Cierpienie jest częścią dorastania
Kiedy człowiek był mały, wszystko zdawało się takie proste. Widziało się świat w różnych kolorach. Bawiło się zabawkami, wymyślało im imiona, tworzyło własne historie, wyobraźnia nie miała żadnych ograniczeń. Nawet jeżeli nie wszystko szło po naszej myśli, nie traciliśmy szczęścia, nie zapominaliśmy o nim, pocieszaliśmy siebie i resztę wokół. Ktoś mógł być smutny, wystarczyło się do niego uśmiechnąć i myśleliśmy, że będą się radować razem z nami. Nie wiedzieliśmy o tak wielu istotnych rzeczach, ale nie grało to dla nas roli. Nie potrzebowaliśmy wyjaśnień. Czasami pojawiały się pytania, lecz jakże błahe. Można by powiedzieć, że dziecinne, bo z perspektywy czasu trzeba przyznać, że właściwie takie właśnie były. Wtedy znaczyły one dla nas tak dużo.
Przez pierwsze lata żyliśmy w idylli, krainie wiecznej radości i beztroski. Naszym priorytetem była zabawa. Rodzice czy opiekunowie troszczyli się o nas, zapewniali dobre posiłki, pomagali się umyć, opatrywali zdarte kolana, ocierali łzy po wywrotce, a na koniec dnia czytali bajkę na dobranoc i układali do snu.
Wtedy nie myśleliśmy o przyszłości. Żyliśmy chwilą. Carpe diem. Ważna była teraźniejszość. Nie zastanawialiśmy się nad tym, co będzie jutro, a co dopiero za tydzień, miesiąc, rok, parę lat. Nie analizowaliśmy też przeszłości. To co było, po prostu nie wróci. O niektórych rzeczach nawet zapominaliśmy, nie przywiązywaliśmy do nich wagi.
I nagle przychodził czas, kiedy w życiu zaczęły pojawiać się obowiązki. Szkoła. Tak, wielu z nas myślało, że będzie pięknie. Może przez pewien okres tak było, ale później wszystko diametralnie się zmieniło. Na początku nie przeszkadzało nam rysowanie szlaczków, nauka pisania literek i proste działania z matematyki. Nawiązywaliśmy nowe kontakty z innymi dziećmi. Znalazło się paru przyjaciół, ale też czystych skurwieli. Tak zwani mali sukinsyni. Upatrywali sobie ofiary, nabijali się z nich, bili, przezywali, śmiali się. Zaczynało się życie w społeczeństwie. I nie wiedzieliśmy, jak na takie zachowanie zareagować, przecież to coś zupełnie nowego. Ale skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby prześladować swoich kolegów i koleżanki z klasy? Jak ci mali sukinsyni na to wpadli? To nas zastanawiało. Niektórzy reagowali na zaczepki, odpowiadając tym samym, ale inni nie mieli tyle odwagi. Poskarżyli się komuś dorosłemu albo siedzieli cicho, nie wychylając się przed szereg.
Ten konflikt z biegiem lat tylko eskalował. Mali sukinsyni przezywali swoich rówieśników, wyśmiewali się najczęściej z cech wyglądu. Bo ktoś inaczej wyglądał, miał bardziej odstające uszy, większy nos, rude włosy, był chudszy lub grubszy. Im starsze klasy, tym gorzej, ponieważ wkrótce zaczynało się dojrzewanie. Pojawiał się trądzik, przetłuszczały się włosy, na koszulce widziało się plamy potu. I według niektórych to okazało się kolejnym odstępstwem od normalności.
Ale nikt nie jest idealny. I każdy powinien to zrozumieć. Z naszego bezpiecznego świata szybko przenieśliśmy się do koszmaru. Stres. W końcu – niestety – go poznaliśmy. Baliśmy się wyjść z domu. Wieczorem myśleliśmy o kolejnym dniu. Co jeśli znowu ktoś mnie wyśmieje, przezwie albo uderzy? Z tego powodu coraz częściej płakaliśmy.
Żeby tego było mało, problemy z rówieśnikami to nie wszystko. Nauka. Zniknęły szlaczki, pojawił się trudniejszy materiał do opanowania. Nie wystarczało czasu na lekcjach na porządne omówienie tematów, nauczyciele często tracili cierpliwość, zapowiadali coraz więcej kartkówek i sprawdzianów. Stres. Coraz większy. Płakało się z bezsilności. Jedynka za jedynką, problem z zaliczeniami, modlenie się o to, aby tylko zdać do następnej klasy. I mieć wreszcie spokój z tym wszystkim. Oddać się temu, co najbardziej lubimy, bo wciąż byliśmy dziećmi. Nadal jesteśmy. Mimo wszystko.
Życie naprawdę nie okazywało się takie, jak myśleliśmy. Coraz częściej wracaliśmy wspomnieniami do dzieciństwa, bo widzieliśmy je jako jedyny już czas, kiedy czuliśmy się w pełni szczęśliwi, nie musieliśmy się niczym przejmować, cieszyliśmy się z najmniejszych rzeczy. Tymczasem mierzyliśmy się z większą ilością smutku niż radości. Trudno było znaleźć choć namiastkę nadziei na poprawę, na lepsze jutro.
Niektórzy z nas nie radzili sobie z taką rzeczywistością. Na przerwach wymykaliśmy się ze szkoły i szliśmy na papierosa. Po lekcjach szliśmy do kogoś na chatę, tam zerowaliśmy piwo albo piliśmy czysty spirytus z butelki po Nałęczowiance. I nagle jak za sprawą magicznej różdżki wracało dawno zapomniane szczęście. Dlatego robiliśmy to coraz częściej i częściej. Czasami alkohol nie wystarczał, jeden z nas organizował coś mocniejszego i nielegalnego. Po zapaleniu trawki beztroska była jeszcze większa.
Paru z nas nie zrezygnowało z tych używek, reszta je odstawiła. Dla swojego dobra. To szczęście, które się ujawniało na chwilę, tak naprawdę było sztuczne i nareszcie to zrozumieliśmy. Postanowiliśmy walczyć, zmierzyć się z okropieństwem codzienności.
Jednak to nie takie proste. Pojawiły się pierwsze miłości, więc później bolało złamane serce tak bardzo, że w głowie tłukły się głupie myśli z przekonaniem, że nic lepszego już nas nie czeka. Jakby tamta dziewczyna czy tamten chłopak byli całym naszym światem. Bo wychodziło na to, że przy nich czuliśmy się dobrze. I znowu mieliśmy uśmiechy na twarzach. A po jakimś czasie uczucie prysnęło jak bańka. Przyjaciele pocieszali nas, że to przecież nie koniec, nie można się tym przejmować. Wkrótce pojawi się ktoś nowy, kto pokocha nas jeszcze mocniej. Musieliśmy w to uwierzyć. Nie było innego wyjścia.
Podczas dorastania nawet własny dom rodzinny traci swoje dawne kolory i pogrąża się w szarościach. Obserwujemy, jak ojciec całe popołudnia spędza na telefonie, pisząc z kimś zawzięcie. Nareszcie ciekawość bierze górę, kiedy wychodzi do toalety, sprawdzamy jego wiadomości. Czujemy się jak gówno, gdy je czytamy i odkrywamy, że nasz ukochany tata poznał nową kobietę. Boimy się powiedzieć o tym mamie, którą równie mocno kochamy. Dlatego pozostawiamy ten sekret dla siebie. Aż po paru dniach widzimy w mieście ojca z kochanką na spacerze. Chcemy o tym poinformować matkę, ale ona już wie. Pozostaje nam wsłuchiwanie się w codziennie kłótnie rodziców, którzy okazywali nam tyle miłości, byli dla nas przykładem perfekcyjnej pary. Ale nawet to potrafi przeminąć. I znów łzy lecą ciurkiem po naszych policzkach.
W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, w którym nagle wszystko zaczyna się pierdolić. I to bez powodu, bo jeszcze przed chwilą byliśmy szczęśliwi. Kiedy myślimy, że już nic gorszego się nie wydarzy, zawsze los dodatkowo nam dopierdoli. I umiera nam babcia albo dziadek, wujek, ciocia, może nawet mama lub tata, rodzeństwo lub kuzynostwo – przedwcześnie. Pustka po osobie, która codziennie przy nas była i nagle zniknęła, w chuj boli. Boli tak, że płaczemy, aż nie wystarcza łez, nie możemy złapać tchu, czujemy ścisk w płucach. Budzimy się rano, spoglądamy w lustro, widzimy zapuchnięte oczy. Przechodzimy obok pokoju tego, kogo już nie ma. Drżą nam usta, świat spowija łzawa mgła. Jednak musimy wyjść z domu, przetrwać ten dzień w szkole lub pracy.
Matura. Stres. Znowu. Presja ze strony rodziny, przyjaciół, a czasem nawet osób, których wcale nie znamy, które nas nie znają, nie mają pojęcia, kim naprawdę jesteśmy, jedynie kojarzą nas z widzenia i obgadują za naszymi plecami. Często nie mamy już siły, żeby dalej obliczać matematyczne działania, powtarzać motywy zawarte w lekturach albo wkuwać słówka i czasy gramatyczne z angielskiego. Jakieś roślinki z biologii, reakcje z chemii, do tego dochodzi fizyka, daty z historii, płyty tektoniczne z geografii. Kurwa mać. Wzory skróconego mnożenia. (a+b)2=a2+2ab+b2. Werter i weltschmerz, masowe popełnianie samobójstw na obszarze całej Europy po publikacji dzieła Goethego. Past Perfect, subject + had (not) + verb + ed/III forma. Oddychanie to tak naprawdę nie oddychanie, tylko wymiana gazowa. Tak, to, co dzieje się u nas w płucach, wciągamy tlen przez nos, wydychamy dwutlenek węgla. Wymiana gazowa, nie oddychanie. Jak zetkną się ze sobą płyty tektoniczne, to pierdolnie trzęsienie ziemi albo tsunami. Jedyną z przyczyn wybuchu rewolucji francuskiej był problem Ludwika XVI z napletkiem, a Michał Korybut Wiśniowiecki zakrztusił się ogórkiem. Tego uczy szkoła, ale nie napiszesz tego na egzaminach.
Niektórym z nas się udaje, niektórym nie. Część będzie poprawiać w sierpniu, reszta może spokojnie zająć się rekrutacją. Znów powodzenie lub nie. Musimy patrzeć na listy rezerwowe i obrać pracę jako plan alternatywny. Ewentualnie cieszymy się, pakujemy i wyjeżdżamy z rodzinnego miasta.
Studenckie życie, znamy oczekiwania i rzeczywistość. Rezygnujemy, bo nie dajemy rady. Zostajemy, dajemy radę (albo wciąż nie, przez co cierpi nasze zdrowie psychiczne). Poznajemy nowych ludzi/pozostajemy samotnikami. Odcinamy się od rodziny/tęsknimy za rodziną. Wracamy do domu raz na ruski rok/wracamy tak często, jak się da. Chcemy wrócić do wielkiego miasta jak najszybciej albo najlepiej zostalibyśmy przy rodzinie jak najdłużej.
Niektórzy z nas nie wytrzymują, inni jeszcze się trzymają, wiszą na włosku, a reszta bawi się całkiem dobrze. Ale nikt nie jest w pełni szczęśliwy. Każdy z nas przeszedł chociaż przez jedno z tych wydarzeń – albo jakieś inne. Bo wszyscy kiedyś płakaliśmy, to znajome nam uczucie. Ludzie częściej widzą nas uśmiechniętych, prawda. Ale nie mogą na tej podstawie osądzać o twoim szczęściu. Oni nie mogą oceniać twojego dorastania na podstawie samej obserwacji, ponieważ ważne jest spojrzenie również wewnątrz – a to jest możliwe tylko poprzez rozmowę.
Nieważne, ile razy się śmieliśmy albo płakaliśmy. Wszyscy cierpieliśmy, dorastając. Ból jest nieunikniony. I albo dotarliśmy do końca tej podróży, albo poddaliśmy się po drodze. Memento mori. Przytłoczył nas ciężar życia.
~~~~~~
Tytuł: Cierpienie jest częścią dorastania (Dan Brown).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top