13. Na Golgocie
Alice dawno nie korzystała ze Świstoklików, prawie zapomniała, jakie to uczucie. Może nie czuła się rozrywana od środka, jak przy aportacji, ale wciąż nie potrafiła przekonać się do tego sposobu podróżowania. Wolała miotłę, gdzie sama miała kontrolę nad kierunkiem i tempem. Teraz jednak nie miała wyboru. Ich czwórka wylądowała na żwirowanej ścieżce, a chrzęst drobnych kamieni pod butami odbił się echem w jej uszach. Rozejrzała się uważnie, starając się zapamiętać otoczenie. Świstoklik, który otrzymali od pani Eris Trevelyan, przeniósł ich w miejsce zupełnie jej nieznane, choć reszta wyglądała, jakby doskonale wiedziała, gdzie wylądowali.
Harry Potter i Thomas Forbes jako pierwsi ruszyli przed siebie, nie tracąc czasu na oglądanie się za siebie.
— To tutaj — powiedział Harry pewnym tonem, wyciągając różdżkę. — Revelio.
Zaklęcie wystrzeliło z końca różdżki w złotym blasku, który rozpłynął się w powietrzu. Harry zmarszczył brwi, ale szybko się rozluźnił.
— W porządku, nie ma mugoli. Możemy działać.
Alice poczuła ulgę, ale i lekkie ukłucie niepokoju. Miejsce, w którym się znaleźli, było ciche, niemal zbyt ciche jak na okolicę, która powinna być historycznym punktem pełnym turystów. Golgota – miejsce święte, symboliczne. Powinna być tu choć garstka ludzi, pielgrzymów, przechodniów. Pustka wydawała jej się podejrzana, ale nie miała czasu, by zgłębiać to uczucie. Magia działała tu bez problemu, a to już było coś. Wspomnienia odwiedzanych wcześniej światów, gdzie rzucenie najprostszego zaklęcia było niemożliwe, wciąż pozostawały świeże.
Tuż obok niej stanął Draco Malfoy. Jego dłoń musnęła jej palce, po czym pewnie zacisnęła się wokół jej ręki. Był to gest, który przypominał jej, że nie jest sama. Draco był tutaj. Obok niej. Wbrew wszystkiemu. Ale czy tak by zostało, gdyby wiedział, co naprawdę stało się z jego ojcem? Alice nie chciała teraz o tym myśleć. Jeszcze nie.
— Czego my właściwie szukamy? — odezwał się Forbes, kopiąc większy kamień, który poturlał się po ścieżce. — Tam są te trzy krzyże... A my mamy znaleźć chyba jakąś jaskinię, czy tak?
Harry spojrzał na niego przelotnie, po czym znów zerknął na różdżkę, jakby oczekiwał, że sama wskaże mu drogę. Alice również spojrzała w stronę wzgórza. Trzy krzyże były tam, na swoim miejscu, tak jak widziała na mugolskich obrazach i w podręcznikach. Ale czego mieli szukać? Jaskini? Podziemi? Zaginionych artefaktów?
— To nie takie proste — odparł Harry, patrząc gdzieś poza horyzont. — Nie mamy dokładnych wskazówek. Ale coś w tym miejscu musi nawiązywać do Koryfeusza. Po co ktoś taki, kto raczej nie jest zbytnio religijny, trzymałby tak starą książkę i to w dodatku Biblię?
— Może lubi zbierać stare tomiszcza — prychnął Draco. — Dogadałby się z Granger.
Harry zerknął na niego kątem oka, ale nie odpowiedział. Alice nie mogła powstrzymać się od krótkiego parsknięcia. Cokolwiek by nie mówić o Draco, jego kąśliwe uwagi często pomagały rozładować napięcie, nawet jeśli były całkowicie nie na miejscu.
— To nie takie głupie, jak brzmi — odezwała się, zanim Harry zdążył zareagować. — Nie Biblia jest tu ważna, tylko to, co mogło być w niej ukryte. Może notatki, może wskazówki... A może ktoś coś w niej zostawił celowo. Koryfeusz był manipulantem, nie kolekcjonerem. Jeśli miał Biblię, to nie z powodu wiary.
— Więc mamy szukać czego? Ukrytego przekazu? Tajemnej krypty? — dopytał Forbes, opierając się na swojej różdżce. — Nie powiem, to brzmi jak wyjęte z taniego kryminału.
— Tak, ale różnica polega na tym, że my jesteśmy w środku tej opowieści — zauważył Harry, odwracając się do reszty. — I jeśli Koryfeusz faktycznie coś tu ukrył, to możemy założyć, że postarał się, by nie było to łatwe do znalezienia.
Alice jeszcze raz przyjrzała się okolicy. Wzgórze, na którym stały trzy krzyże, otaczał pusty krajobraz – ciche, opustoszałe pole z kilkoma większymi skałami i kępami wysuszonej trawy. W dole ciągnęła się dolina, a na horyzoncie widać było zarys lasu. Nie wyglądało to na miejsce, gdzie ktoś mógłby cokolwiek ukryć, ale może właśnie dlatego było idealne.
— Jeśli mamy coś znaleźć, musimy zacząć od podstaw — powiedziała, podchodząc bliżej Harry'ego. — Harry, twoje Revelio nie wykazało niczego, prawda?
— Prawda — przyznał z niechęcią. — Ale to nie znaczy, że tu nic nie ma. Nie wszystkie zaklęcia są wystarczająco silne, by odkryć coś dobrze ukrytego.
— No to trzeba spróbować czegoś innego — mruknął Draco, odgarniając włosy z czoła. — Coś bardziej konkretnego. Może Diffindo, żeby sprawdzić, czy pod ziemią coś jest? Albo Lumos Maxima, żeby oświetlić zakamarki?
Forbes pokręcił głową, jakby odrzucał te propozycje, ale Alice spojrzała na niego uważnie. Gdzieś nagle z tyłu głowy zaświtała jej pewna, przerażająca myśl. Popatrzyła na swoich towarzyszy, z bólem wpatrując się w Dracona najdłużej.
— Koryfeusza nazywa się Twórcą Śmierci, wymyślił trzy Zaklęcia Niewybaczalne... A co jeśli drogę wskażą własnej te zaklęcia?
Zapanowała cisza. Nawet powietrze wydawało się nagle cięższe, jakby jej słowa zawisły w powietrzu i nie chciały opaść. Forbes prychnął, przerywając tę nieznośną atmosferę, i założył ręce na piersi.
— Wskażą ci jednokierunkową drogę do Azkabanu — rzucił chłodno, choć jego głos zdradzał lekkie napięcie. — Tylko spróbuj rzucić tu coś takiego, a obiecuję, że będę świadkiem koronny przeciwko tobie.
Draco od razu zasłonił Gryfonkę swoim ciałem, celując różdżką w tego zarozumiałego aurora. Alice mimowolnie wbiła palce w jego ramię, prosząc go bez słowa, aby się uspokoił i nie rodził konfliktu w grupie.
— Czekaj — powiedział Harry, unosząc rękę, zanim Forbes zdążył się bardziej rozpędzić. Jego brwi zmarszczyły się w zamyśleniu, a spojrzenie stawało się coraz bardziej odległe. — To nie jest aż tak szalone, jak brzmi. Koryfeusz nie myślał jak zwykły czarodziej. Jeśli zaklęcia te były dla niego symbolem władzy i kontroli, to mógł wpleść je w swoje zabezpieczenia. Jak... klucz. Klucz, który może otworzyć to, co zostawił.
— Albo klucz, który nas zabije — rzucił Draco sucho, choć jego głos był cichszy, niż zamierzał. — Wiesz, Potter, to wcale nie jest genialny pomysł.
Alice poczuła, jak jej serce zaczyna walić szybciej. Nie chciała wierzyć, że to może być rozwiązanie, ale nie mogła zignorować tej możliwości. Jeśli to była prawda, to właśnie odkryła coś, co mogło ich posunąć naprzód... lub zaprowadzić prosto w pułapkę.
— Więc co? Avada Kedavra? Cruciatus? Imperius? — rzuciła, starając się zapanować nad swoim głosem, choć każdy z tych słów brzmiał jak trucizna na jej języku. — Myślicie, że musimy rzucić je wszystkie? I na co? Na siebie nawzajem? Na ziemię?
— Nie wiem — odparł Harry, a jego głos był napięty, niemal sfrustrowany. — Ale musimy to rozważyć. Może nie chodzi o dosłowne rzucenie tych zaklęć, ale o ich esencję. O coś, co je symbolizuje.
— Esencję śmierci, bólu i zniewolenia? — warknął Forbes. — No to świetnie, Harry. Naprawdę świetnie. Rozegrajmy to, jakbyśmy byli Koryfeuszem. Co może pójść nie tak?
— Tylko jedno z nas wie, jak myśli Koryfeusz — odezwała się nagle Alice, a jej głos zabrzmiał ostrzej, niż zamierzała. — I to wcale nie Harry...
Wszystkie spojrzenia zwróciły się na nią, ale ona patrzyła tylko na Dracona. W jego twarzy pojawiło się coś, co trudno było zinterpretować — gniew, wstyd, a przede wszystkim ból. Poczuł się mocno dotknięty tym, co sugerowała Alice. Przez chwilę nikt się nie odezwał.
— Więc czego ode mnie oczekujesz? — zapytał Draco lodowatym tonem. — Żebym był twoim przewodnikiem po mrokach czarnej magii? Żebym rzucił na kogoś Cruciatus, żebyś mogła zobaczyć, co się stanie?
— Tylko ty wiesz, jak rzucić Cruciatusa... — podjął temat Potter, ale ostre spojrzenie Dracona uciszyło go. Ślizgon ponownie z niekrytą urazą wpatrywał się w Manson.
Alice spuściła wzrok, czując, że wciągnęła go w coś, czego żadne z nich nie chciało. Ale wiedziała, że mieli rację — Koryfeusz działał według swojej własnej, skrzywionej logiki. Jeśli mieli znaleźć rozwiązanie, musieli zrozumieć jego sposób myślenia. Nawet jeśli oznaczało to zaglądanie w miejsca, w które nikt nie chciał patrzeć.
— Rzuć na mnie Cruciatusa — poprosiła cicho.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top