12. Na dwa... trzy fronty.
Profesor McGonagall zakończyła zajęcia z Transmutacji z drugim rocznikiem Puchonów i Krukonów, po czym wpuściła do swojej klasy Draco, Alice, Harry'ego i zgarniętego po drodze Rona. W sali nic się nie zmieniło, od kiedy Potter i Weasley mieli tu zajęcia po raz ostatni. Obaj uśmiechnęli się mimowolnie na wspomnienie tych wcale nie tak odległych czasów, a jednak wzbudzających w ich sercach prawdziwe ciepło i nostalgię. Ron oparł się o ławkę, którą sam najczęściej zajmował, krzyżując ręce na piersi, obok niego stał Harry, uważnie wpatrując się w Alice, opowiadającej coś zawzięcie nauczycielce.
Biblia.
Wszystko rozchodziło się o tę zwykłą książkę. Do tej pory Koryfeusz Vundomhive wydawał się historią, dawnym nauczycielem w Hogwarcie, którego portret do niedawna wisiał na korytarzu, aż ktoś nie wdarł się do szkoły i zniszczył go. Mimo to każdy, kto zwrócił na niego uwagę, zapamiętał tę namalowaną, okrutną twarz. Z grimuaru Eris Trevelyan wynikło, że nosił on także imię Twórcy Śmierci, twórcy Zaklęć Niewybaczalnych. Nikt nigdy się nie zastanawiał, jakim potworem musiała być osoba odpowiedzialna za te trzy klątwy. Z podróży w czasie i przestrzeni Alice odkryła także, że ta osoba musiała być nieśmiertelna albo chociaż długowieczna, skoro uczył w Hogwarcie... jeszcze za czasów jego założycieli. Jak wielkim musiał być plugawcem, że sam Salazar Slytherin go z chęcią wypędził?
Powrócił dawno temu, gdzie Sebastian Sallow, Ominis Gaunt, Ezra Crowley oraz Aileen Nightingale walczyli z nim, ostatecznie uznając jego moc za zbyt potężną, więc po prostu zmienili go w kota. W cholernego kota! A teraz odzyskał swoją ludzką postać i zaczynał siać terror miary Voldemorta lub Grindelwalda.
— A może horkruksy? — zaproponował Harry, przerywając dyskusję pani profesor i Alice. Obie spojrzały na niego znad Biblii. — Wiemy, że Voldemort miał ich mnóstwo, dzięki temu zapewnił sobie nieśmiertelność, mimo zniszczenia fizycznego ciała. Może Koryfeusz również stworzył horkrusy, dzięki czemu dożył naszych czasów? Stworzył klątwy niewybaczalne, co to dla niego stworzenie horkruksa?
— Ma rację — zgodziła się Alice. — A co jeśli w Biblii odkrył jak stworzyć horkruksa? Albo szukał innego sposobu na wieczne życie?
— Bzdura — wtrąciła się Minerva. —Według podań to Herpon Podły, pierwszy wężousty stworzył pierwszego bazyliszka i pierwszego horkruksa...
— Ale Herpon pochodził ze starożytnej Grecji — zauważyła Gryfonka. — Wypadałoby ustalić, na kiedy datujemy narodziny Koryfeusza? Czy to w ogóle jego prawdziwe imię? Nie możemy błądzić po omacku i znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
— Tyle, że Biblia powstała znacznie wcześniej niż starożytność — zauważył Harry, w końcu się odzywając. Miał dość, że do tej pory był wykluczany z tej rozmowy, a przecież jako auror miał za zadanie schwytać Koryfeusza, od kiedy tylko odkryli, kim jest czarnoksiężnik, który ostatnio zaatakował mugolską wioskę na obrzeżach Irlandii. — Więc Herpon mógł mieć do niej dostęp.
— Czyli wychodzi na to, że pierwszy punkt zaczepienia to Biblia. Miejsce powstania Biblii nie było aż tak daleko od starożytnej Grecji. Obszar ten znajduje się na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego, a od Grecji dzieli go zaledwie kilka dni drogi statkiem — powiedział Harry.
Kręcili się tak po omacku, próbując wciąż znaleźć jakąś wskazówkę, która pozwoliłaby im odnaleźć Koryfeusza, odkryć jego przeszłość, prawdziwą tożsamość i przy odrobinie szczęścia także jego słabości. Poza tym, że Hilde Annafolz mu towarzyszyła, nie wiedzieli nic. Do klasy dumnym krokiem wkroczyła Pansy Parkinson w towarzystwie Eris. Początkowo Malfoy nie rozpoznał w młodej aurorce swojej dawnej koleżanki z domu, która latała za nim, niemal go czcząc. Przez ostatnie miesiąca dojrzała jeszcze bardziej, i wyładniała. Eris stanęła między nauczycielką Transmutacji a Alice, zerkając z uniesionymi brwiami na księgę, trzymaną przez Gryfonkę.
— A więc to jest to? — spytała, na co Alice skinęła głową. — Niezwykła rzecz, o której mówiła mi Sapphire? Przyznam, że... nie tego się spodziewałam, ale może być.
Ron zmarszczył brwi, nie bardzo odnajdując się w sytuacji. Przed chwilą rozmawiali o poszukiwaniu Koryfeusza, a teraz Eris znów skupia ich uwagę na księdze?
— Daj mi ją — ponagliła Eris. — Użyję mojego daru, aby spróbować z niej coś odczytać.
— I w sumie trzeba było tak od razu — mruknął pod nosem Malfoy.
Chłopak wciąż opierał się o kamienną ścianę, świdrując Alice wzrokiem. Trzymał się blisko niej, czuwając, jakby oczekiwał nagle z każdej strony ataku, od każdego. Inni uczniowie, nauczyciele w jego mniemaniu to były niedobitki armii Voldemorta, czasem doszukiwał się w nich ojca, ale zdawał sobie sprawę, że ten tchórz, jego ojciec, Lucjusz Malfoy, jak nic znajdował się po drugiej stronie globu, ukrywając się przed wymiarem sprawiedliwości. Po prostu Draco bał się, że znów coś mu umknie i straci Alice bezpowrotnie. A przecież wyrwała się ze szponisk śmierci aż dwa razy! Przerażała go wizja, że trzeci raz będzie ostatni — dlatego czuwał, ściskając dyskretnie różdżkę.
Eris ujęła Biblię w dłonie, a potem straciła kontakt z rzeczywistością. Harry szybko do niej dobiegł, ratując ją przed upadkiem. Mamrotała coś pod nosem w obcym języku. Trwało to tak długo, że niektórzy obawiali się, że Biblia okazała się grimuarem z klątwą, która pozbawiłaby zmysłów każdego, kto ośmieliłby się odczytać jej ukrytą zawartość. Jednak Eris odzyskała świadomość, mrużąc oczy od światła dziennego wlewającego się do klasy. Przez moment próbowała oswoić się z miejscem ją otaczającym. Z wdzięcznością wobec Harry'ego wstała, wciąż trzymając w jednej ręce książkę, a drugą zaciskała na głowie.
— I co? Coś zobaczyłaś? — spytała Parkinson.
— Tak... — Skinęła głową, oddając Alice księgę. — Już wiem, gdzie powinniśmy szukać odpowiedzi. Zobaczyłam dwa miejsca. Jedno — uniosła pierwszy palec — to jakaś zrujnowana świątynia gdzieś w Atenach, w Grecji.
— Herpon Podły! — krzyknął Ron.
— Drugie miejsce — teraz pokazała dwa palce — nie wiem, co to za miejsce... stoją tam wysokie krzyże, dość ponure miejsce, widziałam tam martwych ludzi.
— Golgota — odparła Alice — widziałam to słowo w Biblii, ukrzyżowano tam Nazarejczyka, tam też mamy szukać?
— Nie wiem, księga ukazała mi te dwa miejsca, więc proponuję wysłać dwa zespoły do sprawdzenia ich.
— Dwa zespoły aurorów, rozumiem, pani Trevelyan — powiedziała McGonagall, kładać specjalny nacisk na ostatnie słowa. — Chyba nie oczekuje pani, że wyślę tam uczniów.
— Gdzieżbym śmiała, pani profesor. — Uśmiechnęła się przepraszająco.
— A ja uważam to za dobry pomysł — dodała Parkinson. — Biorąc pod uwagę, że Alice siedzi już w tym po uszy. Dlatego ustalam trzy zespoły.
— Trzy?
— Tak, Weasley, trzy. — Parkinson wywróciła oczami. — Dwa na poszukiwania za księgą, a trzeci na poszukiwanie Annafolz — tu spojrzała na Alice, ale ta pozostała niewzruszona. Jej jedyna ocalała rodzina nie znaczyła dla niej już nic. W końcu to Hilde zdradziła Mansonów i Alice. — Pierwszy zespół wyruszy do Aten, Weasley musisz na chwilę zerwać z Potterem, ty, Dorcas i Trakowsky weźmiecie Granger i ruszycie do Aten, Potter i Forbes, weźmiecie Malfoy'a i Alice, za tym drugim tropem, a ja i kilku innych aurorów ruszymy tropem Annafolz, rozumiem, że wszyscy wiedzą na co się piszemy? Sprzeciwy? Nie? Świetnie. Przygotujcie się, wyruszamy w nocy.
Nikt nie odważył się wejść Parkinson w słowo. Zgodnie pokiwali głowami i opuścili klasę. Pansy wciąż stała wyprostowana jak struna, wpatrując się w drzwi, które zamknęły się tuż za Trevelyan i Potterem. Po głośnym odetchnięciu, zdała sobie sprawę, że tuż za nią wciąż stoi nauczycielka.
— Pani profesor. — Kiwnęła głową.
— Jestem pod wrażeniem tego, kim się stałaś, Parkinson. — Walczysz z czarnoksiężnikami, mimo że twoi rodzice też nimi byli.
— Wie, pani co... nieważne, że byli to moi rodzice. Czarnoksiężnicy odebrali mojej siostrze rodzinę, życie, a mnie i moim bliskim ją samą na długie lata. Nie pozwolę, aby ktokolwiek na świecie też to kiedyś przeszedł.
— Może to niewiele znaczy ode mnie, ale... jestem z ciebie dumna, Pansy — przyznała nauczycielka.
Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie, choć uśmiech nie objął oczu, to wciąż pozostał szczery. Taki, jakiego Minerva nigdy chyba u niej nie widziała.
— Znaczy, pani profesor, i to więcej niż pani przypuszcza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top