56

Yvaine

Powrót do domu Treya był dla mnie błogosławieństwem. Gdy wkroczyliśmy do środka, niemal padłam z wdzięczności na kolana. Mój mężczyzna obejmował mnie w pasie, co i tak było kompromisem. Wcześniej chciał nieść mnie na rękach, bo uważał, że dalej byłam słaba po tym, co się wydarzyło.

- Zaczynamy przyjęcie powitalne? - spytał Christian, odstawiając walizkę z ubraniami, które kupił dla nas w Nowym Meksyku.

Kiedy u szczytu schodów prowadzących na pierwsze piętro ujrzałam Romero, wyrwałam się z objęć Treya i pobiegłam do ochroniarza. Nogi mi się plątały, ale gdy spotkaliśmy się w połowie drogi, rzuciłam się w jego objęcia.

- Nasza mała królewna wróciła - wyszeptał, unosząc mnie tak, że oplotłam nogami jego biodra. Kilka tygodni temu nie przypuszczałabym, że będę żywić do niego taką sympatię. Na początku myślałam, że Romero za mną nie przepadał, ale cieszyłam się, że nawet z nim się dogadałam.

Gdy mężczyzna odstawił mnie na podłogę, poczułam czyjeś ramię oplatające mnie w pasie. Trey posłał mi gniewne spojrzenie.

- Co to za samowolka, młoda damo? Kazałem ci być grzeczną.

- Inaczej dasz mi karę?

Na twarzy bruneta dostrzegłam cień rozbawienia, ale za wszelką cenę próbował to zamaskować frustracją. Stałam się pewniejsza siebie i nabrałam chęci do flirtowania z Treyem. Rozłąka sprawiła, że zrozumiałam, jak bardzo go kochałam.

- Na karę przyjdzie pora później. Teraz musisz poznać człowieka, który uratował twój tyłek.

W szpitalu przez większość czasu byłam odurzona lekami. Lekarz prowadzący wielokrotnie powtarzał, że nic mi nie było, ale ucierpiałam psychicznie. Dojście do siebie zajęło mi niemal tydzień, a przez ten czas podawano mi różne środki. Trey był przy mnie i wytrzymywał moje bezsensowne wywody. Byłam wściekła, że przez leki nie kontrolowałam tego, co mówię, ale Trey nie miał nic przeciwko temu. Przez cały czas trzymał mnie za rękę i był przy mnie, nawet gdy opowiadałam, z jaką chęcią chciałabym zobaczyć go przywiązanego do łóżka i zdanego na moją łaskę. Aby mnie uszczęśliwić, Trey odpowiedział, że prędzej czy później pewnie do tego dojdzie.

Liczyłam, że stanie się to dziś wieczorem. 

Kiedy wkroczyliśmy do jednego z salonów, na kanapie ujrzałam mężczyznę koło trzydziestki. Miał ciemne, zaczesane do tyłu włosy i eleganckie ubranie. Sama miałam na sobie koszulkę i zwykłe dżinsy, więc poczułam się co najmniej nie na miejscu.

Facet wstał na nasz widok i uśmiechnął się. Miał dołeczki w policzkach, co dodawało mu uroku. Nie widziałam wcześniej tego mężczyzny, dlatego przylgnęłam do boku Treya czekając, aż zostaniemy sobie przedstawieni. Od czasu uprowadzenia przez Ryana stałam się mniej ufna do ludzi. Nie dopuszczałam do siebie nawet lekarzy w szpitalu. Trey niejednokrotnie musiał mnie przekonywać, że nie mieli złych zamiarów. Spędziłam kilka nocy płacząc w jego ramię, ale on był przy mnie. 

- Aniele, to Julius Falcone. Pomógł mi cię uratować.

Zmierzyłam mężczyznę spojrzeniem od stóp do głów. Zaśmiał się cicho, widząc moje zakłopotanie. Wiedział, że nie wykonam pierwszego ruchu, dlatego podszedł do mnie i chwycił moją dłoń. Przyciągnął ją sobie do ust i złożył na jej wierzchu pocałunek, przez cały czas mierząc mnie uważnie spojrzeniem zielonych oczu. Nogi miękły mi w kolanach na ten widok i to uczucie. Trey głośno odchrząknął, na co wszyscy zanieśliśmy się śmiechem.

To, że byłam z Treyem, nie znaczyło, że nie mogłam podziwiać innych mężczyzn. Na świecie żyło wielu przystojniaków, ale tylko z jednym chciałam spędzić resztę życia. Tylko jednemu oddałam serce i wiedziałam, że w jego rękach było bezpieczne. 

- Może usiądziemy.

Na kanapie zajęłam miejsce między Treyem i Christianem. Na przeciwko nas usiadł sam Julius, który pochylił się i oparł łokcie na kolanach. Splótł palce dłoni i uśmiechał się tajemniczo, przyglądając się mnie i mojemu mężczyźnie. Przy drzwiach stali Jericho i Romero, jakby pilnowali nas nie wiadomo przed jakim zagrożeniem. Wszyscy, którzy byli dla nas niebezpieczni, zostali przecież wyeliminowani. 

- Trey pewnie już ci o mnie opowiedział, prawda?

Pokiwałam szybko głową. Mój facet pogładził mnie po udzie, jakby wyczuwał moje zdenerwowanie i chciał mnie uspokoić. 

- Dziękuję panu, że mnie pan odnalazł i uratował. Gdyby nie pan, pewnie już bym nie żyła.

- Och, tylko mi tutaj nie panuj - machnął ręką Julius, co wywołało śmiech Treya. Przysięgam na wszystko, ten facet musiał częściej się śmiać.

- Ja za to nie będę miał nic przeciwko, jeśli będziesz nazywać mnie panem - wycharczał zmysłowo Trey, za co zarobił ode mnie kuksańca w tors twardy jak stal.

- Nie wiem, co działo się z Treyem przez te lata, gdy zniknął po spaleniu siedziby mafii. Przyjechałem tutaj nie tylko dlatego, aby zobaczyć, jak czuje się ta piękność, ale chciałbym dowiedzieć się prawdy.

Przypomniałam sobie o tym, co nie tak dawno mówił mi Trey. Wspominał, że zabił wszystkich członków swojej poprzedniej mafii. Nie pytałam go o więcej, bo widziałam, że go to wykańczało. Nie chciałam, aby przeze mnie źle się czuł i niepotrzebnie przywoływał przykre wspomnienia, dlatego siedziałam cicho. Jeśli jednak dziś miałam poznać prawdę, byłam na to gotowa.

Chwyciłam za rękę mojego ukochanego, który w jednej chwili spoważniał. Gładziłam kciukiem wierzch jego dłoni, aby czuł, że byłam tu, aby go wesprzeć.

Trey tęsknie spojrzał na tatuaż, który nosił na przedramieniu. Przedstawiał sztylet z wijącym się wokół niego wężem. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam ten malunek, nie przypadł mi do gustu. Trey wspominał, że jemu również się nie podobał, ale niósł ze sobą zbyt wiele wspomnień, aby miał go usunąć.

- Pewnego dnia napadła nas Camorra - zaczął mój ukochany, patrząc w podłogę. - Obudził mnie krzyk. Pobiegłem do biura Harrisona, a on leżał tam, umierając. Wrzuciłem do jego gabinetu zapalniczkę, aby wszystko, co znajdowało się w środku, spłonęło. Mogłem zabrać akta ważne dla mafii, ale kiedyś obiecaliśmy, że gdyby nastąpiła katastrofa, wszystkie dowody naszej nielegalnej działalności ulegną zniszczeniu. 

W głosie mężczyzny czułam bezradność. Nie cierpiałam patrzeć na Treya tak załamanego. Chciałam, aby był dla mnie silny. Potrzebowałam, aby mi prowadził.

Każdy jednak czasami potrzebował poczuć się bezsilny, aby najbliżsi mogli go na nowo podnieść.

- Wpadłem do piwnicy, a tam niemal wszyscy członkowie mafii byli podwieszeni do góry nogami pod sufitem. Nie wiem jakim, kurwa, cudem to przespałem. Byłem wkurwiony, ale wszyscy poumierali od tortur. Zabiłem kilku ludzi, a wtedy zjawił się Rick. Sprzedał kulkę szefowi Camorry, ale przed tym stracił przez nich oko. Powiedział, że Jericho został postrzelony i znajduje się za magazynem. Rick kazał mi go dobić. Nie mogłem tego, kuźwa, zrobić. Miałem łzy w oczach, gdy patrzył na mnie błagalnie i prosił o śmierć. Nie chciałem, aby cierpiał, ale nie miałem sumienia go zabić. Rick był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. Kiedy nacisnąłem spust, poczułem jak ulatuje ze mnie życie. Trzymałem jego bezwładne ciało na rękach i wyszedłem z palącego się magazynu. Dzień wcześniej dałem Christianowi wolne, więc przynajmniej jemu nic się nie stało.

Trey podniósł załzawione oczy i spojrzał na przyjaciela, który siedział po mojej drugiej stronie. Posłał mu pełne uczucia spojrzenie. 

- Uratowałem Jericha - kontynuował mój kochany, patrząc na ochroniarza stojącego przy drzwiach. - Zabiłem tak wielu ludzi, ale przynajmniej uratowałem ich dwójkę. Bez Jericha i Christiana bym sobie nie poradził. Postanowiliśmy stworzyć nową mafię. Nie mogłem wrócić do normalnego życia. Nie po tym, co widziałem w ciemnym świecie. 

Mężczyzna nie powstrzymywał łez. Zasłonił wolną dłonią oczy i zaszlochał boleśnie. Nie chciałam się narzucać, ale pozwoliłam sobie położyć głowę na jego udach. Gładził mnie po włosach, a drugą ręką ścierał ciągle spływające łzy. 

Na plecach poczułam dłoń Christiana. Nie potrzebowałam się odwracać, aby wiedzieć, że to on. Przy nich czułam się bezpiecznie. 

- Nie chciałem uciec z Nowego Jorku bez pożegnania, Juliusie - wyznał po chwili oddechu Trey. - Nie miałem sumienia zostawiać cię bez słowa, ale musiałem to zrobić. Chodziło o Jericha i Christiana. Chciałem chronić ich za wszelką cenę. Nie żałuję, że uciekłem do Utah. Musiałem się gdzieś zaszyć, aby zacząć od nowa. Nie wierzyłem, że zechcesz mi pomóc, gdy przyjdę do ciebie z prośbą, ale to zrobiłeś. Jesteś moim pieprzonym przyjacielem nawet po tym, jak się zachowałem.

- Kuźwa, nie płacz mi tu, Braxton.

Trey podniósł wzrok na pewnego siebie i dumnego mężczyznę.

- Pomogłem ci, bo mi na tobie zależy. Wiedziałem, że miałeś swoje powody, aby uciec. Nie zostawiłbyś mnie z dnia na dzień. Nie ukrywam, że szukałem cię w spalonym magazynie, ale zwłoki ofiar były niemożliwe do zidentyfikowania. Czułem się, jakbym chodził po pieprzonym polu minowym. Gdy zobaczyłem się tydzień temu w drzwiach swojego gabinetu, myślałem, że przyszła po mnie śmierć. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby do piekła odprowadził mnie tak zajebisty facet, jak ty, ale cieszę się, że jeszcze nie odszedłem. Dlatego mi tu nie płacz. Masz powody, aby się cieszyć. Twoja ukochana księżniczka wróciła do domu. Gnoje, które ją porwały, nie żyją. Aslan jest bezpieczny w jednym z moich domów.

- Co z nim? - spytałam, wtrącając się do rozmowy.

- Jest pod stałą kontrolą lekarzy. Istnieje szansa, że mu się polepszy, ale nie robię sobie wielkich nadziei. Zrobię jednak wszystko, aby chłopak żył najlepiej, jak może. Nie chcę go usprawiedliwiać, bo zrobił ci krzywdę, ale...

- To wina jego choroby.

Podniosłam się do pozycji siedzącej. Trey objął mnie obiema rękami i oparł czoło na moim ramieniu. Był wyraźnie zmęczony tym dniem, podobnie jak ja.

- Aslan mnie skrzywdził, ale to nie jego wina. Widziałam, jak ze sobą walczył, lecz nie przypuszczałam, że zmagał się z chorobą. Cieszę się, że go nie zabiliście. 

- Aniele, jesteś zła, że zabiliśmy resztę?

Spojrzałam w zmartwione oczy Treya. Wplotłam palce w jego ciemne włosy i przy wszystkich złożyłam pocałunek na jego miękkich wargach.

- Z natury jestem osobą uległą i dlatego mnie chciałeś. Nie lubię, gdy komuś dzieje się krzywda, ale oni zasłużyli na karę. Czasami trzeba być egoistą, kochanie. Ryan bardzo mnie skrzywdził, podobnie jak Hunter i Archie. Aslan nie jest bez winy, lecz jego przypadek to inna historia. Wcale się więc na was nie gniewam, że się ich pozbyliście. Czuję się spokojniejsza i bezpieczna.

Trey nie zważał na to, że znajdował się w jednym pomieszczeniu z tak wieloma silnymi mężczyznami z trudną przeszłością. Padł przede mną na kolana i położył swoją głowę na moich udach. Zaszlochał głośno, a ja nie wiedząc, co począć, wplotłam palce w jego ciemne włosy. Gładziłam go po głowie, patrząc pytająco na Juliusa, Christiana, Jericha i Romero.

- Kocham cię, Yvaine - wykrztusił w końcu mój ukochany. Podniósł głowę, a widok łez na jego policzkach sprawił, że serce ścisnęło mi się z bólu. - Piekielnie mocno cię kocham, dziecinko. Spieprzyłem ci życie i biorę na siebie pełną odpowiedzialność tego, co się stało. Jednak teraz, tutaj, przy wszystkich najbliższych mi osobach, obiecuję cię chronić dopóki śmierć nas nie rozłączy. Nie są to jeszcze oświadczyny, ale mamy przed sobą całe życie, Yvaine. Będę o ciebie dbał i robił wszystko, abyś czuła się spełniona i szczęśliwa. To prawda, że dzięki tobie spojrzałem na życie inaczej. Pokazałaś mi, że najważniejsza w życiu jest miłość. Zrozumiałaś mnie i nie oceniałaś. Dzielnie dla mnie walczyłaś, a ja przysięgam przy wszystkich tu zgromadzonych, że spędzę każdą chwilę swojego życia na kolanach, służąc tobie, mojej bogini.

Pochyliłam się i pocałowałam Treya w usta. Zsunęłam się z kanapy i padłam przed nim na kolana. 

Nie zwracałam uwagi na innych. Wszyscy zaczęli bić brawo, jakby oglądali jakiś spektakl.

Trey może i zniszczył życie, które miałam wcześniej, ale w zamian podarował mi nowe. Pełne ludzi, którym mogłam ufać i pełne zrozumienia tych, którzy byli dla mnie najbliżsi. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top