19
Yvaine
Obudziwszy się nad ranem, zastałam puste miejsce obok siebie w łóżku. Byłam smutna, że Trey ze mną nie został. Myślałam, że rano spędzimy ze sobą kilka godzin, zanim wyjedzie na akcję. Mój smutek jednak szybko przemienił się w gniew, gdy spojrzałam na zegarek i uświadomiłam sobie, że było po jedenastej przed południem.
- Cholera jasna.
Zerwałam się z łóżka. Wybiegłam z pokoju i zobaczyłam Romero. Posłałam mu proszące spojrzenie.
Rzuciłam się biegiem przed siebie.
- Stój, Yvaine! - krzyknął Romero, który rzucił się w pościg za mną.
- Nie uciekam! Chcę złapać Treya!
Mężczyzna dopadł mnie jednak tak szybko, że nie zdążyłam nawet zbiec po schodach na dół. Ochroniarz chwycił moje nadgarstki i skrzyżował mi je na piersi, aby jeszcze bardziej uniemożliwić mi szarpanie się z nim. Oddychałam ciężko, ale starałam się uspokoić w jego ramionach, gdyż nie chciałam, aby sobie pomyślał, że pod nieobecność mojego oprawcy planowałam ucieczkę.
- Przysięgam, że nie chciałam uciec - wydusiłam z siebie. Romero rozluźnił uścisk, ale dalej mnie nie puścił. - Powiedz mi proszę, czy Trey już pojechał?
- Tak. Wyjechał pół godziny temu. Nie chciał cię budzić, ale zostawił dla ciebie liścik na stoliku nocnym. Nie widziałaś go?
Pokiwałam przecząco głową. Romero chyba zrozumiał, że nie zrobię nic głupiego i po jakimś czasie mnie puścił. Odwróciłam się przodem do niego i pochyliłam głowę ze skruchą.
- Przepraszam, że cię zdenerwowałam. Wiem, że myślisz sobie, iż chcę uciec stąd jak najdalej, ale pragnęłam jedynie pożegnać się z Treyem i życzyć mu powodzenia. Nie mam pojęcia, o jaką akcję chodzi, ale...
- Wracaj do pokoju, Yvaine. Jericho niedługo do ciebie przyjdzie.
Skinęłam głową i posłusznie się odwróciłam i poszłam przed siebie. Czułam wstyd, wchodząc do pokoju zabaw pod czujnym okiem ochroniarza, ale nie miałam się gdzie podziać. Dom mojego oprawcy był wielki, ale nawet będąc tutaj kilka dni, nie było mi dane zobaczyć jego większej części.
Zamknąwszy za sobą drzwi, podeszłam do stolika nocnego. Wzięłam do ręki kartkę papieru z odręcznym pismem Treya.
"Wybacz, że Cię nie obudziłem, ale nie miałem sumienia przerywać Twojego snu. Wrócę dopiero po północy. Daj Jerichowi popalić, kochanie.
Trzymaj za mnie kciuki,
Twój Trey"
Czytając tą krótką wiadomość, naszło mnie dziwne uczucie. Z jednej strony poczułam ciepło, że Trey o mnie nie zapomniał nawet w tak ważnym dla siebie dniu i poświęcił chwilę czasu na napisanie listu. Z drugiej jednak strony odczułam niepokój, gdyż jego słowa nie powinny tak na mnie oddziałać. Zbyt szybko uległam wpływowi tego człowieka i codziennie coraz bardziej tego żałowałam.
Odłożyłam liścik i podeszłam do okna. Owinęłam się ciaśniej szlafrokiem i wyjrzałam za szybę.
Nie mogłam nacieszyć oczu ogrodem Treya. Miejsce to było piękne i nigdy jeszcze nie widziałam, aby w ciągu dnia ktoś się nim zajmował. W gruncie rzeczy nie byłam tu jednak wystarczająco długo, aby skupić się na takich rzeczach. Moje myśli w pełni pochłaniał mój oprawca i to, co ze mną robił.
Usłyszałam pukanie do drzwi, ale nie odpowiedziałam. Jericho i tak wszedł do środka bez mojej zgody. Pod nieobecność Treya to on sprawował nade mną pieczę i wiedziałam, że chcąc nie chcąc, muszę dostosować się do jego poleceń.
- Dzień dobry, skarbie. Przyniosłem ci śniadanie. Kucharz się starał, aby ci smakowało.
Z trudem odwróciłam się od okna i spojrzałam na Jericha. Mężczyzna był jak zwykle nienagannie ubrany. Jego twarz nie wyrażała emocji, ale zdążyłam do tego przywyknąć. Byłam zdumiona, że Jericho zachowywał zimną krew żyjąc pod tym samym dachem z kimś takim jak Trey Braxton. Nie wiedziałam o tym człowieku prawie niczego.
Spojrzałam na tacę z jedzeniem, którą brunet położył na łóżku. Podszedł do drzwi i zajął swoje miejsce. No tak, w końcu od kilku dni nie chronił tylko Treya, ale również mnie.
Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Nie chciałam nawet zjeść pysznie wyglądającego posiłku, który parował od ciepła na łóżku.
- Gniewasz się na mnie, skarbie?
Zacisnęłam dłonie w pięści. Odwróciłam się znów do okna. Nie byłam w stanie znieść na sobie spojrzenia mężczyzny.
- Nie gniewam się na ciebie. Nic złego mi nie zrobiłeś.
To nie na niego się gniewałam. Byłam zła na Treya, że wpuścił do naszej intymnej zabawy Jericha. Rozumiałam, że chciał, abym otworzyła się na nowe doznania, ale uważałam, że przekroczył w ten sposób moje zaufanie do niego. Żywiłam do Treya jakieś uczucie, to było niezaprzeczalne, ale jeśli jeszcze kiedyś zrobi mi coś takiego, nie będę miała oporów, aby spróbować stąd uciec.
- Dlaczego więc nie zachowujesz się przy mnie tak, jak wcześniej?
Prychnęłam lekceważąco. Odwróciłam się do Jericha i podeszłam do niego, zachowując jednak między nami bezpieczny odstęp.
- Naprawdę mam ci to wyjaśniać, Jericho? A może chcesz mnie upokorzyć? Jeśli taki jest twój cel, to ci powiem.
- Nigdy nie chciałbym cię upokorzyć, Yvaine. Zrozum, że nie jestem takim bawidamkiem jakim jest Trey. Każdy z nas ma swoje zboczenia i rozumiem, że źle odebrałaś to, co wydarzyło się w jego biurze, ale nie gniewaj się na mnie. Oczywiście nie mam prawa mówić ci, co masz robić, a czego ci nie wolno, ale nie przekreślaj naszej znajomości dlatego, że doszło do takiej sytuacji.
- Może to dla ciebie nic nie znaczyło, ale nikt nigdy tak mnie nie upokorzył.
- Z całym szacunkiem, skarbie, ale w każdej chwili mogłaś wypowiedzieć hasło bezpieczeństwa, a zabawa zostałaby przerwana. Możesz być pewna, że to, co wydarzyło się w biurze szefa, nie wyjdzie poza mury tego domu. Nie zależy mi na tym, aby tobie zaszkodzić. Twoje sekrety są u mnie bezpieczne, Yvaine. Teraz usiądź proszę do śniadania, bo zaraz wystygnie i jestem pewien, że gdy będzie zimne, nie będzie tak smaczne.
Słowa Jericha skutecznie zamknęły mi usta. Usiadłam na brzegu łóżka. Nie chciałam zwracać się plecami do mężczyzny, aby nie okazywać mu braku szacunku, ale na ile mogłam, odwracałam od niego spojrzenie.
Jedzenie faktycznie były pyszne i nie dorównywało nawet wczorajszej kolacji. Na myśl o tamtym spotkaniu ogarniała mnie fala wstydu. Mogłoby się wydawać, że wyczerpałam już tygodniową dawkę upokorzenia, ale życie tutaj najwyraźniej miało dla mnie inne plany.
Kiedy skończyłam jeść, Jericho skontaktował się przez krótkofalówkę z Romero. Ochroniarz odebrał ode mnie talerz i przyniósł ciepłą herbatę. Byłam tak skołowana, że nie zdążyłam mu nawet podziękować zanim wyszedł.
- Co w takim razie będziemy robić przez następne dwadzieścia cztery godziny?
Na wiecznie pokerowej twarzy bruneta dostrzegłam cień uśmiechu.
- Zapraszam na zewnątrz, skarbie. Trochę sobie pozwiedzamy.
Trey
Byłem cholernie zły, że nie pożegnałem się z Yvaine, zanim wyjechałem. Nie miałem powodów do obaw, bo biorąc pod uwagę moje wieloletnie doświadczenie w tym "zawodzie", nic złego nie mogło mi się stać. Mając jednak z tyłu głowy, że każdego dnia może czekać na mnie śmierć, moje zdenerwowanie wzrosło.
Nigdy bym nie przypuszczał, że zostawię jakiekolwiek kobiecie liścik po obudzeniu. Było to tak nie w moim stylu, że zacząłem się zastanawiać, czy ktoś z góry chciał mnie nawrócić. Było na to za późno, gdyż już dawno zaprzedałem duszę diabłu, ale doceniałem starania kogokolwiek, kim była ta istota.
Zgodnie z prośbą Christiana, przyjechałem do siedziby wcześniej niż planowałem. Nie, żebym w ogóle miał zamiar tu dzisiaj być. Wolałem bawić się do upadłego z Yvaine, ale uznałem, że przyda nam się dzień odpoczynku od siebie. Może dziewczyna nabierze do mnie większego zaufania i zrozumie, że moim celem nie jest jej skrzywdzenie.
- Cieszę się, że przyjechałeś punktualnie - zażartował Christian, który przywitał mnie, gdy wysiadłem z samochodu. Z reguły czekał na mnie w środku, ale dziś musiał być w wyjątkowo dobrym humorze.
- Coś się stało, że jesteś taki uradowany?
Zamknąłem samochód i ruszyłem obok blondyna do budynku.
- Wczorajsza kolacja u ciebie była naprawdę miła, szefie. Cieszę się, że poznałem wybrankę twojego serca.
Nie zaprzeczyłem jego słowom, co Christian wziął za znak, że naprawdę planowałem przyszłość z Yvaine. Może nie zostanie moją żoną, bo ślub był całkowicie nie w mojej wizji życiowej, ale z pewnością jej nie uwolnię. Będzie się ze mną użerać do śmierci. Znając moje dobre geny, przeżyję ją, ale nie chciałem o tym teraz myśleć.
- Wpadłeś po uszy, stary.
Nie zdołałem odpowiedzieć, gdyż wkroczyliśmy do środka. Wolałem nie rozmawiać w siedzibie swojej organizacji o Yvaine. Im mniej osób o niej wiedziało, tym lepiej. Gdybym mógł, nie zdradziłbym jej istnienia nawet Christianowi, ale byłem z nim blisko od lat i ufałem mu bezgranicznie. Wierzyłem, że w razie potrzeby, postawiłby swoje życie na szali, aby uratować Yvaine.
Gdy wszedłem do pokoju, w którym siedziała już cała ekipa, dostałem do ręki szklaneczkę z whisky. Nigdy nie było za wcześnie na alkohol. Akcja miała rozpocząć się dopiero za kilkanaście godzin, więc do tego czasu wytrzeźwieję.
Wyzwałem zasadę, że jeden kieliszek alkoholu przed akcją jest czymś pomocnym. Nigdy nie upiłem się do nieprzytomności albo tak, aby urwał mi się film, lecz szklaneczka czegoś mocniejszego przed walką z Ruskami była tym, czego potrzebowałem. Może alkohol pozwoli mi na chwilę zapomnieć o Yvaine, abym mógł w pełni skupić się na powodzeniu misji.
- Zaczynamy, panowie. Pokażcie, o co chodzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top