Rozdział 3

*LOGAN*

Stojąc tuż przed domem mojego dobrego przyjaciela i rozmawiając o sprawach dotyczących działania różnych sfor, zauważyłem kątem oka, wybiegającą z domu Chloe. Wyczułem, że coś jest nie tak. Postanowiłem za nią pójść, więc dyskretnie wymsknąłem się z rozmów. Niestety nie mogłem jej znaleźć. Mimo to, wszędzie czułem jej zapach, który był jednak słabo wyczuwalny. Postanowiłem wyostrzyć swój zmysł, aby móc ją znaleźć.
W końcu poczułem jej woń. Ruszyłem w stronę rzeki i gdy w tę stronę zmierzałem, wyczuwałem jej zapach coraz bardziej. Schowałem się za drzewem, gdy ją znalazłem. Zacząłem się jej przyglądać. Klęczała i płakała. Gdy chciałem się przybliżyć, aby ją jeszcze bardziej zobaczyć, nadepnąłem na suche liście, które wydały szelest. Musiała mieć naprawdę dobry słuch, bo od razu zaczęła się rozglądać. Chciałem ją trochę zmylić tak dla zabawy. Chciałem po prostu się jej lepiej przyjrzeć. Wbiegałem w różne kąty i ścieżki, i w końcu musiała się jednak skapnąć, że próbowałem ją zmylić z drogi. Nie wytrzymałem i musiałem się odezwać.

~Chloe. 

Miała takie piękne imię, które do niej szczerze pasowało. Wydawała się na zadziorną, po części na odważną. Nie chciałem się jeszcze ujawniać, a przynajmniej na razie, bo inaczej Theo zabiłby mnie na miejscu. Gdy dostrzegłem, że zaczęła się zbliżać w stronę domu, odpuściłem. Postanowiłem również wrócić, aby uzgodnić resztę niezałatwionych spraw. 

*

Stojąc i mając chwilę wolnego czasu, zerknąłem na swojego smartfona. Dostrzegłem paręnaście nieodebranych połączeń od mojego Bety. Gdy wybierałem do niego numer, poczułem znajomy zapach. Jej słodki zapach i smutek, a nawet ból. Zaniepokoiło mnie to, a wolałem mieć ją na oku.
Po tym jak znowu wbiegła w głąb lasu, postanowiłem tym razem jej nie zgubić. Gdy dobiegła do wielkiego drzewa, zaczęła się na nie wspinać.
Co ona chciała zrobić? — zacząłem się zastanawiać.
Czekałem z tyłu tuż niedaleko, bo nie chciałem, żeby mnie zobaczyła. Zacząłem wyłapywać jej myśli. Nie nadążałem za wyłapywaniem niektórych zdarzeń, ale dzięki temu, wiedziałem jak się czuła, jak ją niektóre osoby traktowały, jak się starała. Wiedziałem również o czym myślała i nie, nie pozwolę jej na to!
Zauważyłem, że zeskoczyła i zaczęła lecieć w dół. Była coraz niżej i niżej. Zacząłem biec do niej jak głupi, a gdy dobiegłem, wskoczyłem do wody i złapałem ją, ale mimo to i tak ugiąłem się pod jej ciężarem i to w dodatku w wodzie. Uśmiech na mojej twarzy nie trwał długo, bo zauważyłem, że z tyłu jej głowy zaczęła wypływać krew. Musiała uderzyć o kamień lub o coś innego głową, bo woda była płytką. Chwyciłem ją mocniej i przyciągnąłem do siebie, i pobiegłem z nią, przyprowadzając ją do jej domu. Czułem, jak krew leciała mi po ręce. Chloe zaczęła robić się blada, jej usta nabierały siny kolor, a jej tętno słabło.
Theo po zauważeniu nas, jak i reszta, zaczęła biec w naszą stronę i gdy chciał mi ją zabrać, nie pozwoliłem mu na to. Ona jest teraz moja i to ja będę się nią od tej chwili zajmował i troszczył.

- Co do cholery się stało?! Daj mi ją! - zaczął się wydzierać, w jego oczach dostrzegłem przerażenie.
- Uderzyła się w głowę, więc lepiej jej nie ruszaj. Wołaj lekarza! - ponaglałem go, bo liczyła się każda sekunda. Nie wiedzieliśmy jak bardzo się uderzyła i czy ten upadek będzie skutkował jakimiś poważnymi obrażeniami.
Wszystko działo się tak szybko. Pobiegliśmy do środka, zanosząc ją do jednej z sal, tak zwany mini szpital w tej sforze. Doświadczeni ludzi zajęli się nią, a nam kazali wyjść i czekać. Siedzieliśmy na korytarzu z trzy albo cztery godziny, a ja tak cholernie się o nią martwiłem. Moja koszula, eleganckie spodni i ręce miałem w jej krwi. Sporo musiała jej stracić.
- Jak to się stało? - zapytał mnie Theo po dłuższej chwili siedzenia w grobowej ciszy. Uderzył pięścią w ścianę z tej złości. Próbowałem nie okazywać tego, jak mi na niej zależy, więc starałem mówić spokojnym tonem.
- Wspięła się na drzewo, potem z niego skoczyła i tyle.
- A ty skąd się tam wziąłeś, co w ogóle robiłeś w lesie? - sapnął do mnie, marszcząc brwi. Zaczął mi się uważnie przyglądać, jakby mnie o coś oskarżał.
- Zwiedzałem teren, po prostu. - Theo nie zdążył zadać kolejnego pytania. Gdy lekarz wyszedł z sali, od razu do niego podbiegł. Cholera, on się martwi bardziej o siostrę, jak o swoją kobietę. Rodzina rodziną, ale przeznaczona jest ważniejsza w przypadku więzi mate.
- I co z nią?
- W porządku. Pęknięcie jest, ale małe. Ma pewne geny zmiennego, co prawda ma ich mało, ale wyjdzie z tego. Jeśli się obudzi, to proszę mówić do niej ciszej, bo może mieć ostre bóle głowy. - odpowiedział Alfie, a ten mógł odetchnąć z ulgą. Lekarz nagle skierował swój wzrok na mnie. - Proszę podziękować temu Panu. Dzięki niemu będzie żyć. Gratulacje, jest Pan bohaterem. - dodał z lekkim uśmiechem i wrócił do sali. Theo spojrzał na mnie i przybił mi przyjacielski ucisk. Wyluzował się, a na jego twarzy zagościł pogodny uśmiech.
- Wybacz, że tak na ciebie naskoczyłem. Jeśli będzie wszystko w porządku z Chloe, to się czegoś mocniejszego napijemy. Mam dług u ciebie, Logan.

Nic tu po mnie, więc ustaliliśmy, że zobaczymy się później. Ja wreszcie, po usłyszeniu dobrej wiadomości, postanowiłem się wykąpać i przebrać, bo te ubrania, które miałem na sobie, nadawały się do wyrzucenia.

Pod wieczór oczywiście spotkałem się z Theo. Postanowiłem go trochę wypytać o jego siostrę.
- Siadaj. - powiedział, a ja ułożyłem się wygodnie na kanapie. Chwilę później on zajął miejsce na kanapie po przeciwnej stronie, kładąc na ławę whisky.
- Jak tam z Chloe? - zapytałem, gdy polewał nam do szklanek alkohol.
- Lekarze mówią, że jest dobrze. Szybko jej czaszka się zrasta. To znaczy, nie w ekspresowym tempie, ale wyjdzie z tego szybciej niż zwykli ludzie. - odpowiedział lekko załamanym głosem. Martwił się o nią i to było widać i czuć. Dawno nie widziałem tak silnie związanego ze sobą rodzeństwa.
- To dobra wiadomość. - odrzekłem, popijając mocny trunek.
- Nie mieliśmy okazji kiedy pogadać. - zaśmiał się, nalewając sobie kolejną szklankę alkoholu.
- Tak, tak to prawda. Teraz obydwoje jesteśmy Alfami, więc mamy sporo na głowie. - zaśmiałem się, trzymając pustą szklankę w rękach.
- A powiedz mi, masz już swoją przeznaczoną, bo jakoś nie czuje zapachu kobiety od ciebie, tylko samego samca Alfę. - zaczął mnie podpytywać.
- Mam problem. - odrzekłem. Wiedziałem, że będzie drążył temat dalej.
- Co? - pokręcił głową. - Przecież każda na ciebie leciała. - słysząc te słowa, aż sam się zaśmiałem. Wcześniej miewałem przelotne romanse, ale to się zmieniło od teraz.
- Widzę, że ty masz swoją wybrankę. - chciałem jak najszybciej zmienić temat.
- Weź nic mi o niej nie mów. Wyprowadziła się. Uderzyła Chloe, ale od zawsze miałem z nią problem. - spoglądał na kominek, robiąc się coraz bardziej wkurzony. - Z resztą ojciec mi ją przedstawił, potem zaczęliśmy się spotykać, aż w końcu zostaliśmy ze sobą. W sprawach łóżkowych była dobra, ale to nie to samo, co przeznaczona. - jego słowa mnie zszokowały. Myślałem, że to Audrey jest jego ukochaną. Niektórzy latami szukają swojej mate i jej nie znajdują.
- A Chloe? Jest człowiekiem, ale może mieć przecież przeznaczonego - zmiennego. - ciągnąłem temat dalej.
- Nie, stary. Dotrzymam słowa. Zabiję tego, który będzie chciał ją zabrać. W dzieciństwie trochę jej nagadałem o tym. - pokręcił głową, mówiąc o tym wszystkim.

Była już późna pora i obydwaj byliśmy wykończeni tym dniem. Pożegnałem się ze starym kumplem i pomaszerowałem do pokoju gościnnego. Gdy już byłem w ogarnięty i gotowy do spania, coś mi to uniemożliwiało. Dziwne uczucie ciągnęło mnie do niej. Nie leżąc dłużej, ubrałem bluzę i dresy, i skierowałem się więc pod salę, w której leżała. Na szczęście teren był czysty. Po cichu otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Gdy ją ujrzałem, przeraziłem się. Jej głowa była obandażowana, a kilka kabelków było przypiętych do jej rąk, klatki piersiowej i głowy. Lekarz mówił, że było z nią w porządku, więc tak musiało być. Usiadłem delikatnie na małym krzesełku obok i patrzyłem na nią. Po chwili jednak chwyciłem jej rękę, która okazała się być strasznie lodowata. Chciałem, żeby jak najszybciej się obudziła, bo już jutro musiałem wyjechać. Nie wiedziałem jednak, co zrobię, gdy wyjadę. To moja miłość i musi być przy mnie, bo inaczej będę słabnąć, a sfora razem ze mną.

Z transu moich myśli, wyrwał mnie jęk ze strony Chloe i poczułem uścisk na swojej dłoni. Uśmiechnąłem się na ten gest, ale po kilku sekundach nic więcej się nie wydarzyło. Cieszyłem się jednak, że chociaż dała jakiś znak.

Gdy nastał kolejny dzień, dzień wyjazdu stąd, z samego ranka zacząłem się pakować. Zerknąłem przez okno, przez które było widać resztę ludzi, którzy tak jak ja, pakowali się i zaczęli wyjeżdżać. Mając już wszystko uszykowane do wyjazdu, chwyciłem małą torbę i kluczyki od auta, i zszedłem po schodach, aby po chwili wyjść na zewnątrz. Stanąłem obok Theo, który po chwili, po pożegnaniu się z innymi, obrócił się w moją stronę. 

- Do zobaczenia za kilka lat, Theo. - uśmiechnąłem się szeroko, wypowiadając te słowa. Gdy chciał się odezwać, przeszkodził mu w tym jego ojciec, który był cenionym człowiekiem, a co za tym szło, także wilkiem.

- Logan, ty musisz zostać. Uratowałeś moją córkę, więc zostajesz, chociaż jeszcze kilka dni. - byłem zdumiony jego słowami. - Jesteśmy przecież jak rodzina. - dodał, ukazując po chwili uśmiechu spod swoich siwych wąsów. Kiedy chciałem się jakoś wymigać od tego, do naszych uszu dotarła radosna wiadomość.

- Chloe się obudziła! - zastępca Theo wybiegł z nowiną. Oczywiście ruszył wprost do Chloe, a wraz z nim i my. Theo wszedł do pokoju, w którym leżała. Stanąłem przy drzwiach w oddali trochę, bo jakoś, nie wiedząc czemu, stresowałem się spotkaniem z nią i ujrzeniem jej kiedy nie spała. Jej słaby uśmiech ukazał się, gdy obok niej znalazł się jej brat. Rozmawiali po cichu. Wyglądała tak słodko i niewinnie. Poczułem również ten boski zapach jabłek, pachniała nią cała. Ja chyba oszaleję, a raczej już oszalałem na jej punkcie!

*

*CHLOE*

Otwierając oczy, poraziło mnie światło, przez które musiałam kilka razy zamrugać. Gdy już oczy się przyzwyczaiły do ​​światła, mogłam je otworzyć szerzej. Ujrzałam białe pomieszczenie, z różnymi urządzeniami, po chwili dostrzegłam jednak brata, który uśmiechnął się, podchodząc do mnie.

- Chloe, nareszcie! Co ci strzeliło do głowy?! - naskoczył od razu na mnie, a mnie nagle złapał ostry ból głowy, który cholernie był nie do zniesienia. Od razu moja ręce się za nią złapały. Theo zaczął zabierać moje dłonie od głowy, co mnie bardzo irytowało. Chwilę zajęło, zanim się uspokoiłam, a uspokoiłam się chyba dlatego, że dostałam zastrzyk. 

- Co się stało? – po chwili uspokoiłam się i zapytałam, nie pamiętając, czemu akurat tutaj się znalazłam. 

- To się stało, że skoczyłaś z drzewa. Co tobie, siostrzyczko, przyszło do głowy żeby to robić? - Theo łagodnym głosem powiedział do mnie te słowa. Musiałam sobie przypomnieć, bo aktualne nie pamiętałam.

- Przepraszam. Przepraszam, Theo. Przepraszam. - mówiłam prawie szeptem, a do moich oczu napłynęły łzy. Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Brat przytulił mnie czule i zaczął gładzić moje plecy. Po chwili jednak ode mnie się odsunął i powiedział, że kogoś mi przyprowadzi. 

Parę sekund później do sali, w której leżałam, przyprowadził dość przystojnego mężczyznę, a za nim wszedł ojciec. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem tego przystojnego mężczyzny. Poczułam nagle ciarki. Miał ciemne włosy, dostrzegłam wysportowaną sylwetkę i piękne, mroczne oczy. Wyglądał jak ideał. Jak Bóg seksu. Co ja wygaduje? - pomyślałam.

– Chloe, to Logana. To on cię uratował. - z transu wyrwał mnie głos mojego brata.

- Witaj, Chloe. - jego głos brzmiał tak pięknie, aż po ciele poczułam dreszcze. - Cieszę się, że się obudziłaś. - uśmiechnął się, na co moje kąciki ust również się uniosły.

- Dziękuję. - tylko tyle dałam radę z siebie wydusić. Onieśmielił mnie ten mężczyzna. - Dziękuję, że mnie Pan uratował. Nie wiem, co mi przyszło do tej mojej głowy. - dodałam zaraz, uśmiechając się blado. 

- Mów mi, proszę, Logan. - po raz kolejny ukazał swój uśmiech. 

- Dobra. Musisz odpoczywać, siostrzyczko. - opiekuńczy głos brata znów przywołał mnie na ziemię. 

- Czuję się świetnie, więc mogę już wyjść ze szpitala. Dzięki za troskę, ale czuję się już na siłach. - zbagatelizowałam jego troskę. Odkryłam się i gdy chciałam wstać, i sprawdzić, czy mam siłę, aby wrócić do pokoju, mój kochany brat znalazł się tuż obok mnie. - Puść mnie, Theo. - odparłam, sprzeczając się z nim. 

W końcu udało mi się wstać na równych nogach, ale nagle poczułam zawroty głowy i czułam, że jednak zaraz upadnę. No i sekundę później wpadłam w ramiona Logana. Nasze twarze prawie się dotknęły, a mój wzrok spotkał się z jego. Czułam moje serce, które biło jak oszalałe. Zapewne słyszał, bo uśmiechnął się szeroko. 

Po tym, jak mnie złapał, brat postanowił przejąć pałeczkę i odebrał mnie z rąk przystojnego Alfy. Niestety nie było mi dane dzisiaj wrócić do swojego łóżka, więc noc spędziłam tutaj, lecz następnego dnia miałam mieć robione badania i jeśli wyszłyby dobre, to dostałabym zielone światło. Gdy ten dzień nadszedł, czekałam niecierpliwie na mojego braciszka, aby mnie odebrał, bo nie miałam jeszcze sił, aby wrócić o własnych nogach. Badania wyszły pozytywnie, co oznaczało, że wyzdrowieje.
Za bardzo nie pamiętałam, dlaczego skoczyłam, w gruncie rzeczy pamiętałam tylko to, jak leciałam z drzewa i uderzyłam o wodę. No cóż, może wszystko dokładniej z czasem mi się przypomni. Nadal byłam słaba i chciało mi się spać, ale starałam się to lekceważyć. Chciałam również porozmawiać przy okazji z Loganem. Może on pamięta, co się wydarzyło.

*

Nastał kolejny dzień. Z radością wstałam, ubrałam się i powoli zeszłam na dół. Skierowałam się do prosto do kuchni. Po wejściu dostrzegłam Logana, który robił sobie kawę. Marnym głosem się przywitałam z nim. Miałam wrażenie, czułam wręcz, że jest bliską mi osobą, ale jest dla mnie przecież całkiem obcy. Co za absurd - pomyślałam. Nie rozmyślając dłużej, pomaszerowałam do lodówki po sok, a następnie zrobiłam sobie tosty, które posmarowałam marmolada. 

- Młoda, od teraz będziesz zdrowiej się odżywiać. Zalecenia lekarza. - mój brat potrafił czasem wkurzyć. Od rana, jak wszedł do kuchni, dostałam upomnienie. Gdy chciałam ugryźć tosta, Theo zabrał mi wszystkie. 

- Nie przesadzasz trochę? - odezwałam się, unosząc do góry brwi. 

Na to tylko wyszczerzył swoje białe zęby i ugryzł kawałek tosta. Chwilę później zaczął zjadać wszystkie tosty zrobione przeze mnie. Zabrałam mu spod buzi jednego i w sumie to skończyło się drobną, dziecinną szarpaniną. Pewnie moja sprzeczka z bratem dla Logana wyglądała dziecinnie i w sumie taka była.
Usiadłam przy wyspie kuchennej, zajadając się kawałkiem tosta, gdy nasz ojciec wszedł do kuchni. Podszedł do mnie i ucałował moje włosy oraz się uśmiechnął. Nie przepadał za mną nigdy, być może dlatego, że w pełni nie byłam wilkiem. W sumie to nie byłam nim w żadnym procencie. Po moim drobnym wyczynie najwidoczniej postanowił to zmienić albo gra tylko dla Logana. Że niby cudowna z nas rodzinka.
Dziwię się, że wszystko doskonale pamiętam, oprócz mojego nieudanego wyczynu. 

- Dzisiaj urządzimy kolację. W podziękowaniu za uratowanie mojej córki . - odparł po paru minutach ojciec, siadając z kawą. Gdy zjadłam tosta i wypiłam sok, skierowałam się do swojego pokoju, aby ubrać się w bardziej wyjściowe ubrania niż dres i nałożyć trochę makijażu na twarz, abym nie wyglądała jak zombie. Trochę to trwało, bo w pełni sił nie byłam, ale w końcu zeszłam na dół. Schodząc po schodach, poczułam jak zaczyna wszystko wirować, ze strachu chciałam złapać się poręczy, aby nie spaść ze schodów. Szukając ręką kawałku drewna, dotknęłam czegoś innego. Poczułam ciepłą dłoń. Spojrzałam na tę osobę i zamrugałam pare razy, aby zobaczyć kto stał przede mną. Był to Logan, który przytrzymał mnie, abym nie straciła równowagi.
Zastanawiało mnie czemu to zawsze on jest obok mnie, gdy coś mi się dzieje?


***

Rozdział poprawiony przeze mnie.
Proszę o wyrozumiałość.
Jedno z pierwszych opowiadań, więc niektóre momenty w opowiadaniu mogą wydawać się bez sensu.

Ale i tak życzę miłego czytania! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top