14. Cena za szczerość
— Czego ty ode mnie oczekujesz?! — krzyknął Draco.
Alice poczuła się okropnie, że w ogóle to zaproponowała. Sam otaczał się długo czarną magią, był niejednokrotnie świadkiem czarnoksięskich klątw, gdy należał do Śmierciożerców. Nie był z tego dumny i chciał to zostawić już dawno za sobą, ale nie mógł... Miał to we krwi. I chociaż starał się ze wszystkich sił, zmienić zdanie innych ludzi o nim, przegrywał. Nieważne, co robił, wszyscy wciąż widzieli w nim syna swego ojca, kolejnego Śmierciojada, sługusa Voldemorta, okropnego człowieka. Przecież jeszcze zanim dołączył do Czarnego Pana przez lata dręczył uczniów Hogwartu, dokuczał Hermionie, wprowadzał ich wciąż w kłopoty... Na samym końcu bitwy, stanął po stronie ukochanej, niechcąc być dłużej powodem jej cierpienia...
A teraz stali tutaj, w jakimś mugolskim miejscu, gdzie dawno, dawno temu wydarzył się cud, a jego Alice prosiła go, by rzucił na nią Cruciatusa. Czemu nie kogoś innego? Potter znał zaklęcie, był tego pewien. A jednak Alice prosiła jego. Gdzieś w jej oczach dojrzał zbierające się łzy, dlaczego, do cholery, tego chciała, skoro tak się bała?!
Oczywiście, Draco nie był świadomy motywów Alice. I wcale tu nie chodziło tylko o odnalezienie kryjówki Koryfeusza. Alice pragnęła kary, pytano ją wielokrotnie, ale milczała — co się stało z Lucjuszem Malfoy'em. Snape się domyślał, niektórzy pewnie też... Przecież ciało zniknęło, więc nikt nie mógł odkryć, że Lucjusz nie żyje. Alice go zabiła. I pragnęła, aby Draco ją za to ukarał, nie mogłaby znieść tego, że ją za to potępi, odrzuci... Ale zaklęcie mógł rzucić, w końcu tego właśnie teraz potrzebowali!
— Draco, proszę... — mruknęła, podchodząc bliżej, dotknęła jego ramienia tak delikatnie, jak on miał niby sprawić jej taki ból?! — Przeżyłam zaklęcie uśmiercające... To mnie aż tak nie zaboli.
Harry i Thomas stali od nich parę kroków dalej, więc gdy para ściszyła głosy, nie mogli ich zrozumieć. Draco oparł czoło na jej ramieniu, pochylając się przy tym, bo był od niej o głowę wyższy. Wziął głęboki oddech, z ulgą czując, że nie zmieniła swego zapachu, pachniała jak płatki białego mirtu i jakiś egzotycznych owoc. Dlaczego po tym wszystkim, co przeszli nie mogli po prostu żyć długo i szczęśliwie? Alice drgnęła, a on podniósł na nią wzrok. Łzy płynęły po jej bladych policzkach.
— Rzuć to zaklęcie — poprosiła błagalnie. — Musimy to zrobić...
A ja na nie zasłużyłam, dodała w myslach. Prośby i błagania w żaden sposób nie działały na niego. Mogła nazwać go tchórzem, ale nie był w stanie jej skrzywdzić. Jego rodzina i Voldemort wyrządzili dość złego! On nie był swoim ojcem! Nawet Lucjusz Malfoy nigdy nie podniósłby różdżki na swoją żonę, a przecież tym miała się niebawem stać Alice. Jego żoną. Nie spodziewał się, że zaraz wszystko zostanie zburzone jak domek z kart.
— Draco... Czy wiesz, co się stało z twoim ojcem?
Draco zmrużył oczy.
— Dlaczego nagle o to pytasz? — zapytał i poczuł jak zasycha mu w gardle.
Draco czuł, jak w środku zaczyna kiełkować niepokój, mieszanka gniewu, żalu i lęku przed własnymi demonami. Przez chwilę milczenie wisiało między nimi, przerywane jedynie cichym szumem wiatru, który zdawał się niosąc echa dawnych cierpień. Wpatrywał się w nią wyczekująco, obawiając się dalszego ciągu. Dlaczego nagle poruszyła temat jego ojca? Czyżby widziała w jego oczach, co go najbardziej dręczyło?
— Dlaczego nagle o to pytasz? — zapytał ponownie.
Alice spojrzała mu głęboko w oczy, jej spojrzenie drżało między nadzieją a desperacją.
— Bo, Draco... — zaczęła, lecz jej głos zamilkł, gdy czuła, jak adrenalina miesza się z bólem.
Draco poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Jej milczenie było gorsze niż jakiekolwiek słowa. Alice miała w sobie coś niepokojąco obcego, jakby nosiła w sobie sekret, który mógłby rozsypać ich świat w drobny pył.
— Mów. — Jego głos był cichy, ale surowy, niemal ostrzegawczy.
Alice drgnęła, jakby na ułamek sekundy straciła pewność siebie.
— Bo twój ojciec nie żyje, Draco.
Cisza między nimi stała się nie do zniesienia. Draco cofnął się o krok, jego spojrzenie nabrało lodowatego chłodu, ale gdzieś pod nim czaiło się coś jeszcze—ból, niedowierzanie, gniew, którego nie potrafił jeszcze nazwać.
— Co… co ty mówisz? — wyszeptał.
Alice zacisnęła pięści, jej knykcie zbielały. Nie mogła się wycofać.
— Zabiłam go.
Draco poczuł, jak grunt osuwa mu się spod stóp. Powietrze stało się zbyt gęste, a świat zwęził się do jej twarzy, jej oczu pełnych bólu, ale też determinacji. Przez chwilę nie był w stanie się poruszyć, myśli wirowały w jego głowie jak szalone.
— Kłamiesz… — powiedział, ale sam nie wierzył w te słowa.
— Nie. — Alice przełknęła ślinę. — Nie kłamię.
Wszystko, co było w Draco, zbuntowało się przeciwko tej informacji. To nie miało sensu. Jego ojciec może i był okrutny, może był tchórzem, ale to wciąż był jego ojciec. A Alice… Alice była jego całym światem.
— Dlaczego? — wysyczał, zaciskając pięści. — Dlaczego kłamiesz?! Chcesz wymusić to zaklęcie? Niech je Potter rzuci na mnie! Albo ja na niego! Czemu znowu ty musisz być ofiarą, że aż się posuwasz do takich słów!
— Zrobiłam to, Draco… Rzuciłam zaklęcie, bo... — urwała, bo wiedziała, że żadna odpowiedź nie będzie wystarczająca. Chroniła swoje życie, ale kosztem cudzego. — I nie żałuję tego.
Draco poczuł, jak wzbiera w nim coś surowego, dzikiego. Jego umysł domagał się rozładowania tej burzy, tego chaosu, który w nim powstał. Przez tyle czasu próbował udowodnić, że nie jest swoim ojcem. Że jest inny. Że nie jest już tamtym człowiekiem. Ale Alice? Zrobiła coś takiego i ukryła to przed nim? Kłamała? Pozwoliła mu wierzyć, że Lucjusz jak ostatni tchórz uciekł, a tak naprawdę jego ciało gdzieś porzucono, nie pochowano go jak ojca i męża. Co zrobiono z ciałem? Czy ktoś wiedział? Czy Snape i Narcyza wiedzieli? Widząc wstyd i ból na twarzy Gryfonki, zrozumiał dość szybko. Nikt nie wiedział. Nie żałowała, a czy była z siebie dumna?! Lucjusz nie odpokutował swoich win, nie poniósł odpowiedzialności, po prostu go zabito.
— Broniłaś się...
Próbował ją usprawiedliwiać, choć nie wiedział, czy to pomogłoby mu pogodzić się ze stratą. To był jego ojciec, drań, sukinsyn, ale to i tak wydawało się nierealne.
— Zrobiłam to z przyjemnością — dodała z lekkim uśmiechem. — Był złoczyńcą, sługą Voldemorta, to były czasy: my albo oni.
Ręka Draco zadrżała, gdy uniósł różdżkę.
— Powiedz to jeszcze raz — syknął.
Alice nie odwróciła wzroku.
— Zabiłam go. Z zemsty.
Draco drgnął, jakby Alice właśnie wymierzyła mu policzek. Słowa „z zemsty” przesiąkały mu do świadomości z opóźnieniem, powoli, niczym jad, który zaczyna działać dopiero po czasie. To jedno słowo zmieniło wszystko. Nie samo zabójstwo. Nie fakt, że Lucjusz Malfoy nie żył. Ale to, że Alice to zrobiła z przyjemnością.
— Kłamiesz… — powiedział znowu, ale tym razem jego głos był ledwo słyszalny.
Nie. Nie mogła mówić prawdy.
Przecież była inna. Była Gryfonką. Była wszystkim, czym on nigdy nie mógł być. Była jego światłem, jego punktem odniesienia, jego ratunkiem. A teraz stała przed nim, mówiąc, że dokonała zemsty na jego ojcu, na człowieku, który powinien odpowiedzieć za swoje czyny, ale nie w ten sposób.
— Nie kłamię — powtórzyła cicho, ale stanowczo.
Czuł, jak coś w nim się łamie. W gardle miał sucho, serce waliło jak oszalałe, a ręka z różdżką zadrżała.
— Po co mi to mówisz? — wychrypiał.
Alice zbliżyła się do niego, jej oczy były pełne bólu, ale i determinacji.
— Bo chcę, żebyś mnie ukarał.
Draco zamrugał.
— Co?
— Nie mogę z tym żyć, Draco — powiedziała, a jej głos lekko drżał. — Nie mogę znieść myśli, że mnie za to nie nienawidzisz. Że mnie za to nie ukarzesz.
Draco zrobił krok do tyłu.
— To jakiś pieprzony żart, prawda?
Alice potrząsnęła głową.
— Zasłużyłam na to.
Nie.
To nie mogło dziać się naprawdę.
Nie mogła tego mówić. Nie mogła patrzeć na niego w ten sposób, z taką desperacją, jakby to była jej ostatnia szansa na ocalenie własnej duszy.
— Alice… — zaczął mówić Harry, ale przerwał, gdy ktoś wszedł mu w słowo.
— Crucio.
Słowo samo wyrwało mu się z ust, zanim zdążył pomyśleć. Alice upadła na kolana z krzykiem, a Draco poczuł, jak serce mu pęka. Jej ciało drżało, wstrząsane niewidzialnymi płomieniami bólu, ale nie przestawała patrzeć na niego. Jej usta wykrzywiały się w bólu, ale w oczach nie było strachu. Draco przerwał zaklęcie, a jego ręka opadła.
Alice oddychała ciężko, wciąż na kolanach, jej dłonie wbijały się w ziemię. Harry szybko znalazł się przy niej, próbując ją podnieść. Mówił coś do niej cicho, a Draco nie umknęło, z jaką czułością się do niej odnosił. Jak jego dłoń głaskała ją po twarzy, jak przesuwał palcem po policzku, patrzył jej w oczy, sprawdzając, czy zaklęcie torturujące wywołało jeszcze inne skutki. Draco stał w miejscu, czując, jak krew pulsuje mu w skroniach. Nie mógł oderwać wzroku od Alice, od jej drżącego ciała, od jej bladej twarzy, na której wciąż widniał ślad bólu.
Ale to nie ból wbijał mu nóż w serce. To sposób, w jaki Potter na nią patrzył.
Zawsze tak na nią patrzył.
W jego oczach nie było gniewu, nie było szoku, a jedynie czysta, bezwarunkowa troska. Jego palce delikatnie przesuwały się po twarzy Alice, a ona… ona mu na to pozwalała. Nie odtrąciła go, nie odwróciła wzroku. Coś w Draco zadrżało.
— Nie dotykaj jej — warknął, bardziej niż chciał.
Harry uniósł wzrok, ale nie cofnął ręki.
— Chyba zrobiłeś już wystarczająco — powiedział cicho, a jego głos był pełen lodowatej kontroli.
Draco zacisnął pięści.
— Sama tego chciała.
Draco poczuł, jak gniew uderza w niego z nową siłą. Alice uniosła głowę, jej oddech wciąż był urywany, ale w oczach nie było żalu.
— Wystarczy, Harry — wyszeptała.
Harry spojrzał na nią z wahaniem, ale odsunął się, pomagając jej się podnieść. Draco patrzył na nich i czuł, jak coś w nim się rozpada.
Nie powinien był tego robić.
Ale teraz było już za późno.
— Coś się gdzieś otworzyło — powiedział nagle Thomas, rozglądając się po okolicy, w ogóle nie spoglądając na towarzyszy. — Usłyszałem mechanizm, otworzyły się drzwi. Udało się...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top