***

Cztery miesiące po zakończeniu znajomości z Jamesem wróciłam do wirtualnego świata. Wciąż cierpiałam. Zablokowałam wszystkie konta mające jakikolwiek związek z nim, żeby nie narażać się na ploteczki i wyrazy miłości, jakie fanki wciąż zostawiały. Tymczasem dla mnie każda wzmianka, każde zdjęcie z Comic Conów były bolesne.

Właśnie przeglądałam social media, kiedy napisała do mnie znajoma, która również była jego fanką, że on i jego żona biorą rozwód. Wpatrywałam się przez chwilę w telefon, nie wierząc własnym oczom. Więc nowa kochanka była na tyle ważna dla niego, że zdecydował się na krok, na który nie zdecydował się dla mnie... chyba, że to jego żona, zmęczona zdradami, których się dopuszczał, podjęła taką decyzję. Nie wiedziałam ile kobiet miał przede mną, ale mogłam się domyślać, że jakieś były, w końcu sam mi powiedział, że proponował seks fankom, które go kręciły. Liczba mnoga.

Nie do końca wiedziałam, jak zareagować na tę wiadomość. Znajoma, która do mnie napisała, nie wiedziała o naszym związku, bardzo niewiele osób o nim wiedziało.

"Cóż. Widocznie coś się między nimi popsuło" - napisałam do niej w odpowiedzi.

"A wyglądali na takich zakochanych!" - dostałam kolejną wiadomość. Zastanawiałam się przez chwilę, ale ostatecznie nawet pomijając nasz romans, nie postrzegałam Jamesa i jego żony jako bardzo zakochanych ostatnimi czasy. W social mediach, które prowadziła, wyglądało to tak, jakby prowadzili dwa osobne życia: ona dążyła do kariery aktorskiej za wszelką cenę, brała kolejne lekcje: taniec, dykcja, gra na gitarze... on powoli myślał o wycofaniu się z bycia celebrytą, coraz mniej udzielał się w social mediach.

"Życie" - skomentowałam na rzecz koleżanki.

Jednak nie potrafiłam przestać o tym myśleć i wieczorem zadzwoniłam do Magdy, żeby z nią o tym porozmawiać.

- Myślisz, że to z twojego powodu? - zapytała, kiedy jej powiedziałam, czego się dowiedziałam. W ciągu dnia odblokowałam jedno z kont fanowskich, które kiedyś obserwowałam i zostałam zalana wręcz powodzią spekulacji na ten temat. Zdziwiłam się, że ta informacja jest taka powszechna, zawsze wydawało mi się, że James chciałby trzymać swoje prywatne sprawy przy sobie. Nie rozmawiał na ten temat w wywiadach, nie upubliczniał prywatnych zdjęć, nie pisał zbyt wiele na oficjalnych kontach. Kiedy w trakcie naszego związku przechodził operację, żadna informacja na ten temat nie wypłynęła do mediów. Zagadka się rozwiązała, kiedy weszłam na profil jego żony. Zwykle pełen pozytywnych formułek, radosnych zdjęć i filmików, teraz wręcz ociekał złością.

- Nie - odpowiedziałam. - Nie wydaje mi się. Przez cały czas kiedy byliśmy razem, ani razu nie wspomniał o rozwodzie. Ponad rok.

- Może dlatego, że ty nic nie mówiłaś? - to zadziwiające jak go broniła. Magda nie należała do jego fanek, a w trakcie mojego związku z Jamesem była wręcz nastawiona negatywnie. Uważała, że James mnie będzie wykorzystywał tak długo, jak będzie miał chęć, a potem mnie zostawi ze złamanym sercem. Co prawda to ja zostawiłam jego po tym, jak otrzymałam nagranie, na którym uprawiał seks z inną kobietą, ale efekt końcowy był dokładnie ten sam. Zostałam sama ze złamanym sercem, bo nie mogłam znieść, że mnie zdradził.

To było dwulicowe, w końcu zdradzał żonę ze mną i to przez długi czas. Ale żona była niejako wpisana w jego życie, a tamta kobieta nie.

- Nie byłam na pozycji do rozmawiania z nim na ten temat - odparłam. - Byłam tylko kochanką.

- Daj spokój. Byliście razem ponad rok, to już stały związek.

- Tak. Z doskoku.

- Nie umniejszaj z tego powodu. Z doskoku z powodu zaistniałej sytuacji.

Zachowywała się co najmniej dziwnie.

- No dobrze. I co, uważasz, że gdyby nie miał żony byłoby inaczej? On ma tam karierę. Ja tu mam firmę. Dzieci dwie godziny samolotem. Nie przeniosłabym się do USA. A on nie przeniósłby się tutaj. Pat.

- Nie wiesz, co by zrobił, skoro z nim o tym nie rozmawiałaś.

- Pewne rzeczy są do przewidzenia - powiedziałam, zanim zakończyłam rozmowę.

Nie chciałam o tym myśleć. To, że chcieli się rozwieść nie powinno dawać mi nadziei na cokolwiek. Musiałam skupić się na sobie i dzieciach. Już za kilka dni wybierałam się do nich na tydzień i nie mogłam się doczekać, aż je uściskam. Odliczałam dni do spotkania.

Wizyta w Polsce przebiegła nadspodziewanie szybko. Jeszcze dobrze nie przyleciałam, a już musiałam wracać i to, że muszę się rozstać z dziećmi, było dla mnie traumatycznym przeżyciem. Coraz bardziej traumatycznym za każdym razem, kiedy następowało. W dodatku świadomość, że tam, po drugiej stronie, nikt na mnie nie czeka, była dodatkowym minusem.

Kiedy wysiadałam z samolotu, słońce już zaszło i płytę lotniska spowijał mrok. Z westchnieniem wzięłam bagaże i ruszyłam do budynku. Jak zawsze, kiedy przylatywałam z Polski nocnym samolotem, kolejka do odprawy ciągnęła się w nieskończoność, jakby wszyscy woleli latać nocą. Zastanawiałam się, czy zdążę na opłacony wcześniej autobus, kiedy powoli przesuwałam się w stronę bramek.

Przede mną facet prowadził rozmowę po polsku, umawiał się z kimś przed wejściem za pół godziny. Zazdrościłam mu, że miał go kto odebrać. W tym momencie czułam się tak samotna, jakbym była całkiem sama na świecie.

Przeszłam przez bramkę odprawy i ruszyłam korytarzem ku wyjściu, lekko przyspieszając kroku, z myślą, że autobus odjeżdża za dziesięć minut.

- Emily!

Moje serce zamarło na sekundę, zanim ruszyło do przodu galopem. To nie do mnie. Spuściłam głowę, starając się ukryć załzawione oczy. To niesamowite, jak bardzo ten facet miał głos podobny do Jamesa. Zorientowałam się, że się zatrzymałam, więc ruszyłam do przodu. Autobus nie będzie czekał.

Ktoś stanął przede mną, zagradzając mi przejście. W zasięgu mojego wzroku pojawiła się męska sylwetka w bordowym swetrze. Powoli podniosłam wzrok, by napotkać niebieskie spojrzenie, które tak kochałam. Stał nic nie mówiąc, nie próbując mnie nawet dotknąć i wpatrywał się we mnie.

- Odsuń się. Mam autobus - powiedziałam cicho. Nawet nie drgnął.

- Odwiozę cię - odparł równie cicho. Jego palce musnęły mój policzek. Odwróciłam głowę, odsuwając się od jego dłoni, choć tak naprawdę jedyne, co chciałam zrobić, to wtulić się w jego ramiona.

Zorientowałam się, że stoimy w przejściu, kiedy ktoś niechcący potrącił mnie walizką. Chwyciłam mocniej rączkę własnej.

- Rusz się. To nie miejsce na postoje - powiedziałam zimno i obeszłam go dookoła. Bez słowa ruszył za mną, odbierając mi rączkę walizki. Nie chciałam się z nim kłócić publicznie, więc pozwoliłam mu na to.

- Porozmawiaj ze mną, kochana.

To "kochana" mnie rozbroiło. Tak brakowało mi jego głosu. Pieszczotliwych zdrobnień. Brakowało mi jego. Przełknęłam gulę w gardle, zastanawiając się czego może ode mnie chcieć. Żebym znowu była jego kochanką? Żebym znowu zrobiła z siebie konkursową idiotkę, żeby mógł mnie wykorzystać i porzucić? Albo zdradzić? Czułam, że z każdą chwilą w jego obecności, mięknę coraz bardziej, a tego nie chciałam.

- Wiesz co - powiedziałam, odwracając się do niego - pojadę następnym autobusem.

Wyciągnęłam rękę w stronę walizki. Zatrzymał się, ale nie oddał mi bagażu.

- Porozmawiaj ze mną - powtórzył, patrząc mi w oczy.

- O czym, James? - moje pytanie, z pozoru spokojne, aż wrzało od emocji. - O tym, że poszedłeś do łóżka z kimś innym, czy o tym, że zrobiłeś to nie raz? O tym, jaką idiotkę ze mnie zrobiłeś, wyznając mi nieistniejącą miłość? O tym chcesz rozmawiać? Czy to, że się od ciebie odcięłam nie jest wystarczającym znakiem, że nie chcę z tobą rozmawiać? - Nawet teraz jego twarz była zadziwiająco spokojna. Cały czas patrzył mi w oczy, nie zwracając uwagi na nic dookoła.

Ale ludzie zaczęli zwracać na nas uwagę. Kilka osób stojących przy windzie, do której zmierzaliśmy, jawnie gapiło się na nas. Jedna dziewczyna głośno wciągnęła powietrze, zakrywając usta dłonią i szeroko otwartymi oczami wpatrując się w Jamesa.

Zamknęłam oczy i już wiedziałam, że nadciągają kłopoty.

- James! - Pisnęła dziewczyna, szybkim krokiem zbliżając się do nas. - O mój Boże, nie wiedziałam, że będziesz w Anglii! Takie szczęście! Zaraz padnę na serce! - Stanęła przed nim, grzebiąc w torebce, zapewne w poszukiwaniu telefonu.

James przelotnie spojrzał na nią.

- Nie - powiedział. - Żadnych zdjęć. Jestem tu prywatnie.

Prychnęłam w duchu. Jaka pokazówka na moją korzyść. Kiedy byliśmy w Paryżu nie miał oporów przed zdjęciami z fanami, kiedy jakichś spotykaliśmy. Trzeba przyznać, że fanów miał dyskretnych. Ani jedno nasze zdjęcie nie ukazało się nigdzie, a choć pilnowaliśmy się przed czułościami w miejscach publicznych, zawsze istniało zagrożenie, że coś gdzieś wycieknie.

Dziewczyna zrobiła zawiedzioną minę.

- Daj spokój - powiedziałam. - Jedno zdjęcie cię nie zabije.

Spojrzał na mnie i poddał się, pozwalając dziewczynie zrobić wspólne selfie. Wzruszyłam ramionami, zabierając walizkę i ruszając do windy. Jeszcze zdążę na następny autobus. Złapałam jego wkurzony wzrok, kiedy drzwi windy zamykały się, a on był zbyt daleko, by coś z tym zrobić, osaczony przez fankę.

Dogonił mnie na przystanku. Stałam w długiej kolejce, zastanawiając się, czy kierowca pozwoli mi jechać, kiedy poczułam uścisk na ramieniu.

- Uciekłaś i nie pozwoliłaś mi odpowiedzieć na zarzuty - powiedział cicho, prosto do mojego ucha. Jego ciepły oddech sprawił, że przeszedł mnie dreszcz, którego nie mógł nie zauważyć.

Uśmiechnął się nieznacznie, a ja poczułam złość buzującą pod skórą. Jakim prawem przyjeżdża tu i burzy moją, z takim trudem budowaną, równowagę?

- Jest noc, a ja jestem zmęczona. Możesz dać mi spokój?

- Porozmawiaj ze mną.

Westchnęłam. Jeśli się nie zgodzę, to gotowy łazić za mną do uśmiechniętej śmierci. Chyba lepiej mieć to już za sobą, zamiast opędzać się od niego, bogowie wiedzą jak długo.

- Dobrze.

Na jego usta wypłynął uśmiech, choć oczy pozostały poważne. Z zapałem chwycił rączkę mojej walizki i skierował się w stronę parkingu. Uniosłam brew. Nigdy nie chciał prowadzić w Anglii, mówiąc że lewostronny ruch go denerwuje. Teraz jednak prowadził mnie do auta, wkładał moje rzeczy do bagażnika i otwierał mi drzwi od strony pasażera, jakby był co najmniej właścicielem tego auta.

- Dokąd? - Spytał, kiedy usiadł za kierownicą. Uświadomiłam sobie, że nie zna mojego nowego adresu. Nie byłam pewna, czy chcę, by go poznał. Lubiłam moje nowe mieszkanie nawet bardziej niż stare i nie chciałam się wyprowadzać tylko po to, żeby nie mógł mnie nachodzić.

- Po prostu zawieź mnie do Londynu. Dam sobie radę.

Rzucił mi szybkie spojrzenie, zanim wrócił wzrokiem na drogę.

- Tak bardzo mnie nienawidzisz, że nie chcesz żebym wiedział, gdzie mieszkasz?

Pytanie zadane cichym głosem rozbiło mój system zabezpieczeń. Poczułam, że roztapiam się od środka, że za chwilę będę gotowa pozwolić mu na wszystko... spięłam się w sobie, zanim odpowiedziałam.

- Nie nienawidzę cię, J.

Na sekundę przymknął oczy, jakby czekał na te słowa.

- O czym chciałeś ze mną rozmawiać?

- To nagranie...

- Och - wymknęło się z moich ust. Nie owijał w bawełnę.

- Tak. Było sfingowane.

Uniosłam brwi, próbując dopasować te słowa do obrazów, które jeszcze ciągle śniły mi się w nocy i chyba na stałe wyryły się pod moimi powiekami.

- Chyba nie mówimy o tym samym nagraniu - stwierdziłam. - To, które oglądałam nie mogło być sfingowane. Byłeś na nim i uprawiałeś seks z jakąś rudą dziewczyną, nawiasem mówiąc co najmniej dwa razy młodszą od ciebie. Gdzie tu miejsce na mistyfikację, James?

- Byłem pod wpływem narkotyków.

- Słodki Jezu! Chyba ze mnie żartujesz! - Podniosłam głos, nie wierząc w to, co słyszę. To było takie... słabe.

- Mam wyniki badania krwi z następnego dnia. Nie pamiętam nic z tego, co się wydarzyło. Wiem tyle, ile było na nagraniu. Do którego zresztą dotarłem za późno.

- Za późno na co? Na to, żeby powstrzymać swoją żonę przed oświeceniem mnie w sprawie twojej niewierności? Co ja mówię? Przecież wiem, że potrafisz być niewierny! Przez ponad rok byłeś niewierny swojej żonie! Ze mną!

Poczułam, że boli mnie głowa. Tępy ból rozsadzał mi czaszkę. Stres i brak snu nie były najlepszym połączeniem.

- Dobrze się czujesz? - James wydawał się zaniepokojony. Pomasowałam skronie, mimo tego, że niewiele to dało.

- Dam sobie radę.

- Wiem. Zawsze sobie dawałaś radę, kochanie.

- Nie mów tak do mnie. Straciłeś prawo do nazywania mnie tak, kiedy mnie zdradziłeś - wybuchnęłam gorzkim śmiechem słysząc słowa, które wypłynęły z moich ust. - Boże, jak to absurdalnie brzmi.

- Nie zdradziłem cię. - Moja brew znowu powędrowała ku górze, podczas gdy wpatrywałam się w ciemność przed nami. Samochód połykał kolejne kilometry, zbliżając nas do Londynu i sama już nie wiedziałam, czy chcę, żeby ta podróż zakończyła się jak najszybciej, czy żeby nie skończyła się wcale. - Dotarłem do tej dziewczyny. Powiedziała, że cały czas nazywałem ją twoim imieniem. Byłem przekonany, że to ty.

Ok. To brzmiało dziwnie, ale w jakiś pokręcony sposób prawdopodobnie. Jeszcze nie wiedziałam, co myśleć o tej całej sprawie, ale zaczynałam mu wierzyć.

- Kto? I w jakim celu? - Już zadając pytanie wiedziałam, jaka jest odpowiedź. To było takie oczywiste.

- Moja żona. Jezu, muszę ci powiedzieć wszystko...

- Najlepiej - stwierdziłam sucho, starając się nie dopuszczać uczuć do głosu.

- Dostałem to świństwo w alkoholu. Drink na zgodę, jak powiedziała.

- Na zgodę? - Moje brwi uniosły się. Jeszcze kilka takich momentów i pozostaną w tej pozycji na zawsze.

- Pokłóciliśmy się - jak zawsze kiedy mówił o żonie, co nie zdarzało się zbyt często, był rozdrażniony.

- O co?

- O dziecko.

No nie. Jakie dziecko, do cholery? James miał syna z pierwszego małżeństwa, obecnie dorosłego. Ale z obecną żoną nie miał dzieci i zapytany przeze mnie kiedyś o to, czy chciałby mieć jeszcze dziecko, odpowiedział, że nie. Może jego żona, młodsza od niego ponad dwadzieścia lat, poczuła zew instynktu macierzyńskiego?

- Oświeć mnie.

- Chciałem mieć dziecko. Myślałem, że Sullivan mógłby mieć brata lub siostrę. Staraliśmy się, ale nie było żadnych objawów. A potem... odkryłem, że brała pigułki w tajemnicy przede mną, żeby tylko nie zajść w ciążę.

- Pozwól mi dokończyć. Strasznie się pokłóciliśmy. Potem dostałem drinka na zgodę... Obudziłem się następnego dnia z potwornym bólem głowy - głośno wciągnęłam powietrze. Wiedziałam, jak musiał na to zareagować. Miewał okropne bóle głowy, kiedy chorował, musiał być przekonany, że to nawrót choroby. To dlatego poszedł zrobić badania.

- Tak mi przykro.

- Mnie nie. Dzięki temu dowiedziałem się, co było w drinku. Potem... Chwilę zajęło mi ustalenie co się wtedy działo, ale kiedy dotarłem do tej dziewczyny, było już za późno. Dostałaś to nagranie i urwałaś kontakt.

- Ale kiedyś mi powiedziałeś, że nie chcesz mieć więcej dzieci - nie potrafiłam przestać o tym myśleć.

- Mówiłaś, że masz dwoje i ci wystarczy. Miałem naciskać?

Nagle dotarło do mnie, dlaczego tuż przed naszym rozstaniem nasze kontakty były luźniejsze, dlaczego miał dla mnie mniej czasu.

- Myślałeś, że jest w ciąży? Wtedy w listopadzie?

Przytaknął. Puzzle powoli zaczynały się dopasowywać. Rzeczy, które mówił. To, jak bardzo zawsze podkreślał, że kocha dzieci. Jak zachęcał mnie, żebym częściej odwiedzała własne, zupełnie jakby musiał. Nie musiał, wiedział, że dzieci są dla mnie wszystkim.

Nawet nie bolało mnie, że uprawiał seks z żoną. W końcu ona miała do niego większe prawo niż ja. To nasze chwile były kradzione.

- Jak mnie znalazłeś?

Zawahał się, zanim odpowiedział.

- Magdalene.

Szczęka mi opadła. To była najbardziej niespodziewana wiadomość tej nocy. Dlaczego moja przyjaciółka, która go nawet nie lubiła, pomogła mu odnaleźć ze mną kontakt?

- Co? - Spytałam niezbyt inteligentnie, a on roześmiał się cicho.

- W końcu udało mi się ją ubłagać, żeby mnie wysłuchała. Powiedziała mi gdzie i kiedy cię znajdę - powiedział, zatrzymując się pod moim domem. Nawet nie wiem, kiedy dojechaliśmy na miejsce.

- Widzę, że podała ci też mój adres. Zdrajczyni - mruknęłam pod nosem.

- Na wypadek, gdybym nie złapał cię na lotnisku. Chociaż byłem tam dwie godziny wcześniej, więc w sumie nie było szans, żebym cię nie złapał.

Odwróciłam się do niego. Patrzył na mnie, jego spojrzenie było czyste, jak wiosenne niebo. Nawet nie próbował mnie dotknąć i z lekkim żalem pomyślałam, że pewnie chciał tylko wyjaśnić sprawy między nami. W końcu bycie przyjaciółmi zawsze najlepiej nam wychodziło. Zaraz po seksie.

- Czekałeś na mnie dwie godziny?

- Kochanie. Czekałbym i dziesięć, gdybym tylko miał pewność, że mnie wysłuchasz.

- Wysłuchałam. Co teraz?

Pytanie zawisło między nami, jak bomba z opóźnionym zapłonem. Stwierdzenie, że napięcie było duże, byłoby niedopowiedzeniem roku. Powietrze w samochodzie można było kroić nożem i sprzedawać na porcje.

- To zależy od ciebie.


Mieszkanie było ciche jak zawsze, kiedy wracałam z Polski. Zastanawiałam się, czy kiedyś wchodząc do niego nie będę miała poczucia totalnej samotności. James ustawił walizki przy ścianie i stał, czekając na moją decyzję. Byłam wykończona i jedyna rzecz o jakiej marzyłam, to był szybki prysznic i ciepłe łóżko. I James.

- Idę pod prysznic. Rozgość się - nie umiałam odmówić sobie przyjemności przebywania w jego towarzystwie jeszcze przez chwilę. Ukraść jeszcze moment, zanim na zawsze zostaniemy dla siebie wzajemnie tylko wspomnieniem. Odwróciłam się w stronę łazienki.

- Rozwodzę się.

Ciche słowa uderzyły we mnie jak pocisk. Wyprostowałam się, wciąż odwrócona do niego plecami.

- Wiem. Gratulacje. Kim jest nowa wybranka? - Nie mogłam sobie odmówić odrobiny uszczypliwości.

- Em.

- Co? - obróciłam się w jego stronę.

- Kocham cię. - Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. Zrobił trzy kroki w moją stronę i nagle byłam na wyciągnięcie ręki od niego. Czułam jego perfumy, pachniał fantastycznie, jak zawsze. Patrzył na mnie swoim obłędnie błękitnym spojrzeniem, ale nie robił żadnego ruchu. Wszystko zależało ode mnie.

- Powiedziałam, że jak się bardzo zakocham, to przemyślę dziecko - szepnęłam.

Nic nie powiedział. Uniósł rękę, jakby chciał mnie dotknąć, ale zatrzymał się w pół ruchu. Jego niepewność sprawiła, że moje serce przestało bić na ułamek sekundy. Nigdy nie bywał niepewny. Zawsze wiedział czego chce i nie lubił, kiedy mu się mówiło, co ma robić. Zupełnie tak, jak ja.

- Kotku... - powiedziałam po polsku. Dotknęłam jego twarzy, palcami przesunęłam po jego policzku. Obrócił głowę i pocałował wnętrze mojej dłoni.

- Myślałem, że już nigdy tego nie usłyszę.

Nagle znalazłam się w jego ramionach, w tym najbezpieczniejszym miejscu na świecie, a on całował moje usta, oczy, policzki. Czułam się, jakbym po dalekiej podróży wróciła wreszcie do domu.

Obudziłam się nad ranem, w kokonie ramion Jamesa, przytulona do niego plecami, z jego oddechem muskającym moją szyję.

Leżałam przez chwilę bez ruchu. Było mi wygodnie i czułam się bezpiecznie. Te cztery miesiące wydawały mi się jakimś chorym snem, bo przecież nie mogły wydarzyć się naprawdę. Prawda była tutaj, w tym łóżku, gdzie liczyło się tylko nasze uczucie.

To była nowość dla nas obojga, ale nie kochaliśmy się tej nocy. Nie było seksu "na zgodę". Zamiast tego leżeliśmy przytuleni, szepcząc słowa przeznaczone tylko dla naszych uszu, aż zasnęliśmy.

Usłyszałam zmianę rytmu oddechu Jamesa, zanim poczułam ciepłe usta na szyi.

- Dlaczego nie śpisz? - Spytał cicho. Obróciłam się na plecy, a on natychmiast mnie pocałował. Jego wargi zawładnęły moimi bez reszty, jego język wyruszył na spotkanie mojego. Westchnęłam prosto w jego usta, na co z jego gardła wydobył się głęboki pomruk.

- Myślałam - szepnęłam, gdy przerwał pocałunek. Odgarnął mi włosy z czoła.

- Znowu za dużo? - Lekki uśmiech zamigotał na jego ustach, ale patrzył na mnie poważnie.

- Nie tym razem... - zawahałam się.

- Ale...?

Parsknęłam śmiechem, znał mnie tak dobrze. Wiedział, że musi być w tym wszystkim jakieś "ale".

- Co dalej?

Westchnął i odsunął się ode mnie, kładąc się obok na plecach. Przez moment wpatrywał się w sufit, zanim udzielił odpowiedzi na moje niezbyt precyzyjne pytanie.

- Chcę się wycofać. Bycie celebrytą mnie zmęczyło. Pragnę tylko szczęścia z tobą. Budzenia cię co rano pocałunkiem. Do końca życia.

- Chcesz dziecka.

Przytaknął.

- Chcę rodziny. Ale jeśli nie zgodzisz się na dziecko... trudno. Są twoje dzieci. Możemy się nimi opiekować.

- Słodki Jezu. Mój były mąż nigdy się na to nie zgodzi. Poza tym, J. Gdzie będziemy mieszkać?

Zapadła cisza. James ujął moją dłoń i pocałował wszystkie palce po kolei.

- Tam, gdzie zechcesz, kochana.

"Tam, gdzie zechcesz." Słowa odbijały się w mojej głowie, a ja nie wiedziałam co o tym sądzić. James chciał zmienić całe swoje życie dla mnie. Wiedział, że nie ma szansy, żebym zgodziła się zamieszkać w Stanach. Za daleko od dzieci. On jednak brał pod uwagę zmianę kontynentu i oddalenie się od syna, którego uwielbiał. Nie mogłam nie docenić takiego poświęcenia.

Telefon wydał z siebie dźwięk wiadomości.

"Tylko sprawdzam, czy nie zmieniłaś numeru, kiedy wyszedłem."

Roześmiałam się i był to pierwszy radosny śmiech od czterech miesięcy.

"Nie tym razem."

"I tak cię znajdę."

"To brzmi raczej jak psychopatyczna groźba, niż wyznanie miłości."

"Przyzwyczajaj się."

"... do gróźb?"

"Do wyznań. Zaraz wchodzę na pokład. Odezwę się. Kocham cię. Lepiej, żebyś w to nie wątpiła."

"Znowu groźba ;)"

Nie odpisał, pewnie już wyłączył telefon. Zbierałam się do pracy, kiedy zadzwoniła znajoma, która poinformowała mnie o rozwodzie Jamesa.

- Od kiedy go znasz? - zapytała bez wstępów. Nie wiedziałam o co jej chodzi.

- Ale kogo? Znam mnóstwo osób.

- Jamesa! Czemu ja nic nie wiem o tym, że się znacie?

- Skąd to przypuszczenie? - Próbowałam ją zbyć, ale czułam, że stoję na przegranej pozycji. Skąd mogła mieć takie informacje?

- Ja cię proszę, nie traktuj mnie jak idiotkę - Sandra zmieniła ton. - Wejdź na którykolwiek fan page.

Zaczął mnie boleć żołądek. Otworzyłam pierwszą stronę z brzegu.

"Kłótnia kochanków?" Pod zdjęciem, na którym zdecydowanie nie wyszłam korzystnie, w trakcie wypowiedzi skierowanej do Jamesa, widniało kilka linijek tekstu.

"W nocy z niedzieli na poniedziałek kilku fanów zauważyło Jamesa na lotnisku Stansted w Anglii. Wyglądał na mocno zaangażowanego w dość burzliwą rozmowę z kobietą, która zdecydowanie nie była jego żoną. Jak wiadomo, James jest w trakcie rozwodu. Czy tajemnicza kobieta jest jego kochanką? Jedna z fanek chciała sobie zrobić zdjęcie z idolem, ale została potraktowana dość obcesowo. Jednak po interwencji kobiety, z którą rozmawiał, James zgodził się na kilka zdjęć. Nie był zbyt rozmowny i był widocznie rozkojarzony. Para była widziana, jak wsiada wspólnie do auta."

- Szlag - wymknęło mi się.

- No? - Ponagliła mnie Sandra. - Jak długo go znasz?

- Chwilę. Słuchaj, nie mogę teraz rozmawiać - marudziła coś o braku sprawiedliwości, ale rozłączyłam się, wybierając numer Jamesa. Cholera! To wszystko zdarzyło się raptem kilka godzin temu!

- J. - powiedziałam do automatycznej sekretarki. - Ktoś nam zrobił zdjęcie na lotnisku, są już doniesienia w internecie.

Nie odbierze tej wiadomości jeszcze przez kilka godzin, ale miałam nadzieję, że odsłucha ją w pierwszej kolejności. Wiedziałam, że przez cały dzień będę jak na szpilkach czekała na telefon od niego.

Zadzwonił, kiedy wchodziłam do mieszkania po długim i stresującym dniu w pracy. Ilość katastrof na minutę przytłoczyła mnie i miałam ochotę tylko iść spać, by odespać ten stres.

- Jestem na miejscu - powiedział.

- Kotku, dzwoniłam do ciebie...

- Wiem, odsłuchałem. Cóż. Trudno. Nic nie możemy już z tym zrobić.

- Nie jesteś na mnie zły?

- Nigdy nie bywam na ciebie zły, kochanie. Wiedziałem na co się piszę, jadąc na lotnisko. Jesteś ważniejsza od kilku plotek.

- Hmm. Plotek?

Usłyszałam śmiech w jego głosie.

- Nawet jeśli są prawdziwe.

- Czytałeś to?

- Tak. Nie tylko ty mnie ostrzegłaś.

- Czyli jestem kochanką? - Nagle odpowiedź na to pytanie stała się dla mnie niezwykle ważna. James westchnął.

- Czy możemy porozmawiać o statusie naszego związku, kiedy się spotkamy?

- Czyli kiedy?

- W przyszłym miesiącu.

- Tyle czasu chcesz mnie trzymać w niepewności? - Spytałam z uśmiechem.

Roześmiał się.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też kocham, Kotku.

Sprawa rozwodowa Jamesa nie była jakoś szczególnie szeroko komentowana w internecie. Nie miałam pojęcia jak James się z tym czuje, a on nie chciał o tym mówić. Nie naciskałam. Dzwonił codziennie, zbyt wkurzony na żonę, by o tym rozmawiać. Czasem coś mu się wymknęło, starałam się wspierać go na ile mogłam, pamiętając, jakim on był dla mnie wsparciem w trakcie mojego rozwodu rok wcześniej.

Kiedy przyleciał, nie mogłam uwierzyć, jaki jest chudy. Schudł po chorobie, ale teraz przypominał cień samego siebie.

- Czy ty w ogóle coś jadasz? - Spytałam przerażona, odbierając go z lotniska. - Musisz zacząć o siebie dbać, J.

- Nie mam czasu na jedzenie - odparł. - I nie bywam głodny.

- Chyba żartujesz. Zrobiłam obiad. Mam nadzieję, że coś zjesz.

- Gotowałaś dla mnie?

- Oczywiście, Kotku.

Uśmiechnął się, opierając głowę o zagłówek. Zasnął w ciągu pięciu sekund, z jedną ręką na moim kolanie. Rozczuliło mnie, jak bezpiecznie się czuł w moim towarzystwie. Prowadziłam spokojnie, pozwalając mu się zdrzemnąć. Dziesięć godzin lotu i osiem różnicy czasu robiło swoje.

Ocknął się, kiedy zaparkowałam przed domem.

- Długo spałem? - Zapytał pocierając twarz rękoma.

- Godzinę. Wciąż zmęczony?

- Nie - jego wygląd przeczył jego słowom. - Nie chcę już tracić ani minuty z tobą.

- Muszę podgrzać obiad i przygotować sałatę. Możesz się jeszcze na chwilę położyć - powiedziałam, wysiadając z auta.

Jego ramiona otoczyły mnie, kiedy otwierałam drzwi na klatkę schodową.

- Tęskniłem - wymruczał w moje włosy. Odwróciłam się do niego, przytrzymując drzwi. Wykorzystał okazję i pocałował mnie. Jego ciepłe wargi zagarnęły moje usta, powodując falę gorąca w moim ciele.

- J. Jesteśmy na ulicy - szepnęłam.


- Może jednak coś zjemy? - Spytałam znacznie później, przesuwając dłonią po krzywiźnie jego biodra. Przeciągnął się.

- Tak. Zgłodniałem.

Wspólnie przygotowaliśmy obiad, krzątaliśmy się po kuchni, nie wchodząc sobie w drogę, jakbyśmy od lat gotowali razem. Nie mówiliśmy wiele. James milczał z nieznanych mi powodów, a ja cieszyłam się chwilą, taką na pozór zwyczajną, ale dla nas niezwykłą.

- Em. - odezwał się nagle.

- Tak? - Nie przerywałam krojenia oliwek na identyczne połówki. Wyłączył piekarnik i podszedł do mnie. Objął mnie w pasie, a mnie przypomniała się inna kuchnia i to, co działo się na tamtym blacie. - Co tam, Kotku?

- Co byś powiedziała na to, żebym się tu przeniósł?

- Tu? - W mojej głowie pojawił się obraz wspólnych poranków i wieczorów. I nocy bez pożegnań o świcie.

- Mhm.

- A co z twoimi zobowiązaniami w LA?

- Chwilowo jestem wolny. Jak coś się pojawi, to będę się zastanawiać.

- Nie boisz się, że jak znikniesz z radaru, to mogą o tobie zapomnieć? - odwróciłam się do niego, oblizując palce. Skrzywił się nieznacznie, powodując moje parsknięcie śmiechem. Nie przepadał za oliwkami, które ja uwielbiałam. Cóż, dla niego był kurczak. Miałam nadzieję, że trochę się ze mną podzieli.

- Tu też mogę pracować. Może wrócę do teatru.

- Och - westchnęłam na wspomnienie jego Makbeta. - Biorę.

Uśmiechnął się. Wrzuciłam oliwki do miski z sałatą i polałam przygotowanym wcześniej dressingiem. Kontynuowaliśmy rozmowę w trakcie obiadu.

- A Sullivan? Zespół? - Dopytywałam się, niepewna, czy myśli na poważnie o przeniesieniu się do Europy.

- Odnoszę wrażenie, że szukasz przeszkód - zauważył spokojnie, wycelowując widelcem w moją stronę. - Sullivan jest dorosły, w przeciwieństwie do twoich dzieci. Może wsiąść w samolot od czasu do czasu i odwiedzić ojca. Wszystko da się zorganizować.

- Masz to dobrze przemyślane, co?

Skinął głową, skrupulatnie wybierając oliwki i przekładając je na mój talerz.

- Więc co myślisz? - spytał w końcu, podnosząc wzrok. Uśmiechnęłam się.

- Jakbyś nie wiedział, czego chcę, J. Poza nieograniczonym dostępem do seksu, oczywiście - mrugnęłam do niego. Roześmiał się głośno.

- Dużej ilości lodów waniliowych i Bożego Narodzenia co miesiąc?

- I podróży dookoła świata - dołączyłam do niego. Wciąż rozbawiony, położył dłoń na mojej i ścisnął mocno. Nasze oczy obiecywały sobie te wszystkie niewypowiedziane rzeczy, które były ważniejsze od lodów, Gwiazdki i podróży. Wszystkie, które były naszymi wspólnymi marzeniami.


- Masz paszporty?

- Tak.

- Karty pokładowe?

- Tak.

- Klucze od domu?

- Uspokój się. Zawsze tak świrujesz przed podróżą, że ja też zaczynam się denerwować. Usiądź - James posadził mnie w fotelu i podał szklankę z wodą. - Zaszkodzisz dziecku tymi nerwami.

Tak naprawdę nie byłam zdenerwowana. Lubiłam być dobrze przygotowana i nie chciałam niczego zapomnieć, ale wiedziałam, że czego nie dopilnuję ja, o to zadba James. Mieszkaliśmy ze sobą prawie rok i był to najlepszy czas w moim życiu. Teraz wybieraliśmy się do Polski po moje dzieci i razem z nimi mieliśmy lecieć do Stanów. James miał silne postanowienie, że nasze dziecko będzie ślubnym potomkiem i dążył do realizacji tego planu z podziwu godnym uporem.

Nie zależało mi na ślubie. Zależało mi na nim, na mężczyźnie, który okazał się być miłością mojego życia. Który wcale nie miał łatwego charakteru, bywał okropnie uparty, zaborczy i zazdrosny, ale któremu wcale nie ustępowałam w tych wadach. Na człowieku, który zmienił dla mnie całe swoje życie i któremu starałam się to wynagrodzić każdego dnia. Na ojcu dziecka, które rozwijało się bezpiecznie pod moim sercem.

Ale jemu zależało na ślubie. Chciał, żeby wszystko było w porządku, żeby rzeczy działy się po kolei. A skoro jemu zależało, to i ja chciałam tego samego. Dlatego tego słonecznego wiosennego dnia jechaliśmy na lotnisko, a w jednej z walizek spoczywała piękna bladoróżowa sukienka. On chciał ślubu, a ja pragnęłam oprawy. Kwiatów, muzyki i gości. Przyjęcia, może niezbyt wielkiego, ale takiego, na którym będziemy otoczeni przez rodzinę i przyjaciół.

- Jak się czujesz? - spytał mnie po raz pięćdziesiąty szósty, kiedy dojeżdżaliśmy na lotnisko.

- Podekscytowana.

Przewrócił oczami. Wiedziałam, że chodziło mu o moje samopoczucie, a nie emocje, ale nie mogłam sobie odmówić, żeby go odrobinę podrażnić.

- Jesteś okropna.

- Jeszcze możesz się wycofać - przypomniałam mu.

- Żartujesz. Nigdy w życiu. Ktoś musi mieć cię na oku. Nie mam pojęcia jak sobie dawałaś radę sama przez tyle czasu.

- Jakoś to leciało. A potem się zjawiłeś i namieszałeś w moim życiu - uśmiechnęłam się do niego.

- I niezmiernie żałujesz - stwierdził, mrugając do mnie.

- Niezmiernie - położyłam dłoń na lekko powiększonym brzuchu, uśmiechając się pod nosem.

- Jeszcze możesz się wycofać.

- Żartujesz. Nigdy w życiu. Przecież zginiesz beze mnie w trzy sekundy, Kotku.

Roześmiał się, parkując samochód. Myślałam dotąd, że przygoda mojego życia zaczęła się w tym konwentowym barze, ale w chwili, kiedy James pomagał mi wysiąść z auta i przyciągnął mnie na chwilę, żeby musnąć wargami moje usta i pogładzić brzuch, w którym rosło nowe życie, które stworzyliśmy wspólnie, zrozumiałam jak bardzo się myliłam. Przygoda mojego, a właściwie naszego życia właśnie się zaczynała. Już nie mogłam się doczekać, co nam przyniesie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top