Rozdział 4 - „Poznaliśmy się w przedszkolu"

Ava spoglądała ze znudzeniem na ścianę, na której wisiała karta dań, a co jakiś czas w pole widzenia dziewczyny wchodził jakiś krzątający się po kuchni pracownik. Co jakiś czas zdarzyło jej się również rzucić krótkie spojrzenie na Jude'a, jednak ten wydawał się czuć jak wywierca mu dziurę w brzuchu wzrokiem. Jej krótkie spojrzenia nie umknęły uwadze Mark'a, który akurat skończył rozmowę z trenerem. Chłopak przysunął się bliżej niej, co poskutkowało tym, że odwróciła się w jego stronę i uniosła jedną brew pytająco.
- Na kogo się tak ciągle patrzysz? - zaczął temat, uśmiechając się głupkowato, a ona pożałowała, że nie została tak odwrócona od niego.
Zmierzyła go długim spojrzeniem jakby nie rozumiała, co ma na myśli mimo, że doskonale to wiedziała. Dla niego najwidoczniej było to jednak przekonujące, bo machnął tylko niedbale ręką.
- Mniejsza, muszę Ci kogoś przedstawić - powiedział podekscytowany, po czym odwrócił się całym ciałem tak, aby siedzieć tyłem do lady. Jego spojrzenie spoczywało teraz na dobrze znanym jej chłopaku w goglach. Uśmiechnęli się delikatnie do siebie aż nagle chłopak zaczął powolnym krokiem zmierzać w naszą stronę. Ava poczuła jak włosy stają jej dęba, a serce zaczyna bić coraz szybciej. Odwróciła się z powrotem w stronę lady udając, że nie zauważyła, jednak było już za późno.
- Nie odwracaj się tak, to niegrzeczne - skarcił ją szatyn. Różowowłosa niechętnie odwróciła się ponownie, a po chwili wzdrygnęła widząc, że Jude już przy nich stoi i mierzy wzrokiem.
- To jest Jude - Mark zwrócił się do dziewczyny, po czym spojrzał na nowoprzybyłego chłopaka - Jude, to jest moja koleżanka z klasy
- Ava Smith - chłopak w pelerynie wpatrywał się cały czas w dziewczynę. Mimo, że gogle zasłaniały jego oczy to ta czuła jak wbija w nią swoje spojrzenie.
- Znacie się? - bramkarz wyglądał na wyjątkowo zdziwionego. Oboje skinęli głowami.
- Poznaliśmy się w przedszkolu - zaczęła w końcu Ava - Jednak jakoś w połowie szkoły podstawowej musiałam się przeprowadzić.
Dziewczyna była pewna, że Jude doskonale pamięta dzień jej wyjazdu i jego zawiedzenie, gdy zrozumiał, że odeszła bez pożegnania. Spuściła głowę i wpatrywała się teraz w swoje stopy. Zbyt bała się na niego popatrzeć.

*15 grudzień 2011*
Cała okolica pokryta była białym puchem, którego było tak wiele, że niejedno dziecko mogło się w nim zanurzyć po łokcie. Mimo tego najmłodsi wychodzili na podwórko ulepić bałwana albo urządzić bitwę na śnieżki. Z jednego z domów wyszedł starszy już chłopiec, bo dziesięcioletni, i spokojnym krokiem szedł wydeptaną ścieżką. Na dworzu był od kilku minut, a mimo to jego policzki i nos podchodziły już powoli pod kolor jego szkarłatnych oczu. Był ubrany w zieloną, grubą kurtkę zimową, brązowe spodnie i buty tego samego koloru sięgające mu prawie do kolan. Jako, że była zima miał na sobie również czapkę, szalik oraz rękawiczki. W dłoni za to trzymał jakieś w miarę duże pudełko i szedł tak z nim z radością. Młody Jude Sharp, bo to właśnie o nim była mowa, zmierzał z pudełkiem do swojej najlepszej przyjaciółki, którą niezmiennie od przedszkola była dziesięcioletnia Ava Smith. Niezależnie od pogody zawsze chętnie wychodzili razem na podwórko, a kiedy przychodziły zamiecie lub deszcz zbyt mocno padał odwiedzali się nawzajem w swoich domach, grając tam w gry planszowe albo oglądając bajki. Nie dało się po prostu nie zauważyć silnej więzi, jaka łączyła dwójkę tych młodych ludzi. Jude cieszył się, że i dziś zobaczy się z Avą. Wyjdą razem na śnieg, będą się w nim tarzać, a on będzie patrzył na słodkie i rumiane od chłodu policzki przyjaciółki oraz na to jak śmieje się radośnie. Na te myśl chłopiec zarumienił się, jednak nie dało się tego zauważyć przez okalający jego twarz rumieniec z chłodu. Już zbliżał się do domu przyjaciółki, jednak czuł, że jest coś nie tak. Zawsze kiedy znajdował się już blisko domu dziewczynki słyszał szczekanie ich psa, a teraz mało co było słychać. Do jego uszu dochodziły pojedyncze dźwięki rozmowy, które z kroku na krok stawały się głośniejsze aż w końcu usłyszał płacz. Jude otworzył szerzej oczy i zaczął biec. Nim zdążył dobiec do drzwi domu Avy zobaczył odjeżdżający samochód i ciężarówkę zajmującą się przeprowadzkami. Psa nie było w ogródku, a dom nawet od zewnątrz wydawał się opustoszały. Do oczu Jude'a naleciały łzy, które po chwili zaczęły piec jego policzki, a pudełko, które trzymał w dłoni spadło w śnieg.

Przypominając sobie widok z okna, który przedstawiał Jude'a wpatrującego się ze smutkiem w odjeżdżające auto, coś w niej pękło. Podniosła się, z dalej opuszczoną głową, i zwróciła się do Mark'a.
- Muszę już lecieć - powiedziała smutno. Pożegnała się z nimi i czym prędzej wyszła z knajpki. Szybkim krokiem szła w stronę domu, wpatrując się w chodnik, po którym szła. Starała się po prostu nie rozpłakać. Jej celem było dostać się jak najszybciej do domu i dopiero w swoim pokoju ewentualnie dać upust swoim emocjom.

Znalazłszy się w domu Ava poczuła się minimalnie lepiej mimo, że dalej przed oczami widziała zawiedzioną minę dziesięcioletniego Jude'a. Włączyła telewizor z nadzieją, że jak obejrzy coś ciekawego to zapomni o tym, co ją trapi. Na ekranie telewizora rozgrywał się mecz na żywo, przez co zamiast poczuć ulgę poczuła kolejną dawkę nostalgii. Jej miłość do piłki nożnej nie pojawiła się znikąd. Była to oczywiście jedna z wielu zasług Jude'a Sharp'a. Dziewczyna ścisnęła pilota w dłoni. Denerwował ją fakt, że Mark właśnie miał zaraz zacząć trening, a ona siedziała przed telewizorem i użalała się nad sobą.
- To było dawno, muszę żyć dalej i się nie załamywać - mruknęła pod nosem, podnosząc się powoli z kanapy. Nie brała już nawet nic ze sobą, tylko wyszła z domu, kierując się w stronę szkoły, a dokładniej boiska szkolnego. Nie udało się jej zdążyć na sam początek, ale sam fakt, że przyszła świadczył o tym, że Ava chce zostawić za sobą przeszłość i żyć dalej. Usiadła na murku, łapiąc spojrzenie z kapitanem drużyny. Uśmiechnął się do niej lekko, ale w jego oczach było widać lekkie rozdrażnienie. Dziewczyna zastanawiała się, co się wydarzyło pod jej nieobecność. Co takiego mogło się stać w tak krótkim czasie? Różowowłosa wcale nie spóźniła się dużo, a teraz będzie się zamęczać tym, co tu zaszło. Nie chcąc nic więcej przegapić oparła podbródek o dłoń, przyglądając się uważanie na ich grę, która opierała się głównie na strzelaniu bramek z pomocą różnych technik. Mark cały czas coś wykrzykiwał i unosił dłoń do góry całkiem tak, jakby próbował opanować jakąś technikę hissatsu. Może to właśnie porażka go tak rozdrażniła? Dziewczyna zmrużyła oczy. W końcu członkowie drużyny przestali strzelać do bramki. Spoglądali teraz tylko ze zmartwieniem na Mark'a, który był wykończony do prawie granic możliwości. Mimo to trzymał się na nogach słabo.
- Czemu przestaliście? Jeszcze nie opanowałem Ręki Majina! - jego głos rozniósł się echem na całe boisko.
- A więc Ręka Majina - powiedziała cicho do siebie, wpatrując się w kapitana z wyraźnym zaciekawieniem.
- Zróbmy sobie chwile przerwy Mark, proszę cię - Nathan spojrzał na niego błagalnie. Pomijając już wykończenie bramkarza to on sam, jak i reszta drużyny również już ledwo trzymali się na nogach. Szatyn westchnął ciężko, po czym skinął głową. Wszyscy zeszli z boiska i zaczęli podchodzić do swoich toreb treningowych. Usiedli na ziemi, aby coś zjeść, napić się i pogadać ze sobą. Mark podszedł do Avy, wypijając przy okazji na raz całą butelkę wody.
- Uczysz się nowej techniki, co? - różowowłosa rozsiadła się wygodniej na murku, a szatyn po chwili do niej dołączył - Nie katuj się tak, może po prostu to nie czas, żebyś ją opanował.
- A kiedy ma być niby czas? - zmierzył ją zirytowanym spojrzeniem. Strasznie dziwnie było widzieć go w takim humorze.
- Ja pewnych technik też nie opanowywałam od razu, czasem przychodziły w najmniej spodziewanym momencie - wzruszyła ramionami, jednak nie dało się ukryć, że przeszły ją ciarki przez spojrzenie Mark'a.
- Ręka Majina nie może przyjść w najmniej spodziewanym momencie, musi przyjść teraz i przyjdzie! - krzyknął gniewnie i podniósł się gwałtowanie do siadu, zwracając na siebie uwagę reszty - Nie jesteś żadną wyrocznią, więc przestań się zachowywać jakbyś wszystko wiedziała najlepiej skoro nawet nie jesteś członkiem drużyny!
- Mark! - Nathan spojrzał na niego, nie wierząc, że ten naprawdę to powiedział.
Słowa szatyna uderzyły w dziewczynę niczym piorun w pojedyncze drzewo na polu. Sprawiły jej naprawdę wielką przykrość, ale nie miała zamiaru dać po sobie tego poznać. Również się podniosła i spojrzała mu w oczy ze zdenerwowaniem.
- Ah tak? I dobrze! W życiu nie chciałabym być w drużynie z kimś tak głupim i upartym jak ty! - krzyknęła, po czym odwróciła się na pięcie i poszła w stronę domu. Żałowała bardzo, że postanowiła przyjść. Może i zapomniała o spotkaniu z Jude'm, lecz teraz będą ją zamęczać słowa Mark'a.
- Kapitanie, nie powinieneś był tak mówić - odezwał się Jack, nadal zajadając się kanapką.
- Nieważne - zająknął się Mark, zakładając rękawice - Wracamy do treningu.

________________________________
Mejxjsjzwzjsjx przepraszam, że musieliście tyle czekać aż łaskawie ruszę dupę i napiszę rozdział. No, ale chyba lepiej późno niż wcale cn?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top