2."Upadłam nisko, mocno uderzając o rzeczywistość"

Dźwięk wentylatora roznosi się po całym salonie. Towarzyszy mu również włączony telewizor oraz latająca nade mną mucha. Wzdycham. Nuda towarzyszy mi od dobrych trzech godzin. Czuję się z tego powodu bezradna. Ta świadomość rozpiera mój brzuch, powodując nieprzyjemne uczucie. Nie sądziłam, że te sześćdziesiąt dni może okazać się prawdziwym wyzwaniem. Byłam pewna, że z dostępem do internetu tu przetrwam. Myliłam się - już po godzinie czułam się, jakbym przejrzała cały YouTube wzdłuż i wszerz. Moja babcia zniknęła w ogrodzie, który jest jej oczkiem w głowie. Kilka razy wyraziłam chęć pomocy w jej pracy, jednak zbywała mnie za każdym razem. Cóż, może nie umiem nawozić kwiatów, ani ich szczepić, jednak mogłabym chociażby podlać je, lub wyrwać chwasty, znajdujące się obok nich. Właściwie zrobiłabym cokolwiek w tym ogrodzie, aby tylko na chwile zająć swoje ręce. Nie należę do osób, które mogą leżeć cały dzień. Fakt, lubię leniuchować, ale co za dużo to niezdrowo. W mieście zawsze znajdowałam sobie jakieś zajęcie. Wychodziłam na spacer do Central Parku, spotykałam się ze znajomymi, czy po prostu jeździłam bez celu metrem. Tutaj nie ma żadnego Central Parku, moich znajomych, ani metra. Świetnie, nieprawdaż?

Przymykam oczy i obracam się na brzuch. Wsłuchuję się w głos dziennikarza z telewizora, próbując zrozumieć, o czym dokładnie mówi. Jednak wszystkie jego słowa wylatują mi z głowy. Jakbym odcięła się od świata. Palcami wystukuję nieznany rytm. Chyba powoli zatapiam się w sen. Mój oddech zwalnia. Mięśnie rozluźniają się, a wszystkie dźwięki stają się głuche. Mimo, że spałam dzisiaj ponad osiem godzin, oddaję się temu przyjemnemu uczuciu. Może będę miała w nocy problemy, jednakże nie obchodzi mnie to. Na tę chwilę wydaję się, że ten sposób jest idealny, aby zmarnować kolejne trzy godziny. Także powoli tracę świadomość tego, co się wokół dzieje. Oddaję się w objęcia Morfeusza, spragniona snu. Jednak nie jest mi to dane.

- Deborah, mam dla ciebie świetne wieści! - krzyczy moja babcia, wchodząc z rozmachem do domu. Drzwi odbijają się od ściany, a jej buty lądują głośno na podłodze. Krzywię się. Wyrywam się z transu. Otwieram powieki, a wszystkie odgłosy znowu atakują mój zmysł słuchu. Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej. Przecieram oczy i poprawiam włosy, które delikatnie się poplątały.

- Hm? - mruknęłam, patrząc na szczęśliwą kobietę. Jest ubrana w kwieciste, zwiewne spodnie oraz zwykłą, czarną koszulkę. Na jej głowie spoczywa słomiany kapelusz, a dłonie ma zatopione w żółte, gumowe rękawiczki.

- Pamiętasz Mię, z którą kiedyś pływałaś w jeziorze? - zapytała, zakładając dłonie na biodrach. Przytaknęłam głową, udając, że ją doskonale znam. Cóż, tak naprawdę nie kojarzę żadnej osoby z okolicy. Kiedyś miałam tu dwie koleżanki, ale o każdej zapomniałam, kiedy poszłam do siódmej klasy. Właściwie wtedy zaczęłam nowe, lepsze życie. - Tak się składa, że ona spędza całe wakacje w domu. Rozmawiałam chwilę z jej dziadkiem, który narzekał na nią. Nic nie robi całe dnie, szlaja się w nocy po całym domu i spać nie można. Może zakolegujesz się z nią? Szybciej będzie mijał ci czas z kimś, niż samemu - wytłumaczyła. Zagryzłam język, patrząc tępo na ścianę za babcią. W końcu wzruszyłam ramionami.

- Gdzie mieszka? - zadałam pytanie, podnosząc się z kanapy. Kilka moich kości nieprzyjemnie strzela. Krzywię się, poprawiając swoje pogniecione ubranie.

- Cztery domu dalej od naszego. Mają teraz piękny front, od razu rzuca się w oczy - odpowiedziała babcia. Skinęłam głową, kierując się w stronę wyjścia.

Zdecydowanym plusem mieszkania na wsi jest to, że każdy każdego zna. Dzięki temu wiadomo do kogo można zwrócić się z pomocą w kryzysowej sytuacji, a kogo lepiej unikać szerokim łukiem. Również łatwo można znaleźć sobie towarzystwo, jeśli takowego nam brakuje. Cóż, mi zdecydowanie go brak. Nie widziałam na ulicy żadnych osób w moim wieku, które szwendałyby się w stronę jeziora, czy osiedlowego sklepu. Przewijała się każda grupa wiekowa, oprócz spragnionych zabawy siedemnastolatków. Nie mam nic do osób młodszych, broń Boże. Jednak nie kręcą mnie bajki dla dziesięciolatków albo gierki, w które grają na przeglądarce internetowej.

Słońce na zewnątrz daje o sobie znać. Przygrzewa moją skórę oraz nieprzyjemnie razi w oczy. Jednak temu gorącu towarzyszy delikatny powiew wiatru. Otwieram furtkę, która skrzypi. Rozglądam się po ulicy. Świeci ona pustkami. W oddali jedynie widzę dwóch rolników, którzy zbierają zboże. Skręcam w lewą stronę.

Wkładam dłonie w tylne kieszenie swoich szortów. Cicho wzdycham, idąc równym tempem. Asfalt pod moimi stopami jest stary. Wyszarzał od ilości słońca oraz śniegu. W niektórych miejscach widać nowe, ciemniejsze warstwy, które zapewne uzupełniają dziury. Rozglądam się za domem z frontem, którzy rzekomo ma zabrać mi powietrze w płucach. Ominęłam już dwa budynki zrobione z betonu. Były skrajnie do siebie podobne. Piętrowe, kwadratowe z czterema oknami na każdej stronie. Dachy miały niskie, utrzymane w pomarańczowej tonacji. Za kolejnym domem powinnam już zauważyć dom Mii, której w ogóle sobie nie przypominam. Nie kojarzę już żadnego mieszkańca tej miejscowości, oprócz babci i jej przyjaciółek. Każda inna osoba jest dla mnie obca. I zapewne ja dla nich też, częściowo. W końcu nie widzieli mnie prawie dekadę. Zdążyłam się w tym czasie zmienić fizycznie, ale również psychicznie. Nie jestem już tą małą dziewczynką, której rodzice dopiero poznają dorosłe życie. Jestem prawie pełnoletnią osobą po przykrych zajściach. Niedawno osunęła mi się ziemia spod nóg i upadłam nisko, mocno uderzając o rzeczywistość.

W końcu moim oczom ukazał się duży, piętrowy dom w kolorze jasnej limonki. Jest on w niezwykłym kształcie. Z obydwóch stron ma wieżyczki, które delikatnie wystają od reszty. Białe okna wyróżniają się swoją wielkością oraz ozdobnymi ramami. Dach pokryty ciemnymi dachówkami, dobrze kontrastuje ze ścianami. A Ogród naprawdę wywiera duże wrażenie. Na środku znajduję się fontanna z figurą, która przypomina kobietę odzianą w szatę. W dłoniach trzyma naczynia, z których powoli wylewa się woda. Wokół fontanny są krzaki z białymi kwiatkami. Na podwórku zrobione są dwie drogi z ozdobnej kostki brukowej. Jedna wprost do wejścia domu, a druga do garażu. Obok dróżek wyrastają bratki, ułożone od najjaśniejszych do najciemniejszych. Dom od ulicy odgradza idealnie przycięty żywopłot.

Nieśmiało podeszłam do bramy, która zatapia się w roślinności. Po lewej stronie zauważyłam wystający domofon. Nacisnęłam srebrny przycisk, znajdujący się obok nazwiska rodziny. Przytrzymałam go trzy sekundy, a potem puściłam. W zasadzie nie wiem, co podkusiło mnie, żeby przyjść do nieznanej mi rodziny. Równie dobrze mogą sobie pomyśleć, że chcę wcisnąć im ciasteczka, które sprzedają harcerki.

- Dzień dobry - odezwał się kobiecy głos w domofonie.

- Dzień dobry, jestem Deborah, wnuczka pani Anny. Czy Mia jest w domu? - powiedziałam szybko. Właściwie nie wiem, kogo mam się spodziewać. Liczę, że dziewczyna okaże się sympatyczną osobą, z którą będę mogła porozmawiać o wszystkim i niczym.

- Zapraszam do ogrodu, Mia zaraz przyjdzie - poinformował mnie głos z domofonu, a chwilę później usłyszałam dźwięk, który powiadamia o możliwości wejścia na posesję.

Nieśmiało popchnęłam furtkę i weszłam na parcelę. Słodki zapach kwiatów roznosi się w powietrzu. Czuję również orzeźwiający zapach słodkiej wody. Strużki wody wydają plusk, kiedy wpadają na dno fontanny. Powoli idę ścieżką, która prowadzi do wejścia domu.
Czuję napływ stresu. Zaciskam dłonie w pięści, a oczami przyglądam się budynku. W mojej głowie przewija się niewyraźne wspomnienie. Widzę w nim siebie oraz dziewczynkę z długim warkoczem. Bawimy się ze szczeniaczkami, które wesoło biegają po trawniku. A w tle znajduje się duży dom w kolorze limonki.
Kręcę głową. Mam deja vu.

Dochodzę do drzwi. Dzieli mnie od nich pięć metrów. Zaczynam się denerwować. Nie widziałam tej osoby od dziesięciu lat. Nie umiem sobie przypomnieć, jak wyglądała. Migają mi przed oczami jedynie przebłyski jej ciemnych włosów oraz różowej sukienki w kwiatki. Nic więcej nie pamiętam. Jakby ktoś wymazał mi z pamięci cały tamten dzień.

Wejście od domu się otworzyło, a z wnętrza wyłoniła się wysoka dziewczyna z długimi, czarnymi włosami. Jest szczupła z wyraźnymi kształtami. Ma podłużną twarz ze zgrabnym nosem. Jej duże oczy wpatrują się w moją stronę, a wąskie usta wyciągają się w uśmiechu, który odwzajemniam.

- Deborah, kopę lat! - przywitała się wysokim, dźwięcznym głosem. Jej włosy zakołysały się w powietrzu, kiedy truchtem zaczęła się kierować w moją stronę. Rozłożyła ręce w geście powitania mnie. Cicho zaśmiałam się i wtuliłam się w jej ciało. Pachnie ona delikatną wonią róży.

- Cześć, Mia - odpowiedziałam, mocno zaciskając ręce na jej czarnej koszulce.

W międzyczasie połączyłam fakty. Mia w przeszłości lubiła, kiedy mówiono na nią pełnym imieniem, czyli Amelia. Dlatego też nie poznałam tego faktu. A kąpiel w jeziorze? Najprawdopodobniej był to dzień, w którym upadłam na rowerze i dostałam delikatnego wstrząsu mózgu.

W duchu zaczęłam się cieszyć, ponieważ w przeszłości spędzałyśmy całe dnie oraz noce razem. Wychodziłyśmy na spacery w pole kukurydzy oraz po kryjomu oglądałyśmy horrory o północy. Byłyśmy przyjaciółkami, które spędzały ze sobą wspaniałe dwa tygodnie wakacji i zniecierpliwione czekały na kolejne. Za każdym razem płakałyśmy, kiedy musiałam wracać do Nowego Jorku. Zawsze odprowadzała mnie na przystanek, gdzie przyjeżdżali po mnie rodzice. Tam przytulałyśmy się przez pięć minut, a potem żegnałyśmy i składałyśmy obietnicę, że za rok znowu się spotkamy.
Obietnicy dotrzymałam. Z delikatną obsuwą w czasie, jednak dotrzymałam. A to jest najważniejsze.

Może te wakacje nie będą takie złe?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top