8

Yvaine

Siedziałam w wygodnym fotelu i spoglądałam przez okno. Nie wierzyłam, że Trey miał w ogrodzie staw i rzekę. Obserwowałam ją z okna na drugim piętrze jego domu. Spoglądałam na ptaki latające po niebie i piłam herbatę, którą przyrządził dla mnie Jericho.

Po mojej porannej karze Trey otrzymał telefon z pracy. Pewnie dostał kolejne zlecenie zabicia kogoś lub przemytu narkotyków. Nie chciałam się w to zagłębiać. Mój oprawca przeprosił mnie, że nie spędzi ze mną dnia, po czym pocałował mnie w czoło i wyszedł.

Po tym, jak zostawił mnie samą w pokoju zabaw, który jednocześnie był sypialnią, poczułam niewyobrażalny wstyd. Nawet nie oponowałam, gdy rozkazał mi sprawić mu rozkosz ustami. Sama byłam sobie winna. Próbowałam wyjść na korytarz, gdy na mnie nie patrzył i z tyłu głowy wiedziałam, że czeka mnie za to kara, ale i tak to zrobiłam.

Może podświadomie tego chciałam? Może potrzebowałam uczucia zniewolenia i zależności od drugiej osoby?

- Wszystko w porządku, skarbie?

Odwróciłam się gwałtownie, niemal wylewając na siebie gorącą herbatę. W drzwiach salonu, w którym aż dwie ściany były ze szła, stał Jericho. Mężczyzna miał na sobie garnitur, który pewnie był jego codziennym uniformem. Posłał mi lekki uśmiech, co uznałam za sukces, biorąc pod uwagę, że ten człowiek był definicją spokoju i opanowania.

Brunet podszedł do mnie i zajął miejsce na fotelu znajdującym się na przeciwko. Odwróciłam uwagę od stawu i skupiłam go na mężczyźnie.

- Jak minęła pierwsza noc w nowym domu, Yvaine?

Jericho próbował być miły. Pewnie Trey rozkazał mu mieć mnie na oku. Wolałabym, aby był dla mnie uprzejmy bez powodu, ale nie mogłam narzekać. Przynajmniej przez niego byłam traktowana godnie.

- Spałam jak zabita, ale kiedy się obudziłam...

- Szef dał ci popalić, co? - spytał, odchylając się do tyłu. Oparł plecy o oparcie fotela i założył nogę na nogę, przybierając nonszalancką pozę. Mojej uwadze nie umknęła broń, którą miał ukrytą pod marynarką. Przełknęłam nerwowo ślinę i odłożyłam kubek herbaty na szklany stół, nie chcąc upuścić go na dywan. Biorąc pod uwagę, jaki był miękki, musiał kosztować fortunę. Choć dla mojego oprawcy takie pieniądze zapewne były niczym. Już się zdążyłam przekonać, że Trey prowadził wystawne życie i niczego mu nie brakowało. Oprócz kochanki. Dlatego musiał zlecić porwanie mnie, co dalej uznawałam za nonsens.

- Jericho, czy Trey przysłał cię do mnie, abyś mnie wypytywał?

Brunet posłał mi pełne litości spojrzenie.

- Skarbie, szef nie musi mi nic rozkazywać. Owszem, płaci mi dobre pieniądze za to, że jestem wobec niego lojalny, ale chciałem porozmawiać z tobą jak przyjaciel. Biorąc pod uwagę, że oprócz Treya nie masz nikogo, z kim mogłabyś pomówić, uznałem, że to ja zostanę twoim kumplem. Co ty na to?

Uśmiechnęłam się, kiwając przecząco głową.

- Wybacz, ale ci nie wierzę. Nikomu nie mogę wierzyć skoro chłopak, dla którego poświęciłam wszystko, przez cały czas mnie oszukiwał. Nigdy mu tego nie wybaczę. Dla niego to pewnie nic nie znaczy, bo dostał duże pieniądze za uprowadzenie mnie, ale...

Zacisnęłam dłonie w pięści. Każde kolejne słowo sprawiało mi niewyobrażalny ból.

Robiłam dla Jake'a wszystko. Zostawałam w domu i sprzątałam oraz przyrządzałam mu jedzenie. W międzyczasie szukałam pracy, aby nie siedzieć mu wiecznie na głowie. Czułam się źle, że płacił za wszystko, ale teraz żałowałam, że nie wydusiłam z niego więcej kasy, aby dać ją rodzicom.

Wbiłam wzrok za okno, podziwiając zadbany ogród Treya. Wszystko w tym domu miało swoje miejsce. Trey nie sprawiał wrażenia człowieka lubiącego porządek, ale może było to tylko wrażenie. W końcu nie wiedziałam o nim nic.

- Boję się, że się zatracę, Jericho - wyznałam drżącym głosem, nie patrząc na mężczyznę. - Martwię się, że stanę się posłuszną zabawką Treya. Nie tego chcę. Pragnę bezgranicznej miłości i oddania. Wiem, że nigdy już mnie to nie spotka, bo nie wyjdę na zewnątrz tego domu, ale gdzieś głęboko we mnie tli się takie pragnienie. Chcę być kochana i chcę kochać. Nie wiem, czego konkretnie oczekuje ode mnie Trey, ale po tym, co rano zrobiłam...

Schowałam twarz w dłoniach. Oddychałam ciężko, walcząc ze wstydem. W swoich fantazjach byłam bezwstydna i pozwalałam sobie na wiele, ale nigdy bym nie pomyślała, że sprawię przyjemność facetowi, który mnie porwał. I to niecałą dobę po uprowadzeniu.

- Yvaine, chodź.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na Jericha. Brunet stał przede mną z ręką wyciągniętą w moją stronę.

- Gdzie mnie zabierasz?

Byłam wobec niego nieufna. Bałam się Jericha, ale nie miałam nic do stracenia. Nie powinnam tak łatwo obdarzać nieznajomych zaufaniem, o czym przekonałam się na własnej skórze.

- Zaufaj mi, skarbie. Nie skrzywdzę cię.

Podałam mężczyźnie rękę i pozwoliłam, aby pomógł mi wstać. Cieszyłam się, że zanim Trey wyszedł, pokazał mi szafę, w której trzymał ubrania kupione dla mnie. Oczywiście było tam mnóstwo skąpej koronkowej bielizny, ale ku mojej uciesze, zobaczyłam również dżinsy i bluzy. Dlatego też założyłam długie spodnie i czarną bluzę, starając się schować najbardziej, jak potrafiłam.

Jericho sprowadził mnie na dół do przestronnego holu. Podszedł do drzwi wyjściowych, a ja zastygłam bez ruchu.

- Coś nie tak?

- Sprawdzasz mnie, prawda? - spytałam ze łzami w oczach. - Chcesz się przekonać, czy nie spróbuję uciec, gdy wyjdziemy do ogrodu. Nie martw się, Jericho. Rano dostałam już karę za nieposłuszeństwo. Nie nadwyrężę waszego zaufania znowu.

Brunet zmarszczył brwi, jakby nie wiedział, o czym mówię. Prychnęłam cicho, nie chcąc go zdenerwować.

- Yvaine.

Mężczyzna chwycił mnie za obie ręce i przybliżył się tak, że musiałam zadrzeć głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Był cholernie blisko mnie, przez co przeszła mnie fala gorąca.

- Nie wiem, o czym do diabła mówisz, ale nie zabieram cię na zewnątrz, aby sprawdzić twoją lojalność wobec nas. Nie znasz ani mnie, ani Treya. Masz prawo nas nienawidzić za to, co się stało. Wiem, że jesteś w trudnej sytuacji, ale nie chcę ci tego jeszcze bardziej utrudniać. Stwierdziłem, że skoro szefa nie będzie do wieczora, zaopiekuję się tobą. Chciałem pokazać ci ogród, abyś trochę się odstresowała. To nie żaden podstęp, skarbie.

Skinęłam głową, wzdychając. Jericho otworzył drzwi i ukłonił się teatralnie, wyprowadzając mnie na zewnątrz.

Uderzyło we mnie gorące powietrze. Nagle pożałowałam, że założyłam ciepłą bluzę.

Przypomniałam sobie, o czym mówił Trey. Jeśli miałam mu wierzyć, znajdowaliśmy się w kraju, w którym nie liczyły się prawa kobiet. Mężczyzna straszył mnie, że jeśli wyjdę poza mury jego domu, czekają mnie nieprzyjemności.

Zeszłam po marmurowych schodach i objęłam się rękami. Ogród był różnorodny i naprawdę piękny. W oddali słyszałam szum rzeki. Zaczęłam iść przed siebie ścieżką wysadzaną ozdobnymi płytkami. Jericho podążył za mną.

- Nie musisz obawiać się Treya, skarbie. On cię nie skrzywdzi.

Walczyłam ze sobą, aby nie odpyskować mojemu towarzyszowi. Chciałam mieć z nim dobre stosunki na wypadek, gdybym kiedyś miała poprosić go o pomoc.

- Yvaine, czy on coś ci zrobił?

Mężczyzna wyprzedził mnie i stanął mi na drodze, blokując przejście. Za licznymi drzewami dostrzegłam mur. Czułam się jak w prowizorycznym więzieniu. W środku miałam wszystkie wygody potrzebne do życia, ale nie mogłam się stąd uwolnić.

- Sam mówiłeś, że mnie nie skrzywdzi, a teraz pytasz, czy coś mi zrobił?

- Powiedz mi prawdę. Gdybyś była facetem, przywiązałbym się do sufitu głową w dół i nakazał tortury, aby wydusić z siebie wszystko. Jesteś jednak młodą kobietą i to bardzo delikatną, więc nie widzę powodu dopuszczania się takich czynów.

- Wybacz, ale nie chcę ci mówić, do czego zmusił mnie Trey.

- Kazał ci ssać swoją pałę, co?

Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec do domu. Przeszła mi ochota na zwiedzanie ogrodu. Musiałam jak najszybciej znaleźć się sama. Kto wie, może w łazience znajdę jakieś żyletki i będę w stanie się zabić? Wizja samobójstwa mi się nie uśmiechała, bo kochałam życie, ale jeśli miałam je spędzić z takimi facetami, musiałam poważnie rozważyć opcję odebrania sobie życia.

- Kuźwa, stój.

Jericho chwycił mnie od tyłu i mocno trzymał. Wierzgałam się w jego objęciach, krzycząc wniebogłosy. Zaalarmowałam tym strażników, którzy podbiegli do nas z wycelowaną we mnie bronią. Jericho powiedział coś do nich w języku, którego nie znałam i mężczyźni opuścili broń, po czym posłusznie odeszli na swoje stanowiska.

Nie mogłam nic poradzić na spływające po mojej twarzy łzy. Czułam się bezbronna i obnażona. Jericho domyślił się, co stało się dzisiaj rano.

- Skarbie, nie powiedziałem tego, aby cię rozwścieczyć. Rozumiem, że jesteś zła, ale...

- Nic nie rozumiesz! - krzyknęłam, próbując wydostać się z jego stalowego uścisku. Może nie wyglądał jak kulturysta, ale musiał solidnie ćwiczyć. Nawet Trey nie miał tak mocno wyrzeźbionych mięśni.

- Uspokój się, Yvaine. Nic ci przy mnie nie grozi, rozumiesz? Jestem tutaj z tobą. Wszystko jest w porządku. Zaopiekuję się tobą.

Odchyliłam głowę na ramię Jericha. Odurzył mnie jego mocny zapach. Zacisnęłam usta, chcąc powstrzymać nadchodzący szloch, ale i tak wydarł się z moich ust.

Jericho krzyżował moje nadgarstki na mojej piersi. Szeptał mi do ucha słowa ukojenia, próbując mnie uspokoić. Ku mojemu zdziwieniu, uspokajałam się w jego ramionach. Pozwalałam, aby delikatnie kołysał mnie na boki i poddałam się temu uczuciu. Podobało mi się, że ktoś nade mną górował i tak czule się mną zajmował. Bardzo mi tego brakowało w codziennym życiu w Nowym Jorku, a teraz miałam tego pod dostatkiem.

- Nie oceniam cię - wyszeptał, gdy łzy przestały płynąć. - Nie mam takiego prawa. Sam w życiu popełniłem wiele błędów. Odbieram ludziom życie, skarbie. Jakim prawem miałbym oceniać ciebie? Osobę, która pomagała innym, jak mogła?

- Chcę wrócić do środka, Jericho.

- Zabiorę cię nad staw, w porządku? Świeże powietrze dobrze ci zrobi po środku nasennym. Może już nie odczuwasz jego skutków, ale wciąż krąży w twoich żyłach. Podałem ci mocną dawkę.

Odwróciłam się w ramionach mężczyzny. Spojrzałam w jego jasno brązowe oczy z niedowierzaniem.

- To ty mnie porwałeś z tej stacji benzynowej?

Brunet pokiwał głową bez cienia skruchy.

- Trey nie mógł polecieć do Nowego Jorku. Byłoby to dla niego zbyt groźne. Ma w Stanach wielu wrogów, którym zależy na jego śmierci. Dlatego wysłał mnie, abym cię przechwycił.

Zrobiło mi się słabo. Kolana się pode mną ugięły i musiałam oprzeć twarz o pierś mężczyzny. Objął mnie jedną ręką w pasie, a drugą położył na moim karku.

- Posłuchaj, Yvaine. Zrobiłem, co musiałem. To, że cię porwałem, nie znaczy wcale, że zależy mi na twoim cierpieniu. Cholernie przypominasz mi moją młodszą siostrzyczkę. Została zabita przez naszych wrogów, gdy miała czternaście lat. Dasz wiarę, skarbie? Taka młoda dziewczynka, zupełnie niewinna, została zabita przez nasze grzechy. Ona też kochała życie i ludzi. Jej nie mogłem ochronić, ale ciebie mogę.

- Jericho, tak mi przykro...

- Niepotrzebnie - odparł, gładząc mnie po karku. - To przeszłość. Pogodziłem się z nią. Ty za to masz szansę na naprawdę dobre życie. Mówisz, że nie spotkasz miłości, ale spójrz na Treya z innej strony. Dostrzeż w nim człowieka. Przekonasz się, że nie ma tylko demonów, ale również dobre strony. Zaufaj mu. Spróbuj to zrobić. Nie masz nic do stracenia.

Pokiwałam twierdząco głową. Odsunęłam się od Jericha, nie chcąc nadwyrężać jego życzliwości. Miał anielską cierpliwość jak na mordercę.

- Zaprowadzisz mnie nad ten staw? - spytałam, ocierając ostatnie łzy.

- Z miłą chęcią, moja pani.

Brunet zaoferował mi ramię. Wsunęłam pod nie rękę i pozwoliłam mu się prowadzić.

W końcu nie miałam nic do stracenia.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top