Rozdział 1
Chicago, 21 kwietnia, rok 1968.
Najważniejsze, żeby wszystko było na swoim miejscu. Porządek, ambicja i dyscyplina — bez tego niewiele można osiągnąć. A przecież to niezwykle ważne, by coś znaczyć w dzisiejszym świecie. Należy żyć, uparcie dążąc do wyznaczonego sobie celu, bo cóż bez tego jest warte? Dni mijają coraz szybciej, słońce wschodzi i zachodzi, pory roku upływają niemal niezauważalnie. Czas ucieka, nieustannie terroryzuje i niekiedy wprowadza w panikę. Nie możesz bezczynnie stać i patrzeć na życie przepływające ci przez palce. Musisz działać. Zbudować grunt pod nogami, zapewnić sobie bezpieczeństwo i stabilizację. Konsekwentność — ot co.
Jak każdego dnia, kiedy zegar wybija szóstą trzydzieści, Louis Tomlinson opuszcza ciepłą kołdrę, by stawić czoła kolejnym przygodom życia codziennego. Ścieli łóżko po wojskowemu, odsłania zasłony i pozwala promieniom słonecznym rozświetlić swoją twarz. Przeciąga się leniwie, by za chwilę pochylić się i wykonać kilka pompek. Tylko sześć, ale każdego dnia idzie mu coraz lepiej!
Podchodzi do szafy i zastanawia się przez chwilę. Na łóżku lądują niebieskie jeansy, biała koszula i najzwyklejszy krawat, jaki posiada. Kiedy już jest ubrany, spogląda na siebie w lustrze i przeczesuje włosy. Powinien je znowu trochę skrócić, bo zaczynają wyglądać niechlujnie.
— Synku, wstałeś? Chodź na śniadanie! — słyszy znajomy kobiecy głos, co wyrywa go z zamyślenia. Chwyta torbę, wcześniej spoczywającą na krześle przy biurku, i opuszcza pokój, krzycząc "Idę, mamo!". Po drodze do schodów wpada na niego Charlotte, młodsza siostra, która najwyraźniej znowu zaspała i mknie do łazienki, by stroić się w niej przez następne kilkanaście minut. Louis nie rozumie, komu ona tak bardzo chce zaimponować.
— Uch, uważaj jak chodzisz — burczy tylko pod nosem, gdy wymienia z siostrą zirytowane spojrzenia. Lottie niedawno skończyła siedemnaście lat i od tego czasu zmieniła się nie do poznania. Nosi coraz krótsze spódniczki, podkrada mamie kosmetyki, jest opryskliwa (głównie dla Louisa, bo on naprawdę, naprawdę, nie może jej znieść), a w piątkowe wieczory znika na bardzo długo, nie informując nikogo, z kim i gdzie wychodzi. Ich matce, Johannie, zdaje się to aż tak nie przeszkadzać — twierdzi, że to chwilowy okres buntu nastoletniego (Louis nigdy nie był zbuntowany). Przeciwne zdanie w tej sprawie ma ich ojciec, Daniel, który bezustannie stara się okiełznać młodzieńcze wybryki córki, jednak ta jest zbyt uparta.
Cała moja nadzieja w tobie, synu.
Tak. Można powiedzieć, że Louis znajduje się pod lekką presją ojca. Minimalnie. Ale zawsze, oczywiście, daje z siebie sto procent.
— Dzień dobry, kochanie. —Johanna uśmiecha się do syna, gdy ten całuje swoje młodsze siostry, bliźniaczki, w czubki głów. Potem podchodzi do matki i obdarowuje ją całusem w policzek, biorąc od niej talerz z kanapkami. Zasiada za stołem, w dość dobrym humorze wdając się w rozmowę ze swoją rodziną.
— O której dziś zaczyna się twoja zmiana w kawiarni? — dopytuje Daniel, zerkając na Louisa zza gazety. Szatyn dolewa sobie mleka do herbaty, krzywiąc się, gdy trochę skapuje na stół.
— Zaraz po zajęciach, około trzynastej.
— Louis, jesteśmy z ciebie bardzo dumni, że godzisz naukę z pracą, ale może powinieneś skupić się tylko na studiach? — sugeruje mama, przeskakując niepewnym spojrzeniem z Louisa na swojego męża.
— Daj spokój, kochanie. Im wcześniej zacznie na siebie zarabiać, tym lepiej —wtrąca ojciec, zanim Louis zdąży się odezwać. Zamiast tego posyła matce uspokajające spojrzenie i kiwa lekko głową, nie myśląc nawet, by podważyć słowa Daniela. Louis sam wyszedł z propozycją pracy, chcąc trochę odciążyć rodziców, którzy utrzymują czwórkę swoich dzieci. Szatyn jest najstarszy, ma dziewiętnaście lat, więc to wręcz jego obowiązek, by zadbać o swoją rodzinę chociażby w małym stopniu.
Dwadzieścia minut później jest już w drodze na uczelnię. Tego dnia postanowił przespacerować się, zamiast jechać rowerem. Gdy przechodzi obok posiadłości Williamsów, z grzecznym uśmiechem wita panią Isabellę, sąsiadkę, która akurat popija beztrosko kawę na tarasie. Kiedy tylko Louis znika z pola widzenia kobiety, jego wyraz twarzy poważnieje i zupełnie nieświadomie przewraca oczami. Nie przepada za nią, w porządku? Jest najwiekszą plotkarą w okolicy, ciągle wprasza się na czcze pogawędki do jego matki i, pomimo wymigiwań Louisa, nie zaprzestaje próbom swatania go z jej córką, Rosie. Louis ma wrażenie, że nie mógłby już bardziej okazać swojego braku zainteresowania, ale ta kobieta w ogóle nie łapie aluzji. Albo udaje. Zupełnie jak Johanne, która średnio trzy razy w miesiącu mówi:
Znasz Rosie niemal od dzieciństwa, bylibyście uroczą parą. Może nawet małżeństwem?
Tak, Louis stara się ignorować wszystkie przytyki swojej matki (oraz ciotki Michelle), ale czasami ogarnia go strach, że pewnego dnia jego rodzina siłą zaciągnie go do ołtarza z dziewczyną, jaką oni uznają za odpowiednią, i zmuszą do wypowiedzenia słów przysięgi. Zdaje sobie sprawę, że powinien ożenić się, zadbać o przedłużenie rodu i takie tam, ale... chyba nie jest jeszcze gotowy. Jeśli kiedykolwiek będzie.
Kiedy wchodzi po schodach, prowadzących do uniwersytetu, słońce niemal wypala dziury w jego plecach, odzianych w czarną marynarkę, więc przystaje na moment, by ściągnąć ją ze swoich szczupłych ramion. Jest cieplej, niż wcześniej przypuszczał.
— Dalej, Louis, chcesz się spóźnić pierwszy raz w swoim życiu? — Szatyn podskakuje zaskoczony, gdy znikąd wyrasta przed nim Grace, dobra przyjaciółka. Jej rude włosy spięte są dziś w długi, luźny warkocz, a oczy jak zwykle są pogodne i nie widać w nich nawet cienia zmęczenia.
— Bynajmniej, Grace. Chociaż, nie powiem, te schody wydają się nie kończyć, kiedy myślę o nadchodzących egzaminach. — Chłopak wzdycha cięzko, pokonując dwa stopnie na raz. Zerka w lewo, widząc grupkę młodych ludzi, ale wciąż wyglądających na starszych od niego, ubranych w kolorowe koszule i luźne spodnie. Siedzą w kółku, bujając się w rytm gitary, na której gra długowłosa blondynka. — Czy oni naprawdę muszą robić hałas tak wcześnie? Nie ma nawet ósmej.
Grace podąża za jego wzrokiem i wzrusza lekko ramionami. Louis nie lubi, gdy dziewczyna to robi — a robi zbyt często — bo odnosi wtedy wrażenie, że zbyt dramatyzuje, a wcale tak nie jest. Jest tylko realistą, twardo stąpającym po ziemi, który nie lubi, gdy coś lub ktoś zakłóca jego porządek dnia.
— To tylko trochę muzyki, Louis.
— Niech brzdękolą na swoich gitarach gdzie indziej, żebym mógł w spokoju się uczyć — syczy pod nosem i energicznym krokiem zmierza do drzwi wejściowych. Poluzowuje lekko swój krawat, gdy zaczyna robić mu się naprawdę duszno i przeklina w myślach swoje słabe nerwy. Żegna się z Grace machnięciem dłoni, gdy ta oddala się na swoje zajęcia, a sam odnajduje salę numer 112, w drzwiach prawie zderzając się ze swoim profesorem od prawa rzymskiego. Kłania mu się uprzejmie i wypowiada ciche przeprosiny, przepuszczając go przodem. Następnie sam przekracza próg klasy i zajmuje dokładnie to samo miejsce, co zwykle — rząd trzeci, krzesło piąte od okna. Opada bezwładnie na drewniany stołek i wypakowuje zeszyty, nagle czując się zupełnie bez zapału na kontynuowanie bieżącego dnia. Podpierając głowę na dłoni, obserwuje jak sala stopniowo zapełnia się kolejnymi uczniami. Stara się ignorować delikatne ściśnięcie żołądka, gdy zauważa znajomą sylwetkę Christophera Scotta. Ma dziś na sobie dość zwiewną koszulę i dopasowane jeansy, a przystrzyżone włosy jak zawsze są idealnie wystylizowane. Louis podąża za nim wzrokiem, nieświadomie oblizując usta. Proszę nie odbierać tego pochopnie, on po prostu lubi sobie popatrzeć. Lubi przyglądać się szerokim ramionom bruneta, wąskim biodrom, niemal perfekcyjnie zarysowanej szczęce i...
— Znowu gapisz się na Scotta, Tommo? Tylko uważaj, żeby się nie zaślinić. — Na miejsce obok Louisa opada Niall Horan, blondyn o irlandzkim akcencie, wyrywając go z zamyślenia.
— Możesz być ciszej? Ktoś mógł cię usłyszeć. — Louis krzywi się, mierząc Nialla karcącym spojrzeniem. Jego przyjaciel ma to do siebie, że chlapie co mu ślina na język przyniesie i jest przy tym tak bardzo głośny.
— Co z tego? — Horan wzrusza ramionami jak gdyby nigdy nic. — Błagam cię, Louis, każdy kto zna cię chociaż trochę powinien mieć przynajmniej podejrzenia, że lubisz kuta...
Twarz Irlandczyka wykrzywia się, kiedy Louis zdecydowanie niedelikatnie następuje na jego stopę. Rozgląda się niepewnie i oddycha z ulgą, gdy stwierdza, że nikt nawet nie zerknął w ich kierunku.
— Auć, pojebało cię!?
Szatyn tylko kręci głową zirytowany i otwiera książkę, udając, że powtarza sobie materiał. Jego noga podryguje nerwowo, a spojrzenie co jakiś czas wędruje w kierunku tej osoby i czuje się w tym momencie tak zmęczony i przytłoczony własnymi myślami. Szczerze? Nawet nie chce dopuszczać do siebie możliwości, że nie jest heteroseksualny. Dlaczego? Ponieważ to komplikuje absolutnie wszystko, a nie ma miejsca na potknięcia w jego poukładanym życiu.
— Niall — odzywa się jednak, bo ciekawość po prostu nie da mu spokoju. — Czy jestem aż tak oczywisty?
Blondyn spogląda na niego spod długich, jasnych rzęs, z dziwnym wyrazem twarzy. I Louis już wie, że nie dostanie odpowiedzi, jakiej oczekuje.
— Skądże, przyjacielu, zdecydowanie nie jesteś oczywisty — mówi Niall z wyraźną ironią w głosie, poklepując ramię szatyna mocniej niż jest to konieczne. Najwidoczniej zauważa posępną minę Louisa, bo dodaje: — Daj spokój, stary, przecież to nic takiego. Akceptuję to i w ogóle.
— Ty tak, ale moi rodzice? Ojciec by mnie wyklął, a matka dostała załamania nerwowego. Od jakiegoś roku chodzi za mną, namawiając do randek z córkami swoich przyjaciółek.
— Ouch, kanał — ripostuje błyskotliwie Irlandczyk, a Louis posyła mu spojrzenie, mówiące "No co ty nie powiesz?". — Nie możesz podporządkować całego swojego życia rodzicom, Louis. Musisz się im kiedyś postawić.
Ale szatyn tylko macha ręką na te słowa i odwraca się przodem do tablicy, postanawiając poświęcić całą swoją uwagę wykładowi. Rozmowa trwała może jakieś pięć minut, a on już czuje, jakby ktoś wyssał z niego życie. Wie, że to przejdzie — zawsze przechodzi — ale męczy go przechodzenie przez ten paskudny humor. Dlatego zawsze znajduje sobie jakieś zajęcie. Uporczywa nuda jest niebezpieczna, wpycha do głowy Louisa myśli, pytania i marzenia, od których ucieka całe swoje dziewiętnastoletnie życie. Nie lubi dzielić włosa na czworo, chociaż czasami naprawdę trudno mu to opanować.
— Tomlinson, mógłbyś przetłumaczyć nam sentencję "Qui tacet consentire videtur"? — Profesor Stevens zwraca się do niego ze spokojnym wyrazem twarzy. W dłoni trzyma książkę w bordowej oprawie, okulary nieco zsuwają się z nosa, więc poprawia je palcem wskazującym prawej dłoni. Louis wstaje ze swojego miejsca i odchrząkuje, po czym udziela odpowiedzi:
— Milczenie uważa się za oznakę zgody.
— Jak zwykle świetnie, Louis — chwali go mężczyzna, cień uśmiechu na moment przebiega przez jego twarz.
Louis postawił sobie wiedzę jako najważniejszą wartość w swoim życiu. Jednak wciąż zwinnie omija uczenie się samego siebie.
~*~
Wychodzi z uczelni o 12.50, więc musi spieszyć się, by nie spóźnić się do pracy. Zazwyczaj wychodzi jakieś pięć minut wcześniej, ale dziś ludzie postanawiają być niezwykle upierdliwi.
Najpierw zatrzymuje go jakiś młodszy chłopak, pytając o drogę do sekretariatu, więc Louis uprzejmie mu ją wskazuje. Jest trochę aspołeczny, fakt, ale jest również dobrze wychowany, toteż nie odmawia koleżeńskiej pomocy i rzadko bywa chamski (chyba, że chodzi o Nialla lub Lottie — wtedy bywa różnie).
Następnym "oprawcą" okazuje się Lydia. Louis kojarzy tę drobną dziewczynę dosyć dobrze, ponieważ uczęszcza z nim na większość zajęć. Zaprasza go na potańcówkę w ten piątek. Tomlinson już otwiera usta, by wypowiedzieć zdecydowane "przykro mi, mam dużo nauki", ale wstrzymuje się, gdy zauważa wyraźne zdenerwowanie dziewczyny i lekko zaróżowione policzki. Musiała długo zbierać się, by do niego podejść i zadać to pytanie, bo Louis niemal czuje jej zawstydzenie i obawę. Bije się z myślami. Nie chce robić Lydii złudnych nadziei, ale nie chciałby też sprawić jej przykrości. Cóż, właściwie... To tylko jeden, niewinny wieczór, prawda?
— W zasadzie... dlaczego nie. O której?
Oczy blondynki migoczą, a uśmiech rozciąga się na jej twarzy, gdy słyszy odpowiedź szatyna. Nawet lewy kącik ust Louisa nieznacznie unosi się na ten widok. Może nie jest zbyt zainteresowany płcią przeciwną, ale potrafi dostrzec jej piękno i urok.
— Przyjedź około 20, dobrze? — szczebiocze Lydia, a gdy chłopak kiwa powoli głową, kładzie dłoń na jego ramieniu i wspina się na palce, by pocałować go w policzek. Zaraz potem ucieka z zaczerwienioną twarzą. Louis wzdycha ciężko.
— Co ja wyprawiam — mamrocze do siebie, jednak na tyle głośno, że słyszy go Niall, który pojawia się niespodziewanie. Jak zwykle.
— Też się zastanawiam. Znikam na chwilę w kiblu, a ty już zdążasz kogoś wyrwać. Ale z ciebie cicha woda, Tommo. — Niall dźga go łokciem w żebra, uśmiechając się złośliwie. Louis przewraca oczami.
— To koleżeński wypad — odpowiada tylko niechętnie i wyłącza się, nie słuchając dalszych słów przyjaciela.
Teraz idzie szybkim krokiem przez dziedziniec, a Niall ciągnie się za nim, wspominając jakąś imprezę, na której Louis i tak nie był. Czasami zastanawia się, jakim cudem oni się przyjaźnią, kiedy stanowią zupełne przeciwieństwa. Cóż, może właśnie dlatego. Louis potrafi pohamować Nialla, a Niall... przynajmniej stara się wprowadzić do życia Tomlinsona trochę rozrywki. Nieważne, że bezskutecznie. Liczą się chęci, tak?
Spogląda na zegarek, ściągając brwi. Droga do kawiarni zajmuje mu zwykle jakieś dziesięć minut, w porywach do dwunastu, gdy ma bardziej leniwy dzień, więc powinien spokojnie zdążyć. Jego szef uważa go za sumiennego pracownika, rzecz jasna, ale Louis wie, że nie lubi spóźnień. Tak więc, powinien być na czas, gdyby nie kolejna przeszkoda.
— Witajcie, kochani. — Drogę zachodzi im wysoki, szczupły brunet. Jego długie loki opadają na ramiona, które okrywa biała koszulka z kolorowym nadrukiem "Make love". Louis uważa to za tandetne. Niedaleko za chłopakiem zauważa tę samą grupkę ludzi, którą widział rano, i już wie, z kim ma do czynienia. — Pomyślałem, że może będziecie zainteresowani naszymi spotkaniami.
Wręcza Louisowi pogniecioną kartkę, na której nabazgrane jest (naprawdę nabazgrane, szatyn ledwo może to rozczytać):
POKOJOWE PIĄTKI. PRZYJDŹ I ZAPRZYJAŹNIJ SIĘ ZE SWOJĄ DUSZĄ.
Wokół jest pełno narysowanych pacyfek, małych flag LGBT i innych znaczków, których Louis nie potrafi zdefiniować.
— Brzmi jak zaproszenie do sekty — kwituje w końcu obojętnym tonem, gdy Niall wyrywa mu świstek z dłoni. Nieznajomy śmieje się cicho, w jego policzku tworzy się głęboki dołeczek. Louis przygryza z frustracją wargę, odczuwając nagłą potrzebę ponownego przeniesienia wzroku z powrotem na jego koszulkę.
Make love.
— Interpretuj to jak chcesz, bracie — odpowiada chłopak, uparcie wpatrując się w Louisa. Z jego twarzy nie schodzi uśmiech.
— Och? Często nazywasz nieznajomych braćmi? — Louis pyta niby mimochodem, zerkając na zegarek. Minuty upływają, a on stoi tu bez konkretnego powodu i właściwie sam nie wie, dlaczego brnie dalej w tę śmieszną konwersację z, cholera wie, kim.
— Wszyscy jesteśmy braćmi. — Brunet wzrusza ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. — Ale mam na imię Harry.
Wyciąga dłoń, którą Louis mimo wszystko ściska ze względu na dobre maniery. Bynajmniej nie spodziewa się, że Harry przyciągnie go do mocnego uścisku, zupełnie, jakby znali się od lat, a nie kilku minut. Kiedy go puszcza i jako następnego przytula Nialla, Louis wciąż jest trochę oszołomiony.
— Huh, jesteś bardzo przyjacielski, koleś — śmieje się Irlandczyk. — Jestem Niall, a to mój przyjaciel, Louis. Myślę, że chętnie wpadniemy. Gdzie dokładnie?
Harry mówi o jakiejś polanie w pobliżu tej, tak zwanej, dzielnicy homoseksualistów*, w której Louis nigdy z jakiegoś powodu nie był. Nie słucha dalszej części odpowiedzi Harry'ego, bo wymija go i idzie przed siebie. Dzisiejszy limit na bzdurne pogawędki z nachalnymi hippisami został wykorzystany. Ignoruje nawoływanie Nialla, który pewnie jest teraz na niego wściekły, że ponownie uchyla się od jakiejkolwiek integracji. Czuje na sobie intensywnie zielone tęczówki, wpatrujące się w jego oddalającą się sylwetkę, ale to również odrzuca gdzieś na tył umysłu.
------------------------------------
* Obecnie Boystown, gay village w dzielnicy Chicago — Lake View.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top