25.2"Złamani ludzie potrafią pomóc każdemu, oprócz sobie samemu"
Poranne, złote promienie słońca muskają moją nagą skórę na ramionach. Niebo jest czyste, niczym kropla wody. Kontrastuje z zieloną trawą na widnokręgu. Słychać rolników, którzy zaczynają swoją pracę. Zwierzęta również budzą się do życia. Pogrążamy się w monotonii. Każda cząsteczka na świecie wydaje się spójna, ułożona w całości. A ja? Znowu jestem bałaganem uczuć oraz myśli. Nie zmrużyłam oka przez całą noc. Kręciłam się z boku na bok, ciągle myśląc o zdarzeniu sprzed dwóch dni. Wczoraj znowu zamknęłam się sama w sobie. Nie dopuściłam do siebie nikogo, nawet natarczywej Mii oraz Michaela. Niegrzecznie ich zbywałam, ale nie mogłam się pozbierać. Ashton znowu namieszał w moim nastoletnim życiu. Wystarczył sam jego widok oraz świadomość, co zrobił, abym ponownie stała się rozerwana w swoich emocjach.
Chciałabym zacząć wszystko od nowa. Bez tajemnic, bez zbyt wielkich kroków. Mogłoby to rozwinąć się inaczej, prawidłowo. Żadne z nas nie musiałoby cierpieć, ani nawzajem się ranić. Zrobiliśmy kilka nieodpowiednich rzeczy, rzuciliśmy kilka nieodpowiednich słów.
Mój stosunek do całej sytuacji nabrał dystansu. Odcięłam się od wszelkich uczuć, abym mogła trzeźwo myśleć. Dobroć mojego serca została wykorzystana. Musiałam to zakończyć, żeby więcej osób nie wykorzystało moich słabości. Przyjęłam realistyczną pozycję, a może nawet pesymistyczną, ale dzięki temu łatwiej zapanować nad okolicznościami.
Obawiam się, że wszystko runie, kiedy znowu spojrzę w jego tęczówki. Obraz czekoladowych oczu, pozbawionych emocji mnie prześladuję. To był naprawdę przerażający oraz niepokojący widok. Nie zwiastował niczego dobrego. W tamtym momencie wystarczyłaby sekunda, żebym zmieniła swój pogląd - zamiast zrzucenia ciężaru ze swoich barków, moja determinacja opadłaby do zera i wycałowałabym jego jasnoróżowe usta. Czasami zapanowanie nad tęsknotą jest niemożliwe. Brakowało mi aromatu słabych perfum, warg o smaku lodów oraz szorstkiego dotyku palców. Obezwładnił mnie, a ja mu uległam. Klęknęłam niczym bezbożnica przed szatanem, aby zabrał ją do swojego królestwa ognia oraz wiecznego bólu. Oddałam się mu w całości, błagając o więcej. Stoczyłabym się na dno, gdyby tylko tam był. Poświęciłabym wszystko, żeby zobaczyć jego promienisty uśmiech oraz usłyszeć wesoły chichot. Zadurzyłam się w nim.
Stąpam boso po miękkiej, lekko wilgotnej trawie. W prawej dłoni trzymam swoje Converse, niezauważalnie nimi huśtając. Moja biała, rozkloszowana sukienka na ramiączka, subtelnie porusza się pod wpływem wiatru, kojąc rozgrzaną skórę. Zmierzam w kierunku rzeczki, która znajduje się między gęstymi drzewami świerków oraz sosen. W powietrzu czuć zapach mchu oraz słodkiej wody. Z niedaleka słychać szum cieczy, więc wiem, że nie został mi długi odcinek do celu.
Denerwuję się, ponieważ nie mam pojęcia, dokąd zmierzy znajomość moja i Ashtona. Jestem wściekła, oburzona oraz nerwowa; przygłusza to serce, które krzyczy, żebym dała mu szansę. Tą jedną, tą ostatnią. Ciągle skupiam się na umyśle oraz swoim nastawieniu, ale z każdą chwilą jest mi ciężej. Od zawsze kierowałam się głosem serca, ponieważ miałam wtedy czyste sumienie i przynosiło to dobre skutki. Ostatnio wszystko się zmieniło, ponieważ to rozum podawał mi na tacy dobre decyzje, które zbywałam, ponieważ ślepo wierzyłam duszy. Ciężko pohamować sumienie, skoro podpowiadało mi ono przez całe życie.
Na horyzoncie dostrzegam stado gęsi, które kręcą się przy wodzie. Wśród nich dostrzegam męską, zgarbioną postać. Poznaje w niej Ashtona, więc automatycznie spowalniam kroki, biorąc głęboki wdech. Ma podkurczone nogi, a głowę opiera o kolana. Ręce ma splecione wokół łydek. Ubrany jest w czarne, opinające spodnie oraz identycznego koloru koszulkę bez nadruków. Włosy są obwiązane bandanką, ale mimo tego opadają na jego czoło. Dostrzegam, że są dłuższe niż wcześniej oraz pozbawione blasku. Tępo patrzy w jeden punkt przed sobą, znajdujący się w oddali. Widząc jego osobę, mam wątpliwości, czy dam radę przeżyć tę rozmowę. Jego piękno działa na mnie niekorzystnie, co może doprowadzić do nieoczekiwanych skutków.
Na miękkich oraz drżących nogach zmierzam w stronę chłopaka. Staram się unormować oddech. Nie wiem, czy dobrym pomysłem było spotkanie we dwójkę.
Dochodzę do blondyna. Powoli odwraca głowę w moją stronę, kiedy siadam obok niego. Dzieli nas około trzydziestu centymetrów. Spinam mocno mięśnie, patrząc na gęsi, które kąpią się w rzece.
- Cześć. - witam się ochrypłym głosem. Nie spoglądam w jego oczy, ponieważ wiem, że mogłabym ulec.
- Cieszę się, że przyszłaś. - mruczy.
- Przejdźmy do rzeczy - mówię twardym tonem, ponieważ chce mieć to za sobą. - Proszę.
- Um...okej - Ashton bierze głęboki wdech, a palce zaciska mocno wokół swoich łydek. Nie muszę być jasnowidzem, aby wyczuć jego zdenerwowanie. - Był to sierpień, kilkanaście dni przez rozpoczęciem ostatniego roku w szkole podstawowej. Obudziły mnie wrzaski, które roznosiły się po całym domu. Zerwałem się z łóżka, bo między krzykami słyszałem szloch mamy. Na korytarzy zastałem ojca z walizkami oraz torbami. Surowo patrzył na matkę, nieprzyjęty jej błaganiem. Ona zalewała się łzami. - zaczął, a jego głos jest cichy, jakby miał się zaraz załamać. - Tata stwierdził, że nie chce dłużej z nami żyć. Złożył papiery rozwodowe i wyprowadził się. Odszedł, jakby ja, moje rodzeństwo oraz mama byli przedmiotami. Porzucił nas, niczym śmieci.
Przechodzą mnie dreszcze, ponieważ nie spodziewałam się takich wyznań. Żal ściska mnie za gardło, a ja przeklinam samą siebie w myślach.
- Potem było tylko gorzej. Mama popadła w depresje oraz uzależnienia od leków psychotropowych. Nie radziła sobie z trójką dzieci i właściwie to ja wychowałem Lauren oraz Harry'ego. W wieku szesnastu lat musiałem się usamodzielnić oraz podjąć pracę. Pracowałem na zmywaku, rozdawałem ulotki, latem zbierałem owoce. Łapałem się wszystkiego, co podsunęło się pod mój nos. W końcu utrzymywałem dwójkę dzieciaków oraz dorosłą kobietę. Nie ukrywam, nie było lekko.
Spoglądam na jego twarz, którą przyozdabia smutek. Oczy są zmartwione oraz wypełnione zmęczeniem. Zaciskam mocno szczękę, aby nie powiedzieć niepotrzebnych słów. Powstrzymuje własne kończyny, żeby nie popełnić niepotrzebnej głupoty.
- Ostatniego roku w liceum nie wytrzymałem. Miałem zbyt dużo obowiązków i zbyt mało czasu. Doszło do sytuacji, kiedy wylądowałem w szpitalu z przemęczenia. Wtedy podjąłem decyzję, żeby przenieść się do wujka, który jako jedyny był w stanie zaopiekować się dzieciakami. Zgodził się bez wahania, ponieważ znał naszą sytuację. Mama również zaakceptowała ten pomysł, ponieważ mimo swoich chorób chce dla nas wszystkiego, co najlepsze. Załatwiłem jej najlepszych lekarzy w Los Angeles, który odpowiednio zajęli by się nią pod moją nieobecnością. Tydzień później ja i moje rodzeństwo byliśmy na lotnisku w Nowym Jorku. - mówi powoli, czasami gubiąc się w swoich słowach. Jest rozkojarzony oraz przemęczony. - Zacząłem naukę w pobliskim liceum, poznałem Caluma, Mię, Michaela, pomagałem wujkowi w obowiązkach, a Lauren oraz Harry mieli istną sielankę. Co około miesiąc lataliśmy do mamy, żeby ją odwiedzić. Brakowało nam jej, a jej nas. Jej stan się normował. Wracała do zdrowia, ale wszystko popsuło się kilkanaście dni temu. - wzdycha. Głos mu drży od emocji. Dostrzegam, że ciężko złapać mu oddech. Jego oczy są zeszklone. - Matka spotkała ojca, który spokojnie spacerował po Los Angeles z inną kobietą u boku oraz dziećmi. Załamała się. Zapomniała o lekach, pogrążyła się w alkoholu. Była skłonna popełnić samobójstwo. - szepcze, a moje serce ściska się z bólu. Rozchylam wargi, a łzy stają w moich oczach. Jestem suką. - Wylądowała w szpitalu w stanie...bardzo złym. Był to dzień, kiedy byliśmy na wyjeździe. I cholera, nie chciałem w to wierzyć, ponieważ zmierzała w dobrą stronę, a tamten skurwysyn wszystko popsuł. Mama wylądowała w szpitalu psychiatrycznym na bliżej nieokreślony czas. Musiałem jechać do Los Angeles, aby przejąć tymczasową opiekę nad Lauren oraz Harrym. Dlatego wszystko zostawiłem i odciąłem się od świata. - rzuca, a pojedyncza łza spływa po jego opalonym policzku. - Przepraszam cię, naprawdę. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Nie chciałem cię zranić, ani tworzyć problemów. Moja rodzina mnie potrzebowała, a to jedyna rzecz, jaką posiadam. - dodaje, nie ocierając łez, które spływają po jego policzkach.
Kierują swój wzrok ku chłopakowi. Usta mam delikatnie rozwarte. Moje serce ściska współczucie. Pojawiają się wyrzuty sumienia. Chciałabym coś powiedzieć, ale mam gulę w gardle.
Żałuję każdego słowa, które wypłynęło spomiędzy moich warg dwa dni temu. Żałuję każdej złej myśli, skierowanej w jego stronę. Żałuję wszystkiego, co spowodowało u niego ból. Czuję się podle. Zachowywałam się egoistycznie oraz nieodpowiednio. Nie spojrzałam dalej, niż swój czubek nosa. Nie zauważyłam noży, które miał wbite w plecy, i które zasłonił uśmiechem. Oskarżałam go o samolubstwo, a sama nie byłam lepsza. Dostarczałam mu cierpienia, chociaż wystarczająco dużo miał go na swoich barkach. Ból wręcz zabierał mu możliwość oddychania, a ja zaciskałam mocniej pętlę wokół jego szyi. A on? Twierdził, że wszystko jest w porządku, obdarowując mnie uśmiechem. Każdego dnia walczy o lepszą przyszłość dla swojej rodziny oraz siebie. Nie poddaje się, tylko mocniej zaciska zęby. Nie skupia się wyłącznie na sobie. Pomógł mi, kiedy potrzebowałam ratunku. Ja nie udzieliłam mu żadnej pomocy, chociaż potrzebował jej wyraźniej niż ktokolwiek innych. Powinnam dać mu zrozumienie, chwilę radości. A co mu podarowałam? Dodatkowe kłopoty, swoje narzekanie oraz zero wsparcia.
Złamani ludzie potrafią pomóc każdemu, oprócz sobie samemu.
- To ja powinnam ciebie przepraszać. - jęczę, a mój głos jest na skraju załamania. Łzy wypełniają moje oczy. Jestem obrzydzona swoją osobą. Chciałabym podarować Ashtonowi całe szczęście oraz dobro tego świata, żeby nie musiał już się udręczać. Wystarczająco dużo zła gości w jego życiu. - Zrobiłeś więcej, niż ktokolwiek inny, a ja obrzuciłam cię gównem od góry do dołu. Nie powinnam tego robić, a przynajmniej nie wtedy. Należałoby najpierw wysłuchać ciebie oraz twojej historii, żeby cokolwiek mówić. Naprawdę przepraszam cię z całego serca, jestem okropna. - mówię, aż się załamuję. Pozwalam słonym kroplom ozdabiać moją twarz. Mam świadomość, że rozmażę swój makijaż, ale to ostatnia rzecz o jakiej myślę w tej chwili.
- Deborah, nie obwiniaj się, błagam. - prosi. Przyglądam się łzom na jego opalonych policzkach. Stworzyły one trzy ścieżki, które powoli wysychają. Spoglądam w jego tęczówki, chcąc ujrzeć te piękne iskierki. One dałyby mi pewność, że wszystko gra, ale nie dostrzegam ich. Widzę zwykły brązowy kolor wymieszany z łzami. - Wina leży po obu stronach, chociaż uważam, że to ja więcej zawiniłem. Mogłem chociaż napisać, dać znak życia. Na pewno oszczędziłbym ci zmartwień. Żyłabyś stosunkowo normalnie, spałabyś bez środków nasennych i cieszyła się wakacjami. - szorstkimi palcami łapie moje dłonie, a skóra w tym miejscu zaczyna mnie palić. Tłumię serce, które mocniej zaczyna bić w piersi.
Bez zastanowienia wspinam się na nogi Ashtona, które w międzyczasie skrzyżował w kostkach. Zarzucam ręce na jego karku, mocniej przyciągając do siebie. Głowę zanurzam w zgłębieniu szyi, dyskretnie zaciągając się zapachem perfum. Moje łzy moczą mu koszulkę. Nie szlocham.
Irwin jest zadziwiona moim ruchem, ale nie tylko on. Zrobiłam to pod wpływem impulsu. Poczułam żal oraz skruchę. Chcę chociaż raz postąpić słusznie. Dać mu to, czego potrzebuje.
Chłopak po chwili zawahania obejmuje mnie swoimi silnymi ramionami, mocno zaciskając je wokół mojego tułowia. Nie odczuwam, żeby płakał. Przytula mnie, ale w tym uścisku wyczuwam więcej; zaznaję tęsknoty, prośbę wybaczenia oraz nostalgię. Doznaję uczucia, gdybyśmy złączyli się w spójną całość. Uzupełnili pustki w swoich ciałach.
- Wiesz, że zawaliłeś? - mruczę przez łzy. - I że będziesz musiał się postarać, aby wszystko wróciło do normy?
- Wiem. Wiedziałem od początku, ale byłem tchórzem. - odpowiada z cichym westchnięciem. Przymykam oczy, skupiając się na oddechu. Staram się go wyrównać do tempa, którym oddycha Ashton. Chciałabym, żeby ta chwila była spójna w każdym calu.
- Obiecujesz mi, że teraz będziesz mówił mi wszystko? - odrywam się od jego ciała, aby spojrzeć w oczy, które doprowadzają mnie do szału. Muszę zauważyć w nich szczerość oraz determinacje. Nie zawodzę się.
- Obiecuję.
- Na mały paluszek? - wystawiam dłoń z palcem, ciągle obserwując jego twarzy. Wargi na chłopięcej twarzy unoszą się w górę, a moje serce rośnie z radości. Mój umysł ciągle przeklina moje zachowanie, jednak zbytnio się tym nie interesuję. Chcę żyć ze sobą w zgodzie.
- Na mały paluszek. - splata nasze palce. Cicho chichocze, a ja prycham na jego zachowanie. Mimowolnie unoszę wargi, ponieważ brakowało mi jego uśmiechu, dołeczków w policzkach, zapachu perfum, szorstkiego dotyku, charakteru oraz poczucia humoru.
Zauroczyłam się w nim bez opamiętania.
~*~
- Skąd wiesz, że Michael jest gejem? - pytam, kiedy wracamy znad rzeczki. Za nami równym rządkiem idą gęsi, które przyprowadził tutaj Ashton z posiadłości swojego wujka. Właściwie przyprowadza je tutaj codziennie o siódmej rano. Ptaki powodują nieznośny hałas, który rozchodzi się między drzewami.
- Michael to typ człowieka, który nie usuwa historii wyszukiwania oraz przeglądarki. - odpowiada. Krótko się śmieje.
Bardzo dużo rozmawialiśmy o niepotrzebnych rzeczach. Staraliśmy się, aby ciężka atmosfera opadła. Chcieliśmy przełamać bariery, które powstały podczas tych dwóch tygodni. Straciłam do niego zaufanie, więc to naturalne, że musimy odbudować naszą relację. Cofnęłam nas do początku, aby małymi kroczkami ruszać do przodu - tym razem bez tajemnic.
Zranił mnie głęboko. Myślałam, że go straciłam. Popadłam w trans, gdzie wszędzie widziałam jego twarz, którą potem przecinał ból. Dopadały mnie złe myśli, kuszące do najgorszego. Przebaczyłam mu to, ale muszę jeszcze pogodzić się z zaistniałą sytuacją, uporządkować myśli. Chciałabym, żebyśmy byli mniej skomplikowani.
- Wolę nie wiedzieć, co tam znalazłeś... - rzucam, przeskakując korzeń, który wystaje spod ziemi.
- Niezbyt ciekawe rzeczy. - stwierdza, przepuszczając mnie przodem, kiedy ścieżka się zwęża. Sprawnie wślizguje się przed niego. Momentalnie czuję jego wzrok na swoich nogach, który zmierza ku górze. - Szkoda, miałbym czym go szantażować.
- Jesteś okropny! - podnoszę głos, chociaż na moich ustach błąka się uśmiech. Szczerze przyznaję, że brakowało mi naszych rozmów, które były o wszystkim i niczym. Odpręża mnie to i pozwala cieszyć się wspólnym czasem. W jego towarzystwie czuję się swobodna, bez ograniczeń. Mogę mówić każde (nawet najgłupsze) zdanie, które przyniesie mi ślina na język. To jest dobre i potrzebne każdemu człowiekowi.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. - prychnął rozbawiony. Powoli docieramy do końca ścieżki, gdzie rozejdziemy się w dwie, różne strony. Wiem, że z momentem rozstania dopadną mnie rozterki. Znowu będę rozmyślała nad całą sprawą oraz naszą dwójką. Coraz częściej wywołuje głosy w swojej głowie, abyśmy mogli wspólnie podjąć decyzję. Każda strona podsuwa mi inny pomysł, często niezgodny w całości z innymi. Nie jest to łatwe, ale z czasem nabiera się wprawy. Szczególnie, że robiłam to przez dwa tygodnie, każdej nocy.
- Będziesz jutro na ognisku? - pyta Ashton, kiedy zostało nam około dziesięciu metrów do wyjścia spomiędzy gąszczu drzew.
- Jakim ognisku? - marszczę brwi.
- Calum organizuje spotkanie z okazji naszego powrotu. - odpowiada chłopak. - Myślałem, że wiesz. - dodaje.
- Istnieje możliwość, że nie odczytałam jego wiadomości. - odpieram. - I zapewne będę, ponieważ Mia nie odpuści mi takiej okazji. - śmieję się.
Docieramy do asfaltu. Staję w promieniach przedpołudniowego słońca, które świeci prosto w moje oczy. Odwracam się w stronę Ashtona, aby go pożegnać. Ja zmierzam do domu babci, a on na posiadłość swojego wujka, gdzie czeka go dalsza praca.
Stoimy na przeciwko siebie. Patrzymy na własne twarze. Posyłam w jego stronę nieśmiały uśmiech. Gęsi gromadzą się wokół naszej dwójki, jakby czekały aż między nami zaiskrzy, ale nic takiego się nie zdarzy. Jest za wcześnie na jakiekolwiek kroki, które wykraczają poza relację koleżeńską. Minie jeszcze sporo czasu, zanim wrócimy na dawny etap. Będzie to ciężka oraz kręta ścieżka, jednak myślę, że będzie warto. Dla niego jestem w stanie zrobić wszystko.
- Do zobaczenia? - pyta Irwin, rozkładając ramiona do uścisku. Biję się ze swoimi myślami, ale nie trwa to długo, ponieważ ulegam. Ponownie.
- Do zobaczenia. - żegnam się, wtapiając się w jego klatkę piersiową, która jest twarda. Zaciągam się zapachem perfum, oddaje się twardemu dotykowi i zaznaję jego obecności. Wiem, że postępuję nieodpowiednio, ale na chwilę pozwalam sobie zapomnieć o złych rzeczach, które nas dotknęły.
Potrzebuję czasu, żeby zastąpić sobie to, co rozdałem
I moje nadzieje, są wysokie, ale muszę je powstrzymać
Mimo, że staram się zaprzeczać, wciąż tego pragnę*
*Troye Sivan - Fools
Wesołych świąt wielkanocnych! ❤️🐣
Spędźcie ten czas z najbliższymi w super atmosferze. Odpocznijcie przed szkołą (chyba, że w waszych szkołach jest strajk haha) i pamiętajcie, że do wakacji zostały już tylko 62 dni!!!
Od teraz rozdziały będą regularnie, czyli co tydzień. Mam nadzieję, że do końca książki nie wypadnie już żadna przerwa.
Komentujcie i zostawcie votes! ❤️
FajnaSosna xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top