Zmieniłeś się...

Achh, jakże pięknie jest na tym klifie...- pomyślała Mavis siadając na miękkiej, soczyście zielonej trawie. Wiatr rozwiewał jej gęstą czuprynę, kołtuniąc ją niemiłosiernie. A że jej włosy zawsze nad wyraz ciężko się rozczesywało, to wiedziała, że spędzi na tym z co najmniej godzinę. Ręką sięgnęła po gruszkę wiszącą na uginającym się pod ciężarem owoców drzewie. Położyła głowę na ziemi, zapominając na moment o możliwych konsekwencjach. Czuła się wypoczęta, zrelaksowana i nie myślała o nikim z Gleefuli. Może trochę o ranie zadanej przez Stanforda. Sama nie mogła uwierzyć, że się do tego posunął. Po ostrzu została blada, lekko widoczna blizna, w mniemaniu dziewczyny szpecąca jej twarz idealną jak saska porcelana. Chociaż, może to i lepiej? Nie wyglądała teraz jak brązowowłosa lalka Barbie. Nienawidziła ich.

Wróciła do siadu, tym razem jednak opierała się dłońmi o ziemię. Coś zaświszczało w krzakach. Zdziwiona podniosła głowę w stronę dźwięku, jednak nawet wytężając wzrok niczego nie zobaczyła. A że była za leniwa by wstać i sprawdzić co to, zwaliła ten odgłos na wiatr. No bo kto by przypuszczał, że w krzaku siedzi ktoś i bacznie ją obserwuje...

*?(co z tego, że wszyscy wiemy, kto to...)*

Widziałem ją. Gleeful. Nieco milsza wersja Mabel. Zabijanie i krzywdzenie nie sprawiało jej tyle radości co siostrze, ona wolała tortury psychiczne i głównie takie stosowała. A ich częstotliwość zależała od nastroju.  

Z jej spojrzenia przeciętny obserwator nie zobaczył nic. Ten bardziej uważny również. Dopiero ten, co wytężył wzrok maksymalnie mógł zobaczyć refleks znudzenia i smutku. Była zmęczona tym całym przedstawieniem, a być może nawet swoim życiem, a jedyną rzeczą, która ją przy nim utrzymywała, była przemożna chęć pokazania swojej inności, że nie jest stuprocentowym Gleefulem. Czasami jednak jej starania odnosiły zupełnie inny skutek.

Uspokój się! Nie po to tu jesteś! Już czas, czas na TO! Ona ci będzie potrzebna, nie możesz tego zchrzanić! 

Najciszej jak potrafiłem zacząłem skradać się do dziewczyny. Dzięki możliwości lewitacji było to dużo łatwiejsze. Ale i tak byłem czujny. Mavis była jednocześnie najmilszą i najbardziej niepokojącą z trojaczków.

Z w miarę dobrej, acz nieprzyznającej się do tego dziewczyny, do zwykłej okrutnicy. Na szczęście nie formatu Mabel.

Możecie zapytać, skoro nie była tak okrutna jak Mabel, to czemu ją uważam za tą najgorszą? Jedno słowo: Zmienność. Nigdy nie można było przewidzieć, kiedy będzie straszna, a kiedy da się z nią rozmawiać. Przychodzi do ciebie z nożem, a potem wychodzi na to, że chciała posmarować chleb dla ciebie. Lub na odwrót. Przychodzi do ciebie z miłym uśmiechem, następnie rzuca w twoją stronę nożami.

Mavis była swego rodzaju mieszanką wybuchową. O ile Dipper i Mabel mieli zupełnie odmienne charaktery, to ona miała z ich obydwu po trochu. Chłodne obycie Dippera i nieposkromioną chęć krzywdzenia Mabel. Po niej mogłeś się spodziewać wszystkiego.

ZADANIE, DURNIU, SKUP SIĘ NA ZADANIU!

Byłem już blisko. Bardzo blisko. Mam ją prawie na wyciągnięcie ręki. W końcu udało mi się wykonać to co miałem- jedną ręką złapałem ją w talii, a drugą zatkałem jej usta. Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna nie zareagowała w żaden sposób. Patrzyła się w dal ze stoickim spokojem, jakby nawet nie wyczuła tego, co robię.

-Wyładniałaś przez te dwa lata, moja droga.- wyszeptałem jej do ucha.

Rzuciła mi chłodne spojrzenie. Nie wierzyła w to pod żadnym względem. A ja przyznam, że naprawdę stała się jakoś bardziej... Kobieca? Dojrzała? Ma trochę poważniejszą minę niż kiedyś, a jej oczy wydawały się zmatowieć i wypłowieć. Dwa lata temu miały kolor gęstej czekolady, a teraz stał się dużo jaśniejszy, jakby zszarzał. No i jest trochę bardziej wypukła. Wyobrażam sobie, co by Kill zrobił, jakby ją zobaczył.

Podniosłem jej prawie że bezwiedne ciało i ruszyłem przez las. Nie wyrywała się, sama z siebie nawet nie drgnęła. Po prostu wpatrywała się w punkt na niebie nieobecnym wzrokiem. Nie zwracała na mnie nawet najmniejszej uwagi, jakby to nie ona właśnie została niesiona gdzieś do lasu przez demona, o którego ucieczkę zapewne ją obwiniali. Nadal po tym wszystkim czułem pewien wstręt do siebie. Wykorzystałem jej stan w tak perfidny sposób i być może powodując jakieś głębsze emocje lub nawet płacz. Nigdy nie była wylewna w uczuciach. Wolała je w sobie dusić i tam je łagodzić. Chyba, że do gry wchodził alkohol.

W końcu dotarłem na miejsce. Przede mną stała całkiem zwyczajna jaskinia. Zwyczajna, dopóki tak chcę. Pstryknąłem palcami i wszedłem do środka. Jaskinia zmieniła się w coś na kształt domu lub bunkru. Swoje kroki skierowałem do podziemi. Tam czekał pokój dziewczyny spełniający podstawowe wymagania. Nie będzie jakiś super i na bank nie będą to jej standardy, ale księżniczka musi sobie poradzić. Rzuciłem ją na jej łóżko i chyba dopiero wtedy dziewczyna zaczęła zwracać uwagę na to, co się dzieje, bo obrzuciła pokój lekko niedowierzającym spojrzeniem. Po chwili znowu przybrała maskę obojętności.

-Czemu mnie porwałeś?- zapytała swoim typowym znudzonym głosem.

-Nie dziwi cię to, że mnie widzisz?

-Nie. Chcę wiedzieć, czemu tu jestem.

-Niestety, nie mogę ci powiedzieć.

Dziewczyna zamilkła. Chwilowo, bo po chwili znowu się odezwała.

-Jesteś inny niż kiedyś. Bardziej pewny siebie.

-Niby po czym to stwierdziłaś?

-Kiedyś byłbyś tak przestraszony, że samo to, że byłam obojętna przeraziłoby cię do takiego stopnia, że byś gdzieś mnie odstawił. A poza tym, nie prawiłbyś mi komplementu.

Zaśmiałem się pod nosem.

-No widzisz, nie mam was na głowie i od razu jestem inny człowiek.

-Wiesz, że zniszczyłeś mi życie?- zapytała całkiem spokojnie po kolejnej zresztą chwili przerwy. Dosłownie przez chwilę miałem wrażenie, że zadała to pytanie tylko po to, aby móc się na mnie wyżyć. Potem byłem tego pewien.

-J-jak?

-No być może tym, że cię widziałam jak uciekałeś? Bo byłeś za głupi, ażeby przemknąć się obok w cieniu? Bo zrobiłeś to akurat wtedy, kiedy mnie nie było całą noc w domu i to ja byłam główną podejrzaną?- zadawała pytania z każdym słowem przybliżając się do mnie.

-J-ja...- zacząłem, lecz nie dane mi było dokończyć, bo Mavis złapała mnie za policzki i próbowała mnie zmusić do patrzenia sobie w oczy.

-Przez CIEBIE stałam się tą gorszą w oczach rodziny, przez CIEBIE nie mogłam spać w nocy, bo tamte wydarzenia mnie prześladowały, to przez CIEBIE mam to!- wrzasnęła, wskazując na bliznę przechodzącą przez policzek.

-Przepraszam.- powiedziałem, łapiąc ją za nadgarstki. Chyba zdziwiła się tym obrotem sprawy.- Nie chciałem ci tego zrobić.

Szatynka prychnęła, wyrywając się mi i zakładając rękę na rękę.

-Oczywiście. Bo przecież na pewno byś nie chciał zniszczyć życia komuś, kto zniszczył twoje, prawda?

-Tobie nie.

-A czemu ja jestem wyjątkiem?

-Ponieważ, pod nieskończoną ilością sarkazmu, kpin, bicia i znieważania czasami dostawałem od ciebie nieco dobroci. A jak zasypiałaś z książką na kolanach, bo się próbowałaś chować przed rodzeństwem to nawet wyglądałaś ludzko.

Zaczerwieniła się ze wstydu. Wiedziałem, że to jedna z tych rzeczy, których wolała nie pamiętać.

-Nie jestem ludzka. Miałam z 12 lat, zwyczajnie byłam głupia.

-Jak miałaś 7, to prosiłaś mnie o noszenie na barana i wspólne rysowanie kolorowanek.

-Teraz to już ściemniasz.

-Byłaś naprawdę uroczym dzieckiem. To było jeszcze wtedy, kiedy Stanford i Stanley wyjechali na wielką wyprawę i ich nie było. Z twoimi rodzicami nawet dało się wytrzymać. Byłaś nawet z charakteru podobna do matki, wiesz?

-Nie jest to dla mnie komplement być podobna do kogoś, kto nas tu zostawił i skazał na to piekło.

-Oni nie uciekli z własnej woli. Kiedyś zrobili coś, czego nie powinni i musieli uciec stąd. Bardzo kochali waszą trójkę, byliście ich całym światem.

-To do jasnej cholery dlaczego nic nie powiedzieli? Tyle łez wypłakałam, kiedy uciekli!- na samo wspomnienie rodziców jej oczy się zaszkliły.

-Chcieli was chronić...

-Zakończ ten temat i wyjdź stąd.

Roześmiałem się, ponownie zresztą wywołując jej zdziwienie.

-Już nie jestem twoją sługą. Teraz to ja mam władzę.- powiedziałem, na co ona zbladła.

-Myślisz, że będę się ciebie słuchać?- żachnęła się, tracąc swoją pewność siebie.

Pochyliłem się nad nią i spojrzałem jej prosto w oczy. Nie ugięła się pod wpływem mojego wzroku.

-Myślę, że będziesz musiała się mnie słuchać, kochaniutka.- pocałowałem ją w nos, powodując u niej dość ciekawą reakcję. Źrenice zrobiły się nienaturalnie małe, a twarz zalała fala delikatnego różu. Skóra zrobiła się biała jak papier, przez co te pseudorumieńce odcinały się mocniej niż normalnie.- Jutro, u mnie w pokoju.

-Na pewno nie przyjdę.- bąknęła.

-Jeśli nie przyjdziesz, to zaciągnę cię tam za kłaki.

-Nie odważysz się.- stwierdziła z lekkim powątpiewaniem w głosie.

-Oczywiście... że się odważę. Jutro, o 5 wieczór.- powiedziałem, po czym wyszedłem. Najbliższy czas zapowiada się nadwyraz ciekawie.

NIE NO, ZARĄBISTY POMYSŁ PUBLIKOWAĆ ROZDZIAŁ O 23, BO CZEMU BY NIE?

NIE. NIE ZAPOMNIAŁAM O TEJ KSIĄŻCE! A ZA PRZERWĘ PRZEPRASZAM!

Ja 2: Nie używaj Capslocka, bo sąsiadów obudzisz.
Ja: ;-; ¬_¬ ...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top