❤ Rozdział 13 ❤

POV Turcji

- Czemu...? - tylko tyle zdołałem wydusić.

Właśnie zobaczyłem coś, co myślałem, że nigdy nie zobaczę. Zdradę. Czułem się okropnie. Miałem ochotę jednocześnie płakać i zniszczyć coś ze złości. Totalnie nie wiedziałem jak mam na to zareagować, więc po prostu stałem w miejscu i pozwoliłem mojemu organizmowi wyprodukować sporą ilość łez, która potem powoli spływała po moich policzkach.

- T-to nie tak jak sądzisz... J-ja... - zaczął.

- JA CO?! - nie wytrzymałem. - Czy ty właściwie rozumiesz co zrobiłeś?! - uspokoiłem się ale nie na długo. - Myślałem, że mogę ci ufać...

On nie mógł już nic powiedzieć. Zaczął się dławić łzami. Zaraz, łzami?

Przyjrzałem mu się lepiej. Siedział na kanapie i cały... drżał? Do tego miał całe czerwone oczy od płaczu, więc musiał już płakać od dłuższego czasu. Ale przecież to nie ma sen-

Nagle coś zrozumiałem. O nienienie. Ten idiota go chyba nie...

Szybko podbiegłem do słowianina i objąłem jego twarz rękoma.

- Czy on... - nie mogłem tego powiedzieć.

On jakby zrozumiał co miał na myśli i ledwo wyszeptał:

- P-prawie. Dobrze, że przyszedłe-

Przytuliłem go z całej z siły do siebie. Jak mogłem być tak samolubny?! Myśleć, że on robi coś za moimi plecami, gdy został prawie, za przeproszeniem, zgwałcony! Jego oddech przyspieszył. Próbował coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Był straumatyzoway.

- Ćśśś... Już dobrze - zacząłem go gładzić po plecach. - Przepraszam. Zachowałem się jak ostatni idiota. Nie powinienem był wyciągnąć tak pochopnych wniosków.

Minęło dobrych kilka minut, zanim był w stanie się uspokoić i ode mnie odsunąć. Jednak wydawało się, że wystarczył jeden zły ruch, a on znów wybuchnie płaczem. Spróbowałem być delikatny.

- Już ci lepiej? - zapytałem. - Wszystko dobrze?

Nagle, jego wyraz twarzy w błyskawicznym tempie przeszedł ze smutnego w iście wkurzony.

- Ta. Jest kurwa zajebiście - wycedził z sarkazmem. - O mało nie zostałem, kurwa, zgwałcony! Czy ty siebie sł- - zasłoniłem mu usta ręką. Wrócił stary, uszczypliwy Serbia.

- Spokojnie. Oddychaj - zabrałem rękę, a on wykonał moje polecenie.

Po chwili znów wznowił temat, tylko tym razem już spokojniej:

- Okej dzięki - wyprostował się. - I... przepraszam. Za wszystko.

Blado się uśmiechnąłem.

- Nie musisz. To nie twoja wina - próbowałem nie doprowadzić go z powrotem do płaczu. - Ale jak będziesz miał siłę, to mi o wszystkim opowiesz, dobrze? - kiwnął głową. Wstałem - Odpocznij, a ja w tym czasie pójdę zajebać tego skurwysyna.

Podszedłem do drzwi, ale przed wyjściem zdążył powstrzymać mnie jego głos.

- Czekaj! - zawołał. - Nie sądzę, że jest to dobry pomysł.

- Niby czemu? - zapytałem podnosząc brew. - To co zrobił było niedopuszczalne! Musi za to zapłacić!

- Nie myśl pochopnie, bo on jeszcze to wykorzysta i zrani cię tak, jak zrobił to mi...

Zamyśliłem się. Ma rację. Znam Kubę już szmat czasu i każdy rozsądny człowiek, nigdy nawet nie pomyślałby o obcowaniu z tym psychopatą.

- Okej, rozumiem - usiadłem obok Serbii. - Ale jak mamy się na nim zemścić? Nie mogę przecież pozwolić, by coś takiego uszło mu na sucho!

Jednooki cicho się zaśmiał.

- Posłuchaj - położył mi rękę na ramieniu. - Może zranił mnie w ten, a nie inny sposób, ale dzięki temu... - zmrużył oko. - ...uzyskałem bezcenne informacje o jego planach i mam już nawet pomysł jak mu je... skomplikować...

- Zamieniam się w słuch...

POV Rosji

- A co sądzisz o tym? - zapytał się mnie ponownie.

Westchnąłem.

- USA pokazujesz mi tą samą rzecz już trzeci raz. Co mam niby ci powiedzieć?

Zaczynałem pomału żałować, że zgodziłem się na doradzaniu mu przy zakupach.

- Ależ to jest inny kolor Rosyjko! Te dwa ostatnie były wiśniowe i czereśniowe, a ta jest koloru czerwonego. Naprawdę tego nie zauważasz?

Czy on sobie ze mnie żartuje?

- Musisz poważne? - zapytałem i czekałem na to, że odpowie przecząco, ale owa rzecz się nie stała. - Bo ja widzę tu tylko czerwony - dokończyłem.

On uniósł jedną brew, będąc przy tym totalnie zszokowanym.

- Serio? - znowu się przede mną zasłonił. - Myślałem, że masz lepszy gust w ciuchach. Lecz ty chyba najwyraźniej chodzisz tylko w tej swojej bluzce w biało-niebieskie paski i uszance - wyszedł już normalnie ubrany. Zawahał się, zanim powiedział dalej. - o-oraz w tym bandażu... Czemu właściwie go masz?

Spojrzałem na rękę, na której znajdowała się owa rzecz. Mówienie o tym, dlaczego go noszę jest dla mnie trudne, ale myślę, że mogę mu zaufać...

- Wiesz... - zacząłem, wychodząc z nim ze sklepu. - Bandaże nosi się zazwyczaj, gdy się zrani, czy coś w ten deseń. Chyba już wiesz o czym mówię...

Popatrzył na mnie zszokowany, nie mogąc uwierzyć w to co słyszy. Mogłem to ująć jakoś inaczej, ale nie będę dla niego obwijał niczego w bawełnę.

- Ciąłeś się? Ale dlaczego? Co się stało? - zalał mnie potokiem pytań.

Stanęliśmy w miejscu, po czym ja pokierowałem się do ławki, która stała nieopodal, bo nie byłem w stanie mówić o tym wszystkim w biegu. On zrobił to samo.

- Z powodu straty - wytłumaczyłem. - Byłem dzieciakiem, które było okropnie słabe psychicznie, gdy nagle w jednym momencie straciłem i ojca i przejąłem jego obowiązki - głos uwiązł mi w gardle. - Musiałem to jakoś odreagować...

Spojrzałem na niego. Miał szklane oczy, przy czym jedna łza zdążyła mu popłynąć po policzku. Zadrżałem.

- Ej... Wszystko dobrze? - przyłożyłem mu rękę do policzka i wytarłem go kciukiem. - Spokojnie, to przecież nie twoja wina, że się ciąłem. Byłem po prostu idiot-

- Nawet tak nie mów! - zaprzeczył. - Nie jesteś idiotą!

Uśmiechnąłem się blado.

- Naprawdę szybko zmieniłeś o mnie zdanie - zabrałem od niego rękę.

On nic nie powiedział i dalej kontynuował:

- Po prostu... to nie sprawiedliwe, że w tak krótkim czasie spotkało cię tyle złego. Nikt na to nie zasługuje - stwierdził.

Pokiwałem głową.

- Tak. Miałem wtedy szczęście, że byli przy mnie bracia i Jugo. Co ja bym bez nich zrobił... - westchnąłem, po czym prędko wstałem na nogi. - No cóż, chyba już trzeba iść... Chyba nie chcesz tu siedzieć cały dzień?

Białoskóry pokiwał głową i wstał. Poszedliśmy dalej, w głąb galerii.

On jednak nadal się nie odzywał. Zaczynało mnie to niepokoić. Czemu zawsze, gdy wspominam o przeszłości, lub o czymś co jest powiązane z ZSRR, on zawsze reaguje paniką, a teraz już nawet płaczem. Zaczynam mieć co do tego mieszane uczucia.

- Ej, ale nie smuć się już tak. Naprawdę nienawidzę, gdy jesteś smutny. O wiele przyjemniej patrzy się na twój uśmiech...

On na te słowa odwrócił głowę i lekko się zarumienił.

POV USA

Łaziliśmy już po sklepach od dobrych trzech godzin, a wciąż niczego fajnego nie znalazłem. Kątem oka zauważyłem, że Rusek strasznie się nudził i najlepiej to wracałyby już do domu, więc postanowiłem go jakoś zagadać.

- Ej Russia, a ty czegoś sobie nie wypatrzyłeś? Bo jesteś tak cicho, że zaczynam myśleć, że odebrało ci mowę - spojrzałem na niego.

- Hm? - spytał jakby obudził się z transu. - Nie nic. Słuchaj - stanął w miejscu. - Jestem już zmęczony. Możemy wracać?

Pokiwałem głową przecząco.

- No co ty! Spójrz tam - wskazałem sklep za nim. - Idź tam i sobie popatrz, a nuż coś znajdziesz. Poczekam.

- No dobra... - zgodził się niechętnie i poszedł w skazane przeze mnie miejsce.

Gdy byłem już pewny, że już mnie nie widzi, wyciągnąłem telefon. Włączyłem go i wybrałem kontakt.

- Raz kozie śmierć...

Zadzwoniłem.

- Halo? - odebrał ode mnie. - Tu Laos przy telefonie. Kto dzwoni?

- Hej Lao, tu USA. Nie przeszkadzam? - nie chciałem być natrętny.

On przez chwilę się nie odzywał, po chwili jednak zapytał trochę zestresowany:

- Co się stało?

Nadal wątpiłem, czy to dobry pomysł, jednak wiedziałem, że inaczej będę przyparty do ściany. Muszę go o to zapytać.

- Posłuchaj... - zacząłem niezręcznie. - Nie wiem, czy wiesz, ale... - strasznie się denerwowałem, jak na to zareaguje. - Krótko mówiąc, jeden z twoich "kumpli" wykombinował coś, co naprawdę odbiega od normy - zawiesiłem się. - Chyba wiesz o czym mówię.

On nic na to nie powiedział. Kurna. Mam przesrane.

- Wiem o czym mówisz i uwierz mi, sądzę o tym to samo co ty - przerwał ciszę. - Naprawdę mnie niepokoi to, co on czasami wymyśla.

Uff. Czyli jest po mojej stronie. To dobrze. Oszczędzę sobie większych problemów.

- Tak więc sobie pomyślałem, czy- - nie było dane mi dokończyć.

- Czy mógłbym z nim pogadać? Słuchaj, już to zrobiłem - stwierdził. - Ale on stwierdził tylko, że "Normalnie bym tobie uległ Lao... Ale nie w przypadku Ameryki" - zacytował z pamięci. - Przepraszam, ale to tyle ile mogę zrobić.

Naprawdę? On już próbował go przekonać? To niewyobrażalne, że pomimo jak krzywdziłem go i jego kolegów, potrafił się za mną wstawić. Aż czuję się głupio, że proszę go o coś takiego.

- A nie mógłbyś go spróbować przekonać jeszcze raz? Chyba wiesz, że to co wymyśla nie zaszkodzi tylko mi, a przy okazji... - pomyślałem. - ...wydaje mi się, że masz u niego jakieś wtyki...

On, czego naprawdę się nie spodziewałem, zaczął się śmiać. C-co się stało?

- "Jakieś wtyki"? - parsknął. - Nie, no ty chyba sobie żartujesz! - uspokoił się. - Gdy jest koło mnie, nie odstępuje mnie na krok! Do tego stara się mi zaimponować! - ściszył głos. - I jeszcze próbuje się do mnie dobrać...

Byłem zszokowany. Kuba. Ten sam Kuba, która namawia mnie do zranienia Rosji, by mógł mieć satysfakcję z mojego cierpienia. Ten sam, który tworzy różnorakie konflikty, by wykańczać innych... Ma aż taką słabość do jednego ze swoich znajomych? Wow. Co jak co, ale teraz to jestem totalnie zdezorientowany, bo nie wiedziałem czy on w ogóle posiada jakieś uczucia...

- O-okej... To w takim razie dasz radę coś zdziałać? - starałem się go przekonać. - Chyba wiesz ile to dla mnie znaczy...

On cicho odetchnął i chwilę się zamyślił. Po czym odpowiedział niepewnie:

- No dobra... Spróbuję... - o tak! - Ale co ja będę z tego miał? Musisz być świadomy tego, że on będzie mógł chcieć ode mnie wszystkiego, - tu zrobił pauzę. - DOSŁOWNIE WSZYSTKIEGO, w zamian za danie tobie spokoju - wiedziałem co miał na myśli. - A biorąc pod uwagę to, jak się do mnie przystawia... To serio zaczynam się bać o własny tyłek. I tak, chodzi o to w takim znaczeniu.

Matko. Niby chciałem, by Kuba dał mu już spokój, ale wiedza jak Laos może dostać przez to po dupie (pun intended), to naprawdę zaczynałem już w to wszystko wątpić.

- Dziękuję, naprawdę. Obiecuję ci, że się tobie sowicie odwdzięczę. Ale nie zmuszaj się do tego, czego nie będziesz chciał - powiedziałem. - I jego też uświadom.

- Okej, rozumiem. I nie martw się, potrafię o siebie zadbać - rozłączył się.

Odetchnąłem spokojnie. Nareszcie! Udało mi się to rozwiązać w miarę pokojowo. Dobrze, że nie wszystkie komuchy są takie wredne jak może się wydawać. Mam tylko nadzieję, że to jeszcze wypali...

Nim się spostrzegłem, Rosja zdążył wyjść ze sklepu. Uśmiechnąłem się w jego kierunku.

- Coś ty taki zadowolony? Znalazłeś w końcu coś ciekawego? - spytał ciekawym tonem.

Pokiwałem przecząco głową.

- Nope. Ale za to prawdopodobnie ocaliłem nam obu dupy. Później mi podziękujesz...

Teraz to był już zupełnie zdezorientowany.

- O-okej...? - potwierdził zbity z tropu. - Myślę, że powinnyśmy wtedy już... H-hej czy wszystko dobrze?! - złapał mnie zanim zdążyłam zaryć o podłogę. - Matko, co ci jest?!

- W-wszystko jest dobrze - powiedziałem, próbując wyostrzyć wzrok. Alkohol zaczął mocniej działać. - C-chyba najwyraźniej mocniej mnie dzisiaj wzięło...

Rusek przestraszył się nie na żarty.

- Nie możesz w takim stan-

- Daj spokój! - ucieszyłem go. - Dam sobie radę - machnąłem ręką. - Chodź, bo mamy jeszcze dużo do zobaczenia.

Ruszyłem przed siebie niepewnym krokiem, by później przekonać się, że to wcale nie był taki dobry pomysł.

POV Rosji

- Nie to jest chyba jakiś żart...

Spojrzałem jeszcze raz na Amerykę. On chyba sobie ze mnie kpi.

- C-co o tym sądzisz? - spytał, opierając się o ścianę przymierzalni.

Westchnąłem. Muszę jak najszybciej zabrać go z powrotem do domu.

- Po pierwsze: jesteś pijany. Po drugie: ubrałeś się w sukienkę i jak niby do cholery mam to ocenić?! - zdenerwowałem się.

On tylko westchnął zawiedziony.

- Oj Russuś, po co ta agresja? - ledwo co stał na nogach. - A przy okazji mamy 2019 rok, sukienki u facetów to teraz norma. Chyba, że jesteś homofobem to wtedy bym zrozumiał.

- Muszę się z tobą użerać, a wtedy nie ma żadnej mowy o homofobii...

Chłopak się niecierpliwił.

- Czyli się nie podoba? W takim razie... - podszedł do mnie i wziął mnie za rękę. - Chodź, pomożesz mi - wciągnął mnie do przymierzalni.

Zasłonił zasłony i powoli do mnie podszedł. Nie podobało mi się w jakim kierunku to zmierzało.

- Ame? Czy wszystko dobrz- Co ty wyrabiasz?!

Nim się spostrzegłem, chłopak ściągnął sukienkę i rzucił ją na bok. Aktualnie stał przede mną w samych bokserkach.

- J-jak to co? Rozbieram się - stwierdził niewinnie - po czym dodał już innym tonem. - Aaaa... Wiem o co ci chodzi... - na jego twarz wpłynął wredny uśmiech. Wygląda na to, że potrafi go nawet zrobić jak jest pijany.

Powoli do mnie podszedł, po czym po obu moich stronach położył ręce, tym samym przyszpilając mnie do ściany.

- U-USA?! - byłem strasznie przerażony. Nie chcę, by doszło do coś takiego. Zwłaszcza jak jest pijany.

Nie wiedziałam co mam zrobić. Odepchnąć go i pozwolić, by się wywalił? Lepiej nie.... jeszcze by się zranił, a ja bym wyszedł na oprawcę.

- Ameryka pomyśl. Jesteś uchylany. Nie rób czegoś, czego będziesz żałował - próbowałem go jakoś powstrzymać.

- A skąd wiesz, że tego naprawdę nie chcę? - zapytał już bardziej przytomnym tonem.

Zaraz, zaraz. To on tylko udawał pijanego?! Czy to znaczy, że... J-ja naprawdę mu się podobam...?

- T-ty tak na serio? - nie wiedziałem co sobie myśleć. Byłem totalnie zagubiony. Już na tym etapie w ogóle nie wiedziałem, czy sobie żartuje, czy mówi na poważnie. Czy jest trzeźwy, czy pijany. Nagle, wszystkie wątpliwości zostały rozwiane, gdy on zaczął się... śmiać.

- N-nie wierzę, że dałeś się nabrać! - usiadł na podłogę, nie mogąc już ustać. - Naprawdę łatwo cię oszukać.

Ciężko westchnąłem. Czułem się trochę... zawiedziony... Nie, nie, to na pewno nie to uczucie... Wcale nie chcę, by USA coś do mnie czuł. W ogóle do siebie nie pasujemy.

Chociaż biorąc pod uwagę to, jak szybko się do siebie przekonaliśmy, zaczynam mieć coraz większe wątpliwości, że skończy się to tylko na przyjaźni. Zwłaszcza, jeżeli to będzie iść w takim kierunku.

Kucnąłem obok niego i stwierdziłem:

- Dobra Ameryka, żarty się skończyły - podałem mu jego rzeczy. - Wracamy do domu.

Przewrócił oczami.

- Gadasz całkiem jak twój ojciec. Cały czas mówił tylko: "Zachowuj się poważnie!", lub też "Przestań pierdolić głupoty!"... - wstał lekko się chwiejąc. - Mógłbyś czasem się wyluzować...

Mimo, iż jak wspomniał, gadał teraz głupoty, to teraz wydaje mi się, że mówi prawdę. Mój ojciec faktycznie był rygorystyczny, ale tylko w stosunku do Ukrainy. Widać najwyraźniej, że w stosunku do Amerykanina nie było inaczej.

- Dobra, ubieraj się już... Bo jeszcze tutaj zaśniesz...

- Oj no dobra... - przewrócił oczami i spróbował założyć bluzkę. "Próbował" przez jakieś 2 minuty, po czym spojrzał mi w oczy. - Pomożesz?

Kucnąłem obok niego i pokazałem mu dwa palce.

- Ile ich widzisz? - spytałem.

On tylko zmrużył oczy i odpowiedział:

- Cztery...?

Okej, jest bardzo źle.

- Dobra, pomogę ci....

Wziąłem od niego bluzkę i starałem się założyć mu ją przez głowę, jednakże nie chciała przejść. Dziwne jest to jak je ubieramy, zakładając, że mamy takie wielkie, okrągłe głowy. Spróbowałem z całej siły i wtedy nareszcie weszła. Chłopak się zaśmiał.

- N-no to co, możemy już iść? - wstał, lekko się chwiejąc i chwycił zasłonę.

- Cz-czekaj! Nie masz spodni! - złapałem go za rękę, by go odsunąć od wyjścia, jednak zrobiłem to za mocno, co skutkowało tym, że oboje się wywróciliśmy.

- Kurwa... - cicho przeklnąłem i zacząłem rozmasować sobie głowę. - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego ż- - urwałem. - ż-że że...

Leżałem na plecach, jednak USA miał większe szczęście. Upadł akurat rozkrokiem na tą moją część ciała, o której myślicie. Przez nagły nacisk cicho zajęczałem.

Strzeliłem buraka i go zepchnąłem. On zażenowany odwrócił głowę i zaczął ubierać spodnie.

Przez chwilę siedzieliśmy tak w ciszy, jednak po chwili już zaczynało nas to przytłaczać. On ledwo przytomny zdołał powiedzieć tylko:

- P-przepraszam. Lepiej wracajmy do domu. Nie czuję się najlepiej...

Pokiwałem głową i pomogłem mu wstać. Wyszliśmy ze sklepu, by potem pokierować się w kierunku wyjścia.

Szliśmy w totalnej ciszy. Żaden nie chciał się odezwać. Ja - prawdopodobnie dlatego, by znowu nie rozpoczynać jakieś idiotycznej rozmowy; on - żeby nie palnąć czegoś głupiego jak jest nietrzeźwy. Do tego strasznie przytłaczały nas te niezręczne sytuacje z dzisiaj. Żaden z nas nie chciał się jeszcze bardziej pogrążać przy drugim. I niech tak zostanie.

Spostrzegłem, że niektórzy ludzie zaczynają się nam przyglądać. Pewnie już przekazują sobie plotki typu: "O, patrzcie! Ta dwójka iście wzorowych krajów nie dość, że chodzi razem na zakupy, to do tego jeden z nich się schylał! Ciekawe co na to ich władze!". Może wydawać się, że przedstawiciel państwa ma tak w ogóle fajne i żyje bez żadnych problemów. Pieprzone kłamstwa. Dałbym wszystko byle tylko ludzie i media zostawiły mnie w spokoju i nie oceniły mnie za każdy mój ruch. Bym mógłbym spędzać czas z osobami, które lubię i bym później nie obrywał przez to od obywateli. Czasami najlepiej uciekł od tego wszystkiego i zamieszkał na jakiejś bezludnej wyspie, bez żadnych problemów...

Spojrzałem kątem oka na USA. Pewnie ma tak samo.

Wracając do jego wcześniejszej wypowiedzi, to jedna rzecz bardzo mnie intrygowała... co on miał na myśli, gdy mówił o tym, że "ocalił nam obu dupy". Może ukrywa coś więcej niż tylko zabójstwo? Zachowywał się tak podejrzanie od imprezy. Prawdopodobnie ma z kimś sporą spinę, która się wtedy rozpoczęła.

Zamyśliłem się. Nie mam pojęcia, kto to może być. Miał on wiele wrogów i nadal ma. Tylko dlaczego, jak to ujął, dotyczy to też mnie? Muszę, po prostu muszę się dowiedzieć o co takiego chodzi.

Zanim się spostrzegłem, nadjechał określony nam pociąg. Wszedłem razem z nim, trochę mu pomagając, bo ledwo dał radę ustać na nogach. Było mi go strasznie szkoda.

- Dziękuję... - tylko tyle zdołał wyszeptać zanim usiedliśmy obok siebie. - Słuchaj Rosja... - zwrócił się do mnie.

- Hm...? - spojrzałem się na niego. Pociąg ruszył.

- Przepraszam, że przeze mnie musieliśmy już wracać. I jeszcze ci wszyscy gapie. Naprawdę nie chci-

- Nawet tak nie mów - zaprzeczyłem i położyłem dłoń na jego ramieniu. - To nie twoja wina. Nie wiedziałeś, że to tak się skończy.

Chłopak blado się uśmiechnął.

- Dzięki. To miłe, że mimo tego jakim byłem chujem, nadal potrafisz mi wybaczyć...

- Nie ma o czym mówić. Ważne, że się starasz i... - urwałem, gdy spostrzegłem, że on już mnie nie słucha. Zasnął na siedząco. Mimowolnie przyznałem, że było to co najmniej urocze. Gdyby ktoś obcy spojrzałby na niego pierwszy raz, to  w ogóle nie przyszłoby mu do głowy, że zachowywał się kiedyś w taki, a nie inny sposób.

Oparłem się wygodnie. Starałem się, jednak nie mogłem oderwać od niego wzroku. Wyglądał tak słodko i niewinnie jak spał. Zarumieniłem się.

- Kiedy u mnie pojawiły się takie myśli? - przemknęło mi przez myśl. - Czy ja-

Nagle moją wewnętrzną rozmowę przerwał nagły ciężar na moim lewym ramieniu. Chłopakowi przez sen opadła głowa. Nie wiedział, co właściwe się stało.

Przeszedły mnie przyjemne dreszcze i poczułem motylki w brzuchu. Zaczynałem rozumieć moje uczucia. Dlaczego zachowuję się przy nim tak, a nie inaczej.

- Nie wierzę, że to powiem... - wyszeptałem, starając się nie ruszyć. - a-ale chyba mi się podobasz...

On tylko mruknął przez sen i tak jakby mnie usłyszał, uśmiechnął się.

X XX XXXX r.

"Tik, tok, tik, tok..."

Wysoki mężczyzna, już od dobrych kilkunastu minut siedział w miejscu i wpatrywał się w zegar. Czas płynął niemiłosiernie wolno, a jemu wydawało się, jakby ta chwila trwała całą wieczność.

Odwrócił wzrok od przedmiotu i ciężko westchnął.

- Ile on już się spóźnia? - przemknęło mu przez myśl. - To niedopuszczalne...

Jak na zawołanie, otworzyły się za nim drzwi i do pomieszczenia wszedła kolejna osoba, podobnie jak on, ubrana w garnitur.

- Witaj. Powiedziałbym, że miło cię znowu widzieć, ale gdybym to zrobił, to skłamałbym ci prosto w twarz. A tego byś nie chciał, prawda? - uśmiechnął się złośliwie.

- Skończ już z tymi swoimi doczepkami - westchnął znudzony. - Siadaj - wskazał miejsce przy stole, a sam usiadł naprzeciwko.

Jego gość zrobił to, co mu kazał gospodarz i postanowił rozpocząć rozmowę, która miała trwać przez dobre 20 minut.

- Tak więc... Po co mnie wezwałeś? Jest to aż tak istotne, że nie mogłeś poczekać z tym do spotkania międzynarodowego? - spytał, kładąc dłonie na stole.

- Nie, nie mogło - wyższy przewrócił oczami. - Nie chcę także, by niektóre osoby o tym usłyszały.

Kraj, który u niego gościł, zaczął go dręczyć swoimi złośliwymi tekstami, co było już mocno zakorzenione w jego naturze.

- Zatajać tak coś przed innymi? Oj, nie ładnie~ - splótł ręce i oparł na nich głowę, przymrużył oczy i dodał już szeptem. - Myślałem, że twój ustrój słynie z inwigilacji i całodobowej kontroli...

- Dobrze wiesz jak jest... i już ci mówiłem żebyś-

- Ale co się tak denerwujesz kochany? Przecież nigdy cię nie zraniłem... - urwał. - fizycznie...

Mężczyzna westchnął i zaczął przeklinać się w myślach. Musiał bardziej uważać na to co mówi, bo wiedział, że każde nieodpowiednie słowo jakie wypowie w towarzystwie swojego rywala, może skończyć się dla niego klęską.

- Słuchaj USA. Żarty się skończyły - zaczął ciskać słowa przez zęby, starając się przy tym nie wybuchnąć. - To nie jest jakiś pieprzone przedszkole, a ja nie zamierzam cię już więcej pouczać. Powiesz jeszcze raz coś, co będzie nie na miejscu, a uwierz mi... - jego twarz spowił cień. - ...na światło dzienne wyjdą sekrety, które zniszczą cię na zawsze.

Amerykańczyk umilkł. Wcale się nie bał swojego konkurenta. Nawet lepiej: gardził nim. Wiedział, że potrafi być nieobliczalny, ale także zdawał sobie sprawę z własnej potęgi i jego groźby nie robiły na nim żadnego wrażenia.

- Dobrze, rozumiem - spoważniał. - Zamieniam się w słuch.

Kraj westchnął. Mimo iż USA był otwarty na rozmowy, on nadal się wahał. Nie był pewny jak na to zareaguje. Ale jedno wiedział: nie mógł się już wycofać.

- Tak więc, jak dobrze już wiesz, nasz spór trwa od dobrych 43 lat od zakończenia wojny, a ja naprawdę już jestem tym zmęczony... - powiedział opierając głowę na dłoni.

Ameryka pokiwał głową.

- Wiem, w końcu ten reaktor 2 lata temu w Czarnobylu nie wybuchł specjalnie, czyż nie? - po czym się uśmiechnął.

Wiercił swojego rywala wzrokiem, jakby był w stanie stwierdzić o czym dokładnie myśli.

Mężczyzna to zignorował i kontynuował wypowiedź:

- Tym samym chciałbym tobie coś zaproponować... - westchnął, coraz bardziej tracąc nadzieję, że on przyjmie to pozytywnie. - Zakończmy już te spory. Chcę, aby każdy z nas poszedł w swoim kierunku i byśmy zaprzestali wzajemnej inwigilacji. Co o tym sądzisz?

Białoskóry się uśmiechnął. Doskonale wiedział jak trafić w jego czuły punkt.

- Czyli tym samym przyznajesz, że twój ustrój jest jedną, wielką porażką? - zaśmiał się pod nosem. - Nie spodziewałem się, że dasz mi wygrać walkowerem ZSRR.

Czerwonoskóry zadrżał. Nienawidził jak ktoś obrażał jego ideologię. Nawet jeżeli od ośmiu lat doprowadzała go do upadku.

- Nie. Nie jest - upierał się przy swoim. - Chcę po prostu, byśmy rozwiązali spory, aby...

- ...abyś mógł go dopracować tak, by znowu zdominować świat? - podniósł brew. - Czemu zwykle nie przyznasz, że jest to jeden wielki niewypał i nie oddasz władzy swojemu synowi?

- Nie mogę. On jest tylko dzieckiem. - spojrzał mu w oczy. - I puki ja tu jestem, nie zamierzam obciążać go tak wielkim obowiązkiem, jakim jest prowadzenie państwa.

USA nie dawał za wygraną.

- A może po prostu boisz się, że bardziej spodoba mu się kapitalizm? - wyśmiewał Rosjanina. - Chyba wygląda na to, że synalek jest bardziej inteligentny, niż jego ojciec.

ZSRR ze wściekłości zadrżała powieka.

- Jest na tyle inteligentny, że na pewno nie pójdzie w twoje ślady. Nie, dopóki ja przy nim będę.

- A co jeżeli cię nie będzie? Co jeżeli skrycie nie chce twojej pomocy?

Komunista oburzył się i od razu wypalił:

- Co to ma znaczyć?

- Myślisz, że nie wiem jak przejąłeś władzę? W jakich okolicznościach? - sprecyzował.

ZSRR nie odzywał się już. Wiedział do czego zmierza Amerykańczyk. On tylko kontynuował.

- Nie muszę ci chyba przypominać jak to nienawidziłeś ustroju swojego ojca. Cały czas tylko próbowałeś go przekonać do swojej "doskonałej" ideologii, że praktycznie nie mógł się skupić na walce z Imperium Niemieckim i Austro-Węgrami podczas I wojny światowej - chłopak miał go w garści. - Aż pewnego wywołałeś rewolucję przeciwko swojemu rodzicielowi, bo już miałeś dość życia w tym "zepsutym" kraju. Wziąłeś sprawę w własne ręce, powodując, że on musiał wycofać się z wojny.

- Zamknij się... - gospodarz ledwo wytrzymywał ze złości. Wiedział do czego zmierzała ta rozmowa.

USA wiedząc, że podjudza ten ogień nienawiści, poczuł niemałą satysfakcję z tego jak łatwo potrafi wywrócić go z równowagi.

- Aż pewnego dnia... - ściszył głos. - Dokonałeś jego publicznej egzekucji, tym samym przejmując całkowitą kontrolę nad krajem - następne słowa strasznie uderzyły go w serce. - Nie zdziwiłbym się, gdyby Rosja zrobiłby to samo.

Mężczyzna nie wytrzymał. Gwałtownie wstał i chwycił niższego od siebie za szyję. Nie leżały mu w naturze nagłe wybuchy, ale w tym momencie nie mógł się już powstrzymać.

- Wypluj te słowa! Mój syn nigdy nie zrobiłby mi czegoś takiego!

Ameryka, mimo iż zaczynało mu brakować powietrzna dokończył:

- Imperium Rosyjskie myślał dokładnie tak samo - komunista go puścił.

Białoskóry odsunął się i poprawił swój krawat. ZSRR wiedział, że nic z tego nie wyniknie, zaś USA nie chciał doprowadzić do żadnej zgody. Był typem człowieka, który śmiałby się z twojego bólu i jeszcze podałby ci pistolet, by mieć z tego większą satysfakcję. Chciał patrzyć jak cierpisz do samego końca.

- Wyjdź stąd i nawet nie myśl, by zrobić coś Rosji - zasunął krzesło. - Jeżeli nawet do niego podejdziesz, to już nigdy, uwierz mi, przenigdy, nie zaznasz spokoju. Rozumiesz? - wycedził przez zęby.

Ameryka tylko zaśmiał się pod nosem i powoli podszedł do drzwi. Zdążył jeszcze powiedzieć coś, co zapadło w pamięci ZSRR, aż do końca jego dni:

- Uwierz mi, twoje rządy prowadzą do niczego innego jak tylko do zguby. Nikt nie będzie za tobą płakał, gdyby nagle przydarzyłby się tobie jakiś "nieszczęśliwy" wypadek - zrobił pauzę. - Daję ci maksymalnie trzy lata rządów. Po tym czasie, już będę całkowicie pewien, że dalej nie pociągniesz.

Wyszedł z pomieszczenia. Rosjanin mimowolnie spojrzał na kalendarz.

25 XII 1988 r.

Równo trzy lata do jego śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top