Martwa natura

-Mogę wiedzieć, gdzie byłaś?- syknął Stanford Pines do zaspanej Mavis. Dziewczyna przewróciła oczami, nawet nie próbując udawać zainteresowanej słowami wujka.

-A jak myślisz, gdzie mogłam być?- zapytała z ironią.- Poszłam pouwalniać demony z całego świata, skończyłam na Australii, skąd wróciłam na tęczowym jednorożcu. Czy taka odpowiedź cię zadowala, wuju?- ukłoniła się, posyłając mu kpiący uśmieszek.

Mężczyzna przyszpilił szatynkę do ściany, co wywołało zaskoczenie na jej twarzy.

-Zadowala mnie tak bardzo, że aż poczułem nowe pokłady energii, które chciałbym teraz wykorzystać. Myślisz, że twoja buziuchna się do tego nada?- wyciągnął nóż zza pleców i przyłożył go do policzka siostrzenicy. Nerwowo przełknęła ślinę.

-Nie odważysz się, staruchu.- wraz z tymi słowami na prawym policzku pojawiła się długa kreska, z której popłynęło kilka kropel krwi. Zacisnęła zęby aby nie dać mu satysfakcji.

-Ooo, a popatrz. Jednak ten staruch się odważył.- puścił ją i pchnął na schody, gdzie o mało nie zaliczyła orła. Na szczęście udało się jej złapać równowagę, więc zadarła głowę wysoko i przeszła do sypialni dzielonej z rodzeństwem.

-Gideoś, więc jutro zapraszam do mnie!- Mabel szczebiotała do telefonu- T-tak, weź ze sobą Pacyfikę jak chcesz...- burknęła przez zęby. Spojrzała na siostrę, która starała się stać tak, aby nie zauważyła rozcięcia na twarzy.- Gideooś, wiesz, ja muszę kończyć, buziaki brzoskwinko! Dobra, co ty tam ukrywasz?- mruknęła, odkładając słuchawkę.

-Nic?

-Przecież widzę, że coś tam chowasz! Nie jestem głupia!

-No mówię, że nic do jasne... EJ! Dipper, zostaw mnie!- krzyknęła do brata, który złapał ją w pasie i zdjął jej rękę z policzka.

-Ładne nic.- skomentował, przyglądając się ranie.- Sama to sobie zrobiłaś?

-Przecież to nic takiego!

-Sięga od podbródka do gdzieś tak oka. Próbujesz z nas zrobić durniów?- odparła Mabel, podchodząc bliżej i pochylając się nad twarzą Mavis.

-Ja... To... W sumie, od kiedy zaczęliście się mną interesować?!- zapytała, po czym wyrwała się Dipperowi, wyminęła rodzeństwo i skierowała się do łazienki. Po drodze wzięła ze sobą swoją ulubioną piżamę. Dipper mruknął coś o głupich, ślepych idiotkach i walnął się na łóżko.

***

-Wstawaj!- krzyknęła Mabel do ucha Mavis. Wystraszona nastolatka aż podskoczyła na łóżku.

-Która jest?- zapytała. Dziewczyna wskazała na elektroniczny zegarek. 11:12.- Czekaj, co?! Przecież ja od dawna nie spałam tak długo! Nieważne co, i tak byłam na nogach przed tobą!

-Gideon przychodzi. Tutaj. Do nas. Więc albo użerasz się z nami, Dipperem i Pacyfiką, albo tam sobie gdzieś idziesz. Możesz wybrać.

-Och dziękuję moja pani! Dziękuję za możliwość nie siedzenia z plebsem!- rzekła sarkastycznie, potem zrzuciła z siebie kołdrę i wyciągnęła coś z szafy. Musztardowa bluzka? Plus czerwone dżinsy? Otworzyła zdziwiona szerzej oczy.- Ja tego szmelcu nie wyrzuciłam?!

W końcu, po kilku nieudanych próbach wylosowania czegoś, w czym można wyjść do ludzi, znalazła granatową sukienkę z czarne serduszka. Może być. Przebrała się w nią. Wzięła jabłko do ręki, powiedziała Fordowi miłego dnia, (chociaż w głowie życzyła mu przedwczesnego zawału) i wyszła z domu. Rozejrzała się po ulicy. Zatłoczona. Nie cierpiała miejsc pełnych ludzi. No ale drugą opcją było siedzenie z jakimiś 14-latkami, co jej się jeszcze mniej uśmiechało.

Po chwili namysłu stwierdziła, że... Nie ma pomysłu gdzie spędzi ten dzień, więc po prostu pochodzi sobie i może jej coś przyjdzie do głowy. Skręciła w lewo. Patrzyła na rozwydrzone bachory ścigające się na głupich rowerkach, na straganiarzy próbujących wcisnąć klientom jakieś badziewie, na ludzi, którzy im wierzyli i wielu innych, których nie chce mi się wymieniać. Po prostu patrzyła na ludzi, których zazwyczaj uważała za plebs. Jednak, kiedy skupiła uwagę na chłopaczku, który wjeżdżał na ulicę, gdzie pędziły samochody wpadła na kogoś. Było to dwoje nastolatków- blondynka w fioletowym sweterku z lamą i szarych legginsach, aparatem na zębach i o wprawiającym w kompleksy wzroście 1,70. (Warto wspomnieć, że Mavis, na oko gdzieś z dwa lata starsza od dziewczyny sięgała 1,73) Obok niej stał białowłosy kurdupel, z czapką... Przecież to ten, co się w nim Mabel "zabujała"!

-Hej Mabel.- odezwał się piskliwym głosem chłopak. Popatrzyła na niego zaskoczona.

-Co? Nie jestem Mabel, mam na imię Mavis i nie wyglądam na tyle do niej podobnie, aby mnie z nią mylić!- chłopak zaczerwienił się ze wstydu i bąknął jakieś przeprosiny.

-Cześć, nazywam się Pacyfika.- blondynka uśmiechnęła się do niej szeroko, odsłaniając tym błyszczący w słońcu aparat nazębny i wyciągnęła rękę do niej na powitanie.

-Normalnie powinnam powiedzieć, jak ja mam na imię, no ale już je znacie, więc chyba nie muszę tego robić.- podała rękę dziewczynie, a po tym próbowała przejść dalej.

-A gdzie idziesz? Idziemy do Mabel, twojej siostry, nie zamierzasz spędzić z nią i nami tam czasu?

-Dała mi wybór, więc wybrałam martwą naturę. Niezbyt lubię tego typu spotkania towarzyskie.- chciała wyminąć upierdliwą dwójkę, ale ci w sumie nie wiem czy świadomie, jednak skutecznie zagradzali drogę.- Mogę przejść?- warknęła podirytowana, rzucając im lodowate spojrzenie. Natychmiast zeszli jej z drogi.- Dziękuję.

-A dlaczego "martwą naturę?" Przecież to są na obrazach jakieś  jabłka czy coś.- odezwała się blondynka. Mavis przewróciła oczami, mentalnie uderzając się w czoło.

-Jestem martwa na zewnątrz i w środku, więc co za tym idzie wszystko postrzegam za martwe. Nawet was.- posłała im szaleńczy uśmiech, po czym poszła w sobie znanym kierunku. Pacyfika zadrżała.

-Ona jest straszna.- szepnęła do Gideona. Pokiwał potakująco głową.

-Jak osoba tak miła i sympatyczna jaką jest Mabel może być spokrewniona z kimś takim?- powiedział do siebie.- Dobra Pac, chodźmy. Pewnie się niecierpliwi.


MAM WENĘ I JOLO

NIEDŁUGO KOLEJNY ROZDZIAŁ

BĘDZIE CIEKAWSZY OD TEGO

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top