16

Trey

12 lat temu

- Błagam! Dajcie mi coś do jedzenia!

Kiedy wykrzyczałem te słowa, stojąc w sklepie spożywczym, zostałem wyrzucony za drzwi. Padłem na kolana i dotknąłem czołem bruku, zanosząc się szlochem.

Minęły dwa lata, odkąd stałem się bezdomny. Od tego czasu przeszedłem wiele nieprzyjemności. Nie ufałem już ludziom. Nie chciałem wierzyć, że każdy człowiek był podstępną szumowiną, ale otaczając się taką ilością brudu i nienawiści, nie mogłem myśleć inaczej.

Kiedy po wyrzuceniu z domu natknąłem się w zaułku na dwóch morderców, którzy zaoferowali mi pomoc, poczułem się jak szczęściarz. Gdy jednak następnego dnia przyszedłem do budynku, który mi wskazali, nikogo nie zastałem. Musiałem więc włóczyć się w stronę Nowego Jorku, do którego dotarłem po kilku dniach.

Ludzie omijali mnie szerokim łukiem, gdy płakałem wniebogłosy na ulicy. Nie po raz pierwszy zostałem wyrzucony ze sklepu. Nowy Jork przywykł do bezdomnych. Większość z nich miała jednak lepszą kulturę osobistą niż ja i nie wbiegała do sklepów z burczącym brzuchem wołając o pomoc.

Nie chciałem iść do schroniska dla bezdomnych, choć wielu mi to proponowało. Na ulicy najczęściej litowały się nade mną kobiety w starszym wieku. Czasem dawały mi pieniądze. Raz dostałem aż dwadzieścia dolarów, ale nie zostałem wpuszczony do sklepu, w którym chciałem kupić sobie porządne ubranie. Czułem się wówczas jak najgorszy śmieć.

Wstałem i na drżących nogach wszedłem do zaułka, w którym spałem od kilku dni. Wraz ze mną pomieszkiwało tu kilku innych bezdomnych. Znałem ich imiona, ale nie znałem ich historii.

Było jeszcze przed południem, więc siedziałem w zaułku sam. Moi towarzysze przychodzili tutaj dopiero wieczorami, gdy byli już po łowach. Czasami dawali resztki mnie, za co byłem im ogromnie wdzięczny. Nic mnie tak nie cieszyło jak odrobina jedzenia. Kiedy było ciepłe, czułem się, jakbym trafił do nieba.

Nagle do zaułka wpadł dyszący ciężko facet. W ręce miał spluwę. W tej dzielnicy nie było wielu ludzi o tej porze dnia, gdyż większość była w pracy, dlatego jeszcze bardziej się zaniepokoiłem.

Od czasu, kiedy zostałem wyrzucony z domu, myślałem o samobójstwie częściej niż wcześniej. Gdy jednak teraz patrzyłem na tego faceta po czterdziestce, który jedną rękę zaciskał na broni, a drugą szukał czegoś w swojej kaburze, miałem przemożną ochotę, aby żyć dalej.

Wstałem na drżących nogach i podszedłem do faceta. Zobaczyłem na jego brzuchu ranę, gdyż spod koszuli sączyła się krew.

- O kurwa.

Mężczyzna odwrócił się i jego wzrok padł na mnie. Podniosłem ręce w geście poddaństwa, ale walecznie patrzyłem mu w oczy.

- Masz mi pomóc, skurwielu. Nie mogę się wykrwawić na śmierć, rozumiesz? Zatamuj krwawienie. Już!

Rzuciłem się do swojego posłania i wziąłem do ręki to, co kilka dni przyniósł Charles. Była to apteczka pierwszej pomocy. Razem z moimi kompanami wyśmiałem staruszka, kiedy do nas z tym przybył, ale kilka dni później okazało się, że ta apteczka uratowała życie nie tylko moje, ale również tego gościa.

Padłem na kolana i zająłem się raną gościa. Miałem dość duże doświadczenie w opatrywaniu ran, gdyż sam często się kaleczyłem i musiałem sobie jakoś radzić.

Trudno było mi odpowiednio zająć się uszkodzeniem ciała, gdyż nieznajomy przyciskał lufę pistoletu do mojego czoła. Skupiłem się jednak na zadaniu, aby wykonać je jak najlepiej. Od tego w końcu zależało moje życie. Mój los był w rękach tego faceta, a ja za każdą cenę chciałem, aby nieznajomy był ze mnie dumny.

- Dobrze, kuźwa. Wstawaj.

Mężczyzna pogonił mnie dociśnięciem lufy do czoła. Wstałem i poddańczo unosząc ręce w górę, spojrzałem mu w oczy.

- Mieszkasz tutaj?

Gość rozejrzał się po zaułku.

- Tak, proszę pana.

- Nie masz rodziców?

- Wyrzucili mnie z domu dwa lata temu. Od tamtej pory włóczę się po ulicach.

Nieznajomy zaśmiał się, po czym schował broń do kabury. Przełknąłem ślinę. Myślałem, że daruje mi życie i pozwoli wrócić na posłanie, ale najwyraźniej miał inne plany.

- Potrzebuję pomocnika. Jak już pewnie zauważyłeś, mam na pieńku z prawem. Wynagrodzę ci twoją pomoc dachem nad głową i dobrymi warunkami. Przystajesz na to?

Bałem się, że sytuacja sprzed dwóch lat się powtarzała. Wówczas również zaoferowano mi, abym został pomocnikiem zabójców, ale koniec końców mnie wykiwano. Tamtych dwóch facetów było jednak młodych, a ten gość sprawiał wrażenie twardo stąpającego po ziemi.

Uśmiechnąłem się do mężczyzny, a gość odebrał ten gest jako znak, że się zgadzam.

- Nazywam się Harrison, chłopcze. Od tej pory to ja jestem twoim mentorem.

Trey

obecnie

Po scenie w biurze zabrałem Yvaine do ogrodu. Wcześniej wyjąłem jednak ogonek z jej tyłka. Jericho otworzył dla mnie drzwi i pomógł wyjść na zewnątrz.

Dziewczyna płakała już mniej, niż wcześniej. Wtedy musiała dostać jakiegoś nieuzasadnionego wybuchu, który na szczęście szybko minął. Cieszyłem się, że Yvaine nie płakała tak rzewnie, jak kilka dni temu.

Wiedziałem, że była na mnie wściekła, ale zapowiedziałem, że będę pomagał jej przekraczać granice. Dopuszczenie Jericha do tej sceny wiele mnie kosztowało. Nie byłem typem, który lubił dzielić się własnością, ale na rzecz dobra Yvaine pozwoliłem mojemu ochroniarzowi się wszystkiemu przyglądać.

Poszedłem do zacienionego przez drzewa kąta ogrodu i usiadłem na jednym z wygodnych siedzisk w altanie. Posadziłem sobie dziewczynę na kolanach i zadarłem jej głowę w tył, aby spojrzała mi w oczy.

- Dalej się na mnie gniewasz, dziecinko?

Yvaine zacisnęła palce na mojej koszuli. Po długiej chwili namysłu pokręciła przecząco głową.

- Rozumiem, co chciałeś osiągnąć. Wybacz, że się tak na ciebie rzuciłam. Przepraszam, Trey. To po prostu dla mnie nowe i kompletnie niezrozumiałe. Kiedyś bym się wstydziła, gdyby ktokolwiek wystawił mnie na pokaz dwóch mężczyzn w tak upokarzającym stanie, ale wiem, że chciałeś, abym się przełamała. Dlatego przepraszam za mój wybuch.

- Cieszę się, że rozumiesz, iż nie zależy mi na twojej krzywdzie, skarbie.

Przycisnąłem usta do czubka głowy Yvaine. Rozkoszowałem się tą chwilą bliskości, gdy nagle dobiegł mnie dźwięk telefonu.

- Przepraszam, aniołku. Muszę odebrać.

Nie wstałem ani nie zmieniłem języka, w którym mówiłem. Zarówno ja jak i moi pracownicy znaliśmy kilka języków, którymi mogliśmy posługiwać się, gdy byliśmy w niebezpieczeństwie. Również Christian, mój drogi przyjaciel, który do mnie zatelefonował, znał cztery języki.

- Trey, jesteś nam potrzebny.

- Teraz? - spytałem wściekle, nie wyobrażając sobie wycieczki nigdzie.

- Jutro rano. Czyżbyś był zajęty swoją małą niewolnicą?

Odsunąłem telefon od ucha, aby Yvaine nie słyszała jego słów. Na szczęście mój telefon był cichy i dziewczyna dalej opierała policzek o moją pierś, dłonią bawiąc się materiałem mojej koszuli.

- To nie twoja sprawa, Christian. Chodzi o przemyt narkotyków, tak?

Yvaine się spięła, ale nic nie powiedziała.

- Możemy mieć problem. Chcieliśmy uzgodnić z tobą rano szczegóły przed wieczorną akcją, ale skoro jesteś zajęty, może nam się to nie udać. Przewidujemy, że Rosjan będzie więcej i nie pokonamy ich bez ciebie, szefie.

Ostatnie słowo Christiana połechtało moje ego, ale teraz nie było na to czasu. Musiałem skupić się na powodzeniu misji, abym jak najszybciej mógł wrócić do mojej małej dziewczynki, która na czas akcji zostanie pod opieką Jericha. Pewnie spłonie ze wstydu, patrząc mu w oczy po tym, co się wydarzyło, ale niech mnie diabli wezmą, nikt nie był tak lojalny i dobry jak Jericho.

- Dobrze, przyjadę jutro po południu. Ranek chcę mieć wolny. Jeszcze jedno, Christian.

- Tak?

- Przyjedź dziś wieczorem na kolację. Poznasz moją kochaną dziewczynkę.

Z tymi słowami rozłączyłem się i schowałem do kieszeni telefon. Yvaine spojrzała na mnie nieufnie, choć wiedziałem, że zaczynała się przełamywać. Skoro sama zauważyła, że nie zależało mi na jej krzywdzie tylko na tym, aby pokonywała swoje granice, wróżyło to dobrze naszej relacji.

- Kto przyjedzie wieczorem?

Kciukiem pogładziłem policzek dziewczyny. Nie mogłem powstrzymać cisnącego mi się na usta uśmiechu.

Ta dziewczyna była spełnieniem moich marzeń.

- Christian to mój dobry przyjaciel. Znamy się od lat. Chcę, abyś go poznała.

W oczach Yvaine zobaczyłem strach.

- Kotku - zacząłem, chwytając w dwa palce jej podbródek. Nakierowałem jej spojrzenie na siebie i kontynuowałem. - Nie sprawię, że poczujesz przed Christianem taki wstyd, jak przed Jerichem. To będzie miła i spokojna kolacja, obiecuję. Jutro czeka nas trudna akcja i chcę się zrelaksować. Zanim jednak dojdzie do kolacji, mam jeszcze jeden scenariusz, który chciałbym wprowadzić w życie.

Zanim Yvaine zdążyła zaprotestować, wziąłem ją na ręce jak pannę młodą. W świetle słonecznego dnia zaprowadziłem ją do domu. Gdy zrozumiała, że podążamy do mojego gabinetu, spięła się w mych ramionach.

Zamknąłem za sobą drzwi kopniakiem. Podszedłem do biurka. Posadziłem blondynkę na brzegu drewnianego blatu i usiadłem na przeciwko niej w wygodnym fotelu. Nie mogłem się doczekać, aż będę na niej ucztował.

Pochyliłem się i Yvaine wstrzymała oddech, choć na dobrą sprawę jeszcze nie zacząłem zabawy. Schyliłem się, aby otworzyć szufladę biurka i wyciągnąć z niej jedwabny sznur specjalnie na takie okazje.

Nigdy wcześniej nie przywiązywałem kobiety do blatu biurka, dlatego też dziś po raz pierwszy miałem wypróbować dwóch haków, które znajdowały się po obu stronach moich nóg. Nie czekając na reakcję mojej ukochanej, rozszerzyłem jej nogi. Nie miała na sobie majtek, więc musiała poczuć na cipce zimne powietrze. Usłyszałem, jak zasysa powietrze i bez słowa pozwala, abym przywiązał liną jej nogi w kostkach do biurka.

Odsunąłem się, podziwiając swoje dzieło. Zagwizdałem cicho, co nie umknęło uwadze mojej cnotliwej Yvaine.

Dziewczyna próbowała się podnieść, ale gestem ręki nakazałem jej leżeć.

- Jak się czujesz, kochanie?

Blondynka zacisnęła powieki. Jej dłonie próbowały się czegoś złapać, ale na jej nieszczęście mój blat był czysty jak łza i przygotowany do tego, abym mógł położyć na nim moją ukochaną i wylizać ją tak, jakby od tego zależało moje życie.

- Jest mi coraz dziwniej, Trey.

Chciałem zbesztać ją za to, że nie nazwała mnie swoim panem, ale uznałem, że dziś przeszła już zbyt wiele. Należała jej się chwila ulgi i zapomnienia.

- Dlaczego?

- Im więcej przyjemności mi sprawiasz, tym bardziej mącisz mi w głowie. Z jednej strony marzę o tym, abyś podwinął mi sukienkę i doprowadził mnie do orgazmu językiem, ale mój umysł krzyczy, abym się opamiętała i z tobą walczyła.

- A czego ty chcesz, Yvaine? Posłuchasz swojego serca czy rozumu?

Dziewczyna gorączkowo myślała. Postanowiłem ułatwić jej analizę i podszedłszy do niej, rozerwałem jej czerwoną jak krew koszulkę i zrzuciłem ją na podłogę. Po chwili do materiału dołączyła spódniczka i Yvaine leżała przede mną taka, jaką stworzyła ją natura.

- Trey!

- Chcesz mnie? Pragniesz mnie?

- Nie mogę!

- Nie pytam się, czy możesz! - warknąłem, dając jej klapsa otwartą ręką w udo. Zawyła. - Pytam się, czy tego chcesz! Pragnę, abyś dobrowolnie mi się poddała, Yvaine. Pragnę twojego ciała i twojej duszy. Mogę sobie przywłaszczyć twoje ciało i oznaczyć je jako moją własność, ale póki nie zdobędę twojego umysłu, nigdy nie uda mi się do ciebie dotrzeć. Nie tego chcę. Musisz należeć do mnie w pełni tego słowa znaczenia.

Yvaine wyciągnęła do mnie rękę. Zdziwił mnie ten gest, ale uścisnąłem jej dłoń. Może nie potrzebowała krzyku, a jedynie mojej bliskości.

- Nie oddam ci się tak szybko, Trey - odpowiedziała, gładząc kciukiem wierzch mojej dłoni. - Nie mogłabym tego zrobić. Już raz oddałam serce mężczyźnie, który zawiódł moje zaufanie. Obiecuję jednak, że będę pracowała nad tym, aby ci zaufać. Nie stanie się to zapewne od razu i pewnie jeszcze nieraz się załamię, ale jeśli będziesz przy mnie i mnie nie opuścisz, wynagrodzę ci to, mój panie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top