1. Zaszczany wolontariat



— Jest pani wolontariuszem, tak? — Kobieta za biurkiem dopiero teraz zaszczyciła Laurę przelotnym spojrzeniem, ale wciąż była bardziej skupiona na przeglądaniu jakiegoś dokumentu.

— Tak — potwierdziła szybko, chcąc przejść do sedna. — Chciałam tylko...

— Dlaczego nie nosi pani plakietki? — przerwała jej ze zmęczeniem.

— Słucham? — Dziewczyna była już i tak dostatecznie rozproszona tym, co zdążyło się wydarzyć przed południem, a to wtrącenie zupełnie zbiło ją z tropu.

— Jeśli jest pani naszą wolontariuszką, musi pani nosić plakietkę, żeby dzieci wiedziały, jaką funkcję pani pełni i na jakiej podstawie wydaje im pani polecenia. — Ton, z jakim wygłosiła to zdanie, brzmiał, jakby powtarzała je już tysięczny raz i zdecydowanie miała dość jakiejkolwiek interakcji z innymi ludźmi.

— Tak, tak, oczywiście. — Potrząsnęła delikatnie głową. — Przepraszam, zdjęłam ją tylko na chwilę, zaraz...

— No dobrze, proszę przejść do rzeczy — powiedziała i westchnęła, odsuwając plik kartek na bok. Wreszcie udało się zdobyć jej pełną uwagę. Laura czuła się już wystarczająco sfrustrowana postawą kobiety.

— Nie bardzo wiedziałam, do kogo powinnam zgłaszać skrajne zachowania dzieci... — zaczęła niepewnie, próbując posługiwać się słowami z regulaminu, z którym miała obowiązek uważnie się zapoznać przy rekrutacji.

— Co dokładnie się wydarzyło? — Kolejny raz przerwała jej w trakcie wypowiedzi, nie okazując cienia skruchy.

— Jeden chłopiec zgłosił, że dzisiaj w nocy inny chłopiec... — tłumaczyła wolno i kulawo, wspomagając się gestykulacją. Zrobiła przerwę na krótkie "yyy", by zastanowić się, jak właściwie ubrać to w słowa, ale stwierdziła, że najlepiej będzie powiedzieć wprost. — Jeden z chłopców nasikał do plastikowego kubka i wylał jego zawartość na innego chłopca dzisiaj w nocy.

Kobieta westchnęła ciężko i przymknęła oczy, po czym pokiwała wolno głową, jakby przyjmując to do świadomości.

— Jak się pani nazywa?

— Laura.

— Pani Lauro — zaczęła, siląc się na przekazanie komunikatu w niezbyt brutalny, ale bardzo jasny sposób. — To jest obóz dla dzieci trudnych. — Zaakcentowała ostatnie słowo i spojrzała na dziewczynę, by upewnić się, że to zdanie do niej dotarło, a ta pokiwała gorliwie głową. — Nasi podopieczni wychowywali się na ulicy, bywali bici przez rodziców, nie mieli zdrowych relacji z bliskimi albo wcale nie mieli bliskich, w wieku kilku lat potrafili sięgać po używki albo zarabiać wyłącznie własnym ciałem, często pod przymusem — wymieniła powoli, chcąc, by jej słowa zapadły dziewczynie w pamięć. — Czy naprawdę wydaje się pani, że określenie "zachowania skrajne" dotyczy kubka moczu? — sformułowała to pytanie tak, by brzmiało jak najbardziej absurdalnie. — Jako wolontariusz pani obowiązkiem jest przede wszystkim pilnowanie tych dzieci. To w pani gestii leży radzenie sobie z podobnymi konfliktami. Na tym obozie problemy, jakimi zajmuję się ja to tylko morderstwa, gwałty, kaleczenie siebie i innych... — Widząc dość niemrawą minę Laury, postanowiła przerwać. — Rozumiemy się?

— Tak.

— Proszę postępować zgodnie z naszymi procedurami: zareagować, zawrzeć to wydarzenie w raporcie... — Szczerze nie miała ochoty kontynuować, więc po prostu przysunęła swoje dokumenty z powrotem na środek biurka i obdarzyła dziewczynę ostatnim spojrzeniem. — I proszę nosić plakietkę.

Wychodząc z gabinetu, Laura nie do końca wiedziała, czy czuje się bardziej upokorzona przez kierowniczkę, czy zła na siebie, że od razu pobiegła szukać pomocy, zamiast pokazać, że potrafi poradzić sobie sama. Była pewna, że władze obozu chcą wiedzieć o wszystkich problemach, jakie będą sprawiać te dzieci. W końcu wszyscy chcieli im tu pomóc, a ona była tylko wolontariuszem; nie miała solidnej wiedzy na temat zajmowania się takimi osobami ani żadnego doświadczenia w tym zakresie. Nie spodziewała się, że będą od niej wymagać, żeby działała w podobnych sytuacjach na własną rękę. Zresztą nie za bardzo miała pomysł, jak sobie z tym poradzić. Teraz, kiedy obiecała poszkodowanemu chłopcu, że załatwi sprawę, musiała przecież coś zrobić. Ale jak zadziałać na trudnego trzynastolatka, który uważa, że oblewanie innych własnymi sikami jest zabawne? Zabronić mu sikać? Oblać go w nocy własnym moczem?

To był dopiero drugi dzień na tym obozie, a Laura już miała ochotę wracać do domu. Wszystkie jej szlachetne idee i postanowienia straciły wszelkie znaczenie, gdy poznała te dzieci. Tak bardzo chciała się zaangażować, zrobić coś dobrego dla świata i taka szansa wydawała się idealna, by się w tym spełniać. Prawda okazała się jednak brutalna: większość podopiecznych obozu wcale nie chciała jej pomocy. Właściwie z dumą pokazywali jak bardzo nie potrzebują niczyjej pomocy.

Tego dnia pracowała tylko do drugiej, więc po przypilnowaniu porządku przy obiedzie i zjedzeniu własnej porcji, poszła prosto na pociąg. Nie miała w tym czasie kontaktu z żadnym z chłopców, więc dawało jej to przynajmniej jeden wieczór na przemyślenie sprawy. Powrót do wioski, w której mieszkała na czas wolontariatu, zajmował dwadzieścia minut jazdy niesamowicie głośnym szynobusem. Gdy już zajęła miejsce, po raz kolejny w ciągu jednej doby zaczęła zastanawiać się nad sensem całego tego wyjazdu. Jeszcze niedawno czuła taką ekscytację, że niemal chodziła po ścianach, nie mogąc się doczekać samodzielnej wyprawy na rzecz zmieniania świata. Szkoda tylko że świat od razu próbował jej udowodnić, że nie potrzebuje się zmieniać.

— Dzień dobry, proszę przygotować bilety do kontroli — beznamiętnie przywitał się konduktor z zaledwie kilkoma pasażerami.

— No nie — jęknęła pod nosem Laura, gdy przypomniała sobie, że miała kupić bilet miesięczny, ale była tak zaabsorbowana roztrząsaniem każdej pierdoły, z jaką musiała się zmierzyć w ciągu ostatnich godzin, że zupełnie o tym zapomniała.

— Poproszę jeden bilet szkolny do Sobianic. — Postanowiła grać na zwłokę, ale mina konduktora sugerowała jasno, że nie ma ochoty na ten teatrzyk.

— Żartuje sobie pani? Gdzie pani wsiadła?

— W Mieleju.

— Bilet kupuje się od razu po wejściu do pociągu, zresztą kasa na stacji była otwarta. Mogę pani na tej podstawie dać mandat. — Nie wyglądał na agresywnego czy rzeczywiście chętnego, żeby ją ukarać, ale ewidentnie miał dość użerania się z pasażerami.

— Ojej, bardzo przepraszam, nie wiedziałam — skłamała gładko. — Będę jeździć tą trasą codziennie przez najbliższe miesiące, nie planowałam jechać na gapę, absolutnie...

— No dobrze, dobrze, następnym razem podejdzie pani od razu na przód. — Ustąpił zmęczony wysłuchiwaniem wymówek, ale i tak zapłaciła kilka złotych więcej.

Gdy tylko wyszła na stację, zadzwonił do niej tata.

— Jak tam? — zapytał pogodnie, chociaż oboje wiedzieli, że od roku jego uśmiech był niemal zawsze wymuszony.

— Jest super — zapewniła go. — Dokładnie tak jak to sobie wymarzyłam.

— No to fajnie, bo już się tu martwiłem, że może ci się nie podoba.

— Nie, nie — zaprzeczyła, śmiejąc się i myśląc nad kolejnym kłamstwem. — Czuję, że to jest to, co chcę robić.

— Bardzo się cieszę — odparł i zabrzmiało to jakoś ciężko i poważnie. — No a pokój? Jakie masz tam warunki?

— Cała ta posiadłość wygląda dokładnie tak jak na zdjęciach w internecie. Dom jest wielki i wygląda jak jakiś stary zamek, spodobałoby ci się tutaj! A pokój jest bardzo zadbany, może nie umeblowany jak w hotelu, ale dość przyjemny. Właścicielka też wydaje się być bardzo miła i mieszka tam teraz sporo osób w moim wieku. — Przynajmniej na ten temat mogła powiedzieć mu kilka szczerych zdań.

— To też wolontariusze? — zainteresował się.

— Nie, nie... właściwie nie wiem, co tam robią. Ale widziałam kilka młodych osób, słyszałam też, że na wakacje mają przyjechać jakieś rodziny. Chociaż właściwie nie wiem, co mogliby tu robić. To jest naprawdę dziura.

— Jeszcze większa niż nasza? — zapytał rozbawiony.

— Nawet niż nasza — potwierdziła i nagle tematy do rozmów się wyczerpały. Mogłaby zapytać, co słychać u niego, ale nie chciała zmuszać go do kłamania, że wszystko jest w porządku. Już od jakiegoś czasu nic nie było w porządku, a jej ojciec nie wierzył, że kiedykolwiek będzie.

— No dobra, córcia, lecę, bo zaraz wykipi mi mleko.

— Jasne, jasne, to trzymaj się, pa! — Nawet nie chciała pytać, dlaczego gotuje mleko przed trzecią po południu i czy to po prostu aż tak słaba wymówka, żeby zakończyć tę rozmowę.

Wolnym krokiem przeszła przez całą wieś, aż dotarła na granicę lasu. Tam, dopiero za tabliczką z nazwą miejscowości, należało skręcić w prawo na podjazd, który dla niewiedzących o istnieniu tej posiadłości, mógłby wydawać się ukryty. Wielka brama skrzypiała, gdy delikatny wiatr poruszał nią lekko, ale gęste zarośla dookoła zdawały się być bardzo spokojne i ciche.

Posiadłość zdecydowanie robiła wrażenie. Przypominała miniaturkę zamku z brunatnej cegły. Frontowe okna wykończono ornamentowymi ramami i wypełniono witrażami, a dwa symetryczne skrzydła witały gości niczym rozłożone ramiona. Cholernie ciężkie wrota prowadziły do czegoś na wzór salonu ze starymi kanapami i kominkiem, do którego dostęp miał każdy z gości. Szerokie schody na środku wiodły na piętro pełne pokoi, a gotowe posiłki za dodatkową opłatą można było odbierać w kuchni w prawym skrzydle na parterze. Łazienkę należało co prawda dzielić z innymi gośćmi, ale zdawało się, że nie ma ich na razie wielu.

Laura poszła tylko odłożyć rzeczy do swojego pokoju i postanowiła pospacerować chwilę po labiryncie z dość niskiego żywopłotu za domem. Miała w sumie już dość czasu na przemyślenie wszystkich swoich problemów, ale uwielbiała myśleć. A skoro nie miała nic lepszego do roboty, postanowiła poświęcić na to jeszcze więcej czasu.

— O kurna, nie jest ci zimno? — To pytanie sprawiło, że niemal podskoczyła.

Na jednej z ławeczek w ogrodzie siedziała dziewczyna o wściekle fioletowych włosach do ramion. Ona również miała krótkie spodenki, ale zarzuciła na ramiona dość grubą bluzę. Może i był już czerwiec, ale temperatura wciąż nie była na tyle letnia, żeby zdecydować się na bluzkę na ramiączkach, jak zrobiła to Laura.

— Rzadko jest mi zimno — odparła zgodnie z prawdą.

— Hm? — mruknęła dziewczyna, wyciągając w jej stronę papierosa i wypuściła ustami całkiem sporo dymu.

— Nie palę.

— I pewnie też nie pijesz.

— A co masz? — zapytała niepewnie, co rozśmieszyło nieznajomą. Zgasiła papierosa butem i wstała, żeby się przywitać

— Jestem Kamila.

— Laura.

— Co tu robisz?

— Eee... chodzę? Nic konkretnego w sumie. — Wzruszyła ramionami.

— Zajebiście. Wreszcie jest się z kim napić.

Poszła z powrotem do budynku, zostawiając Laurę w tyle. Dziewczyna zawahała się przez chwilę, ale brzmiało to raczej jak zaproszenie, więc poszła za nią. Kamila bez słowa zaprowadziła ją do swojego pokoju i zamknęła za nimi drzwi, po czym wyjęła litr wódki.

— Ale mam tylko wodę — oznajmiła obojętnie. — Nie wyglądasz mi na taką, co popija wódkę wodą — zaśmiała się.

— Nie szkodzi spróbować — westchnęła Laura z rezygnacją i usiadła na ziemi. Czuła, że to był na tyle pechowy dzień, że zasłużyła na trochę alkoholu. Nienawidziła small talku i zupełnie nie potrafiła podtrzymywać rozmowy, ale już po kilku kieliszkach czuła się dużo swobodniej i pozwoliła sobie poluzować bariery. — Nie wiem, jak można sobie zrobić kolczyk w nosie — oznajmiła, rozlewając następną kolejkę.

— Żartujesz? — Niemal troskliwie dotknęła swojego. — Uwielbiam go.

— Przypominasz krowę. — Kamila wybuchła szczerym śmiechem, słysząc te słowa.

— Fajna jesteś — podsumowała, gdy już się opanowała. — Przynajmniej jak jesteś pijana — dodała po chwili. Laura prychnęła z udawanym oburzeniem i obie zaczęły się śmiać.

— Co tutaj robisz?

— Staram się nie robić nic — przyznała bez cienia skruchy. — To dom mojej babci. Co roku każe nam przyjeżdżać i pomagać przy gościach. Ty?

— Jestem wolontariuszem w Mieleju. Na obozie dla trudnych dzieci i młodzieży. — Prawdopodobnie na trzeźwo poczułaby wstyd, mówiąc to osobie takiej jak Kamila, ale w stanie lekkiego wstawienia, nie miała z tym żadnego problemu.

— Może załatwisz mi tam miejscówkę? — zapytała, odpalając papierosa.

— Jesteś kryminalistką?

— To chyba za mocne słowo.

— Miałaś trudne dzieciństwo?

— Średnio.

— To chyba się nie załapiesz. Ale w przyszłym roku możesz się starać, żeby zostać wolontariuszem. — Laura uśmiechnęła się niemal zawadiacko, a Kamila parsknęła kłębem dymu.

— Bardzo śmieszne — odpowiedziała, ale nie ukrywała, że naprawdę jest rozbawiona. Wyglądało na to, że pochodzą z dwóch zupełnie różnych światów, a jednak naprawdę nieźle się dogadywały. Kamila zaczynała mieć nadzieję, że przynajmniej te wakacje nie będą tak monotonne jak wszystkie poprzednie. Przez chwilę pozwoliły sobie na kilka żartów zupełnie nieśmiesznych dla ludzi trzeźwych i z każdą chwilą czuły się w swoim towarzystwie coraz bardziej komfortowo.

— No dobra, dobra. — Kamila próbowała się uspokoić. — Powiedz mi, jaka jest najgorsza rzecz, jaka się stała na tym obozie do tej pory?

— Jeden chłopak nasikał do kubka i wylał to na innego — wyrzuciła z siebie niemal od razu i chociaż jeszcze niedawno wydawało jej się to tragedią, obie parsknęły śmiechem. — To nie jest śmieszne! — powiedziała, jakby czując poczucie winy, że rzeczywiście ją to bawi. — Nie no, mówię poważnie. Muszę coś z tym zrobić, nie może tak być.

— I co planujesz? — zainteresowała się.

— Nie jestem pewna. Chciałam załatwić to jakoś... no wiesz, bardziej psychologicznie. Może pogadać z nim, dowiedzieć się, dlaczego to zrobił. — Przerwało jej prychnięcie Kamili.

— Proszę cię! To są dzieciaki ulicy, tak? A ty jutro będziesz tam trzeci dzień? Oni nie potrzebują prawienia morałów. Nikt tam nie będzie chciał z tobą porozmawiać. Musisz wzbudzić w nich szacunek, pokazać, że z tobą się nie zadziera — oświadczyła pewnie, rozlewając trochę wódki.

— To co mam zrobić?

Kamila zamyśliła się i opróżniła kieliszek dla jasności umysłu.

— To musi być coś mocnego.

— Nie mam zamiaru na niego sikać — ostrzegła ją od razu, a ona uśmiechnęła się tylko.

Rozmowa kleiła się tak dobrze, że obie przestały zwracać uwagę na tempo picia. W którymś momencie Laura obudziła się w swoim pokoju w środku nocy, zupełnie nie wiedząc, jak się tam znalazła.

A rano nie pamiętała nawet, że wtedy po raz pierwszy usłyszała szepty w ścianach. 



Za okładkę pięknie dziękuję @xemeshy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top