Wśród ogni ciepłych jak tysiace gwiazd
" Biedne są - zadumał się Cole ze wzrokiem utkwionym w gwiazdach. - Muszą być już zmęczone obserwowaniem, jak wciąż popełniamy te same cholerne błędy"
~ Maggie Stiefvater "Ukojenie"
Państwo Barry lubowali się w organizacji najróżniejszych przyjęć, balów i pikników, do czego zbędna im była jakaś ważna okazja. Zwykle wystarczyła dobra pogoda i czas, który ludziom z Avonlea był niezbędny, by móc stawić się na miejscu, wyznaczonym przez zaproszenie. Szykował się kolejny piknik, a przy tym ognisko, przy którym William Barry wraz z małżonką pochwalą się swoją zamożnością i z łaską w sercach pozwolą brać udział w zabawie wszystkim, którzy będą mieli ochotę się zjawić. Ania uwielbiała takie wydarzenia, choć nie, ona uwielbiała dosłownie każde wydarzenie, na którym mogła pokazać się w balowych sukienkach. Założenie sukni nie zajęło jej zbyt długo, nawet jeżeli układała falbany spódnicy, by perfekcyjnie oddawały piękno. Nad włosami męczyła się znacznie dłużej. Z początku zaplątała je w dwa warkocze, bo lubiła powracać do swojej dziecięcej fryzury, ale ostatnio cały czas wiązała jej w ten sposób jedynie przed wyjściem w pole, a nie chciała wyglądać, jak przy pracy.
Warkocze rozpadły się, a proste włosy otoczyły pelerynką jej chude ramiona. Zastanawiała się, czy zwyczajnie nie zostawić ich rozpuszczonych, ale miała pięknych loków, jakimi mogły pochwalić się inne dziewczynki, więc ich zwykła prostota nie nadawała się, by wyjść z nią do ludzi. Związała je inaczej, zrobiła dobieranego warkocza, którego uplotła z tyłu, tak, by nie wyglądał on jak splątany ogon, a wciąż krył się z tyłu głowy, niczym kok, sprawiając wrażenie, że obcięła włosy. Wróciło do niej wspomnienie, gdy faktycznie musiała je ściąć, bo marchewkowe pukle zmieniły się w zieloną szopę. Wyciągnęła kilka pasem z grzywki, by aestetycznie spływały wzdłuż jej twarzy i uznała, że tak będzie najlepiej. Patrzyła w swoje odbicie w lustrze i czuła się dostojna, niemalże równie dorosła, co pani Barry, tak znacznie starsza od niej. Ania poczuła, że przesadziła z fryzurą, nie wypadało jej nosić na głowie czegoś takiego, dopóki nie skończy, chociaż osiemnastu lat. Nie będzie się przecież wygłupiać, bawiąc w dorosłą.
Ponownie rozpuściła włosy i zaczęła od nowa, plotąc je już trzeci raz. Złapała za grzywkę na samym czubku głowy i czesała prostego dobierańca, a od ciągłego trzymania rąk w górze, całe jej drętwiały. Wreszcie skończyła, związując go finalnie pastelowo niebieską wstążeczką, którą Maryla podarowała jej przed pierwszym piknikiem u Barrych. Do kompletu miała na sobie jeszcze rajstopy w tym samym odcieniu, by wszystko komponowało się w całości. Czuła się, jak za pierwszym razem, gdy szła na piknik i nagle jej warkocz zdawał się zupełnie nie na miejscu. Już chwyciła za wstążkę, gdy krzyki Maryli, oznajmiające, że cała trójka się spóźni, o ile Ania zaraz nie pokaże się na dole, uratowały włosy Ani przed powrotem do ich pierwszej konstrukcji, w formie dwóch prostych warkoczy. Na miejsce dotarli nawet przed czasem, bo pani Cuthbert pośpieszała podopieczną, strasząc ją zawczasu, wiedząc, że w innym wypadku, na miejsce dotarliby najszybciej następnego dnia. Tam oczywiście, czekał już na nią Gilbert, który na jej widok nieświadomie ruszył w stronę dziewczynki, zapatrzony w nią jak w obrazek i potknął się o kamień na drodze, mając na tyle szczęścia, by nie upaść.
— Tyle czasu już ze sobą jesteście, a ty dalej zachowujesz się jak dureń, gdy tylko ją widzisz Blythe — stwierdził Bash, śmiejąc się z przyjaciela, na co Gilbert spojrzał na niego spode łba.
— Uznam to za komplement — powiedziała Ania, pojawiając się przy nich. — Choć naprawdę nie jestem pewna, czy wyglądam dobrze. Układałam włosy tylko trzy razy i to nie jest fryzura, którą chciałabym osiągnąć. Dwa warkocze wydawały się najlepszą opcją i nie powinnam była ich zmieniać, ale zdążyłam już je poprawić na jednego, a na nowe ułożenie nie miałam już czasu. W końcu dwa są moją wizytówką. Tak byłoby najlepiej, nie sądzisz? — dodała masę szybkich, drobnych słów, na których Gilbert nawet się nie skupił, przyglądając pełni jej ideału. Według niego Ania w każdej fryzurze była perfekcyjna, w warkoczach, w prostych włosach czy obcięta jak chłopcy.
— Wyglądasz zachwycająco — odpowiedział z najszczerszym uśmiechem, po czym pocałował ją w czoło, ale ona i tak nie uwierzyła jego słowom, ale powstrzymała się od kontynuowania tematu.
— Gdybyś wyglądała jeszcze lepiej, Gilbert już nie podniósłby się z ziemi — zaśmiał się Bash, nie odpuszczając żadnej okazji, by dogryźć chłopcu.
— Mógłbyś dać mi spokój i zacząć zajmować się swoją Anną? — odpowiedział chłopak i kiwnął głową w stronę niemowlaka, który z pasją przeżuwał guzik przy koszuli Sebastiana.
Mężczyzna odsunął od siebie ręce, na których trzymał maleńką Annę i spojrzał na miejsce, gdzie jej drobne usta przyssały się do materiału, zastając w tamtym miejscu paskudną plamę śliny. Starsza Ania zaśmiała się z całej sytuacji i oglądała odchodzącego mężczyznę, który pomimo bycia dorosłym, szedł do swojej żony jak małe dziecko, by poskarżyć się na córeczkę. Piknik się zaczął, rodzinna Barrych musiała spędzić ten czas w swoim namiocie, z którego pilnie obserwowali uczestników, pałętających się po ich ogrodzie i prezentowali siebie samych i swoje bogactwo, podczas gdy Diana i Minnie May tylko czekały, by móc uciec do swoich koleżanek, ale musiały stać tam, aż do rozpoczęcia. Ania wraz z Gilbertem i jeszcze kilku chłopców, postanowili pomóc z przyniesieniem drewna na ognisko. Shirley próbowała namówić Ruby, by i ona z nimi poszła, ale blondynka bała się pobrudzić nowe buty, więc jak zwykle, gdy chodziło o męską robotę, jedyną dziewczynką, która chciała przy niej udowodnić swoją wartość, była Ania.
Stosik z suchych patyków robił się coraz większy i każdy donosił już swoją ostatnią partię, gdy Ania potknęła się, rozrzucając wszystko, co miała w rękach. Zaczęła je zbierać, szepcząc pod nosem wyzwiska pod adresem samej siebie i jej niezdarności. Jeden z chłopców szybko odłożył swoją zdobycz na stertę i rzucił się, by pomóc Ani. Dziewczynka nie widziała, kto to był, dopóki nie uniosła głowy i nie zobaczyła przed sobą Billy'ego Andrewsa, który bez słowa skargi pomógł jej zebrać patyki i zanieść je na schludny stosik. Ania była kompletnie zdziwiona jego zachowaniem, ale serce jej się radowało na myśl, że Billy zmienił się tak bardzo. Nie umiała wydusić z siebie żadnego słowa, poza cichym "dziękuję" gdy wszystkie patyki były już na swoim miejscu, na co Andrews siknął jej głową w odpowiedzi, jedną ręką trzymając się za daszek czapki i odszedł, tak, jakby nic zaskakującego się nie wydarzyło. A to było zaskakujące i to bardzo.
— Czy ktoś podmienił Billy'ego Andrewsa, kiedy byłem w Paryżu? I czy nie mogli zrobić tego, jak jeszcze chodziłem do szkoły? — zapytał Cole, zatrzymując się obok Ani, gdy tylko odłożył swoją ostatnią stertę. — Moja edukacja byłaby wtedy znacznie przyjemniejsza.
— Nie — zaprzeczyła Ania bez namysłu, a szeroki uśmiech wpłynął jej na usta. — Po prostu otworzył oczy i pozwolił sobie dostrzec, że na świecie są też dobrzy ludzie.
— Te słowa musiał wymyślić ktoś niezwykle mądry — stwierdził Cole, przybierając na twarzy wyraz zastanowienia, nieco zdeformowanego przez uśmiech, którego nie mógł się pozbyć, wiedząc, że Ania powtarza właśnie jego słowa.
— Tak. Niezwykle.
Ich rozmowę przerwał Gilbert, dopytując się, o czym rozmawiali i dziwiąc się w równiej mierze na wieść, że Billy zrobił coś miłego dla Ani. Dobrze, że tam nie stał, bo po tym, jak Andrews skrzywdził dziewczynkę kilka miesięcy wcześniej, każde jego pojawienie się przy niej, powodowało, że Blythe zaciskał pięści. Tym razem również zacisnął pięści, ale nie było to spowodowane podejrzeniami o kolejną próbę skrzywdzenia Ani, a ukłuciem zazdrości, o to, że jakikolwiek chłopak poza nim jeszcze pojawia się przy niej. Oczywiście, o Cole'a i Jerry'ego również był zazdrosny, ale żaden z chłopców nie zrobił nic, by Gilbert podejrzewał ich o stosunki inne niż przyjaźń. Między Anią a Baynardem, mógł pokusić się o nazwanie ich relacji niemalże rodzinną, jak między bratem a siostrą. Ania widziała jego zaciśnięte dłonie i domyśliła się, że coś trapi chłopaka i choć nie wiedziała co. Rozluźniła jego zaciśnięte palce i chwyciła za nie swoją wąską dłonią. Uśmiechnęła się do niego, sprawiając, że wszystkie złe myśli nagle wyparowały z jego głowy i znów mógł być bezgranicznie szczęśliwy.
Odnaleźli Dianę i Ruby, które rozmawiały gdzieś niedaleko, o wszystkim i niczym związanym z typowymi rozmowami szesnastoletnich dziewcząt. Robiło się coraz ciemniej, więc już po chili rozpalono ogień, a śmiałka, któremu się to udało, nagrodzono brawami. Ci, którzy nie byli zmęczeni ciężką pracą i nie martwili się o to, że rano muszą wstać, czyli w głównej mierze młodzież, zostali na miejscu nawet po zachodzie słońca, co nie było łatwą rzeczą do uproszenia, gdy zatroskani rodzice woleli zabrać ze sobą swoje pociechy. Ruby nie udało się ubłagać nawet minuty pozostania wśród przyjaciół, jej rodzice zabrali ją, nawet nie rozważając takiej możliwości. Diana była na swojej posesji, więc mogła pozostać tam do samego końca, a Cole i Gilbert byli samodzielni, rodzina już od dawna nie decydowała nad tym, jak chłopcy postępowali, bo ktoś, kogo można było nazwać ich opiekunem, był Bash, a on widział w nich dorosłych. Ania również miała problem, bo jej ciągłe nieszczęścia sprawiały, że państwo Cuthbert, woleli, gdy ich adoptowana córeczka była blisko, gdy nadchodziła noc.
— Proszę, pozwólcie mi zostać, obiecuję, że w zamian za to, będę i pracować w polu i wysprzątam cały nasz dom — błagała, ale widziała, że jej obietnice nic nie dają. — Wysprzątam na błysk, będzie można aż jeść z podłogi, zobaczycie! — nie poddawała się.
— Aniu, nie chodzi nam o to, żeby wymuszać od ciebie obietnice. Martwimy się o twoje bezpieczeństwo — odpowiedziała Maryla.
— Będę bezpieczna. Są tu państwo Barry, jest tu Cole i Gilbert. Naprawdę, z pewnością nic mi się nie stanie.
— No nie wiem. — Maryla zmarszczyła brwi i spojrzała bratu w oczy, szukając w nich rozwiązania problemu, a Mateusz kiwnął jej głową, pokazując, że on zezwala, by Ania została, choć ostatnie słowo pozostawił siostrze. — No dobrze, ale nie dłużej niż do jedenastej — zgodziła się wreszcie.
— Tylko do jedenastej? Ależ Marylo, jestem przekonana, że o północy ogień płonie najpiękniej, gdy w szczycie nocy, jego płomienie będą pięły się do jasnego księżyca, gdy ogień słońca pozostaje od niego daleko. Północ to czas, w którym słońce i księżyc są najdalej siebie, oddalone o cały świat, gdy połowa ich wspólnych wędrówek jest za nimi. Proszę, pozwól mi zostać tutaj do północy — starała się wybłagać, ale to nie była sprawa, w której Maryla szłaby na ugody.
— Jestem pewna, że ogień o każdej godzinie jest tak samo piękny Aniu — odpowiedziała kobieta. — Jedenasta trzydzieści i ani minuty spóźnienia, i pod warunkiem, że Gilbert odprowadzi cię potem do domu. Nie możesz wracać sama — zadecydowała ostatecznie.
— Oczywiście pani Cuthbert — odpowiedział Blythe, kłaniając się jej na pożegnanie. — Przez myśl mi nie przeszło, by pozwolić Ani wracać samej do domu.
Maryla i Mateusz odeszli, trzymając się słów zapewnienia, że ich podopieczna wróci do domu cała i zdrowa. Dorastała i muszą pogodzić się z tym, że nie będą już mieć nad nią tyle kontroli na ile mogli sobie pozwolić wcześniej. Shirley po wakacjach wyjeżdżała, by uczyć się na uniwersytecie, a tam nie będą mogli jej kontrolować nawet w najmniejszy stopniu, dlatego musieli korzystać z tych ostatnich chwil, gdy w ich oczach Ania wciąż pozostawała tylko dzieckiem, a nie cudowną kobietą, którą mieli szczęście wychować. Zrobiło się chłodniej, więc wszyscy, którzy pozostali, ścisnęli się, by jak najwięcej osób sięgało do ciepła ognia. Niedługo później, może z nudów, może dla podkreślenia uroku nocy, rozbrzmiały pieśni, znane chyba wszystkim zebranym, dlatego nie było pojedynczego gardła, które nie zdzierałoby się na wyśpiewanych wersach.
Cole zauważył coś... zawsze potrafił dostrzegać fakty nieco szybciej niż inni, a może po prostu, jako artysta, miał wrażliwsze serce. Zobaczył, jak wzrok Billy'ego nieco zbyt często wędruje ku Ani i nie podobało mu się to. Diana, Gilbert i Ania, byli zbyt pochłonięci śpiewem, żeby zwrócić na to uwagę, ale on nie. Nigdy nie przepadał za publicznymi występami, nawet jeżeli jego głos miałby zginąć wśród tłumu innych. Potrząsnął przyjaciółkę za ramię, musiał ją uświadomić o swoim niepewnym odkryciu, chociażby po to, żeby mogła się go wystrzegać. Chociaż Andrews wydawał się zmienić, jego zachowanie mogło być kolejnym występkiem i prowadzić do kolejnych niechcianych przygód, których Ania byłaby nieodłączną uczestniczką, nawet jeżeli branie w tym udziału miało być ostatnią rzeczą, na którą miałaby ochotę. Dziewczynka spojrzała w jego stronę, przeszywając pytającym spojrzeniem.
— Wydaje mi się, że Billy Andrews lubi cię nieco bardziej, niż powinien — stwierdził Cole, zasłaniając usta ręką i słowa kierując wprost do ucha Ani, by mieć pewność, że dziewczynka usłyszy wszystko, choć wokół rozbrzmiewał śpiew. Mówił jednak na tyle cicho, by nie usłyszał tego Gilbert, siedzący zaraz obok niej. Podejrzewał, że chłopak byłby w stanie przeskoczyć nad wysokim ogniem i rzucić się na prawdopodobnego rywala.
— Nie żartuj sobie. Billy mnie nie l u b i — odpowiedziała mu, dokładnie tym samym sposobem, by i jego ucho nie ominęło żadnego słowa.
— To samo mówiłaś o Gilbercie, a Andrews rzuca ci dokładnie to samo spojrzenie, jak on przez ostatnie kilka lat.
— Gilbert nie rzucał mi żadnych spojrzeń — stwierdziła Ania, myśląc, że tym zakończy temat.
— Nigdy tego nie zauważyłaś? — zdziwił się Cole, ale upomniał się, że nie to jest tematem ich rozmowy. Do Ani zawsze zbyt ciężko docierała prawda tego, że jest lubianą osobą. — W każdym razie wiedz, że wzrok Billy'ego prawie cały czas jest skierowany na ciebie.
— Najwidoczniej jestem na linii jego swobodnego opadania wzroku. To nie jest nic, czym warto byłoby się przejmować.
— Jak uważasz — zgodził się z nią, nie wierząc w ani jedno słowo. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało, Billy Andrews ewidentnie coś knuł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top