Za wami tęsknię
Rozdział poświęcony gwiazdkom mojego serduszka, których obdarowałam zdecydowanie zbyt małą rolą w tym opowiadaniu.
🌼
Książka Jerry'ego
"Bieda, jeśli nie wypaczy młodości, działa na nią wspaniale, bo kieruje całą siłę woli ku wysiłkowi, a całą duszę ku szczytnym pragnieniom. Bieda szybko obnaża materialną stronę życia i wykazuje jej ohydę; stąd niewysłowione wzloty ku życiu idealnemu. "
~ Wiktor Hugo "Nędznicy"
J - jam.
E - eleven.
R - raven.
Y - yellow.
Nauka angielskiego szła Jerry'emu coraz lepiej, jeżeli chodziło o pisanie. Składał już litery w wyrazy, wyrazy w słowa, a słowa w zdania. Wszystko powoli stawało się jasne, choć coraz bardziej zastanawiało go zastosowanie tej wiedzy. Napisanie laurki, złożenie własnego podpisu, to były rzeczy ciekawe, ale w jego przypadku zdarzały się rzadko. Nauka powoli mu się nudziła, umiał już dość, by przestać martwić się o sklepienie zdań. Był wdzięczny Ani za te wiedzę i Mateuszowi za to, że oddał mu starą tablicę po dziewczynce, na której mógł sobie ćwiczyć, ale teraz było mu to już zupełnie niepotrzebne. Jerry skończył pracę na dziś i wpatrywał się w rozproszone drobinki kredy na czarnej powierzchni. Nie używał tej tablicy od tak dawna, że teraz równie dobrze, mógł być to zwykły kurz. Nie miał już nic do nauki, teraz pozostało tylko cieszyć się wiedzą, której nie mógł wykorzystać.
Usiadł ze zrezygnowaniem na snobie siana, ale nie zanurzył się wśród suchych traw, a zahaczył o twardy przedmiot, który lekko wbił mu się w plecy. Sięgnął po wadzącą mu rzecz i w pierwszej chwili chciał tym rzucić gdzieś w przestrzeń, ale zatrzymał rękę w powietrzu. Trzymał książkę, przewertowaną do ostatniej strony, którą Ania musiała tu czytać, a gdy już skończyła, zostawiła ją, może w pośpiechu, zapominając o Bożym świecie i pędząc gdzieś przed siebie w zapomnieniu, jak to miała w zwyczaju. Odczytał litery z okładki mówiące "Les Misérables". Rozpoznał te słowa, choć nie były one po angielsku. Tytuł był w języku francuskim, oznaczał "Nędznicy", pozostawiając swoją treść po angielsku, mimo że okładka sugerowała co innego. Na pierwszej stronie znajdowała się dedykacja dla Ani z okazji urodzin, od kogoś imieniem Cole, który natrudził się, by odnaleźć angielskie tłumaczenie.
Może to właśnie było tym zastosowaniem, którego Jerry szukał wśród sposobów wykorzystania nowych umiejętności? Zachęcony wizją pozwiedzania wyobraźnią kawałka Francji, otworzył pierwszą stronę i powoli zaczął przesuwać wzrokiem po drobnych słowach. Nigdy nie miał styczności z tak małymi literami, dlatego jego oczy męczyły się przy drobnym tekście, ale to nie miało znaczenia w obliczu obrazu, pojawiającego się w jego myślach.
Nie mógł uwierzyć, że słowa mogą działać w taki sposób, ożywając w miarę poznawania dalszych treści. Nie wiedział już, czy ciągle jest na Zielonym Wzgórzu, czy przeniósł się na nędzne ulice Francji, ale zrozumiał jedno, dlaczego Ania tak często nie potrafiła wyjąć nosa z książek, zatracając się w nich tak bardzo, że czasem nawet krzykiem nie można było do niej dotrzeć. Czytanie nagle zyskało sens, który traciło w miarę uzyskania umiejętności. Z każdą stroną szło mu lepiej, a wąski tekst jedynie dodawał uroku stronom, mieszcząc tak wiele słów, pozwalając, by akcja trwała w nieskończoność. Książka pochłonęła jego uwagę całkowicie, przez co ten stracił poczucie czasu i zapomniał, że powinien być już w domu, z rodziną, która z pewnością nie dałaby mu tyle spokoju, by mógł zatracić się w lekturze.
- Jerry? Co ty tutaj robisz? - zapytała Ania, spodziewając się zastać w tamtym miejscu jedynie ciszę i samotność. Chłopak wczytany w słowa nawet nie usłyszał, gdy dziewczynka pojawiła się u góry i wzdrygnął się nieco na dźwięk jej głosu.
- Czytam - odpowiedział dumny z siebie.
Ania nie pytała o nic więcej, tylko dosiadła się obok, prostopadle, by plecami móc opierać się o jego ramię, co bez pytania postanowiła zrobić, a Jerry, znając ją dobrze i zdając sobie sprawę z jej bezpretensjonalnego podejścia, nawet nie zwrócił uwagi na jej zachowanie. Ania też miała przy sobie książkę, inną, nowszą, mógł to być szkolny podręcznik, który otrzymała od panny Stacy, lub cokolwiek innego. Jerry usadowił się wygodniej, biorąc przykład z dziewczyny, która po tylu latach była dla niego jak jedna z sióstr. Siedzieli wspólnie, w milczeniu, pozwalając, by wciągnęły ich dwie różne historie, poznając dwa różne światy, choć wciąż zamknięci byli w jednym. Nie widzieli rzeczywistego świata, gdy akcja zdawała im się prawdziwsza, niż otaczającą ich realność.
🌼
List od Cole'a
"Ruch jest tak wielki, jak gdyby co najmniej połowa Warszawy biegła na zobaczenie jakiegoś wypadku; ulica jest tak gładka jak posadzka. Widzi, że jest w samym środku Paryża, lecz nie doznaje ani wzruszenia, ani ciekawości."
~ Bolesław Prus "Lalka"
Nie mógł powiedzieć, że był samotny, bo Paryż aż pękał od ludzi. Ciężko było znaleźć jedną niezatłoczoną ulicę, gdzie ludzie w pędzie uciekali do pracy, do rodziny, do codzienności. Mimo ich wszystkich, mimo krzątającej się po domu cioci Josephie, Cole był samotny. Dom, w którym przyszło mu mieszkać, był wielki, nadający się na miarę Francuskich standardów. Był samotny mimo ludzi i czuł się niezwykle mały, choć wzrostem wciąż przewyższał wielu. Nie umiał odnaleźć się w tamtym miejscu, zbyt gwarnym i niezwykle jasnym od świateł żarówek, podczas gdy Mackenzie przywykł do samotnej pracy na farmie i nocy oświetlanych słabym światłem świec. Wszystko było jakoś nie tak, świat stał na głowie, dostosowując się do paryskiej codzienności, tak innej od tej, którą znał. Może wśród innych ludzi nie przeszkadzałoby mu to tak bardzo, ale teraz nie mógł wyjść z domu i skierować się do małego, drewnianego zamku, w którym spotykał się z przyjaciółmi. Był to jego warsztat, który teraz został zastąpiony przez ten prawdziwy, nieukryty w lesie i niepozostawiony na łaskę szkolnych łobuzów. Nie było to już tak magiczne, jak przedtem, ale tym razem znacznie bezpieczniejsze dla jego ciężkiej pracy.
Tęsknił za Avonlea, za Anią i Dianą, a nawet za rodziną, która częściej dawała mu w kość, niż przynosiła przyjemne chwile, które mógłby dopisać do wspomnień. Jednak stare życie przygnębiało go, bo inaczej wyobrażał sobie Francję i jej uroki. Teraz wiedział, że Paryż jest jedynie wielkim miastem samotności tłumów, bo nigdy nie widział, tak bardzo zaludnionych ulic, a na każdej z nich, nikt się nie znał, podczas gdy w Avonlea, wszyscy wiedzieli o sobie niemalże wszystko. Doceniał Francję za otwartość, na którą inne kraje nie potrafią się zdobyć. Nie musiał ukrywać się z tym, kim jest, nie groziła mu za to żadna kara, gdy w Kanadzie za bycie taką osobą mógł stracić głowę. Wizja bezpieczeństwa urzekła go, a wolność kusiła wizją zakochania. Narzekał na to, po cichutku i do siebie, ale narzekał, póki na jednej z wystaw, na którą wybrał się z Josephie, wzrok pewnego chłopca przykuło coś innego niż obrazy, gdy Cole nie mógł przestać ich podziwiać.
Gdy tylko mógł, łapał za pióro, skrobiąc starannie litery, którymi informował Anię o wszelkich nowościach paryskich ulic. Jej ostatnia odpowiedź zdziwiła go najbardziej; porwanie, noce i strach, przyozdobione w romans z Gilbertem Blythem. Wiedział, od samego początku wiedział, że Ania też coś do niego czuje, a po Gilbercie domyślił się tego, gdy tylko pierwszy raz przyłapał go, jak patrzył na jego przyjaciółkę. Cole zaśmiał się pod nosem, czytając list, wciąż nie dowierzając w prawdziwość informacji.
Droga Aniu Shirley-Cuthbert
Nie wypada zaczynać listu od "a nie mówiłem", więc napomknę jedynie, że uprzedziłem Cię zawczasu. Aż ciężko mi uwierzyć, że to, co napisałaś, nie jest kolejną z Twoich wymyślonych baśni, a prawdziwym wydarzeniem, pełnym czynów, których nie spodziewałbym się nawet po Billym Andrewsie. Nie wiem, czy potrafiłbym zachować się w tej sytuacji tak, jak Gilbert, ale rozumiem go, jesteś osobą wartą poświęcenia. Najbardziej cieszy mnie jednak, że otworzyłaś oczy, by móc wreszcie zobaczyć, jak wielka radość na Ciebie czeka. Mam nadzieję, że Ty i Gilbert będziecie szczęśliwi, mając się u boku.
Tym razem nie mam zamiaru narzekać na Paryż, bo ostatnio stał się on bardziej kolorowy, niż jak opisywałem Ci go w poprzednich listach. To miasto jest okropnie przygnębiające, gdy idziesz przez nie samotnie, a mnie już ten smutek nie grozi, bo znalazłem kogoś, kto stanie obok mnie, patrząc na pędzące donikąd tłumy. Nazywa się Bénédict i też jest artystą. Spotkaliśmy się na wystawie, podszedłem do niego zapytać się, dlaczego nie ogląda obrazów, bo chłopak snuł się po galerii, nie zaszczycając spojrzeniem nawet jednego. To była jego wystawa ,Aniu, on stworzył te wszystkie dzieła, ktoś tak niewiele starszy ode mnie!
Zacząłem go wypytywać, ale miał tylko chwilę, którą mógł poświęcić na rozmowę ze mną. Zdążył jeszcze zaprosić mnie na herbatę do swojej posiadłości, gdzie mogliśmy porozmawiać na spokojnie. Tak bardzo tęskniłem za przyjaciółmi, za Tobą, i Dianą, i Ruby, nawet z widoku pana Phillipsa byłby bardziej uradowany, niż na codzienny widok pustki. Odnalazłem swoją bratnią duszę też w Paryżu i przyjaźń zupełnie mi wystarczała, szczególnie po tym, gdy tak długo musiałem ukrywać to, kim jestem. Myślałem, że będę musiał skrywać swoje uczucia, w końcu i tak byłem do tego przyzwyczajony, ale na jednym z naszych spotkań Bénédict chwycił mnie za rękę. Chyba naprawdę polubię Francję.
Cole Mackenzie
🌼
Kilka faktów, które mogą was zainteresować:
* Francja jest pierwszym krajem na świecie, który zalegalizował akty homoseksualne. (1791 rok)
* Od 1999 roku pary jednopłciowe we Francji mogą zawierać PACS - rejestrowany związek partnerski.
* Kanada zalegalizowała kontakty homoseksualne w 1969 roku, a od 1972 nie są uznawane one za chorobę.
* W Polsce karalność aktów homoseksualnych miała miejsce w latach 1835-1932, czyli w okresie, kiedy na ziemiach polskich obowiązywały ustawy karne zaborców.
* W 1948 roku władze Polski ludowej ustanowiły wiek osób legalnie dopuszczających się kontaktów homo- i heteroseksualnych, a homoseksualizm został skreślony z listy chorób w 1991 roku.
🌼
Moje zdanie na ten temat? W 1991 To urodził się Ed Sheeran, aż ciężko mi uwierzyć, że wześniej uznawaliśmy homoseksualizm za chorobę. Karanie za miłość? Tylko ludzie potrafili wymyślić coś tak okropnego. A spłoń w piekle człowieku okrutny, któryś wpadł na to, żeby widzieć w tym coś innego niż uczucie romantyczne!
Mam też wrażenie, że homofobia przybyła do nas z innych krajów, tak jakby to nie Polacy bali się tego tabu, tylko dostali go w zestawie z zaborami. I co się porobiło? Głupio nam oddać szyderczy prezent?
🌼
Szklane kulki Mateusza
Introwersja od łac. intra - „wewnątrz" i vertere - „zwracać się") - w psychologii, cecha osobowości polegającą na tendencji do kierowania swojej percepcji i działań do wewnątrz - na własne myśli i emocje, z jednoczesnym zmniejszonym zainteresowaniem i aktywnością skierowanymi na świat zewnętrzny.
~ źródło: Wikipedia
Słowa Michała były jasne, Mateusz miał wziąć kilka szklanych kuleczek i zabrać je do szkoły, przyłączając się do innych młodych chłopców, którzy grali nimi na przerwach. Dostał je dopiero wczoraj, więc jeszcze nie do końca potrafił ich używać, choć przesiedział z bratem cały wieczór, by w pełni zrozumieć zasady. Gra nie była skomplikowana, nie było nic trudnego, czego nie mógłby pojąć swoim młodym, lotnym umysłem. W grze nie widział trudności, tylko w zdobyciu się na odwagę, by podejść do rówieśników i się odezwać. Mowa była dla niego czymś okropnym i to nie dlatego, że nie znał języka, albo bał się, że któreś wypowie nie tak, jak powinien. Słowa zwracały uwagę na tego, kto je wypowiada, dlatego chłopiec tak często tonął w ciszy. Nienawidził tego uczucia, ciekawskich oczu skierowanych w jego stronę i maleńkich uszu, czujnie starających się wyłapać jego szepty.
Michał starał się jak mógł, by pomóc bratu przezwyciężyć strach, ale zachowanie Mateusza mu w tym nie pomagało. Chłopcu wcale nie zależało, by otworzyć się przed innymi, wolał ukrywać się po kątach, rzeźbiąc, albo gubiąc się gdzieś we własnych myślach. Bywały takie dni, że nie mógł go odnaleźć nawet przez kilka godzin, a wtedy chłopiec sam pojawiał się w domu, na chwilę przed zachodem słońca, by nikt nie denerwował się o jego bezpieczeństwo. Michał dał mu te kulki, bo liczył, że dzięki nim się przełamie. To tylko gra, przy niej nie musiał się odzywać, choć chłopcy mieli w zwyczaju krzyczeć wniebogłosy, licząc na to, że to pomoże im zdobyć punkt. Może wtedy chłopak nieco by się ośmielił, zagłuszany panującym krzykiem i mówił coś, chociażby do siebie.
Na przerwie kilku chłopców siedziało pod wejściem do szkoły, a szklane kuleczki pędziły z ich rąk, zderzając się i brzęcząc przy tym, jak deszcz uderzający o szybę, tylko łagodniej, bez tego dudniącego echa. Mateusz postawił kilka drobnych kroczków, trzymając w ręku woreczek z kulkami. Chłopcy przerwali grę, by spojrzeć na niego pytająco, ale gdy pokazał im zawartość worka, od razu przyjęli go do gry, wciąż nie wymuszając od niego ani jednego słowa. Nie były one potrzebne, by gra podobała mu się wciąż tak samo, jak wtedy, gdy grał z Michałem, za pomocą uśmiechu, a nie krzyku, okazując swoją radość. Mała dziewczynka z jego klasy, Jeannie, od kilku chwil stała tam, przypatrując się zabawie rówieśników.
- Czy ja też mogłabym zagrać? - zapytała cichutko, ściskając rąbek swojej sukienki. Odpowiedział jej tłum chłopięcych krzyków, że nie, nie może grać i ma już sobie pójść, zostawiając ich w spokoju. Łzy napłynęły jej do oczu i miała ochotę uciec, ale zdobyła się na jeszcze jedno pytanie. - Dlaczego?
- Jesteś dziewczyną, dziewczyny nie mogą grać w kulki - odpowiedział jeden z chłopców.
Dopiero potem uciekła, ocierając z policzka pojedynczą łezkę. Zabawa już nie wydawała się Mateuszowi tak radosna, jak wcześniej, czuł się źle z tym, jak jego koledzy potraktowali dziewczynkę. Pozbierał szybko swoje kuleczki i poszedł w miejsce, w które jak podejrzewał, uciekła Jeannie. Kazała mu odejść, gdy tylko się pojawił, co miał ochotę zrobić, bo nie cierpiał się naprzykrzać, ani zwracać na siebie niczyją uwagę, ale tym razem przemógł się, podając dziewczynce woreczek z kulkami. Jeannie wyciągnęła rękę, którą wcześniej obejmowała kolana, i chwyciła materiał, by chwilę później wysypać z niego całą zawartość.
- Na pewno chcesz ze mną grać? I nie przeszkadza ci to, że jestem dziewczyną? - zapytała.
Mateusz tylko kiwnął głową, bo słowa, jak zwykle, w ogóle nie były mu potrzebne. Resztę przerwy spędził tylko z nią, a nie tak, jak obiecał Michałowi, wśród tłumu i krzyku innych chłopców. Po powrocie znowu ukrył się na strychu, zakopując w stercie siana. Starszy bart odnalazł go, tym razem bez problemu i zapytał, czy dzięki grze udało mu się znaleźć jakichś przyjaciół, na co Mateusz zamyślił się, bo odpowiedź na to pytanie, nie była do końca jasna. Cicho i niepewnie, jak za każdym razem, gdy tylko otwierał usta, odpowiedział, że "tylko jednego".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top