Miłość poznaje się tylko po cierpieniu
Przekręcam kurek na maksymalnie ciepłą wodę. Wrzątek spływa mi po głowie, twarzy, plecach, parząc jak cholera, ale nie przeszkadza mi to. Zdążyłam przyzwyczaić się do gorszego bólu, więc już nic nie jest mi straszne. Stoję przez chwilę, aż otwieram oczy i zauważam, jak czerwone mam ręce. Zakręcam kran, wychodzę spod prysznica. Zakładam szlafrok, włosy owijam w ręcznik. Spoglądam w lustro, które jest zaparowane. Zaciskam zęby.
Często przebywaliśmy razem w łazience. Wspólne kąpiele stały się naszą cotygodniową tradycją. Później zawsze rysowaliśmy palcami po lustrze, tworząc na zaparowanej powierzchni mazgaje. Pewnego wieczoru napisał mi na nim wiersz.
Uwikłałaś mnie w sidła swojej miłości
Ukradłaś bezbronne serce młodzieńca
Zawsze będziesz czuła nutkę mej obecności
Aż do naszego pięknego świata końca
Przeklinam pod nosem, powróciwszy do tego wspomnienia. Przecieram lustro, próbuję wyprzeć tamten dzień z pamięci, ale nie potrafię. Przyglądam się swojemu odbiciu. Widzę zaszklone oczy. Pojedyncze łzy zgromadziły się w oczach, ale nie będę płakać. Oddycham, uspokajając się. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie doprowadzę się do płaczu z jego powodu i mam zamiar po części dotrzymać postawionej sobie obietnicy.
Tyle że napisał ten wiersz długo przed naszym rozstaniem. Był pewien, że nasza historia skończy się szczęśliwie. Tak się nie stało. Jednak pamięć o wierszu pozostała. Tak samo jak on. Ale tylko w mojej głowie. Zawsze będziesz czuła nutkę mej obecności.
Wychodzę z łazienki. Przechodzę korytarzem w stronę kuchni. Nie patrzę na obrazy wiszące na ścianach, ale nie potrafię o nich nie myśleć. To tylko kopie naszych ulubionych dzieł. Uwielbialiśmy chodzić do muzeów i galerii sztuki. Bardzo spodobali się mu „Romeo i Julia" Franka Bernarda Dicksee, więc po paru dniach kupiłam malunek w prezencie dla niego. Nigdy nie widziałam go takiego szczęśliwego. Następnym razem to on podarował mi „Śmierć Barbary Radziwiłłówny" Józefa Simmlera. Musiał zapamiętać mój komentarz, kiedy przyglądałam się obrazowi na wystawie. Powiedziałam wtedy, że nie wyobrażam sobie cierpieć kiedyś tak, jak Zygmunt August. Cóż, gdyby ten władca nadal żył, pewnie uśmierzalibyśmy teraz ból alkoholem i pocieszali siebie nawzajem.
Tylko że utrata kogoś, kogo można było zatrzymać, boli bardziej niż śmierć ukochanej osoby.
Gdy wypijam butelkę zimnej wody, spoglądam na ostatni obraz, który kupiliśmy wspólnie. „AA84" Zdzisława Beksińskiego. Oboje twierdziliśmy, że jest piękny w swojej prostocie.
A teraz nie mogę na to wszystko patrzeć.
W furii ściągam ze ścian obrazy, rzucam nimi o podłogę, aż ramy pękają, płótna drą się, kiedy uderzam niezastąpionymi dziełami sztuki o krawędzie mebli.
Opanowuję się po jakimś czasie. Usta mam skaleczone do krwi od ich ciągłego przygryzania. Ocieram je wierzchem dłoni. Zostawiam bałagan, udaję się do łazienki, gdzie próbuję zatamować krwawienie. Jednak oczyszczając ranę, znowu sobie o nim przypominam. Wraca do mnie moment, w którym zszywał mi łuk brwiowy po tym, jak przewróciłam się na oblodzonym chodniku przed blokiem. Normalny człowiek brzydziłby się coś takiego zrobić. Jedynie lekarz zdobyłby się na taką uwagę. A on nim nie był. Pracował w zwykłej, nudnej korporacji.
To sprawiało, że mogłam czuć się przy nim sobą. Niczego się nie bał, niczego się nie brzydził. Mogłam rozmawiać z nim o najgorszych rzeczach, jakie ten świat widział i to go nie ruszało. Nie patrzył na mnie z przerażeniem lub zniesmaczeniem, jak to ludzie mieli w zwyczaju podczas poruszania przeze mnie mniej odrażających tematów. Śmiał się, a ja razem z nim.
Trzymał mi włosy, kiedy wymiotowałam do toalety. Wyszliśmy wtedy zaszaleć do miasta, wypiłam za dużo alkoholu. Wiedziałam, że mam słabą głowę, ale nie sądziłam, że aż tak. Nie pamiętam za wiele, ale dzielnie trzymał mnie, żebym się nie zataczała ani nigdzie nie przewróciła. Podróż tramwajem minęła w miarę spokojnie, ale nie kręcił nosem, kiedy puściłam pawia zaraz po wejściu do mieszkania i musiał później to sprzątać. Może zaliczyłam wtedy swojego pierwszego zgona, bo wiedziałam, że nie muszę przy nim nikogo udawać? Że się mną zaopiekuje? Że nie będzie z powagą komentował na następny dzień, jak bardzo się upiłam i jaki ogromny wstyd mu przyniosłam? Po męczącej nocy jedynie zażartował ze mnie przy śniadaniu, ale nigdy więcej o tym nie wspominał.
Kurwa, mogłam powiedzieć mu o wszystkim. Sprawił, że przestałam się bać wejścia w związek po nieudanym poprzednim, otworzyłam się przed nim. Znał mnie jak nikt inny. Właśnie on i tylko on. Nawet przed moją rodziną musiałam udawać kogoś, kim nie jestem, a przy nim czułam się w pełni swobodnie. Mogłam się przed nim obnażyć. Znał moje sekrety. Kiedy mu o nich opowiadałam, ogarniał mnie niepokój, ale szybko został zażegnany, gdy słyszałam słowa otuchy z jego strony.
Pojawiała się nutka romantyzmu, oczywiście. Jednak ta romantyczność nie była przesadna. Oboje za nim nie przepadaliśmy. Mieliśmy w zwyczaju wyzywanie się najgorszymi słowami, jakie istniały. Dystans do siebie. Poczucie humoru. Akceptacja.
Po prostu miłość. Przebywając w jego towarzystwie, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nigdy wcześniej jej nie doświadczyłam. Dopiero przy nim.
A on mnie zostawił.
Znów pozwoliłam sobie na ucieczkę w przeszłość. Potrząsam głową. Doprowadziłam siebie do porządku, przebrałam też w dres i rozczesałam włosy, więc wychodzę z łazienki. Omijam porozrzucane po podłodze obrazy. Kiedyś je sprzątnę. Wyrzucę na śmietnik. Może nawet jutro. Bo nie potrafię patrzeć na rzeczy, które mi o nim przypominają.
Wyjmuję z lodówki resztkę sałatki. Jem ją prosto z miski, nie muszę się nią z nikim dzielić. Zaczynam przeglądać media społecznościowe. Nie umiem się powstrzymać od sprawdzenia jego konta i wymienianych przez nas wiadomości na każdym portalu.
Nie wiem, co zrobiłam źle. Kochałam go. Nadal kocham jeszcze przez długi czas nie przestanę. Mimo że pragnęłam jego bliskości i obecności, nie odcinałam go od innych znajomości. Nie byłam toksyczną dziewczyną. Wychodził z przyjaciółmi, nie pytał mnie o zdanie, po prostu komunikował, że wychodzi tego dnia o danej godzinie. Nie pchałam się z nim wszędzie, bo wiedziałam, że czasami też chciał pobyć ze swoimi bliskimi sam. Za każdym razem życzyłam mu mile spędzonego czasu. Nie wypisywałam do niego, nie wydzwaniałam, bo nie zamierzałam przeszkadzać. Mimo że w głowie pojawiała się natrętna myśl, aby sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku, nie robiłam tego. Dawałam mu przestrzeń, a on zawsze wracał, kładł się do łóżka i całował mnie w głowę.
Aż pewnego razu nie wrócił. Widziałam, że ostatnio coś innego skupiało jego uwagę, ale nie pytałam go o to. Nie lubił rozmawiać na tematy, które go dręczyły, jasno to komunikował, więc i tym razem postanowiłam dać mu spokój. Myślałam, że to tylko stres związany z pracą i kłopoty rodzinne, które niedawno się pojawiły. Tak tłumaczyłam sobie to, że z dnia na dzień przestał zwracać się do mnie tak, jak miał to w zwyczaju, niechętnie rozpoczynał jakąkolwiek rozmowę, a odpisywanie zajmowało mu nawet cały dzień, kiedy nie było go w domu. Gdzieś zniknął jego śmiech, troska, zainteresowanie mną.
Tamtego dnia, gdy obudziłam się i nie zastałam go leżącego obok siebie, zrozumiałam wszystko. Spełniły się moje obawy, że w końcu i on mnie zostawi. Nie dzwoniłam do niego. Cierpliwie czekałam. Nie poszłam na zajęcia, przegapiłam jedno z ważniejszych kolokwiów.
Wrócił wieczorem. Spytałam, co się stało. Nie odpowiedział. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy. Wszystko robił w milczeniu. Ja byłam w stanie jedynie przyglądać się jego czynnościom. W moich oczach zbierało się coraz więcej łez, aż w końcu widziałam go przez ciekłą, słoną mgłę.
To koniec.
Tylko to powiedział, gdy zamykał za sobą drzwi. Zostawił mnie. Bez wyjaśnienia. Nie wytłumaczył, dlaczego odchodzi. Po prostu wyszedł. Tak jakbym była dziewczyną poznaną na one night stand. Jakby wcale nie spędził ze mną ostatnich dwóch lat swojego życia. Tyle czasu poświęciłam chłopakowi, który nieodwracalnie złamał mi serce po tym, jak dałam mu wszystko, co miałam. Całą swoją miłość.
Chciałam do niego zadzwonić, napisać, aby chociaż powiedział, czy znalazł sobie inną na moje miejsce. Ale nie zdobyłam się na taką odwagę. Zamiast tego wpatrywałam się w zieloną kropkę obok jego nazwiska, co sugerowało jego aktywność w sieci. Powtarzałam w myślach, żeby sam się do mnie odezwał, lecz przechodził w tryb offline, nie dając mi żadnej odpowiedzi.
Przez parę pierwszych tygodni nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Jakimś cudem udało mi się uzyskać zwolnienie lekarskie, więc wyjechałam do domu. Moi rodzice byli gotowi go zamordować, ale to na nic. Siostra próbowała mnie pocieszać, jednak jej słowa nic nie dały. Całymi dniami leżałam w łóżku w swoim dawnym pokoju. Słuchałam playlisty, na którą wspólnie dodawaliśmy piosenki. Przepłakałam wiele nocy, wsłuchując się w ich brzmienia.
Nadszedł czas, kiedy musiałam wrócić do wielkiego miasta, które znienawidziłam przez niego. Starałam się wziąć w garść. Pobyt w rodzinnym domu pozwolił mi nieco odbudować się psychicznie.
Jednak on do mnie wraca. Ale tylko w myślach. Bo straciłam go na zawsze, mimo że wielokrotnie mówił, że właśnie na zawsze to on przy mnie zostanie. A ja, naiwna, uwierzyłam mu. Pokochałam go. Zaufałam mu. Ostatecznie wszystkie jego przysięgi okazały się kłamstwami.
Obiecywałam sobie nie płakać, ale w końcu się łamię. Po moich policzkach spływają łzy. Kładę miskę na stos naczyń walających się w zlewie i podążam do sypialni. Wchodzę do łóżka, w którym spaliśmy, okrywam się kołdrą, pod którą leżeliśmy przytuleni. Wpatruję się w sufit.
Sama doprowadzam się do tak tragicznego stanu. Ale wiem, że żyjąc przeszłością, nigdy nie poznam przyszłości. Dlatego postanawiam, że jutro wyrzucę wszystko, co tylko mi się z nim kojarzy. Od razu sięgam po telefon. Usuwam nasze wspólne zdjęcia. Blokuję go na mediach społecznościowych. Czuję się trochę lepiej, mimo że nie przestaję płakać.
Jutro zajmę się resztą. Zamykam oczy. Przed snem jeszcze wraca do mnie każdy jego dotyk, pocałunek, słowo, wiersz, gest. Ale nie mogę pozwolić sobie na to, żeby człowiek, którego już nie ma, wciąż wpływał na moje życie po tym, jak tak perfidnie mnie zostawił.
Przepraszam, ale nigdy więcej nie pokocham.
Miłość za bardzo boli.
~~~~~~
Tytuł: Miłość poznaje się tylko po cierpieniu (Zofia Nałkowska).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top