74
Ciekawy atak.
To był ostatni dzień przed mistrzostwami... Z trudem i żalem trzeba było przyznać, że był najgorszym dniem w całej strefie. Zawodnicy stawali się coraz to bardziej niecierpliwi i zamiast odpocząć i zregenerować siły... Ćwiczyli jeszcze więcej. Do tych osób zaliczała się między innymi Ereina, która od paru godzin... bez przerwy starała się wykonać wymyślony przez siebie ruch. Widać, że już powoli opadała z sił, mimo wszystko nie miała zamiaru przestawać. Ma wykonać ten atak na jutrzejszym meczu. Dave rozumiał jej chęci, ale nie popierał jej zachowania, zwłaszcza, że powinna teraz siedzieć w domu i odpoczywać. Każdy piłkarz wiedział, że trening jest ważny, ale nie należy nigdy przesadzać zwłaszcza, gdy następnego dnia miało się decydujące starcie. Może jej poprzednia trenerka tak zapędzała ją i jej zespół do pracy? Albo sama gdzieś z tyłu głowy miała myśl, że musi ćwiczyć jeszcze częściej.
- Errie skończ już na dziś. Nie przemęczaj się. - powiedział białowłosy, stając obok niej.
- Nie skończyłam jeszcze tego ataku. - oddech przyspieszał, a oczy z każdą chwilą stawały się czerwieńsze. Samford zgrabnym ruchem zabrał jej piłkę sprzed nóg i szybko przytulił spiętą dziewczynę.
- Oprzyj się. - wtedy poczuł całe zmęczenie przyjaciółki. Ból mięśni, bezwładne kończyny, często przerywany oddech. Po chwili, gdy miał już przymknąć oczy, odczuł jak jasnowłosa załamuje się. W ostatnim momencie położył rękę pod jej kolanami, druga obejmując ja powyżej talii. - przynajmniej teraz odpoczniesz. Zasłużyłaś sobie.
Powoli zaniósł ją do jej domu. Było już dość późno, ale mama dziewczyny nie była ani trochę zdziwiona stanem córki. Widocznie przywykła już do takich rzeczy. Napastnik położył ją na łóżku, a kobieta przykryła ją kocem. Spała spokojnie, a nad ranem obudził ją radosny krzyk dzieci.
Dzisiaj mecz! To jest ważny mecz!
Bardzo ważny mecz. Od razu zebrała się z łóżka, przecierając szare oczy, że miejscami czując ból w okolicy kolan. David miał rację. Trochę przesadziła z tym treningiem... ale wciąż nie udało jej się uaktywnić tej techniki. Może w czasie meczu się uda, ale nie było to niestety pewne. Uważnie spakowała torbę i pożegnała się z mamą i z rodzeństwem. Będą oglądać ją z trybun. To doda jej trochę sił do działania. Musi tylko upewnić się, że nic złego się nie stanie.
- A co z tobą Axel? Dajesz radę? - powiedziała cicho, czując delikatne powiewy wiatru, mijając radosnych przechodniów, którzy szykowali banery na dzisiejszy mecz.
- Tak jest dobrze. - Axel spojrzał przez szkolne okno na ostatnim piętrze. Nie rozumiał, czemu, ale nie potrafił tak jak Eren podejść do całej sprawy. Brunet miał bardzo dużo energii, co okazywał na każdym kroku, wymyślając różne scenariusze gry, w których oczywiście Kirkwood stawało na szczycie. Blaze nie chciał go już upominać... W końcu...
Ten, kto najgłośniej krzyczy o swoim przyszłym zwycięstwie, wstydzi się najbardziej, gdy zostaje pokonany...
Białowłosy słynął z zachowywania zimnej krwi i nie oddawania emocjom panowania nad sobą, jednak teraz chciał choć na chwilę poczuć się swobodnie, ale coś mu na to nie pozwalało...
- Zobaczysz kapitanie. Pokażemy im, gdzie raki zimują. - brązowooki przewiesił torbę przez i znów się zamyślił. Jak dobrze, że jego malutka siostrzyczka przyjdzie go dopingować. Szkoda tylko, że ojciec nie mógł znaleźć chociażby czasu chociażby dzisiaj, gdy miał rozegrać się finał.
- A myślałeś, co będzie, jeśli przez kogoś przegramy?
- Tylko mi nie mów, że mówisz o sobie. - chłopak o ciemnych włosach zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na klatce. - Ty nigdy nas nie zawiedziesz. A zwłaszcza nie dzisiaj. - oby jego słowa były prawdziwe. Przecież mogło się tyle stać... Mecz zostanie przełożony, ktoś zamknie ich przypadkiem w szatni, któryś z zawodników dozna kontuzji. Martwił się bardzo o swojego przyjaciela. Widział, że pary razy powstrzymywał się przed ukazaniem bólu na treningu. Lekarz mówił, że wszystko dobrze, ale tym bólem mógł być strach, który podświadomie go paraliżował. - i nie martw się o mnie. Jestem zdrowy. - uśmiechnął się bardzo szeroko.
- Mam nadzieję. - zastukał palcami o parapet.
- A Ereina jak się trzyma? - odezwał się znów obrońca, słysząc, że stukanie ustało. No właśnie... Co z nią? - bo macie jeszcze kontakt, prawda? Nie zrezygnowała z dołączenia do naszego zespołu? - przez Middletona znalazł kolejny mały powód do zmartwień. Przyjaciółka obiecywała, że dopilnuje, by mecz był sprawiedliwy. A co jeśli będzie to wymagało poświęcenia?
- Gdy ostatni raz ją widziałem. - zaczął. - było wszystko dobrze.
- Chłopaki. - Blaze i jego przyjaciel spojrzeli na resztę zespołu, która stała za nimi. Wszyscy już w krótkich, sportowych spodenkach i z bluzami ze znakiem szkoły na plecach. Uśmiechnięci i gotowi do działania.
- Kapitanie. - powiedział bramkarz, nerwowo przebierając palcami. - czy... Czy masz nam coś do powiedzenia? - trener doszedł do tej grupy i razem z resztą spoglądał na białowłosego. Ten rozglądnął się po wszystkich, po czym skinął głową, uśmiechnął się i przymknął oczy.
- Panowie. - odrzekł. - jesteśmy w finale. Nie zmarnujmy tyłu miesięcy ciężkiego treningu. Dajmy z siebie wszystko.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top