Rozdział X

Szczęk karabinów zbierał żniwa w postaci nafaszerowanych ołowiem ciał. Głuche odbicie od zakrwawionego podłoża, było jak dolanie oliwy do ognia paniki, który z każdą chwilą powiększał swój zasięg panowania. Cichy płacz dziecka w kącie, który przez potoki łez błagał o powstanie rannego opiekuna. Młodzież kryjąca się w amoku cienia, wmawiała sobie, że to tylko jeden z nękających koszmarów nocnych. Odważniejsi chwyciwszy drżącą ręką po broń, oddawali mordercze kule, które ze strachu odbijały się tylko od zakrwawionych ścian.

Wyrywając się z obrazu wizji, poczułam różnicę. Powietrze zgęstniało i jakby przeczuwając kolejne wydarzenia, zgromadziło się przy jednej osobie. Otoczyło go, tworząc grubą warstwę nieprzenikalnej tarczy. Czyżby Wybraniec w końcu się wyspał i postanowił dołączyć do zabawy?

Grzmot przeładowywanej broni rozniósł się, wnikając w każdy zakamarek przestrzennej sali. Pierwszy pocisk wyleciał z połyskującej lufy i ze świstem udał się w pogoń za ofiarą. Młodej kobiecie, dwa rzędy przede mną, przebił tchawicę i utknął między oczodołami chłopca za nią. Ludzie wokół nich odskoczyli, patrząc z przerażeniem na bladsze oblicza splamione szkarłatem.

Tylko jedna postać wykrzywiła twarz w obrzydzeniu i odsunęła się od wypływającego z tętnic żywego strumienia. Ciemny płaszcz narzucony na lekko rozbudowane ramiona zakrywał męską sylwetkę. Jedynie włosy przypominały przydzielonego mi nauczyciela. Szpiczasta broda, a nieco wyżej wąskie, blade usta przedstawiające niezadowolenie. Trochę garbaty nos pokryty srebrzystymi piegami. Na wysokie kości policzkowe spadał cień szarawych rzęs. Spod zapadniętych powiek bił metaliczny blask, a srebrzyste oczy leniwie wędrowały po sami. Wybraniec.

***

Następna próba otworzenia oczu zakończyła się sukcesem, powoli rejestrował otaczające go rzeczy. Doszukiwał się znajomych symboli lecz ociężałe narządy nie pozwalały na pełen komfort użytkowania. Powolne westchnięcie wydobyło się spomiędzy cienkich warg. Wbił wzrok w punkt przed sobą i zmrużył oczęta chcąc wyostrzyć rozmazane plamy.

Poczuł delikatne drgania piasku pod stopami. Następnie zarejestrował smagnięcia wiatru na odkrytych ramionach. Przymknął powieki i przyciągnął głowę na bok, by trochę rozciągnąć ścięgna oraz długo nieużywane kończyny. Ruchom towarzyszyły charakterystyczne strzyknięcia w kolejnych to częściach ciała.

Wystawił dłoń, a pojedyncze wstążki żywiołu posłusznie ją otoczyły,wijąc się między palcami. Powiewy nasiliły się, teraz biczowały mężczyznę lecz on nie odczuwał tego. Nadal nic nie czuł. Wichura porwała piach do tańca i otoczyła srebrnookiego,kiedy zacisnął cienkie palce pianisty w pięść. Mieszanka pięła się ku górze, odgradzając go od złudnej rzeczywistości, przenosząc do obcego miejsca.

Jego umysł został zaatakowany wspomnieniami, ale nie były one szczęśliwe. Kobiety z błotem na twarzach błagające o pomoc. Dzieci schowane za nimi, bojące się podnieść wzrok cicho szlochały, a wielkie łzy uciekały od pozbawionych już nadziei tęczówek. Skuci mężczyźni bezradnie stojący z dala od rodzin,tylko mogli przyglądać się barbarzyńskiej scenie. Wszyscy co chcieli: uciec, pomóc, schować się, walczyć, a nawet bronić - skończyli tak samo, z kulką w głowie.

Tylko jeden, mały obywatel nie zważając na okoliczności, tulił się do sierści psa, prosząc by ten choć się poruszył. Sekundy, w których czworonożny przyjaciel tkwił w bezruchu, niemiłosiernie się dłużyły. W żyłach chłopca stopniowo wzbierała nienawiść, a ona przeobrażała się w chęć zemsty. Szloch wyrwał się z jego piersi, a wiatr donośnie zaśpiewał pogrzebową pieśń. Słony strumień oczyszczał zakurzoną twarzyczkę, kiedy tornado sprzątało ulicę. Pociągnął nosem, czule jeżdżąc dłonią po ciemnym pysku, a trąba powietrzna wyrzucała z siebie poszczególne przedmioty, rzeczy czy ludzi.

Zamknął oczka szukając ukojenia lecz jeszcze nie wiedział, że nie dane jest mu go zaznać.

***

Niestety Wattpad cały czas utrudnia i kasuje mi spację, mimo wielokrotnych poprawionych zapisów. Mam nadzieję, że już wszystko jest poprawione i rozdział "Speszyl na back to school" jest udany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top