2
- Roxy! - z korytarza dobiega głos Leny. - Wróciłam!
- Super... - odparłam jak zwykle ze znudzeniem w głosie.
- Roxy, ogarnij się! - zawołała po dobrych pięciu minutach ciszy. - Nie możesz tak wiecznie wegetować, nie możesz żyć tak, jakbyś już nie żyła! - to zabrzmiało trochę bez sensu jak na mój gust, więc odpyskowałam:
- Odczep się ode mnie, ja nie potrzebuję ani ciebie, ani nikogo więcej!
- Owszem, potrzebujesz!
- Jutro są twoje urodziny... - starałam się zmienić temat. - Co chciałabyś dostać?
- Nie zmieniaj tematu! - powiedziała z gniewem, lecz po chwili złość zaczęła ustępować zamyśleniu. - Chociaż... hmmmm... w sumie... już wiem! Nie chcę fizycznego prezentu, ale chciałabym, byś w ramach moich urodzin poszła jutro do szkoły.
No nie, czegoś takiego bym się nie spodziewała!
- Co?! - wykrzyknęłam. - Nigdy tam nie pójdę! Nie ma mowy!!!
- Pytałaś się tylko, co chcę na urodziny... - odpowiedziała spokojnie moja starsza siostra. - Więc ci mówię...
Lena jest starsza ode mnie jedynie o dwa lata, ale czasem mam wrażenie, jakby była młodsza co najmniej o pięć lat...
- Nie chodziło mi o przysługę, tylko prezent! - nawet nie starałam się tłumić w sobie zdenerwowania.
- To nie jest przysługa, Roxy. To dla twojego dobra...
- Nigdy tam nie pójdę, rozumiesz?! Nigdy!
- Jak chcesz... - odparła Lena i wyszła do ogrodu.
Zdziwiło mnie to, że tak nagle zrezygnowała z nagabywania mnie. Może uznała, że nie zmieknę i poddała się. Znała mnie dobrze i wiedziała, jaka potrafię być uparta...
Weszłam po schodach na górę, do swojego pokoju. Zaczęłam chodzić tam i z powrotem rozmyślając nad całą sytuacją i przy okazji nad całym swoim dotychczasowym życiem. Czego mi brakuje? Nie, na pewno nie szkoły. Przecież to zło wcielone! Przyjaciół? Miałam kiedyś jakiś, ale teraz tylko się z nimi kłócę, gdy tylko ich spotkam.
Myślałam nad tym jeszcze długo i... chyba znalazłam rozwiązanie.
***
Nazajutrz rano spakowałam książki i zeszyty, po czym zeszłam na dół, po schodach, przeskakując co drugi stopień z uśmiechem na twarzy.
- Jesteś szczęśliwa?! Jesteś szczęśliwa!!! - wykrzyknęła Lena, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi...
- Tak! - zawołałam. - I pójdę do szkoły! - cieszyłam się jak dziecko, nawet nie wiedziałam, z czego dokładnie...
- Serio?! - moja siostra była w siódmym niebie. - Skąd taka zmiana?
- Wczoraj przemyślałam wszystko dokładnie... - i zaczęłam opowiadać jej o moich rozważaniach.
- Cieszę się, że tak myślisz. - powiedziała, gdy skończyłam. - A teraz lepiej już idź, bo się spóźnisz!
- A ty?
- Ja zostaję dzisiaj w domu, mamy dziś wolne. Dopiero jutro jest wykład...
Lena była dumna z tego, że dostała się na wymarzone studia i zawsze, gdy o tym wspominała, słychać było to w jej głosie.
***
Autobus podwiózł mnie pod szkołę, choć mogłam skorzystać z Volkswagena Leny. Jak ja dawno tu nie byłam!
Większość osób chyba myślało, że jestem nowa, bo przez niski wzrost wyglądałam jak pierwszoklasista, a do tego widziano mnie tu tylko raz, ale chyba zapamiętano.
Tylko raz dałam się namówić na pójście do szkoły. Było to w pierwszej klasie (liceum). Ubrałam podarte getry, krótkie spodenki z czarnego jeansu ze skórzanymi wstawkami, skórzaną kurtkę, bluzkę z krzyżem i czaszką (w sumie, mam to wszystko do dzisiaj, leży w mojej szafie :D). Włosy nastroszyłam sobie jak tylko umiałam. Wtedy miałam je dość krótkie, więc nie było to trudne...
Tak właśnie wyszłam do szkoły i straszyłam wszystkich po drodze. Nauczyciele kazali mi przebrać się w inny strój, a jedynym, który zabrałam z domu oprócz tego, co miałam na sobie, był obciachowy strój na WF...
Nigdy tego nie zapomnę, to było okropne uczucie!
Jednak teraz byłam dobrej myśli. Autobus właśnie zaparkował. Pora zmierzyć się ze szkolną rzeczywistością!
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. W załączniku zdjęcie Roxy. Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top