W Namiocie Telepatii

*2 lata później*

Obudziła się cała spocona. Znowu to jej się śniło. Wydarzenia sprzed ponad dwóch lat nadal były żywe. Zbyt żywe.

Nadzwyczajnie szybko podniosła się z łóżka i włożyła swoje ukochane czarne papucie w koty, za które Mabel chciała ją udusić.  Jej rodzeństwo jeszcze spało. Nie dziwiła im się; na dworze dopiero jaśniało, a normalni ludzie w tym czasie smacznie spali. Podeszła do szafy i wyciągnęła swój strój roboczy, składający się z błękitnej koszuli z rękawami trzy czwarte, czarnej, obcisłej spódnicy i szarych rajstop. Dzisiaj mieli show, więc nie musiała silić się na założenie czegoś, co będzie pasować do siebie. Poszła do łazienki, gdzie się przebrała.

Zeszła na dół. W kuchni krzątała się gosposia, przemiła osóbka, która niefortunnie trafiła do Gleefuli.

-Ooo, panna Mavis, jest panienka głodna?- gosposia próbowała brzmieć radośnie, ale aura tej rodziny dość mocno odbijała się na optymistycznym charakterze kobiety. Na początku rodzeństwo Gleeful starało się wywrzeć na niej w miarę dobre wrażenie, lecz z czasem przestali, bo jak to określił wujek Stanford "Ona jest od nas gorsza".

-Mhm...- mruknęła szatynka, siadając przy stole. Po chwili przed nią pojawił się talerz pełen kanapek wyglądających smakowicie. Mavis przewróciła oczami i zdjęła pomidory. Nie cierpiała ich, ale gospodyni zawsze o tym zapominała, z uporem maniaka nakładając ich w kilogramach.

Spojrzała na zegar. 7:20. Czyli wujkowie wejdą za trzy, dwa, jeden i...

-Dzień dobry, wuju Stanley'u i Stanfordzie.- powiedziała do wchodzących do pomieszczenia mężczyzn. Stanford zerknął na nią lodowato. Może kiedyś by się tym przejęła, ale za 12371 razem to już nie robiło wrażenia.

-Witam panów Pines, potrzebują panowie czegoś?- starsza kobieta zaczęła swoją codzienną formułkę. Stanley uśmiechnął się, mówiąc coś o kawie, a Stanford się nie odezwał. Dziewczyna wstała od stołu. Nie zamierzała z nimi siedzieć. Kiedy kierowała się do salonu, usłyszała władczy głos swojego wuja.

-Mavis! Chodź ty do mnie!

Zadrżała. Ich pogaduszki nigdy nie kończyły się dobrze. Obróciła się na pięcie i ignorując niepokój podeszła do niego.

-Tak?- zapytała wyniośle.

-Powiedz mi, który dzisiaj mamy?

-20 sierpnia.- odparła natychmiastowo. Ford podrapał się po brodzie.

-A co się stało 20 sierpnia?- uśmiechnął się okrutnie.

-Will uciekł.- spuściła głowę.

-A kogo to wina?

-To nie przeze mnie!- warknęła, wychodząc z kuchni. Nie zamierzała o tym rozmawiać. Minęła po drodze portret rodzinny. Stali tam jeszcze jej rodzice, którzy niedługo później uciekli z Wodogrzmotów. Nie było co im się dziwić.

Jej matka miała piękne, czarne oczy, kasztanowe włosy do ramion, zadarty nos i małe usta, na obrazie wygięte w delikatnym uśmiechu. Ojciec nie był szczególnie dobrze zbudowany, nosił czarne okulary zza których patrzyły brązowe oczy, miał prosty nos, ciemnoblond włosy i usta zaciśnięte w wąską kreskę.

Niżej na obrazie stała trójka dzieci- dwie dziewczynki i jeden chłopiec. Uśmiechali się promiennie do obiektywu. Mabel była na środku i obejmowała swoje rodzeństwo.

Mavis weszła do pokoju. Omiotła wzrokiem pomieszczenie.

-Wstawać!- wrzasnęła do rodzeństwa. Mabel podskoczyła wystraszona.

-Nigdy. Tak. Mnie. Nie. Budź.- warknęła szatynka podnosząc się z łóżka.

-Oj, przepraszam.- parsknęła Mavis.- Będziesz w stanie mi wybaczyć?

-Śmiej się śmiej, ale ja się zemszczę.

-W to nie wątpię.- znikąd wysunął się Dipper.

Mavis uśmiechnęła się delikatne. Jej rodzeństwo urocze jak zwykle.

***

-Za chwilę zaczynamy!- oznajmiła entuzjastycznie Mabel. Dipper westchnął głośno, a Mavis wygładziła koszulę. Przedstawienie czas zacząć.

-Witajcie drogie panie i drodzy panowie! Namiot Telepatii pragnie wam przedstawić Magiczne Trio!- odezwał się głos z głośników.

Gleefulowie po kolei weszli na scenę, po czym się ukłonili.

Najpierw Mabel złapała Mavis i Dippera za ręce i za pomocą "magii" uniosła całą trójkę do góry. Mavis rzuciła kulę, która w locie zamieniła się w  kwiaty. Dipper pstryknął palcami i wylądowali na ziemi. Następnie dziewczęta przywiązały Dippera do okrągłej tarczy i na ślepo rzucały w jego stronę nożami, które w magiczny sposób ani razu nie trafiły w chłopaka.

Mavis zauważyła, że wzrok siostry cały czas skierowany był w stronę białowłosego, pulchnego chłopaczka z widowni.

-A teraz, poprosimy kogoś z widowni. Kto chciałby?- zaszczebiotała Mabel. Ukazał się las rąk.- Moooże... Już wiem! Ten białowłosy w pierwszym rzędzie!- chłopak speszył się, ale wstał. Kiedy podszedł do niej, powiedziała- Wybierz dowolną liczbę!

-Sz-sześć?- wyjąkał.

-SZEŚĆ!- powtórzyła za nim Mabel, wyciągając sześć noży. Wbiła jeden w ziemię, a na nim zaczęła stawiać kolejne. Kiedy już ułożyła wszystkie, wskoczyła na budowlę, co spotkało się z głośnymi owacjami tłumu. Wykonała sześć obrotów i zeskoczyła, dodatkowo stając na rękach. Podniosła się do pionu, po czym poprawiła fryzurę.

-Proszę wybrać sześć kart.- Dipper uśmiechnął się szelmowsko do chłopaka. Białowłosy wziął te karty.- Zapamiętałeś, jakie były?- upewnił się. Pytany pokiwał głową, wkładając je z powrotem. Dipper potasował je starannie, wyrzucił całą talię w powietrze i w locie złapał sześć. Pokazał je chłopakowi, mówiąc- Czy to te?

-T-tak...- wydukał zaskoczony. Mavis gestem kazała mu zejść ze sceny.

-To koniec przedstawienia, moi drodzy państwo! Mam nadzieję, że nasz pokaz w Namiocie Telepatii zaczarował wam dzień!- zawołała Mavis, a z jej ręki wystrzeliły płomienie. Tłum zaklaskał głośno, Magiczne Trio się ukłoniło i opuściło scenę.

***

-Widzieliście tego białowłosego? Jaki on jest śliczny! Chyba się zakochałam!- Mabel obróciła się wokół własnej osi.

-Już mu współczuję.- mruknęła Mavis.

-Taaa, już jest stracony.- dodał Dipper. Mabel zmroziła ich wzrokiem.

-Wiecie co? Założę się, że go zdobędę. Już mam jego numer telefonu.-pomachała im przed twarzą komórką.

-Mogę się założyć, że ci się nie uda.- odparł Dipper.

-Popieram Masona.

-Nie mów tak do mnie.- burknął.

-Nie popłacz się.- odgryzła się Mavis.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top