Chata wariata


Słońce ledwo wstało, aby rozjaśnić swym blaskiem niebo, gdy w niewielkiej, sterylnie czystej sypialni rozległ się dzwonek telefonu. Urządzenie leżało na oddalonym od łóżka biurku, więc nieprzytomny właściciel musiał wywlec się z kołdry, by odebrać. Na wyświetlaczu zobaczył zdjęcie aż zbyt znajomej facjaty, więc z bólem serca odebrał.

- Czego ode mnie chcesz o w pół do siódmej, skretyniały władco tulipanów? - rzucił zaspanym głosem.

- Ciebie też miło słyszeć, Bryce - usłyszał w odpowiedzi - Mam spory problem.

- Aha. No to pa.

- Ej, ale ja jeszcze nie skończyłem! - niemal krzyknął dzwoniący, zirytowany olewczym tonem głosu kolegi.

- Użyłeś pierwszej osoby liczby pojedynczej, więc mnie to NIE dotyczy - burknął Gazelle, bo to o nim oczywiście mowa - Czego pragnie twoja zbłąkana duszyczka?

- Pamiętasz o dzisiejszej imprezie?

- No tak - wzruszył ramionami.

- Więc ja jeszcze do godziny szóstej nie pamiętałem. Czy mógłbyś...

- Poczekaj, poczekaj - zaczął, już rozbudzony Bryce - Chcesz mi powiedzieć, że te dwie ostatnie szare komórki, jakie ostały ci się w głowie po obcowaniu z twoją klasą z liceum zapomniały o imprezie, którą sam organizujesz?!

- Um... Więc... Dokładnie tak, może pomijając tą część z szarymi komórkami.

Po długiej chwili ciszy rozległ się tak upragniony przez dzwoniącego komunikat:

- Będę za piętnaście minut. Wyślij adres, nie chce mi się szukać zaproszenia.

***

Claude Beacons pospiesznie napisał przyjacielowi wiadomość ze swoim adresem zamieszkania i odetchnął z ulgą. Zaproszenia na imprezę w jego nowym mieszkaniu wysłał do swoich znajomych ponad dwa tygodnie temu, więc jak najbardziej miał prawo zapomnieć. Przynajmniej w jego mniemaniu.

W oczekiwaniu na ratunek Bryce'a siadł do komputera i postanowił pobrać piosenki do tańczenia. Nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w organizacji imprez, więc kompletnie nie miał pojęcia, jakie utwory będą się nadawać. Ściągnął więc z jakiejś podejrzanej stronki ponad pięciogodzinny plik i zatarł z zadowoleniem ręce. Jedno zadanie z nieistniejącej listy zostało wykonane. Skończył idealnie w momencie, w którym Gazelle zadzwonił do jego drzwi.

***

Bryce naciskał niecierpliwie dzwonek do mieszkania z numerem sześćdziesiąt siedem. Torby, które przywiózł, trochę mu ciążyły, więc dusił przycisk coraz dłużej. Łudził się, że to przyspieszy czas reakcji mieszkańca.

Po ponad minucie dobijania się do wrót królestwa Torcha, cel został osiągnięty, a w progu stanął jego wyszczerzony władca. Miał nieuczesane włosy, pomiętą piżamę i urocze, puchate ciapy w kształcie króliczków.

- Ah, ty moja zbrojo zakuta w konia na białym rycerzu! - przywitał się Claude - Co to za torba?

- Przywiozłem trochę lamp, serpentyn i balonów. Innymi słowy, zagwarantowałem ci mnóstwo syfu po zabawie.

- Dzięki, też cię uwielbiam - chłopak przejął od gościa siatki i postawił je na środku korytarza - To co, chcesz śniadanie?

- Beacons, na litość boską! Do imprezy zostało kilka godzin, a ty gadasz o śniadaniu?! - jęknął zdruzgotany Gazelle.

- Obmyślimy plan działania przy pysznej, domowej jajecznicy - oznajmił Claude, znikając w drzwiach od kuchni.

- Już to widzę - mruknął pod nosem Bryce i podążył za gospodarzem. Zastał go stojącego przed pustą lodówką.

- Cóż, nie mamy jajek - podrapał się po głowie - Znaczy, mamy, ale... Ugh, no nie mamy odpowiednich jajek.

- Masz pustą lodówkę... To czym ty się żywisz?!

- Zupy chińskie. Smaczne i tanie - na potwierdzenie uniósł walające się po podłodze opakowanie.

Chłopak stojący przed dumnym właścicielem domostwa potarł oczy.

- Jedziemy na zakupy - oświadczył, szukając w kieszeniach kluczyków od swojego samochodu.

- Czekaj... Czy ty chcesz, abym wyszedł z domu?! - Torch zastygł w bezruchu.

- Nie mamy wyjścia - wyjaśnił Bryce - W tym domu nie ma nawet chleba!

- Ostatnio opuściłem ten przybytek jakiś miesiąc temu! - stęknął błagalnie Claude.

- Czas przełamać tą passę.

- No weeeeź... Idź sam...

- Nie.

- Dam ci kartę.

- Nie.

- PIN do karty!

- Nie!

- Kupię ci lody!

- Nie!!!

- Karnet na morsowanie?

- NIE!

- Bilet na Alaskę?

Gazelle wyszedł bez słowa.

***

Kilka godzin później mieszkanie Claude'a było już obwieszone balonikami i serpentynami. Wszędzie rozstawiono lampy emitujące różne barwy świateł. Na stole w salonokuchni stały przeróżne przekąski i napoje, a druga porcja tych rarytasów czekała w szafkach. Z głośników leciała cicha muzyka. Zabałaganione wnętrze zostało ogarnięte w rekordowym czasie.

Claude i Bryce, którzy niegdyś tworzyli drużynę Chaosu, teraz stanęli na wysokości zadania i zorganizowali wszystko zaskakująco sprawnie. Nie obyło się oczywiście bez kilku wpadek, takich, jak rozsypanie chipsów z powodu potknięcia się o idealnie równą podłogę, czy pomylenie brzoskwini z jabłkiem i obryzganie sokiem połowy kuchni. Była to jednak naturalna kolej rzeczy, gdy do pracy zabierał się Torch.

Punktualnie o osiemnastej do drzwi zadzwonił pierwszy z gości.

***

- Xavier, jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytał Jordan, wsiadając do autobusu i zajmując miejsce obok przyjaciela.

- Pomysł zorganizowania imprezy jest dobry, gorzej z jego wykonawcą - Foster wzruszył ramionami.

- Tak sobie myślę i... TAM BĘDĄ LUDZIE! - niemal pisnął Greenway.

- Pewnie Claude zaprosił kilku graczy z Akademii.

- Ale on ma jeszcze znajomych ze szkoły!

Dopiero teraz do Xaviera dotarło, w co się wpakowali. Wielokrotnie słyszeli opowieści o szatańskich wybrykach ludzi z klasy Torcha. Dostali też od Liny kategoryczny zakaz picia alkoholu, a w takim towarzystwie ciężko będzie go nie złamać.

- Po dłuższym namyśle - stwierdził - To faktycznie był zły pomysł.

***

Do mieszkania pana Beaconsa dotarli piętnaście minut spóźnieni. Jedyny autobus, jaki kursował na tej linii, wpadł w korek. Z przystanku na osiedle niemal biegli. Gospodarz imprezy mieszkał na ostatnim piętrze, co również nie ułatwiło im dobrnięcia na czas. Mimo wszystkich przeciwności, zmieścili się w kwadransie akademickim.

Gdy tylko nacisnęli na dzwonek, usłyszeli radosny okrzyk Torcha, zagłuszający muzykę:

- Pistacja i pomidor przybyli!

Drzwi się otworzyły, a organizator zabawy wpuścił ich do środka. Korytarz miał grafitowe ściany i czarną podłogę bez żadnych ozdobników. A przynajmniej tyle dało się zauważyć przez migające światła. Zdjęli buty i podążyli do salonu, gdzie bawił się niewielki tłumek znajomych i nieznajomych twarzy. Część siedziała na kanapie, przyglądając się dzikim dance'om reszty.

Claude ściszył muzykę i zapalił lampę. Teraz dało się dostrzec twarze, czy kolory włosów imprezowiczów.

- Chyba są już wszyscy - zaczął Torch - Pozwólcie, że przedstawię was sobie. Każdy też otrzyma pseudonim, bo tak. Zacznę od pana kolegi Bryce'a, pseudonim Mors. Kolejny jest Dave, pseudonim Jajogłowa Osa.

- Nie gadaj, że zaprosił Dvalina - szepnął Xavier.

- Tutaj moi oddani i nierozłączni, niczym kartkówka i baba od biologii, Xavier i Jordan, pseudonimy Pomidor i Pistacja. Z tego, co się orientuję, są jedynymi niepełnoletnimi osobami, więc nie proponujcie im za dużo piwska. Następny jest mój ziomeczek z Prominence, czyli Nigel, pseudonim Szop Pracz.

- To Neppen - wyjaśnił Jordanowi Xavier.

- Nasza, ekhem, ulubiona piłkareczka, Isabelle, pseudonim Drama Queen!

- Kretyński pseudonim - podsumowała Bellatrix, czy też raczej Drama Queen.

- Tulipan go wymyślił, nie dziw się - odpowiedział cicho Mors.

- Koniec kosmitów, czas na ludzi z mojej klasy - oznajmił Torch - Na pierwszy ogień leci Peter, pseudonim Myszka.

Do postawnego chłopaka z pewnością nie pasował tak niepozorny pseudonim. Jajogłowa Osa zwrócił na to uwagę.

- Pobił rekord świata w najszybszym klikaniu myszą komputerową - wytłumaczył "kosmitom" Claude - Mamy jeszcze Claudię, pseudonim Wiewióra; bo jest ruda, Steve'a, pseudonim NPC, bo się niczym nie wyróżnia i Matteo, pseudonim Obelix, bo sami widzicie czemu. No i oczywiście ja, Claude, pseudonim Płomień.

- To jest Tulipan, przekaż dalej - Pistacja szepnął do ucha Pomidora.

- Eee... Claude - zaczął Mors - A nie miało być jedenaście osób?

- Ty... Faktycznie - Płomień, czy też raczej Tulipan, przeliczył wszystkich - Kogoś brakuje.

- Ale kogo? - zapytała Drama Queen.

- Nie mogę sobie przypomnieć - wzruszył ramionami Tulipan.

- Zapomniałeś o tym, kogo zaprosiłeś na imprezę? - Obelix złapał się za głowę - Masz ledwo osiemnaście lat, a już taka skleroza?!

- Stary, ja do szóstej rano nie pamiętałem o tej imprezie - Tulipan ponownie wzruszył ramionami.

- Bzyk - mruknął Mors - I ostała się jedna szara komórka.

Nikt nie zdążył odpowiedzieć, gdy nagle rozległ się huk uderzenia. Imprezowicze czujnie odwrócili się w kierunku drzwi. Dźwięk powtórzył się. Tulipan niepewnie podszedł bliżej. Stanął z boku i otworzył drzwi. W samą borę, gdyż wleciał przez nie rozpędzony jak rakieta Byron Love. Nie zdążył wyhamować i wpadł na drzwi od łazienki. Otrząsnął się, poprawił rozwiane włosy i stanął przed oniemiałym tłumkiem.

- Sieeeemandero mordeczki! To ja, wasz bóg imprezy! - wykrzyknął entuzjastycznie, rozkładając ręce nad głową.

- Ta... To o nim zapomniałem - podrapał się po głowie Torch - To jest Byron, pseudonim - skrzywił się - Aphrodi. Czemu nie zadzwoniłeś?

- Dzwoniłem z pięć minut - Byron odgarnął włosy z czoła - Nie otwierałeś.

- I w związku z tym postanowiłeś wywalić drzwi z zawiasów?!

- Myślisz, że odpuściłbym sobie taką imprezę?! - spytał Aphrodi z niedowierzaniem - Stwierdziłem, że pewnie mnie prankujecie.

- Nie słyszeliśmy dzwonka - tłumaczył Mors.

- A prawdę mówiąc, to Torch zapomnia...AU!!! - wrzasnęła Drama Queen, kopnięta przez oskarżonego.

- Dobra, koniec, wracamy do zabawy - burknął Tulipan.

Towarzystwo wzbogacone o nowego towarzysza skierowało się ponownie do salonu. Gospodarz pokrótce przedstawił Byronowi nieznanych mu ludzi. Chłopak niby uważnie słuchał, ale kątem oka ciągle zezował na stojące na stole chipsy. W końcu podszedł do nich i rozpoczął degustację. Po chwili dołączył do niego Obelix, który dopytywał o to, jak zachować szczupłą sylwetkę przy częstym jedzeniu chipsów.

- Gram w piłkę - stwierdził Aphrodi. Na wzmiankę o sporcie tuż za nim wyrósł Myszka.

- W nogę? A masz jakieś sukcesy? - zapytał kpiąco.

Nim Byron zdążył odpalić swoje przemówienie o wszystkich najbardziej znaczących trofeach, jego rozmówca rozpoczął swoje.

- Ja w podstawówce zostałem królem strzelców w lidze - Peter spojrzał kpiąco na Aphrodiego.

- To mega... - westchnął chłopak - Ja niestety zdobyłem tylko wicemistrzostwo Gimnazjalnej Strefy Footballu cztery lata temu, mistrzostwo Licealnej Strefy Footballu dwa lata temu i regularnie powołują mnie do reprezentacji Korei Południowej. Myślałem, że dużo osiągnąłem, ale przy twoim tytule mój dorobek blednie.

Myszka wymamrotał coś pod nosem i wycofał się.

- Ło... Nieźle go zagiąłeś - przyznał przysłuchujący się tej dyskusji Obelix - Typ jest dziwny. Z góry zakłada, że jego rozmówca jest od niego gorszy.

- Naprawdę musiałem się powstrzymać od wybuchu śmiechu, gdy powiedział o tym tytule króla strzelców - wyznał Byron.

Tymczasem w innym kącie salonu Wiewióra dosiadła się do Drama Queen. Zagaiła rozmowę i jakoś tak ją poprowadziła, że temat naturalnie zszedł na chłopaków.

- Widzisz tego w kucyku? - zapytała konspiracyjnie Claudia - Ma uroczy uśmiech.

- Jordan? On jest dziwny. Ciągle gada o jakichś "powiedzonkach" - stwierdziła.

Chociaż prawdopodobnie wyświadczył ci kiedyś przysługę, rozwalając twoją szkołę...

- No to ten obok niego, ten czerwony - rozmarzyła się dziewczyna.

- Xavier? Nawet nie wiesz, jakim nadętym bufonem potrafi być - mruknęła Drama Queen.

- A ten blondynek? Jaką on ma wadę? - zapytała drwiąco Wiewióra.

- W sumie prawie go nie znam - wzruszyła ramionami Bellatrix - Chociaż jedno wiem na pewno. Jest piłkarzykiem i to łączy go z dwoma poprzednimi kandydatami.

- I z Claudem?

- Z Claudem, Brycem, Davem i mną - skrzywiła się dziewczyna. Miała już dość pustego paplania Claudii.

- Piłkarzyki nie są takie złe - uśmiechnęła się wciąż bujająca w obłokach Wiewióra.

- Oprócz całkiem niezłego wyglądu i wyrośniętego ego, zdarza im się też mieć niezbyt wysoki iloraz inteligencji - skwitowała Isabelle.

Rozmowy nie mogły kontynuować, gdyż nagle z korytarza rozległy się krzyki i wrzaski. Zaniepokojone dziewczyny pobiegły tam. Imprezowicze stali w kręgu, gapiąc się na klapę w suficie.

- Co się stało? - zapytała Claudia.

- Claude stwierdził, że ma na strychu planszę do gry w Twistera - opowiedział im najbliżej stojący Steve - Więc ten pistacjowy wszedł na ten strych i zaczął szukać.

- Ale najwyraźniej tulipany nie mają za dużo oleju w głowie i ten kretyn - Xavier wskazał na gospodarza imprezy - postanowił zamknąć klapę, żeby nastraszyć Jordana. Zrobił to jednak za mocno i w konsekwencji zatrzasnął jednego ze swoich gości na tym walonym strychu!

- Bzyk! - mruknął Bryce - I ostatnia szara komórka zniknęła gdzieś w wielkiej otchłani nicości.

- Przecież Lina nas zabije, jak nie wrócimy przed dwudziestą drugą! - stęknął zrozpaczony Pomidor.

Spojrzeli na zegarki. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Na dotarcie do Sun Garden potrzebowali około dwudziestu minut. Czas na odnalezienie "brata" był mocno ograniczony.

- Jordan zabrał ze sobą klucz na strych - myślał głośno Nigel - Claude, masz zapasowy?

- No... Gdzieś tam powinien być...

- Tam, czyli gdzie? - dociekał Dave.

- A bo ja wiem? Jak mi go dali, to go wsadziłem do jakiejś szuflady, czy szafki w biurku.

- Stary, teraz to masz już debet na koncie z szarymi komórkami - przyznał z fałszywym szacunkiem Xavier.

- Po prostu przeszukajmy całe mieszkanie - zaproponował mściwie Bryce. Claude'owi zrzedła mina. Doskonale wiedział, co to znaczy.

Mieszkanie składało się z salonokuchni, łazienki i sypialni. To właśnie ostatnie z pomieszczeń wzbudzało największe zainteresowanie. Ściany były grafitowe. Na ciemnej, lśniącej, wyłożonej płytkami podłodze leżał jaskrawoczerwony dywan. Takie same płytki pokrywały sufit. Dzięki temu wszystko, co działo się w pokoju, odbijało się na górze. Zaścielone szkarłatną narzutą łóżko stało obok biurka, podświetlonego zmieniającymi kolor LED-ami. Hitem jednak okazał się wiszący na ścianie wielki obraz przedstawiający samego Torcha.

- No głębiej we własny odbyt wejść nie można - podsumowała złośliwie Bellatrix.

Gospodarz zignorował, albo nie usłyszał tej kąśliwej uwagi. Z pewnym wahaniem podszedł do szafki w biurku. Odwrócił się do Bryce'a i spojrzał błagalnie, chłopak jednak twardo ponaglił go. Nie miał wyjścia; otworzył. Z wnętrza wysypały się książki, zeszyty, segregatory i nawet świadectwo ukończenia liceum. Szkolne papierzyska utworzyły na podłodze spory stosik.

- Chyba... Musimy to przejrzeć - stwierdził słabym głosem Torch.

Rzucili się do pracy. Z największym zapałem robili to wychowankowie Sun Garden, gdyż nie chcieli narażać ich młodszych "braci" na gniew Liny. Zasady były jasne: Trzeba wracać przed dwudziestą drugą. I choć Xavierowi i Jordanowi brakowało do osiemnastki niecałego miesiąca, oni również musieli tych reguł przestrzegać.

Przegrzebywanie papierów z szafki Claude'a okazało się naprawdę ciekawe. Natrafiono na jego sprawdziany i kartkówki tak pokreślone czerwonym długopisem, że nie sposób było stwierdzić, czy to test, czy dzieło Wasilly'ego Kandinsky'ego.

- Macie coś? - zapytał zrezygnowany Xavier, gdy cały stosik został przejrzany.

- Nic - Isabelle pokręciła głową.

- Zero - dodał Byron.

- Robi się nieciekawie - przyznał Bryce, otwierając szufladę w biurku. Była ona prawie pusta, oprócz jednego kawałka papieru. Claude podniósł go i chwilę czytał zadrukowane linijki. W końcu orzekł:

- Nie ma zapasowego klucza do strychu. To umowa kupna mieszkania - zamachał kartką - Napisali o jednym kluczu.

- Minus dwie komórki - skomentował Gazelle.

- Odezwał się ten, co owinął lody w kocyk, żeby im zimno nie było - burknął Claude.

- To było dziesięć lat temu! - obruszył się jego przyjaciel.

- I co teraz? - przerwał Dave, zanim przerodziło się to w kłótnię - Straciliśmy dwadzieścia minut na bezsensowne przeglądanie kartkówek Tulipana, a klucza jak nie było, tak nie ma.

- TO NIE JEST TULI...

- Claude, płacisz konserwatorowi za usługę? - zapytał niespodziewanie Xavier.

- Nie, składka jest w cenie czynszu. A co?

- Masz farta.

- Głupi zawsze ma szczęście - mruknął Bryce.

- W jakim sensie mam farta? - dopytywał Torch.

Z korytarza rozległ się przeogromny huk. Wszyscy zerwali się na równe nogi i pobiegli tam. Ich oczom ukazała się rozwalona klapa od strychu. W jej środku zionęła dziura, przez którą wyglądał Jordan. Na podłodze leżało narzędzie zbrodni - piłka.

- W takim sensie masz farta. Nie musisz płacić.

Claude stał z rozdziawionymi ustami, przypatrując się pobojowisku. To był jeden z tych nielicznych momentów, gdy po prostu nie miał słów. Rozglądał się w poszukiwaniu winnego. Biorąc pod uwagę świetliste piórko, które utknęło w rozłamaniu płyty, nie musiał się bardzo wysilać.

- Byronie Love - zaczął groźnie, gdy wreszcie zdołał z siebie coś wykrztusić.

- Gdyby Xav i Jordan wrócili spóźnieni, na pewno opowiedzieliby o twojej winie. Wasza siostra byłaby na ciebie wściekła - wytłumaczył się chłopak - Jeden "Wszechmocny taran" wystarczył, aby uratować cię z opresji.

Torch już miał ruszyć, by w dosadny sposób przekazać Aphrodi'emu, co sądzi o takim rozwiązaniu sprawy, ale potknął się o leżące na ziemi fragmenty drewnianej klapy.

- Uwaga! - wrzasnął Jordan i skoczył. Wylądował bez szwanku. Miał nieco przestraszony wzrok. Niemal wpadł w ramiona Xaviera.

- Nigdy więcej nie wejdę na czyjś strych - zadeklarował.

- A co tam było? - zapytał zaciekawiony Foster.

- Nie wiem. Nie mam pojęcia i chyba nawet nie chcę wiedzieć. Było ciemno - wzdrygnął się na samo wspomnienie - Nie widziałem nawet zarysów przedmiotów.

Po spojrzeniu na zegarek podziękowali Byronowi za uwolnienie i Claude'owi za zaproszenie. Szybko założyli buty, pożegnali się z imprezowiczami i wyszli.

Torch spojrzał na resztę gości i oznajmił z szelmowskim uśmiechem:

- Moi drodzy, czas na chlańsko!


***

2627 słów...

Nagły przypływ weny pod koniec wakacji? Czemu nie!

Do napisania tego nieco odklejonego oneshota zainspirowała mnie zauważona gdzieś w Bieszczadach "Chatka Wariatka". Jak tylko ją zobaczyłam, najpierw pomyślałam o mojej szkole, a chwilę później o Torchu.

Mam nadzieję, że taka historyjka umili Wam ostatnie dni wolności <3

Jak zwykle chętnie poczytam Wasze opinie.

Zachęcam do składania zamówień (wena nie może się marnować).

Przy okazji, zapraszam też do zapoznania się z prologiem nowej opowieści pod tytułem "Nie kracz", którą napisałam wspólnie z moim bratem.

Pozdrawiam,

BiBiankaPL

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top