Klątwa Aliusa


Dochodziła północ. Za oknem panowała ciemność, rozświetlona jedynie słabą latarenką zawieszoną na ganku jasnego budynku. Deszcz bębnił w szyby, a wiatr poruszał stojącymi w ogrodzie huśtawkami. W oddali błyskały pioruny.

Kobieta w średnim wieku zamknęła wielki segregator i uporządkowała biurko. Przetarła zmęczone oczy. W końcu zamknęła drzwi od swojego gabinetu i ruszyła powoli ciemnym korytarzem. Wtem usłyszała dzwonek, więc podążyła do wejścia.

Na zewnątrz, tuż za progiem, stał mały koszyczek. W blasku latarenki kobieta zauważyła karteczkę z podpisem "do pani Schiller". Zaciekawiona, ujęła rączkę koszyka i wniosła go do środka. Wróciła szybko do gabinetu. Po zapaleniu światła odkryła płachtę, którą była przykryta zawartość pakunku. Ku jej zdziwieniu, ujrzała śpiące niemowlę, otulone kocykiem, trzymające w szczupłych rączkach pluszowego kotka. Obok leżała koperta z aktem urodzenia i listem.

"Oddaję go. Nie jestem w stanie się nim zajmować. Jest zbędnym ciężarem w moim życiu. Mam nadzieję, że pani go wychowa."

Kolejna młoda, nieodpowiedzialna matka, pomyślała pani Schiller. Sierociniec Sun Garden pękał w szwach, dzieci ledwo mieściły się w ciasnych pokojach, a potrzebnych pieniędzy ubywało w zastraszającym tempie. Oczywiście, że przyjmie tego chłopca. Przyjmie, bo nikt nie przyjął go do serca, a tu każde niechciane dziecko było kochane.

Otworzyła więc ponownie segregator. Na podstawie aktu urodzenia musiała wypełnić specjalną kartę dla malca.

- Więc nazywasz się Jordan Greenway?

***

Czas płynął. Porzucony przed drzwiami sierocińca chłopiec rósł i dorastał. Był najbardziej radosnym wychowankiem pani Schiller. Gdy kobieta widziała jego podskakującą, zieloną kitkę i wiecznie roześmiane, czarne oczka, poprawiał jej się nastrój. Pomocny, wrażliwy i emocjonalny, był niczym gwiazdka na nocnym niebie.

***

- Wróciłem! - krzyknął Jordan, zrzucając plecak z ramion. Właśnie wrócił ze szkoły, gdzie uczęszczał do pierwszej klasy. Nie usłyszawszy niczyjej odpowiedzi, zajrzał do jadalni. Zdziwił się, bo to zazwyczaj żywe miejsce, teraz świeciło pustkami. Wspiął się więc po schodach. Na górnym piętrze napotkał płaczącą córkę pani Schiller, Linę. Dziewczyna często zajmowała się dziećmi w sierocińcu i była dla nich jak starsza siostra.

- Lina? - zapytał chłopiec z troską w głosie.

- O, Jordiś... To ty... - Lina uniosła głowę, ukazując zaczerwienione oczy.

- Co ci się stało?

- N...Nic takiego... - odparła niepewnie.

- Nie oszukuj! - chłopiec tupnął nóżką. Wtedy łzy z oczu Liny zaczęły się lać gigantycznym strumieniem. Jej szloch niósł się pustymi korytarzami budynku. Jordan natychmiast ją przytulił, bo nie chciał, by cierpiała w samotności.

- Mój... Mój kochany braciszek... On... Naprawdę nie żyje... I... I mama też... - chlipała. Po chwili jednak odsunęła się od chłopca i otarła łzy - Od dziś ja będę waszą opiekunką.

Szybko wstała i wyszła, aby nie dopuścić do ponownego wybuchu żalu w obecności podopiecznego.

***

- Dzieci, to jest mój ojciec, Astram Schiller. Przyszedł dzisiaj, aby się z wami pobawić - Lina przedstawiła niskiego mężczyznę z długimi, zwisającymi uszami. W jego oczach widać było wielki żal i cierpienie. Jego serce ściskała pętla bólu po utracie ukochanej żony i syna.

- Witajcie, maluchy - pan Astram przywołał na twarz coś na kształt uśmiechu - Usiądę sobie z boku i popatrzę, dobrze?

Dzieci przytaknęły i wróciły do swoich zajęć. Starsze odrabiały lekcje, młodsze ganiały się po całej sali, czy układały klocki. Jordan wybrał rysowanie. I kiedy kończył już swoje dzieło zauważył, że Astram ciągle wodzi wzrokiem za jednym z chłopców o czerwonych włosach i ślicznych, szafirowych oczach.

***

- Tato! Tato! Zobacz! - mały chłopiec ruszył z piłką, dryblując między próbującymi mu ją odebrać kolegami. Szło mu całkiem dobrze, ale po chwili stracił ją na rzecz gracza przeciwnej drużyny - No ej!

- Oni są tak uroczy... - Astram spojrzał z uśmiechem na grające dzieciaki. Pętla na jego sercu rozluźniała się, odkąd spotkał te małe, pocieszne istotki. Stał się spokojniejszy, rzadziej wpadał w otępienie i myślał bardziej pozytywnie. Jednemu z chłopców zmienił imię na imię jego tragicznie zmarłego syna, Xaviera. Argumentował to ich niezwykłym podobieństwem. Od tej pory mały Xavuś (jak nazywała go Lina) stał się oczkiem w głowie przybranego ojca.

Astram zaraził dzieci pasją do gry w piłkę nożną i chętnie obserwował ich treningi. Opowiadał córce o swoim planie stworzenia elitarnej szkoły piłkarskiej, do której wziąłby maluchy. Powoli dobierał graczy, uważnie ich obserwując. Wynotowywał słabe i mocne strony, wyznaczał liderów potencjalnych drużyn. Miał w głowie zarys tego, jak ta akademia miałaby wyglądać: Kilka drużyn stale ze sobą rywalizujących o tytuł tej najlepszej i najsilniejszej, a przez to trenujących z gigantyczną motywacją. Wszak nic nie działa tak dobrze na chęci i siły młodych ludzi, jak rywalizacja. Przecież nikt nie chce doznać upokorzenia, jakim jest porażka.

***

- Panie Schiller. Ten meteoryt ma potężną moc. Nie możemy sprzedawać broni napędzanej jego siłą. Inne państwa mogłyby to wykorzystać w złych celach - prezydent Vanguard zebrał papiery z ofertą sprzedaży i oddał je stojącemu przed nim mężczyźnie.

- Panie prezydencie, władowałem w badania nad jego właściwościami tyle pieniędzy...

- Bezpieczeństwo międzynarodowe jest najważniejsze - Vanguard uciął dyskusję.

- Dzięki tej broni Japonia stanie się potęgą militarną i będzie trzymać w garści cały świat! - kontynuował Astram.

- Jeżeli ktoś przejmie meteoryt lub broń, może nam poważnie zaszkodzić. Już powiedziałem. Nie.

***

- Jak idą badania, Wyles?

- Odkryliśmy coś naprawdę interesującego - asystent odgarnął opadające na czoło zielone włosy - jeżeli poddamy ludzkie ciało działaniu Aliusa, można w łatwy sposób zwiększyć jego siłę, wytrzymałość i prędkość.

- Tak? To faktycznie bardzo ciekawe... - pod nosem Astrama pojawił się niepokojący uśmieszek, a w jego głowie już pojawił się zalążek planu.

***

- Gratuluję, Claude. Zostałeś przyjęty do Akademii Aliusa, przydzielono cię do drużyny Prominence.

Dziesięcioletni chłopczyk z zaczesanymi do góry, czerwonymi włosami odebrał z rąk prezesa i równocześnie dyrektora dyplom przyjęcia i strój drużyny.

- Gratuluję, Dave. Zostałeś przyjęty do Akademii Aliusa, przydzielono cię do drużyny Epsilon - rozległy się brawa.

- Gratuluję, Bryce. Zostałeś przyjęty do Akademii Aliusa, przydzielono cię do drużyny Diamond Dust.

- Gratuluję, Jordan. Zostałeś przyjęty do Akademii Aliusa, przydzielono cię do drużyny Gemini Storm.

- I ty, Xavierze. Zostałeś przyjęty do Akademii Aliusa, przydzielono cię do drużyny Gaia. Gratyluję.

Chłopcy stanęli w rzędach swoich drużyn. Onieśmielała ich ilość ludzi zaproszonych na uroczystość, głównie pracownicy firmy Schillera i sponsorzy.

- Claude, Dave, Bryce, Jordan i Xavier, wystąpcie - rozległ się głos prezesa - W związku z waszymi umiejętnościami przywódczymi i piłkarskimi, wybrano was na kapitanów swoich nowych drużyn. Jeszcze raz gratuluję!

***

W wielkiej, pięciokątnej sali stały filary, równe i niskie. Z sufitu padały na nie różnokolorowe światła.

- Co to jest? - zapytał Jordan, gdy przekroczył próg swoich drzwi. Echo powtórzyło jego słowa.

- Też chciałbym wiedzieć - ku zaskoczeniu chłopca obok odezwał się głos Claude'a.

- Wy tu jesteście? - Bryce nie był zadowolony z towarzystwa.

- Darmozjady i dzieciaki - burknął Dave.

- Ojciec chciał nam to pokazać - zakomunikował Xavier.

Cała piątka była już ubrana w swoje stroje. Drzwi, w których stali, znajdowały się dokładnie po środku ścian, każde na innej.

- Zostaliście wybrani na kapitanów aliuskich drużyn - za Fosterem pojawił się pan Schiller - To jest pokój zebrań, w którym będziecie się spotykać i naradzać. W każdej chwili możecie też się porównać, gdyż filary będą rosnąć proporcjonalnie do wzrostu waszych umiejętności. Wszyscy rywalizujecie o tytuł Genesis, czyli reprezentacyjnej drużyny Akademii Aliusa.

***

- Nie tak, Janus, jeszcze raz! Twój atak ma być perfekcyjny! - trener gwizdnął przeciągle. Jordan, którego imię zostało zmienione, od kilku miesięcy opracowywał nowy strzał. Na wykresie, który przedstawiła mu menadżerka drużyny, zobaczył, że po jego ukończeniu siła Gemini wzrośnie dwukrotnie. Wtedy udało by im się wyprzedzić Prominence.

- Nie... Nie mogę już - wysapał chłopak - To za dużo...

- Jesteś kapitanem Gemini Storm, weź się w garść! Jeszcze raz.

- Jordan zacisnął pięści. Ostatnia próba, pomyślał. Podniósł się z murawy. Stanął na drżących nogach i ustawił piłkę. Odszedł parę kroków do tyłu. Zaczął rozbieg. Przy każdym ruchu ból nóg wzrastał, a przed oczami miał czarne plamy. Spojrzał na piłkę, do której z każdą chwilą się zbliżał. Wziął rozmach i uderzył w nią z całej siły.

- Astro... Przełom... - wyszeptał.

Piłka nie straciła pędu. Wręcz przeciwnie, im dłużej leciała, tym szybciej się poruszała. Wpadła do bramki i rozerwała siatkę, ale Jordan już tego nie widział. Tuż po oddaniu strzału osunął się nieprzytomny na ziemię.

***

W Sali Pięciu Kolumn odbywało się zebranie kapitanów. Najwyżej znajdowała się Gaia. Na drugim miejscu gościło się Gemini Storm, gonione zajadle przez Prominence.

- Czas jest już bliski - powiedział Xene - Niedługo nadejdzie dzień, w którym pokażemy całemu światu naszą potęgę.

- Kogo ojciec chce wysłać na misję? - zapytał Gazelle.

- Waha się między Prominence a Gemini.

- Z kim niby mamy grać? - wtrącił się Janus.

- Nie wiem, czy wy - warknął Xene - Ray Dark, ten marny pies, prosił o tajny mecz z Liceum Zeusa, abyśmy ich przetestowali. Mamy grać na sto procent.

- To dlaczego nie wyślą Gai? Przecież aktualnie to wy jesteście Genesis - zapytał sceptycznie Dvalin, którego Epsilon zajmował ostatnie miejsce.

- To nie ja o tym decyduję.

- Niesmowite! Ej, chłopaki, słyszeliście? Wielki Xene nie jest wszechmocny! - wykrzyknął teatralnie kapitan Prominence.

- Zamknij się, Torch.

- Czemu niby?! Nie będziesz mi rozkazywać, ty...

Janus przewrócił oczami.

- Znam takie ludzkie powiedzonko - mruknął pod nosem -Nihil novi.

***

- Co to w ogóle było?! To ma być ta najsilniejsza drużyna kraju?! Całe to Liceum Zeusa to jedna wielka ściema! - wydzierał się Torch.

- Ogarnij się, idioto - syknął Gazelle - bo Xene nas usłyszy.

- Co ty właściwie chcesz zrobić?

- Chcę podejrzeć trening Gemini.

- Po jakiego grzyba marnujesz swój czas dla takiej zbieraniny amatorów?

- Muszę zobaczyć, co sprawia, że są wyżej ode mnie w rankingu.

- Zazdrosny się zrobiłeś, Bryce - mruknął rozbawiony Torch.

- Cicho, nie mów mi Bryce.

- Dobrze, Whitingale.

***

Janus i reszta jego drużyny stali w napięciu. Zostali wybrani. Nie wiedzieli, jaka misja ich czeka. Od kilku miesięcy słyszeli o niesamowitym zadaniu, jakie będzie ich czekać. Problem w tym, że absolutnie nikt nie miał o niczym pojęcia.

Ostatnie lata były dla nich niczym niekończący się koszmar. Codzienne, mordercze treningi i ciągła presja bycia najlepszym - tak wyglądała rzeczywistość tych uczniów.

- Janusie - zaczął Godrick Wyles - Gemini Storm zostało wybrane do Misji. Pokażecie moc i potęgę Akademii Aliusa.

- Jak mamy to zrobić?

- Rozegracie mecze piłkarskie z drużynami szkolnymi. Musicie udawać, że jesteście kosmitami. Jeżeli zaś drużyna, z którą zagracie, przegra, zniszczycie jej szkołę.

- A... Ale jak to?! Zniszczyć?! To niezgodne z prawem!

- To polecenie pana Schillera.

- A... Ale...

- Pan Schiller tyle dla was zrobił, a wy nie chcecie zniszczyć dla niego kilku małych szkółek?! Jesteście niewdzięczni, nie zasługujecie na to, by być jego dziećmi.

Wyles uśmiechnął się kpiąco. Uderzył w czuły punkt graczy. Wszyscy zostali porzuceni przez rodzinę i tylko o Astramie mogli mówić "ojciec".

- To jak?

***

- Wygraliśmy - Janus zdał raport po powrocie z meczu z mistrzami kraju, Gimnazjum Raimona.

- Zgodnie z moimi przewidywaniami - prychnął Wyles.

Chłopak kiwnął głową i z nieobecnym wzrokiem wrócił do swojego pokoju. Przez ostatnie dni zniszczył kilkaset szkół w całym kraju i stał się wrogiem publicznym numer jeden. Usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał już więcej wypełniać tej przeklętej misji. Chciał grać w prawdziwą piłkę, bez tych bzdur o kosmitach i mocy meteorytu. Ciągła rywalizacja doprowadzała go na skraj wytrzymałości. Jego dawni przyjaciele teraz byli wrogami.

A to wszystko w imię "pokazania światu potęgi Akademii Aliusa".

***

- Nie wierzę... - wyszeptał Janus. Nie spodziewał się, że gracze Raimona zdołają kiedykolwiek pokonać Gemini Storm. A jednak. Porażka.

Bolało. Zwłaszcza, że po tym meczu ich filar spadł na samo dno, a światło zgasło. Kierownictwo postanowiło zwiększyć dawkę mocy meteorytu dostarczaną graczom Gemini i ustanowić ich drużyną, z którą Epsilon, Prominence, Diamond Dust i Gaia mogliby trenować, co oznaczało tylko jeszcze trudniejsze i bardziej męczące treningi.

***

Grupka graczy zmierzała w kierunku laboratorium. To tam mieli otrzymać kolejną dawkę mocy Aliusa. Nie chcieli tego. Po każdym zastrzyku z tajemniczą substancją ich ciała robiły się obolałe i zmęczone. Serca waliły jak szalone, ręce i nogi drżały bez powodu, a głowa pękała z bólu. A to miał być ich trzeci zastrzyk w tygodniu. Dodajmy, że była środa.

Nagle otoczyła ich grupa policjantów. Jeden z nich zbliżył się do Janusa.

- Jordan Greenway, tak?

- Yhm - chłopak mruknął przerażony.

- Bez obaw, jesteście wolni. Chodźcie z nami. Akademia Aliusa została pokonana. Musimy zneutralizować działanie meteorytu w waszych ciałach.

***

Jordan chwycił plecak i ruszył nieśmiało w kierunku szkoły. Pierwszy dzień w Gimnazjum Astronomicznym stresował go bardziej, niż dzień przyjęcia do Akademii Aliusa. Pchnął ciężkie drzwi i stanął w ciemnym hallu. Trwała przerwa, co do tego nie było wątpliwości. Uczniowie biegali jak szaleni. Chłopak postanowił przemknąć cicho do gabinetu dyrektora i odebrać plan lekcji. Niestety, na postanowieniach się skończyło.

Ledwo ruszył ciasnym korytarzem, zauważył go wysoki chłopak otoczony kolegami. Wyglądali na typowych szkolnych "gangsterów".

- O, zobaczcie! - krzyknął, zwracając na młodszego ucznia uwagę pozostałych zgromadzonych - To nasz stary znajomy, Janus! Znasz takie powiedzonko, że historia lubi się powtarzać? Znowu się spotykamy!

- Nie jestem już Janus - pisnął chłopak, otoczony przez szkolny gang - Nazywam się Jordan Greenway.

- Przy naszym ostatnim spotkaniu przedstawiłeś się inaczej - wyszczerzył się dryblas.

- Mogę już iść?

- Nie.

- Koleś, zniszczyłeś naszą poprzednią szkołę i okropnie poturbowałeś naszego kapitana - wtrącił się inny - myślisz, że puścimy cię wolno?

- Więc czego chcecie?

- Zemsty, rzecz jasna! - wykrzyknął przywódca i skinął na grubego blondyna, który na jego znak złapał Jordana przed siebie i wykręcił jego ręce do tyłu. Starszy uczeń podniósł rękę.

Jordan zamknął oczy. To niesprawiedliwe, pomyślał. Nigdy nie miał normalnego życia. Matka go zostawiła, był sierotą. Potem wymęczono go w aliuskich ośrodkach treningowych, a finalnie jego reputacja została doszczętnie zrujnowana. U ludzi, którym zniszczył szkoły i których skrzywdził, nie miał szans. Zwyczajnie się bał, że nikt nie zdoła go polubić, czy pokochać. Że jego życie skończyło się w momencie, w którym pierwszy raz założył opaskę kapitana Gemini. Że jest stracony. Bał się też tych starszych uczniów, którzy teraz zamierzali urzeczywistnić swój sen o zemście. Bał się

Gdyby ta mityczna postać, zwana matką, nie uznała go za niepotrzebny ciężar, nie cierpiałby tyle. To wszystko by się nie wydarzyło.

Wszystkie te myśli przelatywały mu przez głowę, gdy oczekiwał na cios. Ten jednak nie nadchodził.

Greenway zorientował się, że coś długo nie czuje bólu, a w tle słyszy jakieś krzyki. Uchylił więc nieśmiało jedno oko i zlustrował wzrokiem otoczenie. Zobaczył sylwetkę chłopaka przeganiającego szkolny gang. Otworzył drugie oko i spoglądał na to zjawisko z rozdziawionymi ustami.

Jego wybawca podszedł do niego. Jordan miał wrażenie, że już gdzieś widział te roztrzepane, czerwone włosy, porcelanową skórę i szafirowe oczy. Wtedy go olśniło.

- Xene? - zapytał z niedowierzaniem - to ty?

- Wystarczy Xavier - chłopak uśmiechnął się ciepło - Nic ci nie jest?

- Nie, nic.

- To dobrze - Foster zamilknął na chwilę, po czym dodał - Chodziło im o Akademię?

- Tsaa... - Jordan spuścił wzrok - Rozpoznali we mnie Janusa.

- To może nas prześladować do końca życia - mruknął ponuro Xavier.

- Może.

- Ale wiesz co? - chłopak rozpogodził się. Wyciągnął rękę w kierunku kolegi - Chodź ze mną. Razem zdejmiemy z siebie klątwę Aliusa.

Jordan zawahał się chwilę. Spojrzał na ułamek sekundy w oczy Fostera, po czym chwycił jego dłoń. Xavier pomógł mu wstać i razem poszli do gabinetu dyrektora.

Od tej pory wszystko zmierzało ku lepszej przyszłości...




***

2431 słów


Witam Was w OneShotach!

Jak możecie przeczytać w opisie, te opowiadania będę pisać i przez własny kaprys, i na Wasze zamówienia. W tej krótkiej notatce chcę przekazać zasady zamawiania.

Po pierwsze (i najważniejsze): Pisanie romantycznych klimatów nie wychodzi mi dobrze, więc raczej, podkreślam RACZEJ, nie będę pisać shotów z shipów. Ale mogą się zdarzyć wyjątki.

Po drugie: W zamówieniu należy wskazać głównego bohatera/bohaterów, nakreślić tło wydarzeń (jakiś kontekst) i wybrać typ zakończenia: dobre lub złe.

I chyba to tyle.

Pozdrawiam i życzę miłego dnia.

BiBiankaPL


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top