Rozdział 2
Istnieją na świecie pewne rzeczy, które są niezmienne. Choćby świat się walił, choćby Ziemia stanęła w płomieniach, a syn koleżanki twojej mamy odniósł życiową porażkę, ich brak zaburzyłby stabilność wszechświata. Konkretniej, mówiąc słowami wielkiego Franklina – nie, nie żółwia – stałe są śmierć, podatki, opóźnienia pociągów i to, że na tekst „mamo, chcę psa" pierwszą odpowiedzią będzie „a kto go będzie wyprowadzał?".
Szlag jasny mnie trafiał za każdym razem, gdy słyszałam ten argument. Może to moje bezproblemowe wstawanie o świcie, jakby sama Kylie Jenner śpiewała mi nad głową rise and shine!, może pogoda w Kalifornii, która przeważnie sprzyjała wyjściom o każdej porze, a może po prostu mam jakąś dziwną mentalność, ale nigdy nie rozumiałam, jak ten jeden aspekt sprawiał, że tyle ludzi porzuciło plany o daniu jakiemuś maluchowi kochającego domu. Inaczej, było to zrozumiałe, jeśli nikogo nie było w domu cały dzień i spacer przepadał, ale jeśli problemem było tylko niechcemisie związane ze wstaniem wcześniej lub wyjściem po ciemku, to nie potrafiłam tego pojąć.
Poranne spacery, zwłaszcza takie z przyjemnie grzejącym słońcem i kawą zaraz po powrocie dawały mi niewyobrażalnie wielką energię do życia. Te w ciągu dnia wyrywały mnie przynajmniej na chwilę z rutyny, odświeżały umysł, ale i tak nie dorastały do pięt tym wieczornym, moim ulubionym. Idąc wtedy do parku, mogłam się naprawdę wyciszyć i pobyć sama z myślami, czego zwykle potrzebowałam po całym dniu. Nawet jeśli było to sprzeczne z wizją imprezowej gwiazdy potrzebującej wiecznie żywego miasta zamiast snu, w którą jakimś sposobem wierzyli niemal wszyscy, którzy mnie kojarzyli, ale niekoniecznie znali.
Bardzo ceniłam sobie sen. Odpowiednią ilość odpoczynku, rutynę wieczorną, rutynę poranną, pożywne śniadanie, witaminy zarówno w postaci tabletek, jak i warzyw albo smoothie, spacer jako dodatkową formę ruchu do mojego zwykłego treningu...
Nawyki. Mówiłam, moja mama zaszczepiła w nas wszystko, by zachować nas pięknych i młodych najdłużej, jak to możliwe. I choć za witaminy i sport byłam jej wdzięczna całą sobą, to dostrzegałam wady tej pogoni. Zarówno w Lou, który na tym etapie mógłby stworzyć ranking wszystkich korektorów dostępnych na rynku, a przed wyjściem na basen robił stały zestaw ćwiczeń dla podkreślenia mięśni, jak i w sobie, bo nie dość, że co trzy tygodnie biegałam na uzupełnianie rzęs, czy paznokcie, to zdarzyło mi się kilka razy zrobić Lady sprint zamiast spaceru, gdy zjadłam całego banana, a nie pół.
Bywało różnie i, choć nie życzyłam nikomu szkodliwego toku myślenia, cieszyłam się trochę, że byliśmy w tym z Louisem we dwójkę, bo gdy wpadaliśmy w dołek, potrafiliśmy się z niego nawzajem wykopać. Nawet jeśli do wielu rozmów, które przeprowadziliśmy, nigdy byśmy się nie przyznali.
– Chodź – szepnęłam właściwie w przestrzeń, odpinając Lady smycz, gdy weszłyśmy na ogromny, trawiasty teren. Uśmiechnęłam się do kilku właścicieli psów, którzy mi skinęli i usiadłam na pustej ławce po turecku.
Lubiłam to, że nikt mnie tam do końca nie znał. Jedynie z niektórymi stałymi bywalcami kojarzyliśmy się z widzenia, ale to nigdy nie byłby taki poziom, jak w szkole, gdzie doprowadzało mnie to do szału. Kochałam Chloe, część mojej klasy, nawet Peytona, a momentami też fakt, że miałam Lou tak blisko, ale bywały dni, że nic z tego nie było w stanie uspokoić moich nadszarpniętych nerwów, gdy czułam na sobie spojrzenia ludzi na korytarzu, albo słyszałam ich szepty, przechodząc obok. Mama twierdzi, że nieważne co mówią, ważne, że mówią, ale z czasem coraz bardziej zazdrościłam ludziom, którzy spędzili ostatnie lata po cichu, schowani gdzieś w tłumie, zamiast wpychać się na świecznik.
– Hej, czy to twoje suczka? – Zmarszczyłam brwi, zostając wyrwana z zamyślenia. Automatycznie powiodłam spojrzeniem na Lady, która obwąchiwała się z jakimś kundelkiem i mimowolnie parsknęłam.
– Tak, sorki – rzuciłam, kątem oka upewniając się, czy nie powinnam zwrócić się do chłopaka na „pan". Zagwizdałam cicho, a cocker spanielka zaczęła dreptać w naszym kierunku, tak samo jak jej nowy towarzysz. – Zwykle chodzi na podryw rano.
– Wieczór jest chyba bardziej romantyczny. – Dosiadł się obok, po czym zaczął głaskać tego kundelka. – Widzisz, jaka ładna pani się tobą zainteresowała...
– Jest uroczy – przyznałam, uśmiechając się delikatnie. Przekręciłam głowę, ale chłopak był wpatrzony w dół, a kaptur zasłaniał jego profil, więc nie widziałam, czy to odwzajemnił.
Nie do końca wiedziałam, czy powinnam dalej ciągnąć rozmowę, więc bezpiecznie wróciłam do patrzenia na teren przed sobą. Pieski pobiegły bawić się nieco bliżej ławki, gość również zamilkł, a ja po chwili zapomniałam, że w ogóle tam siedział.
Z tyłu głowy wciąż przewracała mi się myśl o tym głupim castingu. Byłam już zdecydowana, że nie pójdę, ale milion razy lepiej czułabym się, gdyby to Louis jakimś cudem się tam wcisnął, dając mi zdecydowanie lepiej wyglądającą wymówkę, niż to, co wymyślałam na poczekaniu. Nie mogłam zasłonić się tremą, ani brakiem czasu, odpoczynek już wykorzystałam, w naukę nikt mi nie wierzył. Zakaz od rodziców tym bardziej nie wchodził w grę, bo tata stwierdziłby pewnie tylko, że trzyma kciuki, a mama skoczyłaby pod sufit z radości, gdybym choćby wspomniała, że coś takiego zaistniało i jest cień szansy na finał.
Ja już sama gubiłam się w tym, o co mi chodziło. Czy zaczęłam aż tak bać się opinii innych, czy przytłaczała mnie idea długoterminowości tego filmu, czy po prostu aktorstwo...
– Ładna dziś pogoda. – Usłyszałam, jak przez mgłę, jednak kompletnie wybiło mnie to z letargu. Odwróciłam głowę, ale chłopak wpatrywał się przed siebie, więc w otaczającej nas ciemności widziałam tylko zarys jego nosa i wystające spod kaptura włosy.
– Słucham?
– Próbuję znaleźć jakiś temat zastępczy, bo wydajesz się strasznie przygnębiona ciszą.
– Dzięki, chyba. – Zmarszczyłam brwi. Mimowolnie poczułam potrzebę wytłumaczenia się, dlatego delikatnie odchrząknęłam. – Nie tyle ciszą, co własną głową i choć bardzo doceniam chęci, to nie sądzę, że pogawędka o pogodzie dużo zmieni.
– To jak się wabi?
– Co? – rzuciłam zdezorientowana znowu, na co zaczął się głupio śmiać. Nie złośliwie, właściwie brzmiało to dość przyjacielsko i na tyle zaraźliwie, że sama do niego dołączyłam.
– Twój pies – wyjaśnił wreszcie, a ja na moment zakryłam twarz dłońmi, bo zrobiło mi się głupio przez własne rozkojarzenie.
– Lady. A twój?
– Nie mam psa.
– Co?! – wybuchłam głośniej, gwałtownie ruszając głową. Znowu się roześmiał, a ja uderzyłam lekko dłonią w czoło. – Boże, ja dziś serio nie myślę.
– Z tego, co zrozumiałem, to dokładnie na odwrót. Duke.
– Nazwałeś psa księciem?
– Nazwałaś psa damą?
– To jest... – Znowu chciałam się wytłumaczyć, ale wyłącznie oblizałam usta. – To jest słuszna uwaga.
Też założyłam kaptur. Słyszałam, że obrócił głowę w moją stronę, więc zrobiłam to samo, ale mimo przyzwyczajenia oczu do ciemności, nie rozpoznałam jego twarzy.
– Jak coś to się uśmiechnąłem, ale pewnie tego nie widzisz – sprostował. Zachichotałam głupio. Rozsiewał jakąś taką przyjacielską aurę, chociaż nie do końca wiedziałam, czy to przez jego żarty, czy na swój sposób ciepły głos i akcent, który raczej rzadko tam słyszałam.
– Skąd jesteś?
– Z Włoch – Pokiwałam głową. Chciałam nawet pociągnąć tę rozmowę, ale jedyne, na co wpadłam to „czy jesz makaron z pieczywem?", więc zagryzłam niepewnie policzek. – Większość życia spędziłem tutaj, wymowa to bardziej kwestia tego, że moja mama stara się pielęgnować tradycję, pitu pitu, sama rozumiesz.
– Niekoniecznie. Moja praktycznie wyrzekła się całego Connecticut, gdy tylko wyprowadzili się do Kalifornii – palnęłam. – Kiedy trzeba, to zarzuci nawet brytyjskim akcentem i nie mam pojęcia, jak się tego nauczyła, ale ludzie w branży to uwielbiają.
– Branży?
– Nieistotne – ucięłam szybko. Wyklęłam samą siebie w myślach, bo to była niezobowiązująca pogawędka, a ja psułam całe jego podtrzymywanie rozmowy tylko przez to, że temat pracy mojej mamy przenosił mnie znowu do aktorstwa, a to do tego filmu i... – Wybacz, po prostu chyba nie mam siły dzisiaj o tym rozmawiać.
– Znamy się mniej niż kwadrans, nie musisz mi się tłumaczyć – stwierdził łagodnie. Odchrząknął, rozsiadając się bardziej, gdy ja skupiłam wzrok na pieskach leżących obok siebie kilka kroków przed nami. – Dobra, wyrzuć to z siebie, cokolwiek tam w tobie siedzi. Tylko metaforycznie – zaznaczył, na co parsknęłam cicho. – A ja posiedzę, żebyś nie wyglądała dziwnie, gadając w pustą przestrzeń.
Pokręciłam głową z rozbawieniem, ale widząc, że on naprawdę siedzi niewzruszony, rozglądając się po terenie, nieco się zmieszałam. Co prawda nie spojrzał już na mnie, ale zaczepił mnie pod ławką, szturchając lekko nogą moją kostkę.
Nie wiedziałam, jak powinnam zareagować. Sam pomysł był dla mnie raczej głupio-zabawny, niż sensowny i niezbyt rozumiałam, czemu miałabym mówić o tym jemu, który wcale nie znał sytuacji. Zresztą nie chciałam rad – gdybym ich potrzebowała, to pewnie całe moje otoczenie byłoby chętne ułożyć mi życie. Chciałam tylko poukładać sobie w głowie, zrozumieć, o co mi chodzi i choć podobno powiedzenie czegoś na głos pomagało uporządkować myśli...
Och, pieprzyć to.
– No dobra. – Wypuściłam całe powietrze z płuc. – Nie chodzimy razem do szkoły, prawda? Boże, źle to zabrzmiało, ale nie wiem, powinnam wprowadzić cię w sytuację?
– Mnie tu nie ma! – zaoponował od razu.
Świetnie.
– Obyś uważał tak do końca – burknęłam, zakładając ręce na piersi. Chwilę później jednak je rozluźniłam. Nie potrzebowałam wtedy pozycji zamkniętej. Potrzebowałam momentu najgorszego użalenia się nad sobą. – Jestem... Poirytowana. Łagodnie mówiąc, ale niech będzie. Jestem poirytowana, trochę wkurwiona, zmęczona i zniechęcona do wszystkiego. Mam wrażenie, że Chloe myśli, że takie wyjście na scenę, czy wystąpienie przed kamerą to nic wielkiego. Odbębnienie kolejnego projektu, ewentualnie pojawienie się w napisach końcowych albo na broszurce spektaklu, pstryk i już, po sprawie. Przecież jesteśmy w liceum! – Wyrzuciłam ręce odruchowo. – Tu wszystko jest oceniane, dosłownie każdy ruch jest wystawiony na opinię publiczną! Wiadomo, że z czasem się znieczuliłam i spływa po mnie większość tych tekstów, głupich spojrzeń, czy szeptów, gdy przechodzę obok, ale czemu to się nie kończy?! Po każdej sztuce dostawałam różne opinie i to w porządku, to samo się rozgrywa w prawdziwym teatrze, czy w telewizji, spoko, różne są gusta, ja nie jestem profesjonalistką z wieloletnim stażem, wiele rzeczy mogę poprawić. Tylko że licealiści nie są krytykami, nie umieją udzielić nawet konstruktywnej opinii, nikt tego nie uzasadnia i nie wiem, czy źle grałam, czy miałam nierówne kreski, czy może, nie wiem, kurwa, przepraszam, mieli inne wyobrażenie o bohaterce, patrząc na plakat, a ja zawiodłam ich oczekiwania, mimo że to ode mnie mieli się dowiedzieć fabuły? Już wolałabym chyba dostać wypracowanie, co mam w sobie zmienić – nie zmieniłabym, ale może wzięłabym pod uwagę znienawidzenie tego, gdy psychika mi siada. – Skubnęłam usta, resztką samokontroli powstrzymując się od kontynuowania tego tiku. Miałam wrażenie, że chłopak serio się wyłączył i byłam mu za to wdzięczna, bo mówiłam wszystko, co przyniosła mi ślina na język, co zawsze kołatało mi się w głowie, ale nigdy nie wypowiedziałam tego nawet w pustą przestrzeń. – Dosłownie każdego dnia odczuwam skutki tego, że chciałam być popularna, że pchałam się wszędzie i wiadomo, to super, że chciałam spełnić marzenia, otworzyć sobie drogę do kariery, chociaż w tym momencie już nie wiem nawet, czy to jest to, co chcę robić. Ale jak powiedziałam A, to trzeba powiedzieć B i ciągnąć to dalej! Każdy wie nawet, gdzie pójdę na studia, mimo że ja tego nie wiem! – Mimowolnie prychnęłam. – Poświęcam czas, nerwy, mnóstwo pracy i wszystko inne po coś, czego nawet nie jestem pewna, genialne. I nawet nie mam komu o tym powiedzieć, bo jak odmówiłam jednej sztuki, to już była wielka drama, o co mi chodzi, a jakbym ruszyła temat wszystkiego, co we mnie siedzi? O zgrozo, jakbym komuś powiedziała, że nie jestem pewna aktorstwa, to oni by z krzeseł pospadali. A z tą opinią publiczną? Jeszcze lepiej, na wstępie wyszłabym na do reszty zadufaną w sobie, bo już teraz brzmię, jakbym myślała, że wszyscy o mnie mówią, ale właściwie tak. Dokładnie tak się czuję. Ja siedzę na świeczniku, oni rzucają czym popadnie. Dawajcie więcej, gwiazdka wytrzyma! – sarknęłam, śmiejąc się głupio. – Myślałam, że jak to oleję, to im się znudzi, ale niespodzianka, karuzela śmiechu dalej trwa. Tygodniowo słyszę co najmniej trzy nowe plotki o sobie, a jak ktoś kiedyś bawił się w Plotkarę, czy coś w tym stylu, to dostałam osobną zakładkę na ich stronie. Ale mniejsza o to, przywykłam, musiałam to tylko wyrzucić z głowy, sam się na to pisałeś. Na co dzień mnie to już nie rusza, chyba że mam gorszy dzień. Wiesz, to tak, jak łaskotki, możesz się znieczulić, ale jak ktoś trafi w czuły punkt, to zawsze zadziała.
Odetchnęłam głębiej, ale zanim zdążył na mnie spojrzeć, kontynuowałam.
– Życie będzie prostsze, jak ominę ten casting. Wiadomo, nie przestaną gadać, ale chociaż trochę im utrudnię, bo nie podam im tematu na tacy, niech się wykażą kreatywnością. A jak ominę drugi projekt tego roku, to może przestanę być Sharpay? Chociaż nie, od tego się nie uwolnię, już zawsze będziemy z Lou Evansami, bo mama nam załatwiła wiele szans i może był epizod gdy nam trochę odbiło... Ale byliśmy młodzi, Jezu, a gdyby Karen nie opowiadała wszem i wobec o tym wybitym zębie, to by się tak nie rozniosło. Nieważne. Albo ważne. Ważne, bo właśnie byliśmy w tym z Lou razem, oboje sporo głupiego zrobiliśmy, tylko że u niego jakimś cudem wszyscy przywykli, że jest królową dram. Boże, jeszcze z Peytonem do kompletu, to dopiero istne piekło, a jednak wszyscy go kochają. Jak Ryana. A Sharpay niby fani nazywają królową, ale oberwała w tym filmie tyle razy, że niefikcyjne postaci nie byłyby w stanie tego znieść. Kusi mnie trochę wizja, że cofnęłabym się w czasie, rzuciła to wszystko, zanim się zaczęło i żyła teraz spokojnie. Może poszłabym na medycynę? To by był dobry plan, bo teraz mimo że kułam cały semestr, to moje wyniki leżą i kwiczą, ja nie mam żadnych perspektyw poza tą jedną, której chyba wcale nie chcę, czasem wyklinam się w nocy, że zachciało mi się być gwiazdeczką, jakbym była lepsza od innych, dalej mam we łbie istny bałagan, nie wiem czy potrzebuję, żeby ktoś mnie poklepał po głowie, czy strzelił z liścia, ale... Właściwie to czuję, że jestem lepsza! – Klasnęłam w dłonie, bo to spadło niespodziewanie nawet na mnie. Kątem oka zobaczyłam, że chłopak podskoczył przez mój nagły gest. – Jestem lepsza od siebie z początku liceum! Jestem lepszym człowiekiem, lepszą aktorką, co prawda szkoda, że u wszystkich liczy się zmiana, tylko nie u mnie ale trudno. Niby drugie szanse, pitu pitu, a za mną ciągnie się wszystko, łącznie z tą cholerną Karen! Nie, dobra, wracamy do punktu wyjścia. Nie idę. Nie gram, nie idę na żadne studia, nikt nie będzie gadał, że wróciła ulubienica Peytona, więcej mnie tam nie zobaczą. Tak. Skończyłam.
Wtedy założyłam ręce na piersi, jakby w akcie triumfu, chociaż miałam wrażenie, że do triumfu mi brakowało bardzo dużo i koniec końców nic z tego nie wyszło konkretnego. Jakbym zrobiła kółko, tylko martwiąc się dodatkowo, czy nie mówiłam zbyt głośno i cały park nie słuchał mojej mapy myśli.
– Więc... Sharpay.
– Teraz to przesadziłeś – rzuciłam bez zastanowienia, wystawiając do chłopaka palec, a on momentalnie zamilkł. Cofnęłam rękę. – Boże, przepraszam, bo to też zabrzmi bardzo źle, ale serio mam nadzieję, że nigdy nie spojrzę ci w twarz.
– Jestem w stanie to zrozumieć – zaśmiał się, po chwili wracając do nieco poważniejszego tonu. – Wiesz, czego na pewno brakuje ci do bycia Sharpay? Pewności siebie.
– To dosłownie najgłupszy wniosek, jaki mogłeś z tego wyciągnąć – prychnęłam mimowolnie. – Pomijając fakt, że miałeś nie słuchać.
– Ale spójrz na to w ten sposób – Podciągnął nogę na ławkę, obracając się do mnie przodem. – Gdyby faktycznie to tak po tobie spływało, to te plotki prawdopodobnie nawet by do ciebie nie dotarły.
– Jestem w liceum. To niemożliwe, żeby jakaś plotka nie dotarła do kogokolwiek.
– Też jestem w liceum i nigdy nie słyszałem żadnej plotki.
– Przynajmniej mamy pewność, że chodzimy do różnych szkół. – Jeden powiew ulgi. – Nieistotne. Mówiłam, to jak łaskotki. Czasem trafią, czasem nie.
– To chyba nie tak działa.
– Jak to nie? – spytałam, ale zamiast odpowiedzieć, on nagle wyciągnął rękę i połaskotał mnie pod kolanem. Odskoczyłam momentalnie, odruchowo uderzając go w dłoń. – Co ty...
– Czuły punkt, czy element zaskoczenia?
Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.
– Naruszenie nietykalności cielesnej – sprostowałam. Prychnął z rozbawieniem.
– Obstawiam jednak zaskoczenie.
– To wciąż nie ma nic wspólnego z moją sytuacją.
– To prawda – odparł, jakby nigdy nic. Odwróciłam głowę w jego stronę, wyłącznie mrugając powoli w oczekiwaniu, aż spadnie na mnie puenta jego wypowiedzi, ale ona się nie pojawiła. – Co? Nie jestem terapeutą, przyszedłem tu wyprowadzić psa.
Chwilę zajęło mi przetrawienie jego słów, zanim wybuchłam śmiechem. Kretynka. Czego właściwie się spodziewałam? Że przypadkowy chłopak z parku dla psów rozwiąże wszystkie moje problemy? Stanie przede mną, odśpiewa sonatę, ja zrozumiem sens życia...
– Ale jeśli chcesz mojej rady na podstawie tego, co dało się zrozumieć ze strzępków informacji – kontynuował nagle. – Jeśli nie jesteś pewna, czy w to iść, czy to rzucić, a kiedyś było dla ciebie ważne, z tego co rozumiem...
– Nadal jest – rzuciłam bez zastanowienia. Skrzywiłam się jednak na własne słowa. – Aktorstwo. W sensie, no. Poniekąd... To trochę skomplikowane.
– Jesteście w separacji, rozumiem – dodał półżartem. – Ale sama sobie odpowiedziałaś. Skoro coś, cokolwiek jest albo chociaż było dla ciebie na tyle ważne, że nie umiesz całkiem tego skreślić, to spróbuj dać temu szansę. Nawet jeśli ostatnią, to zakończ to z przytupem i to jeszcze przed wszystkimi. Jak oni ci rzucali kłody pod nogi, to idź i zrób na tych kłodach salto, czy inne akrobacje, niech im szczęki opadną. O ile nie tchórzysz.
Mój mózg pracował wówczas na zwolnionych obrotach. Więc ja się produkowałam, samodzielnie doszłam do wniosków, podjęłam decyzję, a słodki gość z parku właśnie zakwestionował wszystko, co powiedziałam. Boże, i te wszystkie bohaterki popkultury, które przeżyły taki moment przełamania tak po prostu ruszyły dalej, na dodatek szczęśliwe, że nie przyznano im racji?
Widząc, że Lady zmierzała w naszą stronę ze swoją miną „już się wybiegałam", podczas gdy moja chęć do roztrząsania tematu zaginęła w akcji, dźwignęłam się na nogach.
– Nie wiem, czy pomogło. Ale jak kiedyś jakiś księciunio w parku będzie podrywał moją piękną damę, to może dam ci znać, czy nie zostałam grabarzem.
Parsknął śmiechem, a ja zacmokałam do Lady. Kucnęłam, przypinając jej smycz, ale gdy skierowałyśmy się już w stronę domu, jeszcze raz usłyszałam jego głos.
– Hej, Sharpay! – krzyknął za mną. – Postaraj się nikomu nie wybić zęba!
Wyłącznie prychnęłam pod nosem.
#ourspotlightwatt
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top