47
Jericho
Mijałem uradowanych turystów, robiących sobie zdjęcia z meksykańskimi zabytkami. Gdybym miał rodzinę, nigdy nie wybrałbym Meksyku jako miejsca, w którym miałbym spędzić wakacje. Wielu ludzi nie wracało do swoich domów. Meksykanie napadali głównie Europejczyków. Piękne i młode córki porywali, aby później sprzedać je w szemranym świecie, a facetom podrzucali narkotyki, żeby później nie przepuszczono ich na odprawie na lotnisku. Wówczas trafiali do więzienia, aby stać się seksualnymi zabawkami znajdujących się za kratami mężczyzn.
Wczoraj zabiłem trzech facetów, którzy chcieli mnie obezwładnić. Meksykańskie gangi były niebezpieczne, ale przeszedłem liczne szkolenia, aby stać się jak najlepszym ochroniarzem mojego szefa. Zawdzięczałem Treyowi życie i za wszelką cenę musiałem odnaleźć jego ukochaną.
Nigdy nie widziałem Treya w takim stanie. Był gotów poruszyć niebo i ziemię, aby odnaleźć Yvaine. Nie sądziłem, że poczuje coś tak silnego do dziewczyny, którą kupił, ale najwyraźniej lata pozbawione bliskości się w nim odezwały. Mi również brakowało kobiecego dotyku i choć szanowałem Yvaine, nie była w moim typie. Była zbyt młoda i niedoświadczona, co było jednak idealne dla szefa. W gruncie rzeczy mu się nie dziwiłem. Kobiety, z którymi spotykaliśmy się wcześniej, były kurewsko wyuzdane i nie miały w sobie żadnych emocji. Kierowało nimi wyłącznie podniecenie. Nie z taką kobietą chciałem spędzić życie. Wolałem egzystować samotnie, żyjąc dla dobra mojego szefa.
Wkroczyłem do jednej z typowo turystycznych kawiarni. Przeszedłem na tyły. Kasjer spojrzał na mnie gniewnie, ale gdy odsłoniłem marynarkę i pokazałem, że miałem broń, odwrócił wzrok.
Miałem swoje wtyki i wiedziałem, że na zapleczu tej miejscówki znajdowała się jedna z siedzib lokalnego kartelu narkotykowego. Zadarli niegdyś z nami. Mieli do spłacenia dług i choć został im jeszcze miesiąc, aby go spłacić, mogli uprowadzić Yvaine. Kiedy meksykańskie kartele dowiadywały się o nowych dziewczynach w świecie mafii, natychmiastowo podejmowały odpowiednie działania. Współczułem biednym dziewczynom, które trafiały w ręce tych brutali, ale miałem wystarczająco dużo problemów w Stanach, aby zaprzątać sobie głowę tym, co działo się w Meksyku.
Kiedy tylko wkroczyłem do zacienionego pomieszczenia, do moich nozdrzy dotarł zapach narkotyków. Minąłem dym i ujrzałem czterech mężczyzn w średnim wieku. Siedzieli przy kwadratowym stole i grali w pokera.
- Witajcie, panowie.
Mój głos był opanowany, choć w każdej chwili byłem gotów zrobić komuś krzywdę. Ponad wszystko ceniłem sobie posłuszeństwo. Wystarczyłby jeden niewłaściwy ruch, abym rozbryzgał mózg jednego z tych kolesi na ścianie.
- Pracujesz dla Treya Braxtona, prawda?
Gość, który był chyba najbardziej trzeźwy z nich wszystkich, wstał. Zmierzył mnie wzrokiem z szacunkiem.
- W rzeczy samej. Mam do was kilka pytań i liczę na to, że będziecie współpracować.
- Chłopie, oddamy wam kasę za narkotyki. Mamy jeszcze cztery tygodnie, wyluzuj.
Młodszy brunet spojrzał na mnie z uśmiechem. Miał przekrwione oczy i ręce mu się trzęsły.
- Owszem, macie jeszcze miesiąc na spłatę długu. Nie po to jednak tu przyjechałem. Szukam młodej dziewczyny.
- Och, chcesz skorzystać z usług naszych dziwek, Jericho? Załatwić ci jakąś Europejkę na noc?
Pokręciłem z niesmakiem głową. Gdybym mógł, zwróciłbym wolność przetrzymywanym nielegalnie dziewczynom, które musiały świadczyć usługi seksualne w zamian za jedzenie i dach nad głową, ale w pewne sprawy nie mogłem ingerować. Ceniłem sobie swoje życie i nie wybierałem się jeszcze na tamten świat.
- Szukam jej.
Wyciągnąłem zdjęcie Yvaine z kieszeni spodni i pokazałem facetom. Mrużyli oczy, przypatrując się jej z ciekawością.
- Nie mamy takiej w naszym burdelu, stary. Przykro nam.
Nie naciskałem, gdyż wiedziałem, że ci faceci nigdy by mnie nie okłamali. Miałem namiary na ich rodziny. Każdy, mimo prowadzenia nielegalnych interesów, miał żonę i córki, a także synów. Nigdy nie skrzywdziłem dziecka i nie miałem zamiaru tego robić. Meksykanie wiedzieli, że gdy mnie okłamią, ich rodziny znikną z powierzchni ziemi. Dlatego nie pytałem ponownie.
Nauczenie się, komu można ufać, przychodzi z doświadczeniem.
- Wiecie, czy ktoś z waszych przyjaciół mógł ją uprowadzić? Czy możecie się z nimi skontaktować?
Najstarszy mężczyzna pokiwał głową i wyciągnął telefon z kieszeni. W tym samym czasie rozdzwonił się aparat, który miałem w kieszeni. Wysunąłem z niej telefon. Gdy zobaczyłem na wyświetlaczu imię szefa, przeprosiłem Meksykanów gestem i odszedłem na bok, aby odebrać.
- Tak, szefie?
- Wracaj do domu, Jericho. Musimy lecieć do Nowego Jorku.
Trey
Moje serce drżało, gdy wchodziłem na teren klubu Magnolia. Nazwa nie miała nic wspólnego z pięknem, które znajdowało się w środku. W naszym świecie nazwy oznaczające coś wspaniałego, niewyobrażalnego nie miały znaczenia. Magnolia może i była pięknym słowem, ale to, co działo się w środku tego przybytku, było cholernie brudne.
Nie byłem tutaj od kilku lat. Ochroniarze na mój widok spięli się, ale pokornie skinęli głowami. Wiedzieli, że gdyby mnie nie wpuścili, mieliby problemy.
Szybko przeszedłem przez klub tętniący życiem. Nie miałem ochoty nawet zerknąć na kobiety tańczące w klatkach podwieszonych pod sufitem. Niegdyś mój fiut pewnie drgnąłby na tak ponętny widok, ale byłem zmęczony, głodny i brudny. Moja kobieta była coraz bliżej odnalezienia. Im bliżej rozwikłania tajemnicy byłem, tym bardziej podenerwowany się czułem.
- Przyszedłem do Juliusa Falconego.
Nie znałem strażnika stojącego przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu mojego przyjaciela z przeszłości.
- Jak się pan nazywa?
- Trey Braxton.
Brązowe oczy faceta stały się wielkie jak spodki. Pokiwał twierdząco głową i bez ostrzegania szefa, kto wchodzi, otworzył dla mnie drzwi i pozwolił wkroczyć do jaskini lwa.
W środku unosił się zapach dymu papierosowego. Było tu tak duszno, że musiałem przez chwilę przyzwyczajać się do takiej atmosfery.
Na kolanach mojego byłego przyjaciela siedziała prostytutka. Nadziewała się na penisa Juliusa, jęcząc wniebogłosy. Stanąłem z boku i cieszyłem się z tego przedstawienia. Nie śmiałem im przeszkodzić przed orgazmem. Dlatego grzecznie czekałem w kącie pokoju i gdy wreszcie z ust obojga wydobył się silny jęk pełen ekstazy, wkroczyłem do akcji.
- Masz gościa, Juliusie Falcone.
- Kurwa, co?!
Julius zrzucił z kolan dziwkę. Upadła na tyłek i krzyknęła niezadowolona. Kiedy jednak mężczyzna pstryknął palcami, dziewczyna posłusznie wzięła dupę w troki i wyszła.
Uśmiechałem się prowokacyjnie, gdy Julius nakładał spodnie. Wyraźnie widziałem szok malujący się na jego przystojnej twarzy, która z biegiem lat stała się jeszcze seksowniejsza. Nie byłem specjalistą od męskiej urody, ale po latach pracy w mafii wiedziałem, na jaki typ facetów leciały kobiety. Na moje szczęście, byłem jednym z nielicznych.
- Trey Braxton. Kurwa, ty żyjesz!
Julius podszedł do mnie i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. Poklepałem przyjaciela po plecach i zaciągnąłem się jego zapachem.
- Powstałem z martwych, Juliusie. Jest mi kurewsko przykro, że na lata zapadłem się pod ziemię, ale musiałem na jakiś czas zniknąć. Przyszedłem do ciebie po pomoc, przyjacielu.
Mężczyzna odsunął się ode mnie i zmierzył mnie czujnym spojrzeniem mądrych oczu.
- Mów, stary. Chcę usłyszeć wszystko. Zrobię co mogę, aby ci pomóc. Jeśli starczy czasu, chciałbym usłyszeć, dlaczego zabiłeś Harrisona i resztę członków mafii. Kuźwa, nie masz pojęcia, co poczułem, gdy się o tym dowiedziałem. Myślałem, że ktoś cię dopadł i ukatrupił, a tu niespodzianka. Mój stary, dobry przyjaciel jest cały i zdrowy.
Chwilę potem Julius zaproponował mi, abyśmy przenieśli się do jego pokoju na pierwszym piętrze. Tam było przynajmniej czysto i nie pachniało dragami. Bez gry wstępnej polegającej na uprzejmościach i proponowaniu alkoholu, Julius usiadł na kanapie, a ja zająłem miejsce na fotelu znajdującym się na przeciwko niego.
Kiedy streściłem mężczyźnie historię o tym, jak zleciłem Ryanowi Suggsowi obserwowanie i rozkochanie w sobie Yvaine, a także to, jak później została oddana mnie i przez kogoś uprowadzona, mój przyjaciel przypominał papkę.
Przyjaciel przez jakiś czas przetwarzał informacje, jakby próbując przekonać się, kto naprawdę był sprawcą. Ufałem Fiodorowi i wierzyłem, że po tym, jak odstawił mnie na lotnisko w Moskwie, sprawdzi mafię, której martwy już członek poderżnął mi gardło. Czekałem na jakiekolwiek wieści od niego, ale w głębi serca czułem, że głównym sprawcą był nie kto inny, jak sam Ryan.
- Mogę się zgodzić, że Suggs porwał twoją ukochaną. Wygląda na to, że chciał się zemścić za to, jak go potraktowano, gdy do ciebie przyjechał. Dałeś mu za robotę mniej kasy niż zakładałeś, co jest nieprofesjonalne, jednak zrozumiałe w twoim położeniu. Sam nie skończyłbym na obniżce kwoty i torturach. Gdybym miał kogoś, kogo bym kochał, oddałbym za niego wszystko.
- Więc rozumiesz, co teraz czuję.
Julius posłał mi pełne współczucia spojrzenie. Uśmiechnął się jednak i wyciągnął telefon. Napisał do kogoś krótką wiadomość. Gdy to zrobił, wstał, a ja wykonałem to samo.
- Za dziesięć minut przyjadą tutaj agenci, którzy pomogą nam zlokalizować Ryana Suggsa. Pojedziemy do niego i odbierzemy twoją ukochaną, przy okazji zabijając skurwysyna. Nie pytam, czy w to wchodzi, bo wiem, że tak jest.
Chciałem paść przed Juliusem na kolana i wycałować mu buty. Gdyby nie moja męska duma, pewnie bym to zrobił.
Bez niego nie odważyłbym się stawić czoło Ryanowi. Gość był sadystą i psycholem. Pracowałem z nim, więc wiedziałem, o czym była mowa. Gdyby był sam, z łatwością bym go obezwładnił i odebrał od niego Yvaine. Kiedy jednak w grę wchodziło jej życie, musiałem być bardziej ostrożny niż zwykle.
- Nigdy nie spłacę ci tego długu, Falcone.
- Niepotrzebnie się martwisz, Braxton. Wystarczy, że po wszystkim zaprosisz mnie na sympatyczną kolację i powiesz mi prawdę na temat tego, co wydarzyło się trzy lata temu w siedzibie Andrew Harrisona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top