Leżysz zabity i jam też zabity, ty - strzałą śmierci, ja - strzałą miłości

Byłeś zbyt dobry dla tego świata.

Poznaliśmy się zupełnie przypadkowo i nieszablonowo – w galerii sztuki, na mojej pierwszej wystawie. Zachwycałeś się obrazami, długo rozmawialiśmy po tym, jak inni goście już opuścili budynek. Myślałam, że byłeś jednym z krytyków lub znawców sztuki, lecz okazałeś się tylko (lub aż) jej miłośnikiem.

Po tym wydarzeniu zniknąłeś na rok. Pojawiłeś się dopiero na kolejnej wystawie – znów przepadliśmy w rozmowie. Ty nie mogłeś przestać wpatrywać się w nowe obrazy, a ja w ciebie. Obserwowałam każdy twój gest, najmniejszy ruch. Wydałeś mi się ciekawym człowiekiem. Jednak po wyjściu z budynku nie widziałam cię przez długi czas. W międzyczasie znalazłam pracę w muzeum sztuki i straciłam zapał do wykonywania swojej pasji. Po paru miesiącach od zatrudnienia dostrzegłam ciebie stojącego przed jednym z dzieł. Właśnie oprowadzałam zwiedzających, więc nie podeszłam do ciebie. Jednak ty również mnie zauważyłeś.

Umówiliśmy się na kawę. Później następną i następną. Dowiedziałam się, że też rysowałeś. Wkrótce potem namalowałeś mój portret, który nadal wisi w salonie. Pocałowałeś mnie po raz pierwszy, twoje usta były delikatne jak jedwab. Gdy mnie obejmowałeś, czułam ciepło i słyszałam bicie twego serca w tym samym rytmie, co moje, jakbyśmy zostali połączeni.

Chodziliśmy na spacery do parku, do muzeów, dzieliliśmy się swoimi spostrzeżeniami; słuchaliśmy razem naszej ulubionej muzyki klasycznej, czytaliśmy poezję – czasem nawet sam pisałeś dla mnie wiersze.

Byłeś bardzo utalentowany, choć skromny. W swoim mieszkaniu trzymałeś pełno namalowanych przez siebie obrazów, których nikt nigdy nie widział. Tylko ja dostąpiłam tego zaszczytu. We wszystkich szufladach walały się zapisane wersami kartki. Próbowałam cię przekonać, aby zrobić wystawę twoich prac lub spróbować wysłać parę utworów do wydawnictwa, lecz ty zawsze kręciłeś głową. Mówiłeś, że jesteś już na to za stary, choć miałeś dopiero trzydziestkę na karku.

Nigdy mnie nie słuchałeś, gdy chciałam dla ciebie dobrze. Byłeś uparty jak osioł, ale sam robiłeś wszystko, żebym wróciła do malowania. Błagałeś mnie o to tak długo, aż w końcu znów wzięłam pędzel w rękę. Dzięki tobie po jakimś czasie udało mi się sprzedać parę obrazów za dość pokaźną sumę. Coraz częściej mówiono o mnie w prasie czy mediach, chciano nawet przeprowadzać ze mną wywiady, do czego zachęcałeś, ale ja nie zamierzałam stawać się osobą w pełni publiczną. Lubiłam swoje dotychczasowe życie. Z tobą.

Spędzaliśmy ze sobą naprawdę dużo czasu – w końcu kupiliśmy mały dom na wsi, gdzie nikt nam nie przeszkadzał i razem mogliśmy tworzyć. Inspiracją były dla nas nasze wspólne przeżycia i doświadczenia, które zebraliśmy przez parę lat.

Zawsze widziałam cię uśmiechniętego. Nigdy nie okazywałeś słabości. Jednak coś sprawiało, że nie byłeś w pełni szczęśliwy. Dlaczego tego nie zauważyłam? Zorientowałam się dopiero, gdy wróciłam pewnego dnia z zakupów i na kuchennym stole dostrzegłam kopertę. W środku niej znajdował się list. Przeczytałam go i pobiegłam do szopy znajdującej się w ogrodzie. Tam cię odnalazłam, lecz nie spojrzałeś na mnie, nie uśmiechnąłeś się, nie pocałowałeś w czoło na powitanie, tak jak miałeś to w zwyczaju.

Byłeś zimny.

Bicie serca ustało, zostaliśmy rozłączeni.

Przez parę miesięcy po twoim odejściu nie ruszałam twych rzeczy. Dzieła i wiersze leżały w twojej pracowni. Na jej środku stał niedokończony obraz, który miał nas przedstawiać.

Przez ten długi czas codziennie czytałam twój list, próbując zrozumieć, dlaczego nic mi nie powiedziałeś o tym, co cię dręczyło. Przecież mogliśmy wspólnie rozwiązać ten problem, skontaktować się ze specjalistą. Wszystko byłoby w porządku, dalej moglibyśmy się sobą cieszyć.

Pewnego dnia postanowiłam zrobić porządek w twoim malarskim gabinecie. Podczas sprzątania jednej z szuflad znalazłam w niej pudełko. Otworzyłam je, a w nim zobaczyłam pierścionek. Piękny, złoty z zielonym diamentem. Od wewnętrznej strony były na nim wygrawerowane nasze inicjały. Oczy zaszły mi łzami. Założyłam biżuterię na palec, pozwalając sobie na rzewny płacz. Planowałeś ze mną przyszłość, ale plany skończyły się jak za odjęciem ręki.

Pół roku później w galerii odbyła się wystawa twoich prac, razem z niedokończonym dziełem. Podczas tego wydarzenia można było również zakupić parę tomików napisanych przez ciebie wierszy. Stojąc przy jednym z obrazów, wyjęłam z torebki list i przeczytałam go po raz tysięczny.


Moja kochana,

przepraszam. Tylko tyle mogę powiedzieć. Uwikłałem Cię w sidła, zmarnowałem parę lat Twojego życia, ale jesteś najlepszym, co mnie spotkało.

Zanim Cię poznałem, rzadko odczuwałem radość. Dopiero podczas naszej pierwszej rozmowy szczerze się uśmiechnąłem. Zobaczyłem w tobie coś, czego nie widziałem w innych ludziach. Byłaś wrażliwa na otaczający nas świat, zupełnie tak jak ja. Jednak wiedziałem, że jesteś silniejsza, widziałem to w Twoich oczach. Dlatego nie szukałem Cię, aż coś mnie skusiło, by pójść na drugą wystawę. Po tym spotkaniu, które dało mi wiele szczęścia, próbowałem pogodzić się z tym, że muszę zostawić Cię w spokoju, lecz na próżno. Gdy tylko dostrzegłem Cię w muzeum, moje postanowienia legły w gruzach. Od tamtego czasu tylko Ty sprawiałaś, że chciało mi się żyć. Mimo to moje demony nie przestawały mnie dręczyć. Aż w końcu mnie pokonały.

Nie widziałem innego wyjścia. Nie chciałem zajmować Cię moimi problemami, z którymi borykałem się od dłuższego czasu, abyś nie stała się podobna do mnie – smutna, ze straconymi marzeniami. Dlatego motywowałem Cię do spełniania swoich. Patrzenie na to, jaką radość sprawia Ci malowanie, było najpiękniejszym widokiem w całym mym życiu.

Wybacz mi. Świat mnie wykańczał. Moja egzystencja była bezcelowa. Tworzenie było dla mnie ucieczką od szarej rzeczywistości. Dlatego przepraszam, że w szopie będziesz musiała patrzeć na mnie w takim stanie, ale nie miałem nikogo poza Tobą. Byłaś moją gwiazdą, która prowadziła mnie podczas wędrówki przez ciemny i przerażający las.

Proszę, nie zapomnij o mnie. W ostatnich chwilach będę wspominał widok Twojej twarzy, dźwięk śmiechu, dotyk skóry i smak ust. Jesteś darem z niebios dla mnie i dla innych.

PS. Twórz dalej. Kocham Cię. 


~~~~~~

Tytuł: Leżysz zabity i jam też zabity, ty – strzałą śmierci, ja – strzałą miłości (Jan Andrzej Morsztyn).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top