Prolog

Dookoła panowały ciemności, nie przeszkadzające dwojgu ludzi w spotkaniu. Od kiedy pamiętali cienie sprzyjały im, ukrywając ich obecność, gdy chcieli pozostać niewykrywalni. Tym razem mrok tłamsił ją, odurzał. Sprawiał, że nie pozwalał jej logicznie myśleć. A może to nie była kwestia tego, że nie widziała swego rozmówcy? W piersi dudniło jej serce — znacznie mocniejsze i potężniejsze niż zwykłe ludzkie. Prędko, jakby miało zaraz wyskoczyć na zewnątrz. Słyszała jego miarowy oddech, co przypominało jej, że nie jest sama. To, co chciała zrobić sprawiło, że ostatnimi dniami prowadziła długą walkę z samą sobą.

— Czego ode mnie oczekujesz? — spytał, obawiając się odpowiedzi, lecz umiejętnie to maskował. A ciemność mu tylko sprzyjała. — Masz wątpliwości?

Co miała mu odpowiedzieć? Od dawna wszystko poszło za daleko. Nie tak planowali swoją przyszłość. ONA jej tak nie planowała, gdy odwróciła się od Albusa Dumbledore'a, by stanąć po stronie Gellerta. Wybrała z dwójki przyjaciół jednego i powoli zaczynała żałować swego wyboru. Posłuchała uczuć, które sprowadziły ją na mieliznę. Czuła, jakby dryfowała na drewnianej kładce gotowej w każdym momencie zatonąć.

On nadal czekał na odpowiedź. Nie mogła wykrzyczeć mu swoich prawdziwych myśli, możliwe, że już dawno je odczytał. Sapphire wyciągnęła różdżkę i bez wypowiadania żadnego zaklęcia rozpaliła kilka pochodni, nadając nieco upiornego wyglądu sali, w której byli. Krypta. Jedna z tych, w których się ukrywali. Mimo to czuła się pewniej, gdy mogła widzieć jego twarz. Dwukolorowe oczy, nie pamiętała, kiedy przestała spoglądać w łagodne, pełne ciekawości błękitne oczy. Spoglądała w dwie iskry, prowadzące tylko do pożaru, zniszczenia. Jedno jasnobłękitne i drugie ciemne jak jego dusza. Po tamtym ukochanym chłopcu, mężczyźnie nie pozostał ślad.

Gellert Grindelwald w jej oczach był szaleńcem. Gotowym spalić świat dla własnej ambicji. W sumie już to robił. A ona nie chciała więcej brać w tym udziału. Ich cele nie były takie same, pragnęli zupełnie czegoś innego. Kłamał, manipulował ją i zapewniał swoją miłość — lecz w jego sercu nie było już żadnej miłości. Nie dla niej.

— Podjęłam decyzję, Gellert. Nie pomogę ci więcej — odparła, zaciskając kurczowo palce na różdżce. — Twoja droga nie jest tą, którą chcę podążać.

— Odejdziesz do niego? Albus drugi raz ci nie zaufa. W dniu, kiedy dokonałaś wyboru...

— Dokonałeś go za mnie! — wrzasnęła, tracąc nad sobą powoli kontrolę. — Ile razy tak było? Powiedz mi, do cholery! Nie unikaj mego spojrzenia, tchórzu!

Gellert spuścił wzrok, ustępując jej na tym polu. Wiedział, do czego zmierzała i w żaden sposób nie potrafił się bronić. Nie zatuszuje kłamstwa kolejnym kłamstwem, ponieważ przejrzała go. Widział, jak drży jej ciało, jak zaciska zęby, a w oczach kryje się prawdziwy ból. Kiedyś by ją przytulił i zapewniał, że ochroni ją przed całym światem. Kiedy się poróżnili? Kiedy on stworzył między nimi przepaść?

— Sapph... Musiałem, ja...

— Powiedz! Ile razy użyłeś na mnie klątwy Imperiusa, aby zatrzymać mnie przy sobie?! — Z jej nosa pociekła strużka krwi.

Mężczyzna drgnął, ale nie zareagował w żaden sposób, po prostu znów uciekł wzrokiem.

— Poświęciłam dla ciebie zbyt wiele! Przyjaźń z Albusem, zgodziłam się na to serce, na zabijanie twoich wrogów, na życie, ale powiedz mi, ile z tego było moimi świadomymi wyborami?!

W głowie miała różne obrazy, ale ciągle słyszała jego głos. Nie potrafiła odróżnić, które myśli należały tylko do niej, a które zaszczepiał w niej Grindelwald. Chwyciła się za głowę, czując nasilający się ból.

— Sapphire, nie wolno ci umierać! Musisz zostać ze mną!

— Dosyć rozkazów! Dosyć kontroli! Nie jestem twoją zabawką!

Sapphire wzięła głęboki oddech z zamiarem odejścia. Odwróciła się, zostawiając za sobą zdesperowanego czarodzieja. Grindelwald kręcił głową, nie chcąc pozwolić, aby jego ukochana Sapphire wymknęła mu się. Nie odda jej nikomu. Nie odda Dumbledore'owi. Nigdy! Choćby musiał zrobić to, co sprawi, że ona go znienawidzi.

— Imperio!

Kobieta stanęła przy samych drzwiach, nie mogąc kontrolować swojego ciała. Ponownie przestało być ono jej. Chciała się śmiać, chciała płakać, ale teraz czekała tylko na rozkazy. Na dźwięk jego słów, cofnęła się i ponownie stanęła przed Gellertem. Ten chwycił ją za ramiona, przepraszając. To ostatni raz, powtarzał. Może błagał? Sapphire nie czuła nic. Usypiał jej świadomość, aby naginać jej wolę do swojej.

— Nie możesz odejść... Sapph, potrzebuję cię.

Z jej oczu popłynęły łzy, które Gellert starł kciukiem. Objął swoją ukochaną, próbując przypomnieć sobie, jak to było mieć ją tak blisko. Niezręcznie mu to wyszło, co pokazywało jak dawno tego nie robił. Żałował, bo było to naprawdę przyjemne uczucie. Wdychał jej zapach, goździków i kwiatów polnych. Pragnął zapamiętać ten zapach. Uwielbiał go.

— Robię to z miłości... — tłumaczył się.

W Sapphire wzbierała nienawiść, której nie mogła dać ujścia. Mężczyzna dostrzegł kątem oka, jak ręce Trevelyan mimowolnie poruszają się. Odsunął się, aby przyjrzeć się jej bladej twarzy, oczom pozbawionym świadomości. Przynajmniej on to widział, inna osoba nie zdałaby sobie z tego sprawy. Dłonie kobiety chwyciły ją najpierw za szyję.

— Sapphire, przestań.

Ale nie posłuchała go. Przesunęła dłonie na policzki, a potem na czubek głowy. Wplotła palce w swoje krwistoczerwone włosy i pociągnęła za nie mocno. Uchyliła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz z gardła wydobył się wrzask. Przerażający. Rozdzierający. Grindelwald skierował różdżkę w stronę kobiety, ponawiając klątwę Imperiusa, wydawał jej kolejne rozkazy, a krzyk ustąpił śmiechowi, szaleńczemu.

— Ni... — jęknęła cicho. — Nigdy... więcej... — powtarzała. — Nigdy więcej! Nigdy więcej!

Tajemnicza fala energii pchnęła Grindelwalda dwa kroki do tyłu, jeszcze bardziej go dekoncetrując. To się nie mogło dziać! Nie mogła się przeciwstawić! Nie mogła! Kolejne zaklęcie Imperiusa odbiło się od niej, nie sięgając jej.

— Jak... to możliwe?

— Nie wiem, co jest gorsze — powiedziała — to, że nasza miłość tak bolała, czy to, że mimo wszystko nie mogę cię znienawidzić... — Znów zaczęła płakać. — Żegnaj.

— Sapphire! Stój! — Wyciągnął ku niej dłoń, ale nie chwyciła jej.

Nie zrobiła tego wtedy. I nigdy więcej.

— Petricus Totalus Maxima!

Sztywne ciało upadło na ziemię, a Grindelwald upadł na kolana, nie wiedząc, kiedy stracił tę swoją upragnioną kontrolę. Dlaczego oni go porzucili? Najpierw Albus, a teraz Sapphire? Dlaczego nie rozumieli, że pragnął stworzyć nowy świat właśnie dla nich! Niewdzięcznicy, ignoranci! Załkał jak dziecko, gdy chwycił w ramiona kamienny posąg. Ramiona trzęsły się od spazmów.

— Przepraszam... Tak bardzo mi przykro...

Dla Grindelwalda były to lata samotności, walki z przyjacielem, upadku i osadzenia we własnej twierdzy. Przez długi czas skrywał położenie grobowca rodziny Trevelyan. Nawet Morgana nie poznała losów swojej siostry. Ale dla Sapphire była to chwila, niczym krótka drzemka. Otworzyła oczy, będąc w zupełnie nowym miejscu. To nie była tamta zapomniana krypta, a osoba przed nią nie była Gellertem.

Wydawało jej się, że śniła o tym spotkaniu, ale czy w stanie, w którym była mogła mieć sny?

— Gdzie... — wychrypiała, czując suchość w ustach, na co zakaszlała — jest Gellert?

Czarownica przed nią spoglądała na nią smutno.

Nie żyje — odpowiedziała w końcu.

Może tak było lepiej. To znaczyło, że nie wygrał, prawda? Tylko dlaczego ta wizja ją tak bolała?

— Ale prosił, bym cię odnalazła. Nazywam się Eris Trevelyan, córka Vivienne Trevelyan, a także wnuczka Morgany Trevelyan.

— Morgana... Miałam kiedyś siostrę o tym imieniu. Czy to... oznacza, że ona żyje?

Świat się zmienił. Minęło zbyt wiele lat. Nikt nie czekał na wielki powrót Sapphire Trevelyan. Była tylko wspomnieniem.

— Gdzie jest Albus Dumbledore?

— Również nie żyje — powiedziała Eris.

Siedemdziesiąt trzy lata. Szmat czasu, a na zewnątrz jedyne co nia nią czekało to jej siostra, Morgana. Jak się okazało nie było to wzruszające spotkanie, które skończyło się skręceniem karku kobiecie przez Sapphire. Morgana na sumieniu miała więcej niż torturowanie wnuczki, czy zabicie Caleba.

— Ech. Wybacz, nie powinnaś mnie poznawać z tej strony. W tamtych czasach szukałam jej wszędzie, ale nie mogłam znaleźć. Nie pozwolę, by ta bestia żyła wśród ludzi. Była zagrożeniem Źle zaczęłam. Sapphire Irma Trevelyan.

Nowy cel: Hogwart.

W końcu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top