❤ Rozdział 1 ❤

7 VI 2019 r.

POV Rosji

Było jeszcze wcześnie rano, kiedy do moich "uszu" dotarł nieznośny dźwięk budzika z telefonu. Sięgnąłem ręką za swoją głowę, tak by móc podnieść urządzenie ze stolika nocnego. Na ekranie komórki wyświetlała się godzina 8:00. Miałem dokładnie 4 godziny, do zaplanowanego dzisiaj spotkania, w kwestii omówienia spraw ekonomicznych.

Jak ja nienawidziłem tych spotkań. Zawsze gdy nadchodził jeden z tych dni, miałem ochotę najlepiej zostać w domu, pod kołdrą, w piżamie oglądając jeden z tych licznych seriali na Netflixie. No ale obowiązki muszą zostać wykonane.

Powoli wywlokłem się z łóżka i poczłapałem do toalety. Podszedłem do lustra i się w nim przejrzałem. Wyglądałem jak ostatnie nieszczęście. Ile ja właściwie wypiłem w tym tygodniu? Z 2-3 butelki? To i tak nie jest źle, biorąc pod uwagę to, że jestem uzależniony od alkoholu i że jest już piątek. Poczułem niemałą satysfakcję z powolnego postępu w odwyku od początku tego roku. Może niedługo uda mi się wypijać zaledwie mały kieliszek tego trunku w tygodniu. Kto wie?

Przemyłem twarz wodą, a następnie zacząłem myć zęby, gdy nagle mój telefon zaczął wydawać z siebie charakterystyczny dźwięk.

- Hto sieh od mnje dobiha o tach wczesnej gchodzinie? - zapytałem sam siebie, wciąż trzymając szczoteczkę w buzi. Podniosłem komórkę z szafki i nie patrząc, kto dzwoni odebrałem.

- Hyalo? -zapytałem nadal z szczotką w ustach.

- Привіт. Wiesz, nie chcę być osobą, która cię poucza, ale chyba powinieneś wyjąć szczoteczkę do zębów z buzi, gdy z kimś rozmawiasz.

Dlaczego. Dlaczego ze wszystkich osób, które mogły do mnie zadzwonić, musiał być to Ukraina?! Od kiedy pojawił się w naszym rodzinnym domu, zawsze się od wszystkich odizolowywał. Nie minęło sporo czasu, gdy razem z rodzeństwem dowiedzieliśmy się, że był adoptowany. W sumie nawet ślepy, by to zauważył. Strasznie nie lubił ojca, a tym bardziej mnie. Do tego zawsze rozmawiał z tym swoim "wymyślonym" przyjacielem. Był jakiś walnięty. Nasze relacje jeszcze bardziej się pogorszyły po wydarzeniach z 2014 roku.

Wyplułem zawartość moich ust do zlewu.

- Czego chcesz? - zapytałem oschle.

- Zdajesz sobie sprawę, że zaczynamy rozmowy za pół godziny, a ciebie jeszcze nie ma? - zapytał od niechcenia.

- Ale przecież mamy na 12... - stwierdziłem z lekkim zakłopotaniem.

- O 12 to mieliśmy skończyć! Lepiej rusz tu swój tyłek, bo nikt nie będzie miał zamiaru na ciebie czekać! - niemal wykrzyczał do słuchawki, po czym się rozłączył.

Черт побери. Jak ja mogłem pomylić tak znaczące godziny?! Odskoczyłem od umywalki jak oparzony i pobiegłem w stronę sypialni. Wybrałem jeden z losowych garniaków, razem z koszulą i krawatem z szafy i prędko się w nie ubrałem. Sprawdziłem telefon. Zostało 20 minut. Dwadzieścia minut?! Ile czasu mi to zajęło?!

Zbiegłem szybko na parter do kuchni i wszystkie papiery, które przygotowałem sobie wczoraj na spotkanie, jednym, zamaszystym ruchem wrzuciłem do torby. Podbiegłem do chlebaka i wyjąłem jedną z suchych bułek i owinąwszy ją w serwetkę, schowałem do torby.

- Lepsze to, niż nic - pomyślałem. Spojrzałem ukradkiem na wyświetlacz telefonu. - Zostało 17 minut.

Podbiegłem błyskawicznie do drzwi wejściowych. Jednym susem wskoczyłem w swoje buty i otworzyłem drzwi. Sekundę później, już byłem w drodze na spotkanie.

- Zostało 15 minut... - zaczynałem coraz bardziej panikować.

Biegłem ile sił w nogach, przy okazji potrącając niektórych przechodniów. Najgorsze było to, że wcale nie mieszkałem blisko miejsca spotkań, w przeciwieństwie do krajów europejskich. Jako kraj leżący i w Europie i w Azji, musiałem mieszkać w takiej odległości, bym wszędzie miał równie blisko. A mówiąc blisko, mam oczywiście na myśli daleko. Zazwyczaj gdy na rano jest spotkanie krajów europejskich, to po południu jest spotkanie krajów azjatyckich. Dobrze, że to drugie nam dziś odpuścili.

Jedyne co mnie pociesza w tej zaistniałej sytuacji, to to, że nie jestem jedynym krajem należącym do obu kontynentów. Weźmy na przykład taką Turcję. On to dopiero jest w dupie. Niby leży w 97% w Azji, a i tak musi chodzić na rozmowy do Europy. Do tego jeden z moich najlepszych przyjaciół, cały czas, delikatnie mówiąc, mu dokucza. Naprawdę nie wiem jak on sobie z tym radzi.

Zanim się obejrzałem już widziałem przed sobą budynek. Wpadłem do środka z takim impetem, że prawie drzwi z zawiasów wyrwałem.

- Zdąży... zdążyłem?! - wykrzyczałem ostatkiem sił, ledwo łapiąc dech po wyczerpującym biegu.

- Nawet cię pocieszę mój drogi, jesteś 5 minut przed czasem - odpowiedział Wielka Brytania, siedząc przy wejściu na salę obrad, czytając gazetę i dopijając herbatę.

- A nie jak ostatnio... pół godziny po czasie - dokończył za niego Meksyk. - ¡Hola amigo! Co tam u ciebie?

Stanąłem jak wyryty i na niego spojrzałem. Lubię go. Naprawdę spoko typ, ale on przecież nie należy do Europy, więc nie powinno go tu być...

- Zaraz, zaraz, co TY tutaj robisz? - spytałem Meksyk, nie ukrywając zdziwienia w głosie.

- ¿Yo? Przecież przeszedłem tu na spotkanie głupku - powiedział przyjaźnie, lecz był lekko zdezorientowany. - Wszystkie kraje się przecież dzisiaj spotykają. Zapomniałeś Rusia?

- Yyy tak jakby. Ale skoro ty tu jesteś, to oznacza... -

- No no... kogo ja tu widzę przed czasem - moją odpowiedź przerwała osoba, która stała dosłownie kilka metrów za mną. - To rzadkość widzieć cię tak wcześnie - jego wypowiedź była aż przesycona jadem.

- ...że on też...

Odwróciłem się. Czy ja naprawdę muszę mówić kto to był?

- Dla twojej świadomości, to na ostatnim spotkaniu, też pojawiłem się przed czasem. - skłamałem z największym spokojem na jaki było mnie stać.

- Może. Szczerze, gówno mnie to obchodzi - powiedział podchodząc do nas.

Jest jeszcze jedna osoba, której nienawidzę równie mocno jak Ukrainy. Ameryki. Największy cham jaki był w stanie poznać świat. W ogóle nie obchodzą go uczucia innych i jeśli miałbym zgadywać, to pewnie nie myśli o niczym innym jak tylko o zyskach i nafcie. Do tego jest strasznie wścibski i zawsze wpieprza się w interesy innych państw, nawet gdy w ogóle go to nie dotyczy.

Oczywiście nie oznacza to, że ja robię odwrotnie. Też staram się mieć jak największe wśród państw wpływy, ale nie pokazuję tego tak dosadnie jak on. Okej, dobra, zgodzę się, że czasami zdarza mi się przesadzić, w końcu ja i Pindos jesteśmy najpotężniejszym mocarstwami na świecie. Co jak co, ale swoją pozycję trzeba utrzymać.

- A co ty tak rozmawiasz z Meksykiem, hm? W sumie jak się z nim zadajesz, może mu łaskawie uświadomisz, żeby trzymał swoich emigrantów jak najdalej od naszej wspólnej granicy - znowu się wtrąca w nie swoje sprawy, świnia.

- Hej, czy ty chociaż raz się ode mnie odczepić? Mówiłem ci już, że moi obywatele są wolni i mogą podróżować gdzie im się podoba! - niemalże wykrzyczał Meksyk.

- Tak, ale to nie znaczy, że nielegalnie! - odburknął Ameryka.

- Halo, halo, czemu się tak kłócicie - podbił do nas Kanada. Jedyna osoba z rodziny Wielkiej Brytanii, do której mam jakikolwiek szacunek.

- Po prostu Ameryka chce znowu pokazać wszystkim, jaki to jest ważny i jak to inni powinni się go słuchać - dorzuciłem swoje 5 groszy.

- Yyy... - Kanada był naprawdę zakłopotany. Biedak. Naprawdę współczuję mu takiego brata.

- Wow, Russia, to było naprawdę kreatywne - Ameryka sarkastycznie zaklaskał. - Chociaż muszę ci jedno przyznać - pobieżnie przyleciał po mnie wzrokiem. - Naprawdę nieźle wyglądasz w tym garniturze.

Czy ja się przesłyszałem? Czy on właśnie powiedział mi komplement? Coś tu naprawdę śmierdzi.

- ...o wiele lepiej, niż gdy widziałem cię tydzień temu schlanego w barze - dokończył z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

O nie, teraz to ja mu nie odpuszczę.

- Słuchaj no kur-

- Ejejejej, chłopaki, spokojnie...- pomiędzy nas wszedł Kanada. Po czym spojrzał na Amerykę. - A ty mógłbyś, chociaż raz, z łaski swojej odpuścić - spojrzał na niego spod byka. - Chodźcie już, inne kraje wchodzą na salę.

Odszedł, a za nim Meksyk. Jednak zanim Ameryka ruszył za nimi rzucił jeszcze do mnie:

- Źle związałeś krawat pod szyją - powiedział pokazując na wspomnianą część ciała.

Dokonałem się w wiązanie pod szyją. Faktycznie.

- Psuje to cały efekt elegancji, który zapewnie chciałeś tu dziś zaprezentować. Bo naprawdę, nie wyglądasz tak źle - dokończył, po czym zniknął za drzwiami sali.

Nie wiedziałem, czy po tym co powiedział wcześniej, mam wierzyć w jakiekolwiek jego słowo. Może on tylko taki wredny przy publice? Ale tego zapewne nigdy się nie dowiem. Nie będę oceniać osoby po jednym komplemencie jaki w życiu od niej słyszałem.

Lekko zmieszany wszedłem na salę z nadzieją, że chociaż nie pomyliłem się w sprawie tematu dzisiejszego spotkania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top