17. [Marichat] Nigdy, mów nigdy

Marinette stanęła na skraju budynku i wspięła się na palcach, aby dosięgnąć ust Czarnego Kota. Pocałowała go. Delikatnie. Jedynie musnęła jego usta, gdy ten trzymał oczy zamknięte.

Uśmiechnął się, a więc i ona posłała mu uśmiech. Rozchylił powieki.

— To było, eee... — zająknął się. Nie dokończył.

Włożył ręce w jasne włosy i rozczochrał je energicznie. Odwrócił się. Pierścień zamigotał, po czym wydał z siebie cichutki pisk, który zwiastował koniec mocy. Marinette zdała sobie sprawę, że Czarny Kot zaraz odejdzie. Nie dokończą rozmowy, a tym bardziej wyznania, choć po raz pierwszy w życiu odepchnęła Adriena i uczucia wobec niego na bok. Znalazła kogoś innego i zdobyła się na coś więcej niż tylko stanie w miejscu, głupie zachowywanie się i buczenie pod nosem. Tym razem naprawdę kochała...

— Chyba musisz iść — odparła nieśmiało.

— Chyba tak, ale... — urwał. Dotknął policzka Marinette. — Nie spodziewałem się.

— Ja też nie.

Zmarszczył czoło ze zdziwienia.

— Zaskoczona? Ty? — spytał niepewnie. — To ty... mnie pocałowałaś.

Marinette odsunęła się na bok i skuliła. Naprawdę. Pocałowała Czarnego Kota. Nie on zaczął. A ona. Nie miała żadnej wymówki. Nie potknęła się. Nie poleciała na chłopaka. Sama poprosiła o zamknięcie oczu i wtedy go pocałowała. Jak głupio postąpiła... Miała w tej chwili ochotę przemienić się w Biedronkę i uciec w najdalsze zakątki Paryża i tam się ukryć. Tylko że wtedy Czarny Kot poznałby prawdę.

Westchnęła ciężko.

Popełniła błąd. Tak, popełniła błąd i teraz nie umiała go naprawić.

— Czy powiedziałem coś nie tak? — Położył dłoń na ramieniu Marinette. — Nie jestem zły. To znaczy, miło było, inaczej... Marinette... Ja i Biedronka...

— Wiem — przerwała bohaterowi. — To ja przepraszam. Wiedziałam o twoich uczuciach względem Biedronki, a mimo to...

— Chciałem powiedzieć, że miło mnie zaskoczyłaś. Nie żałuję... To znaczy... — znowu urwał.

Przysunął się bliżej i chwycił za dłoń Marinette. Towarzyszył mu uśmiech, choć w jego oczach widziała smutek i rozczarowanie. Wyrwała rękę i odwróciła się, by oprzeć o barierkę. Tego wieczora nawet nie wiało. Słońce jeszcze jasno świeciło na zachodzie, ale znajdowało się już nisko. Nic nadchodziła, a Marinette na samą myśl o tym dostawała dreszczy. Jeszcze raz spotka się z Czarnym Kotem. Tym razem nie jako Marinette, a Biedronka — osoba, którą tak naprawdę kochał.

— Przepraszam — powiedziała nagle, powstrzymując cisnące się pod powiekami łzy. — Jestem twoją wielką fanką. Po prostu przesadziłam i...

— Nie jesteś fanką — przerwał jej.

— Jestem! Naprawdę! To było głupie — zapewniała. Podrapała się po głowie i odwróciła. Wyciągnęła ręce do góry i rozciągnęła się. — Hurra, w końcu pocałowałam Czarnego Kota — powiedziała, ale nawet w jej przekonaniu, jej głos brzmiał fałszywie. Nie zostało jej jednak nic innego w tym momencie.

— Marinette... — zaczął jeszcze raz Czarny Kot.

— Nie — przerwała mu gwałtownie. — Zabierz mnie do domu, proszę... — jej głos załamał się. Dłońmi przysłoniła twarz. Błagała się w myślach, żeby nie rozpłakać się w tym momencie. Wystarczyło kilka minut. Trafi do domu, zamknie się w pokoju i wtedy będzie już mogła płakać całą noc.

— Dobrze, zabiorę... — zgodził się w końcu.

Podniósł Marinette i skoczył w głąb mroków miasta. Marinette owinęła ręce wokół jego szyi, twarz wcisnęła w szczupły tors Czarnego Kota. Nie potrafiła dłużej spoglądać na niego, przynajmniej jako zwyczajna dziewczyna. Jako Biedronka będzie musiała się przyzwyczaić do dzielenia misji z człowiekiem, którego kochała, ale który nie kochał prawdziwej jej.

Westchnęła. Popełniła błąd, zniszczyła jedyną szansę na wyzwanie. Mogła poczekać, nie spieszyć się z wyzwaniem, a jednak chwila słabości wystarczyła...

Czarny Kot zatrzymał się i zsunął Marinette z siebie. W milczeniu odwrócił się i ruszył w stronę barierki.

— Przepraszam, że nie odwzajemniam twoich uczuć — szepnął, po czym wyskoczył z balkonu.

Marinette upadła na kolana. Oczy w moment zalały się łzami, które trzymała przez całą drogę. Nikt już jej nie widział. Marzyła, by też nikt jej nie słyszał.

— Proszę, trzymaj się! — Tikki wyskoczyła z małej torebki. — Będzie dobrze — pocieszała przyjaciółkę.

— Nie będzie, Tikki. On mnie nie kocha — przypomniała jej. — Kocha Biedronkę, nikogo więcej.

Złapała za poduszkę i wtuliła się w nią, najmocniej jak tylko potrafiła. Aby zagłuszyć krzyk, aby wytrzeć łzy.

— On mnie nie kocha... — powtórzyła żałośniej, kiedy mały, fioletowy motylek przemknął obok jej policzka...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top