30
Trey
dziewięć lat temu
Zaciskałem dłoń na pistolecie. Miałem go schowanego w kaburze, ale spacerując po tym mieście nie mogłem się odprężyć.
Właśnie na jego ulicach kilka lat temu walczyłem o przetrwanie. Głodowałem i płakałem z zimna, ale mało kogo to obchodziło. Ludzie pozostawali głusi na cierpienia bezdomnych. Sam pewnie również ignorowałbym ludzi, którzy błagaliby mnie o pieniądze, ale miałem za sobą swoje przeżycia. Może stałem się bogatym facetem w garniturze, który handluje narkotykami i prowadzi kilka burdeli, ale Nowy Jork się nie zmienił. Wciąż był pełen cierpiących ludzi, a ja chciałem odmienić ich los.
Podążałem do jednego z domów publicznych, aby odebrać utarg za ostatni tydzień, gdy nagle do moich uszu dotarł jęk pełen rozpaczy. Wkroczyłem do ciemnego zaułka i zobaczyłem chłopaka, który mógł być kilka lat ode mnie młodszy. Płakał i głośno krzyczał, gdy dwójka zbirów go biła.
Po chłopaku widać było, że był bezdomny. Boleśnie przypominał mnie sprzed kilku lat. Był tak chudy, że przez wiszącą na nim dziurawą koszulkę widziałem żebra. Nie miał siły, aby bronić się przed napastnikami. Nie wierzyłem, że ci goście mieli realny powód, aby natrzeć na młodego, ale już niebawem będę mieli powód, aby pozdrowić ode mnie diabła.
Podszedłem do dwóch facetów. Wyciągnąłem pistolet i zamachnąłem się nim, uderzając starszego lufą w skroń. Mężczyzna padł na kolana.
- Kim ty, kurwa...
Gdy na mnie spojrzał, nagle zamilkł. Jego kompan zrobił to samo.
Tatuaż, który miałem na przedramieniu świadczył o tym, że należałem do mafii Harrisona. Nowojorczycy trzymali się od nas z daleka. Nawet policja nie miała prawa ingerować w nasze działania. Zwykli śmiertelnicy, tacy jak ci goście, byli dla mnie robakami, które musiałem zgnieść.
- Przepraszamy, proszę pana. Nie chcieliśmy...
- Zamknijcie mordy.
Oboje posłuchali.
Spojrzałem na kulącego się w rogu chłopca. Miał na rękach liczne siniaki, a na szyi ślady po duszeniu. Zrobiło mi się go kurewsko żal i wiedziałem, że nie pozwolę mu odejść. Poczułem potrzebę zaopiekowania się nim. W końcu pewnego dnia Harrison dał mi szansę na odkupienie win i dołączenie do mafii. Ten dzieciak również zasługiwał na taką szansę.
- Nie ruszaj się stąd. Nie zrobię ci krzywdy, ale tych dwóch poniesie konsekwencje swych czynów.
Chudy brunet pokiwał głową. Objął się rękami i patrzył to na mnie, to na swoich oprawców.
- Możecie mi powiedzieć, dlaczego napadliście na tego biednego dzieciaka?
Podszedłem od tyłu do stojącego faceta. Podciąłem mu nogi, a ten z hukiem opadł na ziemię. Obił sobie kolana, ale to było jego najmniejsze zmartwienie. Niebawem obije sobie wszystko inne i nikt, nawet sam diabeł, go nie uratuje.
Oboje mężczyźni przede mną klęczeli. Górowałem nad nimi wzrostem, siłą i pozycją. Tatuaż na mojej ręce prezentował się dumnie. Sam wzór nie był moim ulubionym, ale tatuaż ten symbolizował moją przynależność do mafii. Do rodziny.
- Ukradł nam pieniądze, proszę pana - odezwał się ten, którego uderzyłem lufą w skroń.
- Ile?
- Pięć dolarów.
Zaśmiałem się. Wykonałem trik pistoletem, podrzucając go w powietrzu. Mężczyźni wstrzymali oddech.
- Zaczęliście go bić, bo ukradł wam pięć dolarów? Nie macie sumienia? Dzieciak wygląda jak cień samego siebie, a wy żałowaliście mu pięciu pieprzonych dolarów?
Mężczyźni wymienili między sobą przerażone spojrzenia, ale ja nie miałem zamiaru stosować taryfy ulgowej. Właśnie rozpoczęły się ich ostatnie chwile na tej planecie.
- Tacy skurwiele jak wy nie zasługują na życie. Nie będzie mi szkoda wam go odebrać.
Wyjąłem z kieszeni nóż sprężynowy i jednym sprawnym ruchem podciąłem starszemu gardło. Drugi gość rzucił mu się na pomoc, ale kulka w tył głowy skutecznie go przed tym powstrzymała.
Wyczyściłem chusteczką nóż i podszedłem do skulonego chłopaka. Dzieciak drżał i kucał na brudnej ziemi. Obok siebie miał posłanie, na które składał się podziurawiony koc i najtańsza poduszka. Przypomniały mi się moje lata na ulicy. Cokolwiek ten chłopak przeszedł, nie zasłużył na takie traktowanie.
- Nie musisz się mnie bać. Nie skrzywdzę cię. Zabiłem dla ciebie dwóch ludzi. Jak masz na imię?
Brunet trząsł się niemiłosiernie, ale zmusił się do spojrzenia mi w oczy. Przez jego twarz przeszedł cień strachu.
- Jericho.
Jego głos był słaby i drżący. Jeśli miałem w sobie jeszcze jakieś uczucia po kilku miesiącach bezlitosnego mordowania ludzi, właśnie teraz wzięły nade mną górę.
- Posłuchaj, Jericho. Kilka lat temu byłem bezdomny, podobnie jak ty. Pewnego dnia tajemniczy mężczyzna zaproponował mi pracę. Bałem się, ale byłem zrozpaczony i ją przyjąłem. Dziś zabijam ludzi i zbijam na tym fortunę. Mam luksusowy dom, sportowe samochody i wiele dziwek, które są gotowe mi usługiwać. Ciebie też może to czekać, Jericho.
Chłopak posłał mi pełne wątpliwości spojrzenie. Zerknął na moją kaburę i pistolet, który dalej trzymałem w dłoni.
- Nic dobrego mnie już nie czeka. Nigdy nie zabiję człowieka. Nie mogę się na to zgodzić.
- Nie musisz zabijać, Jericho. Co powiesz na to, abyś na początek został moim ochroniarzem? Na razie wyglądasz jak truchło, ale odpowiednio będę cię karmił. Przejdziesz badania, abym wiedział, czy nie jesteś na nic chory albo uczulony. Będzie ci ze mną dobrze. To jak będzie? Pójdziesz ze mną do nowego życia?
Jericho oddychał ciężko. Pewnie nigdy nie widział zabójstwa. Dołączając do mnie, będzie mógł często je obserwować. Nie chciałem tym straszyć dzieciaka, dlatego nie zdradzałem mu szczegółów dotyczących mojej pracy.
Brunet posłał znienawidzone spojrzenie w stronę swojego prowizorycznego łóżka. Spojrzał się na mnie i uśmiechnął się.
- Zgoda, proszę pana. Zostanę pańskim ochroniarzem.
Trey
obecnie
Siedziałem w gabinecie lekarskim z Yvaine i Christianem u boku. Mojego lekarza prowadzącego zdziwiło tak duże grono towarzyszące. Zwykle zjawiałem się tutaj sam, jedynie z moimi ochroniarzami. Mężczyzna musiał wyczuć, że w moim życiu zaszły jakieś zmiany, gdyż nigdy nie zawitałem do szpitala z kobietą, ale milczał. Ceniłem sobie jego pracę, a jeśli on cenił swoje życie, wiedział, że nie lubię rozmów nic nie wnoszących do życia.
Yvaine trzymała mnie kurczowo za rękę i się do mnie uśmiechała. Nie byłem w stanie znieść jej dobroci serca. Nie chciałem jednak jej zranić, więc uparcie wpatrywałem się w jej piękną twarz.
- Panie Baxter, możemy zaczynać.
Zdjęcie szwów nie było bolesne. Odkąd Harrison wystawił mnie na tortury, abym poczuł, czym jest życie w mafii, nic już nie zdawało się sprawiać mi bólu. Towarzyszyło mi jednak uczucie niepokoju, które narastało z każdą chwilą.
- Teraz pana poproszę, aby spróbował pan wypowiedzieć jedno słowo. Ważne, żeby było krótkie, aby nie obciążyć pańskiego gardła. Proszę spróbować.
To była moja decydująca chwila. Za moment okaże się, czy mogłem mówić czy na zawsze straciłem głos.
W oczach mojej ukochanej widziałem nadzieję. Uśmiechała się, choć w kącikach jej oczu czaiły się łzy. Nie chciałem, aby przeze mnie cierpiała. Ona jednak oddała mi już swoje serce i swoje ciało, a ja jako porządny właściciel musiałem się nią zaopiekować. Bez głosu będzie to kurewsko trudne, ale nie ma rzeczy niemożliwej dla człowieka, jak ja.
- Yvaine.
Rozszerzyłem oczy ze zdziwienia.
Kurwa.
Mówiłem.
Dziewczyna położyła głowę na moich kolanach i się rozpłakała. Wsunąłem palce w jej włosy i gładziłem ją po głowie.
Nie dowierzałem w to, że się odezwałem. Myślałem, że to był pieprzony sen, dlatego powtórzyłem jej imię. Yvaine zaszlochała na moich kolanach. Wbijała paznokcie w moje uda.
Podniosłem wzrok na Christiana. Mój przyjaciel złożył przed twarzą dłonie, jak do modlitwy. Nawet w oczach tego twardziela dostrzegłem łzy.
Mój głos nie brzmiał bynajmniej tak, jak dawniej. Był bardziej zachrypnięty i cichy, ale wierzyłem, że nabiorę wprawy. Może nie będę mówił jak kiedyś, ale niech mnie piekło pochłonie, odzyskałem mowę.
Lekarz wyszedł z pokoju, zostawiając nas samych. Byłem mu wdzięczny za to, że zostawił mnie samego z najważniejszymi osobami w moim życiu.
- Christian...
- Nie nadwyrężaj głosu, bracie.
Mój przyjaciel podszedł do mnie i chwycił niespodziewanie Yvaine. Usiadł na krześle, które przed chwilą zajmowała ona i posadził ją sobie na kolanach. Dziewczyna posłała mu zdziwione spojrzenie, a Christian jakby nigdy nic pocałował ją w policzek.
- Ty gnoju - warknąłem, uderzając go w kolano. Mimo wszystko na mojej twarzy zagościł uśmiech. Christian próbował mnie sprowokować i niech mnie, ale mu się udało.
Yvaine wygodniej umościła się na kolanach Christiana. Chwyciła mnie jednak za rękę. Może to na nim siedziała, ale należała do mnie. Nawet do szpitala postanowiła nie zdejmować obroży. Lekarz nie dał po sobie poznać, że go to zdziwiło. Kto wie, może Yvaine będzie natchnieniem dla niego i jego żony? Każdy w końcu potrzebował odrobiny perwersji, aby życie stało się bardziej urozmaicone.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, Trey.
- Nie płacz.
Blondynka zasłoniła dłonią usta. Chwyciłem jej wolną rękę w swoją dłoń i złożyłem na jej wierzchu pocałunek. Yvaine uwielbiała, gdy tak czule zajmowałem się jej ciałem. Ubóstwiała również wszelkie zboczone rzeczy, jakie z nią robiłem, ale delikatność ceniła sobie ponad wszystko. A ja, jako dobry facet i pan, miałem zamiar zalać ją wszystkim, co najlepsze.
Kuźwa, dokładnie tak.
Miałem zamiar ją tym zalać.
Yvaine
Nigdy z niczego tak się nie ucieszyłam.
Nie byłam tak uradowana w swoje dwunaste urodziny, gdy dostałam rower.
Nie byłam taka zadowolona, gdy pomogłam kilku psom ze schroniska znaleźć dom.
Nie byłam taka szczęśliwa, gdy zamieszkałam w Nowym Jorku z Ryanem.
Trey musiał wyjść z lekarzem na bardziej specjalistyczną kontrolę. Musiałam więc zostać z Christianem w pokoju i czekać na mojego ukochanego.
Wtuliłam policzek w pierś Christiana i płakałam ze szczęścia. Mężczyzna gładził mnie po głowie.
- Kochanie, nie płacz. Trey mówi. Nie ma po co płakać.
- Tak bardzo się cieszę, Christian. To łzy szczęścia. Nie masz pojęcia, jak mi ulżyło. Głos Treya jest teraz taki...
- Seksowny?
Zaśmiałam się. Wytarłam nos rękawem bluzy. Nie chciałam zamoczyć łzami drogiego ubrania Christiana. Mężczyzna ubierał się jak jeden z modeli na wybiegu. Jego ciuchy musiały kosztować fortunę, ale najwyraźniej się tym nie przejmował. Przyciągnął mnie bowiem bliżej siebie i otulił ramionami, a także silnym zapachem.
- Wiem, że się cieszysz, ale to nie koniec. Treya czeka teraz więcej pracy niż wcześniej. Musimy zgarnąć rusków i ich zabić. Trzeba też zająć się sprawcą postrzelenia Jericha. Czeka nas dużo roboty, ale razem przez to przebrniemy.
Inaczej być nie mogło.
Musieliśmy przez to przebrnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top