❤ Rozdział 17 ❤

POV USA

- Cholera jasna... - przeklnąłem, gdy tylko wszedłem we wspomnianą przez Rosję dzielnicę. - Który to niby miał być budynek?

Zdenerwowanym krokiem, już od dobrych 20 minut krążyłem po dzielnicy, w której mieszkała część krajów Europejskich. Jednocześnie byłem wściekły na siebie, że nie spytałem Rosji o dokładny adres zamieszkania tej osoby, tylko jak głupi, na łeb na szyję, rzuciłem się w bieg, by jak najszybciej do niej dotrzeć.

Zatrzymałem się zrezygnowany, by na spokojnie zebrać myśli.

- Dobra, gdzie on może mieszkać? - odetchnąłem. - Z tego co pamiętam to ostatnio się przeprowadził... - zamyśliłem się. - ...A może to był jego brat? Jasna cholera...

Znowu zacząłem krążyć między budynkami, gdy wreszcie zrezygnowany stanąłem przed jednym z nich.

- Co ja się będę głowił? Po prostu spytam się kogoś z mieszkańców tej okolicy...

Zapukałem do stojących przede mną drzwi, po czym natychmiast dotarł do mnie dźwięk tłuczonego szkła i jedno pojedyncze słowo, którego mimo iż nie rozumiałem znaczenia, bo było wypowiedziane w obcym języku, to mogłem się domyślić, że zapewne było niecenzuralne.

- Przynajmniej mam pewność, że osoba tu mieszkająca jest obcokrajowcem, albo jak mi się poszczęści to może i nawet krajem - delikatnie się uśmiechnąłem.

Usłyszałem jak mieszkaniec owego budynku podchodzi do drzwi i zaczyna szybko i prawdopodobnie ze zdenerwowaniem otwierać zamki w drzwiach. Nie minęło kilka sekund, a przede mną ukazał się gospodarz.

- Dzień dobry, w czym mo- - w tym samym momencie, gdy ta osoba na mnie spojrzała, zatrzasnęły się przede mną przed chwilą otwierane drzwi.

Westchnąłem. Mogłem się tego spodziewać, jednakże cieszyłem się, że tak udało mi się trafić z adresem.

- Posłuchaj, wiem, że za mną nie przepadasz... - umilkłem. - Dobra, bądźmy szczerzy, nienawidzisz... - podkreśliłem dane słowo. - ...ale mam do ciebie ważną sprawę i uważam, że ona ciebie dotyczy.

Jednooki kraj znowu otworzył wejście, tylko tym razem na niewielką szerokość, wciąż nie będąc pewnym moich zamiarów, bądź też liczył na to, że w ten sposób łatwiej mnie spławi.

- No pewnie... - przewrócił oczami, chodź poprawniej byłoby powiedzieć, że okiem. - ...w jakim innym wypadku byś przyszedł?

Zrzucił mi pytające spojrzenie, jednak nie czekając na moją odpowiedź, dopytał się:

- To co to takiego? Mów szybko, bo nie mam czasu, ani ochoty się z tobą zadawać.

Podrapałem się w tył głowy i trochę zmieszany, zacząłem:

- No bo jest taka sprawa... A raczej osoba... Sprawiła ona mi ostatnio spore kłopoty...

Ten jednak znudzony wypalił szybko:

- Mów prosto z mostu. Kto to taki? - otworzył trochę szerzej drzwi i oparł się o framugę.

Zacisnąłem dłonie w pięści i rzuciłem jedno słowo, które wszystko rozjaśniło:

- Kuba.

Cisza. Nie usłyszałem od drugiego nic, poza dźwiękiem otwieranych drzwi. Rozumieliśmy się bez słowa.

Jednak, gdy tylko wpuścił mnie do środka, wyszeptał do mnie:

- Przynajmniej tyle nas łączy.

- Tak. Nie bez powodu mawiają: " Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem"...

POV Rosji

Spacerowałem spokojnym krokiem w stronę domu jednego z moich braci. Mimo iż to spotkanie było pewnego rodzaju oderwaniem od mojego harmonogramu, wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz cieszyłem się, że mogę wreszcie się z nimi spotkać. No cóż, przynajmniej z niektórymi.

Zastanawiało mnie dlaczego Ameryka tak szybko się zerwał, gdy wspomniałem mu o tym problemie kontaktu z Serbią. Doskonale wiedziałem, że się nawzajem nienawidzą, więc dlaczego jeden z nich zareagował tak, a nie inaczej?

- Pewnie chodzi o jakieś sprawy prywatne... - wyszeptałem.

Ciężko odetchnąłem i się rozejrzałem. Mimo, iż padało dwa dni temu, było dzisiaj dosyć słonecznie, nie mówiąc już o żadnych śladach pozostawionych przez burzę. Gdybym nie był dzisiaj w pospiechu, pewnie chętnie przeszedłbym się na spacer.

Wyprostowałem się i spojrzałem przed siebie. Już na końcu ulicy wyraźnie było widać dom jednego z moich braci. W przeciwieństwie do innych krajów, Białoruś mieszkał na totalnym odludziu, gdzie praktycznie nikt się nie zapuszczał. Mimo to, szanowałem jego decyzję. Nie każdy ma ochotę na przebywanie w stale zatłoczonej i głośnej aglomeracji. Tutaj przynajmniej miał czas na swoje hobby, którym była na przykład, uprawa ziemniaków.

Tak rozmyślając, podszedłem do dobrze mi znanych drzwi i zamiast zapukać, jak to zwykle robię, zadzwoniłem.

Przez chwilę nie otrzymałem żadnej odpowiedzi z drugiej strony, ale mogłem być pewny, że gospodarz na pewno to słyszał. Miał zwyczaj pozostawiać innych w niepewności.

Jednak, mimo to, nadal stałem w miejscu, a wejście jak było zamknięte, tak pozostało.

Już miałem wyciągać telefon w celu zadzwonienia do mieszkańca danego domu, gdy nagle, czego kompletnie się nie spodziewałem, drzwi otworzyły się, prawie wypadając z zawiasów, a ja jak głupi stałem w miejscu dosłownie duszony przez wcześniej wspomnianą osobę.

- Jak się cieszę, że jednak przyszedłeś! - wykrzyczał zielonoskóry kraj. - Czekałem na ciebie z nie- Rosja...? - Białoruś mnie puścił.

Odsunął się ode mnie i spojrzał przerażony. Chyba zdał sobie sprawę z tego, że jego uściski do najdelikatniejszych nie należą.

- Przepraszam... - widocznie się zaniepokoił zaistniałą sytuacją. - To niechcący...

Odchrząknąłem i drapiąc się w tył głowy, zaśmiałem się:

- Nic się nie stało - zaprzeczyłem. - I czemu miałbym nie przyjść w odwiedziny do mojego ukochanego braciszka? - zapytałem.

Temu, gdy tylko to powiedziałem, od razu zbladł uśmiech i jakby znudzony przewrócił oczami i kiwnął głową w stronę salonu, z którego dochodziły odgłosy. Rozpoznałem je i rozumiejąc co chce mi przekazać, ciężko westchnąłem.

- To ja może cię wprowadzę? - spytał. - Bo nie będziemy chyba stać w miejscu?

Chciałem to jakoś skomentować, biorąc pod uwagę tutejszych gości, ale sobie odpuściłem. Nie chcę już od wejścia psuć innym krwi.

- No pewnie - odpowiedziałem.

Ledwo przekroczyłem próg, a dotarł do mnie zapach gotowanych ziemniaków. Uśmiechnął się. Wizyta u Białorusi bez ziemniaków, to żadna wizyta. Bez żadnego słowa ruszyłem do salonu, gdzie czekały na mnie pozostałe osoby.

- O hej Rosja, nareszcie przyszedłeś! - pomachał do mnie prostokątnogłowy, który aktualnie siedział przy stole.

- Coś długo ci to zajęło... - dopowiedziała oschle druga osoba, której nie muszę identyfikować.

Podszedłem i usiadłem naprzeciwko nich.

- Wydawało mi się, drogi Ukraino, że przyszedłem na czas... - wzruszyłem ramionami, już zaczynając tracić do niego cierpliwość. - ...Sam nawet powiedziałeś, że mam być o 15.

Ten tylko przymróżł oczy i patrząc na mnie, z obrzydzeniem rzucił:

- To prawda, ale potem napisałem ci, żebyś jednak się pospieszył, bo inni już czekają... A nie, zaraz! - nagle zmienił nastawienie i zaczął udawać przerażonego. - Czyżbyś mnie zablokował? O jak mi przykro - uśmiechnął się wrednie.

Nie chciałem tego przyznać, ale była to prawda. Zablokowałem go, bez żadnego większego powodu. A może powodem było proste zmęczenie śledztwem? Nie wiem.

- Może i tak, ale- - jednak moją wypowiedź została brutalnie przerwana.

Kazachstan położył mi dłoń na prawym ramieniu i powiedział:

- Odpuść już sobie, przecież nie po to tu się spotkaliśmy - próbował załagodzić sytuację.

- Ale- - naprawdę chciałem mu jeszcze coś powiedzieć, jednak zdałem sobie sprawę, że to bez sensu. Jeszcze zdenerwuję Białoruś, a nie chcę tego robić, bo to w końcu on zaaranżował to spotkanie. - No dobra.

Jednakże jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Do tego nie wiedziałem, czy innych dręczy to samo co mnie.

Nie mogąc znieść ciszy, gdy Ukraina zwrócił na mnie uwagę, zapytałem:

- A tak w ogóle masz pojęcie, po co tu się spotkaliśmy? - spojrzałem na Ukraińca. - Bo w końcu mi nie powiedziałeś.

- A żebym ja sam to wiedział... - wzruszył ramionami. - Może żeby się od dłuższego czasu spotkać, jak "normalna"... - zakreślił cudzysłów w powietrzu. - ...rodzina.

Zamurowało mnie. Kocham mojego Białoruś, ale jeżeli naprawdę musiałem przesuwać moje następne spotkanie, bo chciał się spotkać, w pełnej grupie, to nie będę z tego zbyt zadowolony.

- Serio? - spytałem. - A nie móg-

Nagle urwałem, bo zobaczyłem, że ostatni z braci wchodzi do pomieszczenia, a nie chciałem mówić o nim przykrych rzeczy, kiedy był w pobliżu. W przeciwieństwie jak Ukraina miał na moje przezwiska i bluzgi, za przeproszeniem, wyjebane, to Białoruś, jak i także Kazachstan potrafili to wziąć za bardzo do siebie. A zwłaszcza wielbiciel ziemniaków. Od dziecka byłem z nim zżyty najbardziej z całego rodzeństwa i pokładałem w nim największe zaufanie. Wiem, że nawet drobna obraza nie wpłynęłaby dobrze na naszą relację.

- Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale nie chciało się szybciej ugotować - zaśmiał się nerwowo Białorusin i siadając pomiędzy mną, a Kazachstanem, postawił dania na stole. - Smacznego!

Spojrzałem na talerz i według moich oczekiwań, znajdowały się tam nic innego, jak gotowane ziemniaki, lub jak ja to lubiłem mówić: bulwy.

- Nawzajem - odpowiedział mu Ukraina, z większym entuzjazmem w głosie, niż używał wobec mnie.

Cała nasza czwórka zaczęła jeść przygotowany przez gospodarza posiłek. Mimo iż, prawie za każdym razem gdy u niego byłem, jadłem ziemniaki, to za każdym razem przygotowywane były inaczej. Od gotowanych przez purée, aż do smażonych. Nigdy nie odczuwało się żadnej rutyny.

Jednak, gdy już prawie każdy był w połowie dokończenia swojego dania, coraz bardziej zaczynałem zdawać sobie sprawę z tego, co powiedział Ukraina.

- Czyli może miał rację...

Gdy jak zwykle zielnonoskóry pierwszy skończył swoje danie pierwszy, zapytał się nas:

- No więc co u was chłopaki?

Pierwszy postanowił odezwać się Kazachstan:

- U mnie nic ciekawego. Ostatnio staram uregulować się sprawy eksportu i importu... Takie tam bzdety... - wzruszył ramionami. - A ty Białoruś...?

On tylko przewrócił oczami i odpowiedział:

- Właściwie to nic. Ostatnio nie mam nic do roboty... - po czym wyprostował się na krześle. - ...więc postanowiłam, że zorganizuję to spotkanie, bo dawno się razem nie widzieliśmy, czyż nie?

- No tak... - spojrzałem na niego. - Mogłem się tego po tobie spodziewać - zaśmiałem się serdecznie.

Ukrainiec spojrzała na mnie kątem oka, widocznie podirytowany, że wypowiedziałem podaną przez niego wcześniej sugestię, ale tym razem odpuścił sobie doczepek.

- Właściwe... - zaczął niepewnie. - Chciałem najbardziej, byś przyszedł ty... - powoli wskazał jedną ręką na mnie, po czym pokierował drugą na...

- ...i Ukraina...

Cisza. Żadne z nas nie zareagowało. Byłem przekonany, że teraz wszyscy mogliśmy usłyszeć nawzajem bicie własnych serc. Było tak przynajmniej do momentu, gdy Ukraina obierając apatyczny ton głosu, wypowiedział tylko jedno słowo:

- Dlaczego?

Trudno mi było to przyznać, ale chyba tak jak on, zaczynałem dostrzegać prawdziwe intencje mojego brata w tym wszystkim.

Ten tylko niezręcznie się zaśmiał i trochę przyciszając głos, jakby obawiając się konsekwencji tego, co za chwilę powie, niezręcznie stwierdził:

- Bo chciałem żebyście ze sobą... porozmawiali... - próbował to jakoś ująć w słowa. - ...podyskutowali lub nawet... - przełknął ślinę i niezręcznie się zaśmiał. - ...doszli do jakiegoś porozumienia...?

Ledwo skończył to mówić, a przez całe pomieszczenie przeszedł nasz donośny i okropnie głośny śmiech. Kazachstan kątem oka spojrzał na Białoruś, niedowierzając w niego i jego pomysły, ale pewnie gdzieś głęboko też wierzył, że może tym razem się uda.

Śmialiśmy się nadal do momentu, gdy zauważyłem, że gospodarz intensywnie się we mnie wpatruje. W jego oczach dostrzegłem tlące się iskierki determinacji, które mimo naszej krytyki żarzyły się dalej i nawet nie śniły zgasnąć. Było wręcz przeciwnie - budziło to w nim jeszcze większą zaciekłość.

- Ty tak na serio? - spytałem go, co jednak było trochę nietaktowne. - Chcesz abyśmy się dogadali? My?

Białoruś trochę urażony zaczął się tłumaczyć:

- Może nie od razu dogadali... Ale naprawdę chciałbym, aby teraz, tutaj, na tym spotkaniu, nie kłócili się tak jak zwykle - stwierdził.

Spojrzałem na mojego przybranego brata. Widać, że nadal miał w oczach nienawiść, gdy na mnie patrzył, ale także zdołałem dostrzec, że tak jak ja jest zmęczony tą sytuacją. Zanim zdołałem coś powiedzieć, to właśnie on odezwał się pierwszy.

- Słuchaj Biaruś, może nie jesteś moją prawdziwą rodziną i praktycznie nic nas nie łączy, ale muszę ci przyznać, że w tej kwestii masz szczególną rację. Nasza relacja... - wskazał na mnie. - ...nigdy nie była, nie jest i nie będzie pozytywna, ale chyba przy innych osobach wypadałoby się trochę pohamować. Czyż nie Rosja? - spojrzał na mnie już spokojniejszy.

Poczułem jakbym zrzucił noszony przez dłuższy czas ogromny ciężar. Ujął to dokładnie tak, jak zrobiłbym to sam. Oczywiście tak jak on nie chciałem, a nawet nie miałem zamiaru się z nim dogadać, ale chociaż ze względu na osoby, na których mi zależy najbardziej - Białorusi i Kazachstanie - warto było trochę przystopować.

- Nie wierzę, że to powiem, ale się z tobą zgadzam - zaśmiałem się. - Ale tylko ten jeden raz.

- To świetnie - niebieskoskóry kraj klasnął w ręce. - To może żeby nie siedzieć cicho zaczniecie jakiś wspólny temat?

Parsknąłem:

- Żeby jeszcze jakowy istniał...

Białoruś chwilę się zamyślił, po czym wypalił do nas z pytaniem:

- A ty nie masz przypadkiem do rozwiązania tego całego zabójstwa? - zapytał.

Kiwnąłem głową twierdząco i niezbyt rozumiejąc jaki to ma związek z Ukrainą spytałem:

- No tak, ale jak to ma się do- - moja wypowiedź została brutalnie przerwana.

- Bo wiesz... Ukraś jest o wiele starszy od nas i prawdopodobnie brał czynny udział w wojnie zanim do nas dołączył... - wzruszył ramionami. - ...Więc może posiada jakieś cenne informacje o naszym tacie?

POV Ukrainy

- ...posiada jakieś cenne informacje o naszym tacie?

Zadrżałem gdy to usłyszałem. Jakieś cenne informacje? Z wojny praktycznie nic nie pamiętam. Jak już, to tylko jakieś przebłyski z jej początku. Oni chyba nie zdają sobie sprawy...

- Oj, to jesteśmy w dupie.

Usłyszałem za sobą głos osoby, która towarzyszyła mi przez cały czas. Na szczęście, albo raczej nieszczęście, nie był w stanie usłyszeć moich myśli, które z sekundy na sekundę coraz bardziej wypełniały się rozpaczą. Jednak przebywając ze mną tak długo był w stanie stwierdzić, że się denerwuję, chociaż w sumie dobrze to ukrywałem.

Zaczął mnie uspokajać:

- Spokojnie... - starałem się nie odwracać, wiedząc, że inni oprócz mnie go nie dostrzegą, ale za to będą się patrzeć na mnie jak na idiotę, podczas gdy ja lampię się na ścianę za mną. - Załatwimy to bez problemu.

- "Niby jak?" - chciałem zapytać, ale mogłem się z nim porozmawiać tylko gdy mówiłem "sam do siebie". Jednak nie musiałem się w ogóle odzywać.

- Po prostu wytłumacz co pamiętasz z wojny, a jak będą mieli jakieś pytania, to powiem ci co masz mówić. Zaufaj mi - przeszedł na moją prawą stronę, tak że byłem w stanie go widzieć.

"Zaufaj mi"... Niby zawsze to robiłem, ale za każdym razem miałem ku temu jakieś wahania. Zwłaszcza ostatnim razem na tej całej imprezie, kiedy Ameryka odkrył prawdę. Jednakże nie skończyło się to niczym złym, a było wręcz odwrotnie. Może kiedyś będę mógł wyznać wszystko innym?

Niewidocznie pokiwałem głową, dając znak, że wchodzę w owy układ.

On nic nie powiedział, jedynie uśmiechnął się delikatnie i gestem rąk zachęcił mnie do rozmowy.

- Właściwie to ledwo co pamiętam, jedynie przebłyski, no wiesz... - zacząłem spokojnie, mając nadzieję, że jak najszybciej spełnię oczekiwania Rosji.

On tylko, widocznie bardziej zaciekawiony, zaczął naciskać:

- Naprawdę? A czy to nie prawda, że miałeś wtedy rozdwojenie jaźni? - zapytał.

Poczułem jak dosłownie strużkami ściska po mnie pot.

- Skąd on to...? - nagle jednak mnie olśniło. - No tak...

Po II wojnie światowej ZSRR na stałe wdzielił mnie w szeregi swojej "rodziny". Wprawdzie podbił moje tereny jeszcze przed wojną i planował przyłączyć jak Litwę, czy Estonię... ale... nie zrobił to gdy odkrył moją odmienność. Pod koniec wojny, gdy UPA w moim ciele został pokonany, starał się mnie jakoś "wyleczyć". Ku jego niezadowoleniu nie udało mu się i był zmuszony pozostawić mnie w stanie, w jakim jestem dzisiaj. Jednak zdążył jeszcze wmówić aliantom i innym krajom co innego.

- "Nie ma się czym przejmować. Nie stanowi on już zagrożenia" - doskonale pamiętam jak mówił te kłamstwa, zabijając mnie przy tym wzrokiem.

Wszystkie kraje na świecie wiedzą o moim rozdwojeniu jaźni z XX wieku, oprócz tej trójki tutaj. Wiadomo było, że ZSRR nie śmie im powiedzieć ani słowa o mojej kondycji podczas II wojny światowej. Wszystko dla własnego dobra i zaufania wobec dzieci.

Wtedy, dlaczego nie podejrzewają mnie teraz, mimo iż ewidentnie daję znaki, że mam "wymyślonego przyjaciela"?
A to dlatego, że przecież "zostałem wyleczony", a moja obecna schizofrenia w ogóle nie ma związku z moją "wyleczoną" do niegdyś rozdwajającą się osobowością i moją sytuacją z wojny, w tym samym z UPĄ.

- Powiedz, że tak - powiedział tylko dla mnie widoczny osobnik.

- Tak, to prawda miałem - powtórzyłem. - A niby skąd to wiesz? - była to jedyna rzecz, która mnie ciekawiła.

- A no wiesz... przeprowadziłem już parę wywiadów i osoba, która mi to powiedziała brała to za rzecz dosyć oczywistą, ale ja sam nie pamiętam, żeby ojciec mówił nam coś o tym - wzruszył ramionami.

- Ja też nic sobie nie przypominam... Więc dlaczego inni wiedzą? - spytał Białoruś.

- A jak myślisz dlaczego? - spytałem ich, ciekawy odpowiedzi.

Kazachstan podrapał się po głowie.

- Pewnie dlatego, że chciał zachować czysty wizerunek po twoim podbiciu? - stwierdził Kazachstan, który nienawidził ZSRR tak samo jak ja. - Dlatego ukrywał to tylko przed nami? - wskazał na osoby siedzące przy stole.

- Dokładnie - odpowiedziałem.

- Pff... Nie dziwię się - parsknął Białoruś. - Ale teraz wszystko z tobą okej, tak?

- Tak, wyleczył mnie - nie potrzebowałem podpowiedzi UPY, by odpowiednio odpowiedzieć. Nie chciałem by ktoś poza USA dowiedział się tego, że naprawdę ten psychopata nic nie zdziałał.

Rosja uniósł brew coś podejrzewając, ale jak się okazało, na szczęście nie było to o czym myślałem.

- Ale twojej schizy na temat wymyślonych kumpli już nie?

Przewróciłem oczami i dostrzegłem jak UPA zaczyna się już denerwować jego ciągłymi docinkami, które zazwyczaj dotyczyły jego. Gdyby mógłby mu przywalić bez ujawniania się, pewnie zrobiłby to już setki razy.

- Haha, zabawne - zaśmiałem się najsztuczniej jak potrafiłem. - Nawet polecony przez "tatusia" psycholog nie potrafi nic zrobić, więc wątpię, że on sam, który leczył mnie dorywczo, dałby tak samo dobrze radę, jak dał z moją bujną w osobowości świadomością.

- W sumie masz prawdę - stwierdził Kazachstan. - Ale to i tak cud, że wyleczył to pierwsze.

- Ta... Istny cud... - wyszeptałem.

Wtedy w oczach Rosji dostrzegłem coś w rodzaju nadziei? Nie... to było raczej związane z nadchodzącą dla mnie katastrofą, jak tylko znowu otworzy usta.

- Czyli... Pamiętasz tylko przebłyski, tak? - zapytał z ociupinką jadu w głosie.

- Tak jak wspomniałem. Mogę ci powiedzieć parę rzeczy, ale sam nie byłbym pewny czy mówiłbym prawdę - starałem się nie jąkać.

Ten jednak zaczął naciskać:

- Może i tak, ale wydaje mi się, że po tym jak ojciec wyleczył twoje rozdwojenie jaźni, to chyba wtedy także musiał uporządkować twoje wspomnienia - wzruszył ramionami. - W końcu wydaje mi się, że jedno jest bardzo zależne od drugiego.

Zastygłem. Niby na początku stwierdziłem, że nie mam najdokładniejszych wspomnień jeżeli chodzi o wojnę, ale wymiana zdań, która miała miejsce faktycznie temu przeczyła. Rosja prawdopodobnie wyczuł dany przekręt i postanowił się w niego bardziej zagłębić.

Spojrzałem błagalnym wzrokiem na UPĘ, oczekując od niego jakieś podpowiedzi, wsparcia... Czegokolwiek...

On jednak zakrył usta dłonią i patrzył pustym wzrokiem w podłogę, najprawdopodobniej mocno nad tym rozmyślając. Starał się zachować spokój, ale wręcz czułem, że musiał się nieźle zaniepokoić daną sytuacją. Nie powiedział ani słowa.

- Coś się stało Ukraina? Nieźle pobladłeś... - zapytał nagle Kazachstan, trochę zmieszany. Wręcz mogłem dostrzec w nim cień wątpliwości.

- To więc jak to było Ukraina...? - naciskał Rusek. - A może wszystko co do tej pory powiedziałeś, to były tylko kłamstwa?

Z przerażenia, podskoczyłem na krześle i jąkając się, starałem jakoś wybrnąć z tej sytuacji:

- W-wcale, że nie! To było tak, że-

- Odetchnij i się uspokój. Inaczej możesz spowodować wobec siebie jeszcze większe podejrzenia, a tego chyba nie chcemy, prawda? - figura stojąca za Rosją nareszcie postanowiła się odezwać. - Sytuacja faktycznie wydaje się trudna, ale to tylko pozory...

- "O co ci chodzi?" - dawałem mu to do zrozumienia z mojego wyrazu twarzy.

- Powiedz mu, że... - to co dalej powiedział wydawało się dla mnie tylko słabym żartem. - ...Nie hamuj się - dokończył wypowiedź.

Gdybym mógł, na pewno zacząłbym mu prawić o tym jakie to jest głupie i bezsensowne, ale w danej sytuacji nie miałem innego wyjścia, jak tylko robić to, co mi każe.

Spokojnie wciągnąłem i wypuściłem powietrze, po czym spojrzałem prosto w oczy Rosji i całkowicie normalnym tonem zapytałem:

- Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego jak głupio teraz zabrzmiałeś? - przymrużyłem oczy.

- Co takiego? - powiedział widocznie podirytowany, jak i zarazem zszokowany z mojego nagłego ataku.

- No bo ogólnie rzecz ujmując... Twoje pytanie nie miało najmniejszego sensu... - wzruszyłem ramionami.

- Jak to: " Nie miało najmniejszego sensu"? - chłopak w uszance nie pojmował mojego toku myślenia.

Już spokojny przewróciłem oczami i zacząłem tłumaczyć:

- Stwierdziłeś, że "skoro ojciec wyleczył twoje rozdwojenie jaźni, to chyba wtedy także musiał uporządkować twoje wspomnienia, w końcu jedno jest bardzo zależne od drugiego", czyż nie?

- No tak, i c-

- Ale skoro ZSRR, jak już wcześniej stwierdziłem, nie był na tyle kompetentny w moim leczeniu i robił to jeszcze, podkreślam, dorywczo, to jakie masz podstawy by twierdzić, że kłamię? - uśmiechnąłem się, prawdopodobnie zbyt przesadnie.

On milczał, chciał prawdopodobnie się jeszcze jakoś wybronić, ale czując na sobie wzrok braci, a zwłaszcza Białorusi, odpuścił.

- Masz rację. Nie pomyślałam.

Wzruszyłem ramionami, odczuwając przy tym ogromną ulgę. Spojrzałem ukradkiem na "wytwór mojej wyobraźni" i lekko się uśmiechnąłem, co on odwzajemnił. Mógł być seryjnym mordercą, ale nie było nikogo innego komu był w stanie bardziej zaufać.

- To w takim razie nic z tego nie wyniknie... - Rosjanin już chciał wstać od stołu, gdy nagle powstrzymał go Białoruś.

- Zaraz, to wtedy już idziesz? - był trochę zawiedziony. - Dopiero co przyszedłeś...

Ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechając się odpowiedział:

- Chętnie bym jeszcze został, ale umówiłem się z jeszcze jedną osobą na spotkanie - lekko posmutniał. - Bo chodź nie wiem co, odkrycie mordercy stojącym za tym wszystkim jest dla mnie najważniejsze - zastanowił się. - Szkoda tylko, że nie chcecie mi powiedzieć kto nim jest, mimo, że to nasz ojciec zginął...

Zasunął krzesło i się od nas odwrócił. Nikt nie powiedział ani słowa. Wszyscy poczuli coś w rodzaju winy. Lub bardziej słabości, że nie mogli mu nic powiedzieć, chociaż sami wiedzieli, kto za tym wszystkim stoi.

Nagle, coś we mnie pękło. Gwałtownie wstałem, przez co krzesło dość mocno skrzypnęło przesuwając po podłodze. Nie wiem co sobie teraz inni pomyślą, ale muszę coś zrobić.

Bo wiem, że tak trzeba.

- Rosja... - głos uwiązł mi w gardle.

Nagle osoba, która niedawno się tu zjawiła, odwróciła się powoli, dając wrażenie nadprzesadnego dramatyzmu.

- Oh? Postanowiłeś coś powiedzieć? - był lekko zdziwiony, ale także znużony.

Widać było, że nie miał ochoty mnie słuchać, że gdyby tylko mógł, wyszedłby stąd jak najszybciej, oszczędzając sobie kolejnych wybuchów złości, ignorując przy tym inne osoby, w tym gospodarza. I na pewno zrobiłby to, gdyby nie wiedział, że słowa które zaraz wypowiem, mogą go nakierować na odpowiedni trop ku zdemaskowaniu mordercy.

- Posłuchaj Rosja, wiem, że może nie weźmiesz tego na poważnie, ale naprawdę bym już chciał, by cała ta sprawa dobiegła do końca - starałem się go omijać wzrokiem. - Więc chciałbym ci coś powiedzieć, co może nie okazać się na początku jasną wskazówką, a bardziej radą od serca, ale proszę weź to chociaż na poważnie.

Chociaż dopiero co odparłem jego argument i potwierdziłem moje zdanie, to czułem się okropnie. Mogę go nie lubić, ba, od razu nienawidzić, ale nie mogę mu utrudniać pracy nad czymś na czym mu tak bardzo zależy. Wiem, że wkładał w to dużo pracy, czasu i poświęcania oraz zapewne gdybym ja był w podobnej sytuacji, to nie chciałbym by właśnie w ten sposób mnie spławiano. Bez żadnych nowych informacji.

Nie patrzałem na niego, chociaż wiedziałem, że i tak zapewne ma gdzieś to co teraz powiem.

- J-ja... P-po prostu...

- Uspokój się.

Wiedziałem kto to powiedział. Ale dlaczego? Nie powinien być wściekły? Nie miałem nic mówić, bez żadnego ustalenia... Więc... dlaczego?

Rosja przyglądał się mi już teraz nie z obrzydzeniem, a raczej z zaciekawieniem i niecierpliwością.

- Posłuchaj... - odetchnął UPA. -  Nie powiesz nic mądrego, jak będziesz się tak stresować.

- "Ale..."

- I nie, nie mam nic przeciwko temu. Wolałem nie ryzykować, ale ufam ci. Wierzę, że to co zamierzasz zrobić, na pewno nie ma na celu nikogo zranić.

Ja... chciałem mu jakoś odpowiedzieć, powiedzieć jak się czuję, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie było teraz na to czasu. Nie przy nim.

Zamknęłam oczy i wciągnąłem powietrze.

Już wiedziałem dokładnie co powiem.

- Więc...? - chłopak w uszance zaczął się niecierpliwić.

- Chciałem ci powiedzieć, że naprawdę musisz zważać na to, z kim nawiązujesz znajomości - nawiązałem z nim kontakt wzrokowy. - Na koniec może się okazać, że osoby, które uważałeś za najbliższe, bezlitośnie wbiją ci nóż w plecy.

Pewnie mi się przewidziało, ale Rosja na moje słowa lekko drgnął.
Czyżby się... bał? Nie, to niemożliwe.

- Dziękuję ci, że nareszcie to z siebie wydusiłeś. Na pewno skorzystam z twojej rady - gdy to mówił, wyglądał na strasznie... przygaszonego?

- Hej Rosja, wszystko dobrze? - spytał Kazachstan.

- T-tak, dzięki za to spotkanie, ale teraz już naprawdę muszę iść - powiedział stojąc w drzwiach. - Trzymajcie się ciepło. Ty też, Ukraina...

I wtedy wydarzyło się coś czego nigdy bym się nie spodziewał.

Rosja się do mnie uśmiechnął. Nie sarkastycznie, ale naprawdę szczerze.

Chwilę później, już go nie było.

Poczułem lekkość na sercu. Minęło sporo czasu od kiedy powiedziałem mu coś tak prawdziwego, prosto od siebie. Może nie było to takie "typowe pojednanie", ale na pewno wpłynęło to jakoś pozytywnie na naszą relację. Być może był to mały krok, ku czemuś większemu?

Spojrzałem na mojego towarzysza, cieszyłem się, że byliśmy w stanie tak sobie nawzajem zaufać. Właśnie dzięki tej wzajemnej lojalności, stałem się osobą, którą jestem dzisiaj i za nic innego nie mógłbym być mu bardziej wdzięczny.

Ten lekko się do mnie uśmiechnął. Jednak to nie był radosny uśmiech. Widać było, że coś go trapiło. Zanim zdążyłem się domyślić co, on wyszeptał:

- No cóż, muszę przyznać, że postąpiłeś naprawdę słusznie - powiedział już trochę weselnej UPA. - Tylko czekać na rozwój wydarzeń.

"Rozwój wydarzeń"...

Wtedy już zrozumiałem, nad czym tak rozpaczał. Bez namysłu i zwracania uwagi na innych wyszeptałem:

- Może to zabrzmieć idiotycznie... ale chyba w najbliższym czasie zobaczymy, na co tak naprawdę stać Rosję, gdy już będzie po wszystkim. I już wiem, że nie tylko oprawcy się to nie spodoba...

~~~

Hej.

Wiem, że długo się nie widzieliśmy i pewnie myślicie, że dlatego powstała ta notatka.
Jednak jestem pewna, że nie chcecie tego wszystkiego czytać już po raz setny. Chcę jedynie przeprosić, że to aż tak się przedłużyło, jednak musicie wiedzieć, że naprawdę się cieszę, że udało nam się tu znowu spotkać już przed samym finałem owej opowieści.
Nie przedłużając, przejdę do konkretów.

Zapewniane wiecie, jaka panuje teraz sytuacja. Nie będę was teraz pouczać, chcę wam jedynie dać znać, że jeżeli czujecie się źle to wiedzcie, że nie jesteście sami. Chcę przez to powiedzieć, żebyście podeszli do wszystkiego na spokojnie i co najważniejsze zadbali o siebie w tym trudnym okresie. Przepraszam jeżeli was nudzę, ale musiałam to z siebie gdzieś wyrzucić.

Tak więc, już kończąc, żegnam się z wami już po raz kolejny i tym razem nie na tak długo :)

Take care!
_Neonek_

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top