pewny?
Chciałem go odepchnąć jak najdalej, ale nie potrafiłem. Nie przepadałem za bliskością, ale to było coś innego. Coś, co pozwalało mi się uspokoić.
- Posłuchaj, nie każę ci robić takich rzeczy, które przed chwilą wymieniłeś. Ba! Nawet to mi przez myśl nie przeszło - odetchnął. - Nigdy bym nie pozwolił, byś się tak pogrążył, nie ważne, czy byłbyś gotowy, czy nie.
Jego słowa mnie zszokowały. Jemu... jemu... naprawdę tak na mnie zależy? Myślałem, że jedyne co we mnie widzi to nic więcej, niż pożądanie. Widać grubo się myliłem.
- N-naprawdę? - nie dowierzałem. - Myślałem, że chcesz ode mnie tylko-
- Nigdy tak nie nie powiedziałem! - prędko i pewnie zaprzeczył. - Nie podobasz mi się ze względu na wygląd, czy to, że jesteś tak samo jak ja, komunistą.
- T-to czemu...? - spytałem. - Dlaczego tak bardzo się do mnie przystawiasz, mimo iż takie rzeczy cię nie interesują?
Nigdy nie rozumiałem uczuć. Nie pojmowałem, co ludzie widzą w innych osobach,w których się podkochują. Zawsze myślałem, że pociąga ich ciało i nic więcej. Coraz częściej słyszy się o nietrwałych związkach opierających się tylko na seksie, czy tworzonych tylko dla pieniędzy. Nie sądziłem, że ktokolwiek, a zwłaszcza Kuba, będzie w stanie poczuć coś więcej, coś, co faktycznie można nazwać prawdziwą miłością.
- Za każdy twój za aspekt... charakter... twój uśmiech... pozytywne nastawienie... Po prostu... - tu się lekko zarumienił. - ... naprawdę cię kocham.
- Ja-
- A pokazuję to tak, a nie inaczej... Bo cóż... Można po prostu powiedzieć, że taki już jestem i w taki sposób okazuję uczucia.
- Kuba... j-ja nie wiedziałem... Przepraszam...
Otarł mi policzki kciukiem i wyszeptał:
- Nie obwiniaj się, nie masz za co. To ja powinienem to robić, za to jak się czasami wobec ciebie zachowuję - uśmiechnął się delikatnie i do tego w pełni szczero. - Wiem, że uczucia to na razie nie jest twoja największa specjalność - wziął oddech. - Daj sobie czasu, a potem zdecydujesz co zrobić. Nie możesz zmienić sposobu w jaki się czujesz, nieważne jak inne osoby będą starały się to zmienić.
Od razu zrobiło mi się lżej na sercu. To co powiedział... naprawdę wywarło na mnie spore wrażenie i pewnie wkrótce, będę w stanie określić, jak naprawdę się czuję.
- Dziękuję ci Kuba... Dziękuję, że myślisz o mnie w tak pozytywny sposób. Może z czasem sam będę umiał się określić...
On pomógł mi wstać i zadowolony powiedział:
- To ja się cieszę, że mogłem pomóc tobie - był przeszczęśliwy. - A wracając do wcześniejszego... Dotyczącego Stanów...
- Nie musisz odpowiadać teraz. Jestem pewien... - zasłonił mi usta ręką.
- Już podjąłem decyzję - wrócił ze mną do salonu. - Nie tylko ty sobie dziś coś uświadomiłeś. Ja też zrozumiałem coś naprawdę ważnego...
Napełniła mnie nadzieja. Czy on naprawdę zamierza odpuścić? Boże, gdyby każdy poznał go z tej samej strony co ja dzisiaj, diametralnie by zmienił o nim zdanie, raz na zawsze.
- ...Zrozumiałem, że muszę wybaczać innym ich błędy, nieważne jak okropne będą. Więc... - zrobił dramatyczną pauzę. - ...Nie zamierzam zdradzić Rosji, kto zabił jego ojca... Zamiast tego... - wzruszył ramionami. - ...powiem mu o naszym przekręcie i o tym jak Ameryka zamierzał go zranić pod moim przymusem.
Oniemiałem. Niby złagodził karę, ale czy to na pewno jest lepszy pomysł?
- Rozumiem, ale co z tego będziesz miał? - spytałem.
On się tylko blado uśmiechnął.
- Ja? Nic. Ale oni... - zastanowił się. - Jeżeli ich uczucia wobec siebie naprawdę są tak prawdziwe i niezłomne, to aż szkoda nie wystawić ich na próbę, prawda?
Chłopak usiadł na miejsce.
- Jeżeli Rosja odwzajemnia jego uczucia... to będzie w stanie wybaczyć mu nawet tak "błahą" rzecz, jaką była próba ataku na jego osobę. A jeżeli nie... - tu uciął. - ...to szczerze zaczynam się bać, co się stanie, jak odkryje prawdziwy powód śmierci swojego ojca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top