Rozdział 5
Rose
Kiedy usłyszałam zbawiony dzwonek od razu wyszłam pospiesznie z sali licząc tylko na to, żeby nie natknąć się na kolejną osobę, która będzie mnie męczyć pytaniami typu skąd jesteś ? dlaczego akurat teraz się przepisałaś ? Niby jestem już tutaj drugi dzień, ale ludzie chyba kochają tutaj gnębić nowo poznanych członków szkoły.
Zeszłam na sam dół po schodach prosto do swojej szkolnej szafki. Wpisałam odpowiedni kod i ją otworzyłam. Wyciągnęłam z plecaka książkę od angielskiego i chemii. Plecak postawiłam na ziemi koło swojej nogi, a książki włożyłam do szafki. Po obiedzie miałam mieć biologie, wiec wyciągnęłam ją, a kiedy chciałam włożyć książkę do tornistra go już nie było.
- Łatwo cię okraść – ta sama dziewczyna, która wpatruje się na mnie praktycznie co pięć minut przez cały dzień kiedy jestem w szkole podała mi plecak
- Dzięki – wzięłam rzecz od niej zorientowana
- Nie kładź niczego cennego na podłodze – uśmiechnęła się i poszła dalej
Zdawał być mi dziwna, tajemnicza, ale wzięłam jej poradę do serca.
Zamknęłam szafkę i skierowałam się prosto do stołówki. Stołówka była małym pomieszczeniem, do którego prowadził krótki, a zarazem szeroki korytarz. Ściany pomalowano na biało. Na środku stał drewniany stół, i parę stolików, krzeseł wokół niego.
Wzięłam tace i ustawiłam się na szarym końcu kolejki. Kolejka przesuwała się po woli, co mnie zaczynało irytować, ale nie tylko mnie. Na obiad podawali smażone młode ziemniaki jakoś dziwną sałatkę przypominająca marchewkę - o ile to była marchewka, a nie co innego, a do tego smażony kolet.
Trudno było się przemieszczać z wielką tacą razem z jedzeniem po zatłoczonej jadalni szukając odpowiedniego miejsca do siedzenia. Wszystkie stoliki były zajęte, albo przez grupkę chłopaków, albo przez pojedyncze osoby. Dla nie mojej korzyści nie było wolnego miejsca gdzie bym mogła usiąść sama i zjeść w spokoju.
- Siadaj – usłyszałam za sobą donośny głos
Obróciłam się i zobaczyłam tą samą dziewczynę. Czy ona mnie naprawdę śledzi ?
- Dzięki – mruknęłam i usiadłam na wolnym miejscu
- Jestem Kelsey – uśmiechnęła się
- Rose – uśmiechnęłam się nie chętnie i wzięłam ogryza jabłka
- Skąd jesteś ?- zadała pytanie, które przez najbliższy tydzień będę słyszała, a może i do końca roku ?
- Z Los Angels – opowiedziałam krótko
- Hej Laski – usłyszałam męski głos
Zobaczyłam chłopaka o czekoladowych oczach i lekko postawionej grzywce. Wyglądał na młodszego. Podszedł do blondynki przytulił ją po przyjacielsku, a następnie usiadł na przeciwko mnie.
- Hej ty jesteś ta nowa – zapytał – jestem James – uśmiechną się i podał mi dłoń
Czyli każdy w szkole już wie, że jest nowa dziewczyna z brzydkimi długimi kręconymi lokami i o niskim wzroście. Tak zdecydowanie nie lubię siebie. Ekstra.
- Rose Reimont – podałam mu dłoń – Nie rozumiem tego faceta – westchnęłam po dłuższej chwili i popatrzyłam jeszcze raz na chłopaka.
- Kto ? – Kelsey od razu wkroczyła w rozmowę
Nie chciałam wdawać się w dłuższą rozmowę, ale jako jedyna tutaj wydawała mi się jak na razie najnormalniejsza nie zadawała mi tysiąc pytań jak inni może między innymi dlatego, że przeszkodził jej James, ale tak czy siak ma u mnie już dużego plusa
- Ten siedzący dwa stoliki od nas w niebieskiej koszuli – odkręciła się – Chodzę z nim na chemie wydaje byś się totalnym dupkiem nie zwraca na sygnały, które mu wysyłałam miedzy innymi to, żeby ze mną nie gadał.
- Chodzi o Luka Brooksa – brunet wtrącił się do rozmowy
- Tak, znasz go ? – uśmiechnęłam się znów nie chętnie
- Tak to mój dobry kolega – pokiwał głową
- Ooo.. oh – wtopa !
- Nic się nie stało – zaczął się śmiać – On taki zawsze jest jeśli chodzi o nowe dziewczyny w szkole.
- Dobrze wiedzieć
(***)
Właśnie zaczęłam przygotowywać kolejny film, który miałam obejrzeć kiedy do drzwi ktoś zadzwonił. Niestety rodzice pojechali na zakupy wraz z siostrą, więc to mi przysłużyło otworzyć gościowi drzwi. Tylko kto by chciał do nas przychodzić, przecież nikogo tutaj nie znamy ? Chyba, że kolejna osoba z jakimiś wypiekami przygotowane specjalnie dla nowych lokatorów w bloku. No cóż wypieki dało się jeszcze przeżyć, bo były wspaniałe gorzej było już z jakimiś potrawami. Poprawiłam bluzkę, która dziwnie mi się podwinęła i podeszłam do drzwi. Po raz drugi zabrzmiał dzwonek kiedy je otwierałam. Zobaczyłam czarną męską sylwetkę, który natychmiast znalazła się obok mnie zamiast za progiem drzwi. Był to szatyn i był nim... sama nie mogłam uwierzyć, że to ten sam chłopak, którego widziałam w ty okropnym lesie, który zabił tego niewinnego chłopaka.
- Witaj – powiedział dosyć irytującym głosem
- Em.. hej – odpowiedziałam zmieszana – ładnie to tak się wpraszać do czyjegoś domu ? Wszystkim tak robisz ? – dodałam po chwili
- Prawie – odpowiedział szorstko, idąc w stronę kuchni, jakby znał ten dom
- Pozwoliłam ci dalej wchodzić ? – rzuciłam zirytowana faktem, ze najpierw wchodzi bez pozwolenia, a potem chodzi do domu jakby był jego. Wiem, że powinnam być ostrożna, przecież zabił człowieka, ale nie zamierzam też się sobą pomiatać.
- Powiedźmy, że tak
- Co proszę ?
- Nie przyszedłem tutaj Maleńka na byle jakie pogaduszki. Chce tylko abyś wiedziała, że jeden z moich ludzi widział cię jak uciekałaś z miejsca gdzie hm.. popełniliśmy przestępstwo.
Super ! Los chyba chce, żebym trafił w nie powołane ręce. Jestem jeszcze młoda, żeby umierać !
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top