53
Trey
trzy lata temu
Obudził mnie głośny krzyk. Poderwałem się gwałtownie z łóżka. Założyłem spodnie, jako że nie chciałem wyjść na zewnątrz nagi. Nieraz widziałem, jak moi współpracownicy pieprzą prostytutki, ale miałem do siebie trochę więcej szacunku niż oni. Nikt nie potrzebował oglądać mojego fiuta z rana.
Chwyciłem broń, którą miałem pod ręką i wybiegłem na zewnątrz. Nie było tu nikogo, kto mógłby mi wyjaśnić, co się stało. Dlatego też skierowałem się do jedynego miejsca, w którym mogłem uzyskać odpowiedzi.
Moje serce przyspieszyło, gdy zauważyłem, że drzwi gabinetu Harrisona były otwarte na oścież. Szef nigdy nie otwierał drzwi. Chronił swoją prywatność, jak mało kto. Coś musiało być na rzeczy.
- Kurwa!
Podbiegłem do mężczyzny. Harrison wpółleżał na blacie swojego mahoniowego biurka. Przedmioty, które zawsze leżały na blacie, zostały roztrzaskane. Wokół centralnej części pomieszczenia panował istny armagedon.
- Co się, do jasnej cholery, stało?!
Chwyciłem Harrisona za marynarkę i spojrzałem na niego z przerażeniem. Facet dociskał dłoń do brzucha. Widziałem wypływającą ze świeżej rany krew. Twarz mojego szefa była blada jak szpitalna ściana. Rozglądałem się wokół, dysząc ciężko. Sam nie byłbym w stanie mu pomóc. Nie z taką raną.
- Przyszli po nas, synu.
- Kto przyszedł? Komu mam rozwalić łeb?
Starałem się zachować spokój, ale szło mi co najmniej marnie. Zerkałem to na drzwi, to na mojego szefa, z którego ulatywało życie. Harrison nigdy nie brał środków odurzających, a majaczył, jakby ktoś mu coś podał.
- Camorra po nas przyszła, Trey. Jeden z ich szczeniaków mnie postrzelił. Poszli po resztę. Zabiją ich i zabiją ciebie. Nie wygrasz z nimi, synu. Szkoliłem cię przez lata, ale z nimi nie wygrasz.
- Kurwa, Camorra?! Jakim, pieprzonym, cudem się tutaj wdarli?!
Moje myśli krążyły wokół włoskiej rodziny, która miała swoją filię w New Jersey. Harrison robił interesy z Camorrą, które bynajmniej nie były dobre. Nie wtrącałem się w nie. Byłem ciekawskim dzieciakiem, ale mafia nauczyła mnie, aby nie wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Miałem wystarczająco dużo na głowie. Uznałem, że szef sobie bez problemu z nimi poradzi. Jak się okazało, byłem, kurwa, w błędzie.
- Nie umieraj mi tu, słyszysz?!
- Musisz uciekać, Trey - wycharczał Harrison, który był bliżej spotkania z diabłem niż ktokolwiek inny. - Ucieknij, ale najpierw mnie zabij.
- Zwariowałeś?! Kurwa, ty zwariowałeś! Nigdy cię nie zabiję!
- Zrób to!
Resztkami sił staruszek chwycił mnie za nadgarstek. Mimo ulatujące z niego życia, uścisk dalej miał solidny. Gdyby chciał, mógłby złamać mi rękę nawet w chwili śmierci.
- Dlaczego każesz mi cię zabić? Dlaczego nie pozwolisz mi cię uratować?
Zrozumiałem, że płaczę, dopiero w chwili, w której moje łzy zaczęły kapać na drogi garnitur Harrisona. Mężczyzna posłał mi niemal ojcowskie spojrzenie. Zawyłem z rozpaczy, ściskając go za dłoń.
- Umieram, synu. Dałem ci nowe życie, gdy zabrałem cię z ulicy. Odmieniłem twój los. Chciałem, abyś przynajmniej ty się odbudował. Wiem, że spieprzyłem wiele razy i nie będzie mi dane już nigdy więcej ci tego wynagrodzić, ale daję ci ostatnią szansę. Musisz uciekać, Trey. Zabij mnie, a później innych członków rodziny. Będzie to znak dla Camorry, że jesteś po ich stronie. Gdy już im się poddasz i przestaną widzieć w tobie wroga, zaatakujesz ich i wybijesz co do nogi. Tym sposobem uciekniesz z Nowego Jorku i rozpoczniesz nowe życie.
- Nie mów tak, słyszysz?! Jesteś moim ojcem! Jedynym, którego miałem!
Harrison uśmiechnął się do mnie po raz ostatni. Posłał mi ojcowskie spojrzenie.
- Uratuj siebie i kogo możesz, Trey. Oddaję mafię w twoje ręce. Zbuduj ją na nowo. Tylko o tyle cię proszę.
- Nie! - krzyknąłem rozpaczliwie, gdy Harrison przestał nacisnął spust trzymanej przeze mnie broni. Zamknął oczy i zastygł z lekkim uśmiechem na twarzy. Ręka, którą uciskał ranę, opadła bezwiednie na bok.
Płakałem jak ranne zwierzę. Krzyczałem wniebogłosy, nie przejmując się, że Camorra po mnie przyjdzie i mnie zastrzeli. W jednej chwili pożałowałem, że kiedykolwiek myślałem o tym, co się wydarzy, gdy szef odejdzie. Miałem zostać głową mafii, a okazało się, że zostanę z niczym. Wszystko, na co pracowałem latami, odejdzie w zapomnienie. Zostanę obezwładniony przez członków wrogiej mafii i zabity jak śmieć.
- Kurwa, odegram się na nich. Sprawię, że pożałują.
Z bólem serca stanąłem w drzwiach. Posłałem ostatnie spojrzenie w stronę martwego człowieka. Włączyłem zapalniczkę i zablokowałem ją tak, aby przez cały czas była włączona. Wrzuciłem zabawkę do gabinetu mojego przybranego ojca i patrzyłem przez chwilę, jak miejsce, które uznawałem za dom, płonie jak zapałka.
Otarłem łzy i ruszyłem do piwnicy. Wiedziałem, że to tam czeka na mnie prawdziwa rzeź.
Po drodze na dół zastrzeliłem czterech Włochów. Najwyraźniej nie byli zbyt dobrze wyszkoleni, bo nie usłyszeli, jak się do nich zbliżam. Pozbycie się ich wcale nie osłabiło mojego bólu.
- Kuźwa - wyszeptałem do siebie, gdy wszedłszy do piwnicy, moim oczom ukazała się masakra.
Na hakach pod sufitem podwieszeni byli moi najbliżsi przyjaciele. Z dłonią na sercu szukałem Jericha. Westchnąłem z ulgą, gdy uświadomiłem sobie, że go tutaj nie było. Pomodliłem się do istot wyższych za to, że wczoraj coś mnie tchnęło, aby dać Christianowi dzień wolnego. Oczy zaszły mi łzami, gdy wyobraziłem sobie, co poczuje, gdy przyjdzie jutro do mafii i zobaczy, co zostało z tego miejsca. Nie chciałem być człowiekiem, który znów go skaże na cierpienie. Christian wycierpiał się więcej niż niejeden z nas. Ukrywał to za maską wesołego chłopaka z sąsiedztwa, ale nie mogłem zdzierżyć myśli, że za kilka godzin straci kolejną rodzinę.
Tą, która miała być jego ostatnią.
Wystrzeliłem w głowę faceta, który trzymał w ręku nóż i torturował nim Roberto. Mój przyjaciel, mój brat podwieszony był za nogi pod sufitem. Ręce miał skrępowane na plecach. Był blady na twarzy, choć reszta jego ciała pokryta była czerwienią.
Oczy pozostałych członków Camorry zwróciły się na mnie. Zostało pięciu gości. Facetów, którzy swoim wyglądem potrafiliby odstraszyć niejednego dorosłego i silnego mężczyznę. Wpatrywali się we mnie jak w nowo przybyłą ofiarę, a ja stałem prosto jak struna, z pistoletem wycelowanym w głowę, jak mniemałem, ich szefa.
- Panowie, został nam jeszcze jeden skurwiel. Szybko się nim zajmijcie i będzie po sprawie.
Mężczyźni nie przewidzieli, że będę tak silny i szybki. Strzelali we mnie, ale ja zeskoczyłem ze schodów i wykonałem przewrót w przód. Kule trafiały wszędzie, tylko nie we mnie.
- Ani mi się, kurwa, rusz!
Strzeliłem w kolano ich szefa. Zobaczyłem przed sobą lufę pistoletu, ale gość, którego kolano już do niczego się nie nadawało, wyciągnął przed siebie rękę. Dał tym samym znać swoim posłusznym psom, żeby zaczekali na dalsze instrukcje.
- Jak mniemam, jesteś prawą ręką Harrisona. Cóż za nieszczęśliwy przypadek. Szkoda, że facet umarł, bo chciałbym, aby patrzył, jak dobijam ciebie. Nie ma nic piękniejszego niż obserwowanie rodzica, który widzi, jak jego dziecko cierpi. Mam nadzieję, że gdy spotkacie się w piekle, opowiesz gnojowi, jak bolesne były tortury, które na ciebie sprowadziłem.
Wycelowałem w głowę słaniającego się na nogach faceta. Próbował nie dać po sobie poznać, że to, co zrobiłem z jego kolanem, nie było dla niego udręką. Uśmiechał się do mnie, choć mocno krwawił.
- Co zrobiłeś mojej rodzinie? - spytałem, widząc martwych członków mojej famiglii. Zwisali bezradnie z sufitu, a ja nie mogłem zrobić już nic, aby im pomóc.
- To, na co zasłużyli. Posłuchaj, synu Harrisona. Twój ojciec napsuł mi krwi, a ty dobrze wiesz, co robimy z wrogami w mafii. Prześwietliłem was i wiem, co praktykujecie na ofiarach. Twoi bracia może i nie byli winni moim interesom, które się nie powiodły, ale czasami dzieci zostają ukarane za grzechy swoich rodziców. Nie miej mi tego za złe, Braxton. Pozdrów swojego tatusia po drugiej stronie.
Rozległ się wystrzał z broni. Zamknąłem oczy, szykując się na śmierć. Dopiero po chwili, gdy uzmysłowiłem sobie, że nic mi się nie stało, otworzyłem oczy.
Szef Camorry, który przed chwilą mi groził, leżał na ziemi z dziurą w głowie. Nie zwróciłem uwagi na to, kto strzelił. Kierowała mną czysta adrenalina, więc korzystając z niej, wykonałem kilka strzałów w pozostałych mężczyzn. Byli w szoku, że ich szef odszedł, dlatego całkowicie o mnie zapomnieli. Gdy ponownie zwrócili na mnie uwagę, było już za późno.
Oparłem czoło o podłogę i zaniosłem się szlochem.
Płakałem nad ojcem, którego straciłem.
Płakałem nad braćmi, którzy odeszli.
Płakałem nad tym, że zostałem sam.
- Trey.
Podniosłem zapłakane oczy. Zawyłem jak ranne zwierzę, gdy zobaczyłem przed sobą Ricka. Mój przyjaciel był zakrwawiony. Policzek miał zdeformowany, zapewne po wylaniu na niego wrzątku. Nie miał jednego oka, a wolną dłoń przyciskał do miejsca tuż poniżej serca.
To on zastrzelił szefa Camorry. To on mi pomógł.
- Kuźwa, Rick!
Wstałem i przytuliłem przyjaciela, przyjmując na siebie cały ciężar jego ciała. Płakałem wniebogłosy, kołysząc go w ramionach.
- Musisz mnie zabić, Trey. Nie dam rady pociągnąć za spust. Nie przeżyję.
- Nie mów tak! - krzyknąłem, ściskając w jednej dłoni pistolet, jakbym się obawiał, że ze schodów zejdzie kolejny członek Camorry.
- Jericho jest za magazynem. Postrzelili go w pierś, ale opatrzyłem go, zanim odstrzelono mi oko. Przeżyje, ale potrzebuje cię. Bracie, umieram. Proszę, zabij mnie. Nie chcę dłużej cierpieć.
Wyłem i wyłem. Płakałem i płakałem.
- Kurwa, Rick. Jesteś moim bratem. Nie mogę cię zabić!
Posadziłem chłopaka na podłodze. Spojrzałem na jego wymizerowaną twarz i dziurę w miejscu, w którym niegdyś było oko.
Rick resztkami sił podniósł rękę. Chwyciłem ją i pozwoliłem, aby pogładził mnie po policzku. Wtuliłem mokry od łez policzek w jego chłodną dłoń.
- Dziękuję za to, że przez lata byłeś mi bratem - wycharczał, plując krwią. - Nigdy o tobie nie zapomnę. Będę trzymał dla ciebie miejsce w piekle. Tylko mi nie umieraj, Trey. Nie za szybko. Masz przed sobą zajebiste życie, którego nikt za ciebie nie przeżyje. Kiedy spotkamy się w zaświatach, masz przyprowadzić ze sobą żonę. Ożeń się, chłopie. Żyj tak, jak tego chcesz.
Wycelowałem w pierś Ricka. Nie mogłem przestać wyć z rozpaczy.
- Kocham cię, braciszku - wyszeptałem, przyciskając lufę do jego ciała.
- Ja też cię kocham, bracie. Na wieki.
Piwnicę wypełnił huk. Rick zamknął oko w chwili, w której sprzedałem mu kulkę.
Odrzuciłem pistolet na bok i wziąłem ciało brata na ręce. Kiedy byłem u szczytu schodów, poczułem zapach dymu. Wzniecony przeze mnie pożar rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Nie mogłem uratować innych członków mojej famiglii. Nie chciałem, aby mieli taki pogrzeb, ale nie miałem wyboru. Przynajmniej Ricka pochowam jak członka rodziny. Będzie miał godny pogrzeb.
Wypadłem za magazyn i podszedłem do Jericha. Brunet płakał rzewnymi łzami. Dociskał materiał koszulki Ricka do swojej rannej piersi.
Gdy zobaczył, czyje ciało trzymam w ramionach, odchylił głowę i krzyknął, jakby ktoś zdzierał z niego skórę. Ukucnąłem przy przyjacielu i spuściłem głowę. Moje łzy kapały na martwe i zmasakrowane ciało Ricka. Przycisnąłem usta do jego zakrwawionego czoła, po czym zwróciłem się do Jericha.
- Musimy stąd uciekać. Dasz radę iść?
Mężczyzna pokiwał głową. Posłałem mu bolesny uśmiech, po czym wstałem i spojrzałem na budynek, który lizały płomienie.
Miejsce, które miało być moim domem, zostało zniszczone.
Ludzie, którzy byli moją jedyną rodziną, odeszli.
Trey Braxton, którym stałem się w tym miejscu, umarł wraz z innymi.
Od teraz miałem zamiar nieść światu nienawiść i zabić tych, którzy zniszczyli wszystko, co miałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top