Rozdział 10

Kolejny dzień, w który nie miałam najmniejszej ochoty na to, aby wstać. Z każdym kolejnym kliknięciem przycisku drzemki na telefonie obracałam się raz na jeden bok, raz na drugi. W końcu zostałam zmuszona wstać, kiedy pomyliłam się i zamiast przekręcić się w prawo, zrobiłam ruch w lewo i z hukiem wylądowałam na podłodze.

- Cholera. - Mruknęłam rozmasowywując sobie dłonią kręgosłup.

- Wszystko w porządku? - W progu pojawiła się Phoebe. - Myslałam, że jakiś słoń wpadł przez okno.

- Dzięki. - Rzuciłam w jej stronę, na co zaśmiała się i odeszła.

Po wykonaniu wszystkich porannych czynności byłam gotowa do wyjścia. Mimo tego, że dopiero za kilka dni zacznie się kwiecień, na zewnątrz grzało słońce, które padało promieniami na moją twarz.

Jadąc do szkoły swoją srebrną toyotą myślałam nad tym co się dzieje.

Z rozmowy mamy i cioci, którą zupełnie przypadkiem usłyszałam w niedzielę wieczorem wynikało, że mama chce mniej pracować, żeby spędzać ze mną więcej czasu. Cóż, chyba lepiej późno niż wcale.

Co do taty, nie zadzwonił ani razu. Pomimo tego, że od jego wyjazdu minęło tyko kilka dni to liczyłam na to, że odezwie się do mnie chociaż słowem. Niestety, tak się nie stało.

A pomyśleć, że gdy miałam siedem lat, byłam jego oczkiem w głowie. Cóż, potem dostał wyższe stanowisko w firmie i zaczął spędzać w domu coraz mniej czasu. Na szczęście miałam jeszcze wtedy mamę. Jeszcze. Niedługo po tym ona również dostała bardzo atrakcyjną propozycję pracy, co równało się z siedzeniem w firmie całymi dniami.

Wiedziałam, że robili to też przede wszystkim dla mnie, żebym miała wszystkiego pod dostatkiem, ale nie wiedzieli jednego: że banknotami nie sprawią, że będę czuła się bezpiecznie, że to mi ich zastąpi. Wolałam nie żyć w takich warunkach jak teraz, ale za to mieć normalną, kochającą rodzinę. Niestety, było już trochę za późno, skoro takowa właśnie się rozpadała.

Miałam wtedy przyjaciół, to fakt, ale co mi po przyjaciołach, którzy trzymali się ze mną tylko dlatego, że byłam popularna? Co mi z tego, skoro jeśli przyszło co do czego, to mieli mnie, krótko mówiąc, w dupie?

To Allison była moją pierwszą, prawdziwą przyjaciółką. To dzięki niej przejrzałam na oczy.

Czuję, że Malia również nie jest taka jak wszyscy. Prawdę mówiąc to, gdy pierwszy raz mnie zobaczyła, nie mogła pomyśleć, że jestem "tą popularną". W sumie wtedy już nie byłam. Po wyjeździe Allison zamieniłam się w skorupę, która po powrocie do domu mogła po prostu leżeć godzinami na łóżku i wpatrywać się w sufit, ewentualnie kiedy ten się znudzi, to na ściany.

Czuję, że teraz będzie lepiej. Że będę szczęśliwia mimo tego, że tata...

Słysząc głośne trąbienie od razu wróciłam do rzeczywistości i zorientowałam się, że niewiele brakowało, a mogłabym właśnie być martwa. Tylko dzięki klaksonowi wcisnęłam natychmiast hamulec i nie wjechałam w ciężarówkę.

Przez kilka sekund siedziałam sparaliżowana nie będąc w stanie nic zrobić. Dopiero kiedy z aut za mną zaczęły wydobywać się odgłosy dające mi do zrozumienia, że tamuję przejazd, w końcu ruszyłam z miejsca.

Z ciałem jak z galaretki dojechałam na parking, po czym powoli dochodząc do siebie wysiadłam z auta i skierowałam się do wejścia do szkoły.

- Lydia! - Usłyszałam jak ktoś woła moje imię, gdy przekroczyłam próg budynku. Spojrzałam w kierunku, z którego dochodził głos i ujrzałam zbliżającą się w moją stronę Tate. - Co ty taka blada? Dobrze się czujesz? - Zaniepokoiła się dziewczyna widząc mój zapewne nieciekawy wyraz twarzy.

- Tak, tak - mruknęłam, po czym przywołałam na twarz nieco sztuczny uśmiech.

- Okej - odparła niezbyt przekonana. - Co masz teraz? - Zapytała.

- Matematykę. - Odparłam. Był to jeden z moich ulubionych przedmiotów i jak można się domyślić, miałam z niego dobre oceny.

- Malia! Mogę cię na chwilę prosić? - Nagle koło nas pojawiła się nauczycielka biologii.

Dziewczyna bez słowa poszła na kobietą, rzucając mi jeszcze zdezorientowane spojrzenie.

Tak więc doszłam do szafki i jak zwykle wyciągnęłam z niej podręcznik i notatnik. Nie widząc nigdzie przyjaciółki i zauważając, że za chwilę będzie dzwonek, ruszyłam do klasy.

Zajęłam miejsce w drugiej ławce i rozłożyłam na niej swoje rzeczy. Dla wygody odgarnęłam loki do tyłu i po wzięciu długopisu w dłoń, po prostu czekałam na rozpoczęcie zajęć.

Idealnie z dzwonkiem u progu klasy zjawiła się Malia. Zatrzymała się gwałtownie widząc, że w pomieszczeniu nie ma jeszcze matematyczki. Pewności do tego, że lepiej będzie, jeśli odpuści sobie tę godzinę były różne równania zapisane na tablicy.

Dziewczyna zaczęła dyskretnie wycofywać się, aż w końcu wyszła na korytarz. Nawet nie miałam jej jak zatrzymać, ponieważ nawet mnie nie zauważyła.

Westchnęłam zrezygnowana. To już druga lekcja matematyki, z której ucieka, a dni spędzonych w tej szkole ma dopiero cztery.

Po chwili w pomieszczeniu pojawił się Stiles, który... Wręcz ciągnął Tate do środka. Ta opierała się jak tylko mogła, ale nic to nie dawało. Kilkoro uczniów widząc to prychnęło śmiechem.

- Nienawidzę matematyki. - Powiedziała zdesperowana, na co chłopak wzruszył ramionami i posadził dziewczynę obok mnie, a sam usiadł za nami.

- Przyda ci się w życiu. - Stwierdziłam, a dziewczyna uniosła brew.

- Niby do czego? - Zapytała otwierając z rozmachem podręcznik.

- Będziesz mogła ją tłumaczyć w przyszłości swoim dzieciom. - Odparł Stilinski, na co obie odwróciłyśmy się do niego z dziwnymi minami. - No co? Tak tata mi zawsze mówił. - Bronił się a ja prychnęłam.

- To dlaczego zawsze przychodzisz do mnie jak czegoś nie rozumiesz? - Uniosłam brew do góry, a on spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

- Dzień dobry - do klasy wkroczyła nauczycielka, a ja odwróciłam się do przodu. - Przez to, że wczoraj musiałam wyjść wcześniej, nie zdążyliśmy wszystkiego zrobić, więc musimy szybko nadrobić zaległości. Proszę, do zadania przyjdzie Lydia, Malia i Susan. - Wymieniła i zaczęła szybko zapisywać zadanie na tablicy.

- Nie zgłaszałam się. - Tate próbowała się jakoś wybronić.

- Nic nie szkodzi, chodź. - Odparła kobieta, a ja widziałam na twarzy przyjaciółki mieszaninę złości i przerażenia.

We trójkę podeszłyśmy do tablicy. Bez problemu zaczęłam pisać ciągi liczb. Zauważyłam, że dziewczyna obok mnie, Susan, zrobiła mały błąd, przez który wyszedłby jej zły wynik. Zerknęłam przez ramię i upewniając się, że nauczycielka nie patrzy, dyskretnie zwróciłam jej uwagę, na co brunetka rzuciła mi wdzięczne spojrzenie.

Wróciłam do rozwiązywania swojego przykładu, kiedy poczułam ucisk na stopie. Zerknęłam w lewo i ujrzałam paniczny wzrok Malii, która napisała tylko znak "równa się". Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, rozległ się głos matematyczki obwieszczający, że to koniec czasu.

Ja i Sus dostałyśmy po piątce, jednak Malia nie miała tyle szczęścia. Usiadła do ławki z żałosną miną.

- Dam ci swoje notatki. - Szepnęłam, ale dziewczyna tylko walnęła głową w ławkę.

***

- W sobotę jest mecz, pamiętacie? - Zapytał Stilinski, gdy wychodziliśmy z klasy po ostatniej lekcji.

- Jak mogłybyśmy zapomnieć, skoro gadasz o tym od wczoraj? - Odparła Tate, otwierając szafkę.

Pomimo tego, że Malia mieszkała tu od dosłownie kilku dni, czuliśmy się ze Stilesem, jakby była z nami od zawsze. Święta Trójca, jak to określiła Phoebe.

- Idziemy na pizzę? - Zaproponował Stilinski, na co obie pokiwałyśmy głowami. Kiedy wychodziliśmy już z budynku, poczułam wibracje w kieszeni.

- Czekajcie. - Mruknęłam do przyjaciół i wyjęłam komórkę.

Od: Mama

Przyjedź do domu, dzisiaj masz pierwszą wizytę u psychologa, muszę cię zawieźć.

Świetnie.

***

Widząc te komentarze (zasługa w szczególności FussyTea, <3) wzięłam się w garść i dokończyłam rozdział. Jest on najdłuższy jak do tej pory, ale od razu mówię, że nie zawsze takie będą.

Buziaczki, MClarissaM

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top