Mark x Nathan
Rozdział dla: --Severus_Snape--
Mam nadzieję, że się spodoba :)
******
Odejście Nathana zrobiło ogromne wrażenie na wszystkich w Raimon'ie. Chłopak jako pierwszy dołączył do składu i był chyba z nim najbardziej zżyty. Dlatego to było takim ciosem dla wszystkich. Ale najbardziej dla Marka. Zawsze byli sobie nawzajem oddani i wspierali się jak tylko mogli. A teraz? Cały świat kapitana się zawalił. Nathan nie tylko był jego przyjacielem. Od niedawna chłopak zrozumiał, że to co czuje do niebieskowłosego już dawno nie jest przyjaźnią a... No właśnie, czym? Na to pytanie Evans nie umiał odpowiedzieć. Jednak po pewnym czasie spotkał się z Nathanem ponownie na boisku ale po przeciwnej stronie barykady. I on dał się omotać mocy Aliea i teraz walczył, by pokazać że tak jak kapitan stał się silniejszy.
Od tych wszystkich wydarzeń minęło raptem parę dni. Wszyscy wrócili do normalnego życia szkolnego. Wszyscy poza Nathanem. Mimo, że Mark mu wybaczył to co się stało on sobie tego nie wybaczył. Doprowadził przyjaciela do granic możliwości. Czuł się z tym okropnie. Nie potrafił już spojrzeć mu w oczy i porozmawiać jak dawniej. Było mu głupio. Całe dnie starał się unikać kapitana w nadziei, że to dziwne uczucie minie. Chciał zapomnieć o tym co było. Mógł przecież zostać w drużynie i po prostu siedzieć na ławce. Ale nie on musiał odejść.
Zadzwonił dzwonek na przerwę obiadową. Wszyscy wysypali się z klas i rozpieszchli po całym terenie szkoły. Tylko Nathan został chwilę dłużej w klasie. Miał pomóc nauczycielowi przenieść kilka rzeczy z klasy do klasy. Z przyjemnością się na to zgodził. Wziął pudełko pełne starych podręczników i ruszył do zachodniego skrzydła, gdzie miał to wszystko zostawić. Schodziły właśnie że schodów, gdy nagle na samym dole pojawił się Mark w w towarzystwie Axela. Obaj o czymś bliżej nieokreślonym rozmawiali a na widok przyjaciela, rozpromienili się.
- O, Nathan. Właśnie o tobie rozmawialiśmy, dlaczego cię nie...- Evans nie skończył swojej wypowiedzi, bo Swift szybko zbiegł na dół i czym prędzej zwiał jak najdalej można. Napastnik i bramkarz spojrzeli po sobie zaskoczeni.- A to co było?
- Nie wiem Mark. Może coś mu się przypomniało.- odparł Axel i wzruszył ramionami.- Zostaw go, przejdzie mu.
- Skoro tak mówisz...
Następne przerwy wyglądały bardzo podobnie. Nathan robił wszystko by nie spotkać się z Markiem. Wiedział, że sprawił mu ogromny ból. Jak tylko wrócił już po całym incydencie do szkoły, osoby będące przez cały czas z nim, opowiadały jak to kapitan totalnie się załamał. Prawie nic nie jadł i nie pił. Był wrakiem człowieka. Bardzo to przeżył. Swift obwiniał się o to i wiedział, że nie będzie umiał przeprosić Marka żadnymi słowami, bo to co zrobił było niedopuszczalne. Dlatego przeciągał to w nieskończoność. Wiedział jednak, że kiedyś nadejdzie ten moment rozmowy i wtedy się zacznie. Na razie jednak trzymał się zdala.
Lekcje dobiegły końca. Oficjalnie można było zacząć trening piłki nożnej, więc zawodnicy z radością polecieli do domku klubowego gdzie chcieli omówić nowe ustawienie. Wszyscy dopisali oprócz Nathana. Nie umiał zebrać się w sobie i ponownie stawić się na treningu. Chodził więc dookoła domku i zastanawiał się jak dalej ma wyglądać jego życie. Ciągle ma się chować? To nie przejdzie. Spojrzał w niebo. Chmurzyło się i zapowiadało się na burze.
- Hmmm... Chyba nici z treningu. W burze nie ma co grać. Łatwo o kontuzję.- mówiąc to oparł się o ścianę budynku i osunął się po niej na ziemię. Podkulił kolana i oparł na nich brodę. Jego myśli przepełniała pustka. Nie miał pojęcia gdzie powinien się podziać. W końcu zespół zadecydował, że nie ma sensu grać jak wisi burza w powietrzu. Pożegnali się i każdy udał się do swojego domu. Na samym końcu wyszedł Mark rozciągając się. Kątem oka zauważył Swift'a i przystanął na chwilę. Chciał z nim pomówić ale zrezygnował z tego pomysłu. Cały dzień go unikał co w gruncie rzeczy wcale nie było miłe. Więc i on postanowił go potraktować ozięble. Już miał odejść gdy nagle usłyszał głos przyjaciela.- Mark... Możemy pogadać?
******
Szli razem w niewielkiej odległości od siebie i ani razu nie odezwali się do siebie. Na niebie wisiały już czarne chmury, z których lada moment mógł spać gwiaździsty deszcz. Zatrzymali się mniej więcej w połowie drogi do domu na wysokości boiska nad rzeką. Tu chłopaki usiedli na trawie i patrzyli przed siebie. Na miasto, na niebo... Nathan nieco się spiął. Bał się tej rozmowy ale dotarło do niego, że to jedyne wyjście. Zebrał więc w sobie odwagę i zaczął jako pierwszy.
- Mark, wiem co o mnie myślisz. To co zrobiłem... Wstydzę się tego. Jak mogłem odwrócić się od drużyny i tak po prostu was zostawić... Bo sam nie umiałem już zmotywować się do walki... Myślałem, że nie możemy dorównać Genesis... Że są oni poza naszym zasięgiem... Ale wy się nie poddaliście, walczyliście do kresu swojej wytrzymałości. Ile was to kosztowało wysiłku, krwi i potu... Narażaliście nawet swoje zdrowie. A ja... A ja...- tu spojrzał na bramkarza. Ten na niego nie patrzył. Wzrok miał zwrócony ku wierzy Inazumy, jakby o czymś rozmyślał. Nawet się nie poruszył. To zdziwiło Swift'a. Mark zawsze był bardziej energiczny i od razu coś by odpowiedział. Jednak wcale tego nie robił. To spowodowało, że obrońca zaczął się płatać. Nie wiedział co powinien teraz zrobić. Wyrwać go z jego zadumy czy też dalej mówić? Wybrał na razie drugą opcję.- Tak mi przykro... I potem to, że musiałeś z nami walczyć... Chcieliśmy stać się silniejszymi...a w efekcie odkryliśmy tylko mrok. Chce zapomnieć tamten czas i zacząć od nowa. Mogę liczyć na twoją pomoc?- brązowowłosy dalej milczał. Patrzył w jeden punkt a myślami błądził po jakiejś nienzanej krainie.- Mark? Mark, słyszysz mnie?- powoli Nathan zaczął się martwić. Wstał i uklęknął tuż przed przyjacielem. Złapał go delikatnie za ramiona i potrząsnął nim. Brak reakcji.- Mark? Co jest, czemu się nieodzywasz? Mark!- do oczu chłopaka napłynęły łzy. Zupełnie nie wiedział co się dzieje i powoli zaczął panikować. Kilkakrotnie próbował obudzić przyjaciela ale na marne.- Jezu, co ja zrobiłem najlepszego...- jęknął i padł na kolana przed kapitanem.- Tak strasznie mi przykro... Tak strasznie...
- Nathan.- wreszcie odezwał się Evans głosem jak gdyby nigdy nic. Niebieskowłosy natychmiast spojrzał na niego z niedowierzaniem ale jednocześnie szczęściem. Mógł więc odetchnął z ulgą.
- Jezu, jak dobrze. Nic ci nie jest? Dlaczego zamilkłeś?
- Nathan.- powtórzył Mark niewruzszenie patrząc w jeden punkt.
- Tak?
- Pamiętasz co ci kiedyś ci obiecałem? Że zawsze będę szanował twoje decyzje i nigdy nie będę cię zmuszał do gry razem z nami. Ale dzisiaj zrozumiałem jedno...- tu spojrzał na zdezorientowanego Swift'a.- Nie mogę dać ci odejść. Byłeś pierwszym, który wstąpił do drużyny. Dałeś nam tyle radości ze wspólnej gry. Nawet w chwilach beznadzijnych podnosiłeś się i stawałeś na nowo do walki. Bardzo się rozwinąłeś i dużo osób ci tego zazdrościło. Poza tym jesteś najszybszym zawodnikiem na boisku. Wszyscy cię docenialiśmy. Do tej pory myślałem, że się przyjaźnimy.- ostanie słowa bramkarza ukuły w serce Nathana. Ponownie jego oczka zaszkiły się i nie mógł złapać ostrości. Serce powoli przyspieszało a krew w jego żyłach zaczęła się gotować jak podczas meczu z Genesis.
- Czyli to co zrobiłem... To wszystko...to ja zniszczyłem naszą przyjaźń...
- Nie Nathan. Odchodząc uświadomiłeś mi, że nie jesteś już tylko moim przyjacielem. Ja się w tobie zakochałem. To dlatego miałem taki dołek przez trzy dni. I przez ten cały czas walczyłem dla ciebie. Żeby pokazać innym, że właśnie nie jesteś słaby a silny i pewny siebie. Niestety już było za późno i nie dałem rady cię zatrzymać ale...- tu spojrzał w oczy chłopaka siedzącego na przeciwko.- Liczyłem na to, że kiedyś wrócisz, znów zagramy w piłkę. Przez ten czas ustabilizowały się emocje względem ciebie i Nathan... Nigdy więcej masz nie odchodzić bez pożegnania.- mówiąc to złapał Swift'a za koszulkę i przyciągnął do siebie mocno przytulając.- Nigdy nie pozwolę ci już odejść. Jesteś mój...- na te słowa niebieskowłosy aż się zarumienił. Odwzajemnił uścisk bramkarza i otarł łzy.
- Jak to możliwe, że się zakochałeś?- spytał Nathan odklejające się od Marka. Ten uśmiechnął się.
- Czasami serce wybiera dziwnie. Raz może być to osoba świeżo poznana a raz może to być najlepszy przyjaciel.- odparł Mark i nachylił się do swego wybranka i pocałował go w policzek aż ten się zarumienił.- Padło tym razem na ciebie.
- Ja... Nie wie co powiedzieć...
- Nie musisz mówić, tylko to pokaż jeśli czujesz to samo.- chłopak nawet przez chwilę się nie wąchał. Ujął twarz Marka i wpił się w jego usta. Chwilę je skubał aż odsunęli się od siebie nieznacznie.
- To jak Nathan, zgoda między nami? Wrócisz do rozmowy i treningów?- spytał zawadiacko Mark. Swift pokiwał głową.
- Oczywiście. Gdzie ty tam i ja.
*******
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top