Tajemnica błyszczącego klucza

"Nigdy nie trać cierpliwości – to jest ostatni klucz, który otwiera drzwi"

~ Antoine de Saint-Exupéry

Stawienie czoła szeryfowi w walce o sprawiedliwość, gonitwa za rozpędzonym pociągiem, by uchronić księżniczkę przed zniknięciem, a nawet sam skok w piekielne płonienie były niczym w porównaniu do złości Maryli Cuthbert, która od trzech godzin czekała na rodzinę z obiadem. Przez cały ten czasz sprzątała i wycierała po raz po raz te same półki, martwiąc się o to, czy jej przybrana córka zdoła wyciągnąć Gilberta z więzienia, tym bardziej, że po śmierci jego ojca, czuła się z chłopca nieco odpowiedzialna. Ania myślała, że nie da rady przekroczyć progu Zielnego Wzgórza, bo złość kobiety uderzy ją z mocą pociągu rozbijającego się o skalną ścianę. Miała trochę racji, bo pani Cuthbert była zła, ale na widok całej trójki, idącej ramię w ramię i z radością, której nie potrafili ukrywać, jej złość malała do zera. Nie mogła jednak pokazać, że się nie gniewa, bo sytuacja mogłaby się powtórzyć. Dlatego czekała dumnie w drzwiach, przez co Ania stanęła w wejściu, patrząc na nią przestraszonymi oczami.

— Najwyżej godzina tak? Wychodzi na to, że obiad zjemy na kolację — podsumowała na wstępie kobieta.

— Ach Marylo przepraszam! W drodze komplikacji okazało się, że strażnik musi sprawdzić wszystkie dowody, a w wyniku ich wypłynięcia, musiał jeszcze raz porozmawiać ze świadkami, dlatego musieliśmy... — usprawiedliwiała się Ania, ale jej przybrana matka machnęła ręką, by dać znać dziewczynce, że nie ma ochoty teraz tego wysłuchiwać.

— Opowiesz przy kolacji Aniu, teraz proszę cię, przygotuj stół, a ja zajmę się jedzeniem — mówiła łagodnie, dopóki nie zobaczyła zabłoconych butów swojego brata, wtedy jej ton całkowicie się zmienił. — Mateuszu, jak często można ci powtarzać to samo? Zdejmuj buty przed wejściem! — Mężczyzna nie miał zamiaru dyskutować i zniknął, nim Maryla skończyła mówić.

— Gilbercie, nie miałbyś nic przeciwko, żeby mi pomóc? — zapytała Ania, na co chłopak ruszył z miejsca, ale zanim dwójka zniknęła w jadalni, Maryla zdążyła jeszcze za nim zawołać.

— Witaj w domu Gilbert.

🌼

Następny dzień minął jak gdyby nigdy nic. Praca nad budową szkoły powoli rozwijała swoje początki, a ci, którzy nie brali w tym udziału, męczyli się przy pracy w polu, w tym Ania, która przez trzy dni leniła się, pozwalając, by Mateusz i Jerry wykonywali za nią brudną robotę. Dawno nie była tak zmęczona, ale koniec dnia przyniósł jej prawdziwą radość, gdy Cole, Ruby i Diana postanowili ją odwiedzić, chcąc usłyszeć każdy najdrobniejszy szczegół na temat uniewinnienia Gilberta. Siedzieli na podłodze, a chłodny napój, który przyniosła im Maryla, pomagał na upał dnia. Wakacje wróciły do normy, przynajmniej w ciągu dnia, bo noc niosła ze sobą zupełnie inne przygody. Przyjaciele w końcu opuścili Zielone Wzgórze, a Ania uściskała ich wszystkich, obiecując, że następnego dnia też się zobaczą, choć nie miała pewności, czy jej nocne plany nie zrujnują tej obietnicy.

Była zmęczona, ale nie mogła iść spać, bo o pierwszej w nocy musiała wymknąć się z domu i dobiec do szkoły, gdzie rozpocznie się druga część jej śledztwa. Na miejscu powinien na nią czekać Gilbert, jej partner w śledztwie, drugi Sherlock, który pomoże jej dostrzec to, czego sama nie może zauważyć. Płomień świecy odbijał swój blask od tarczy zegara, powoli zbliżając się krótszą wskazówka, do wymalowanej rzymskiej jedynki. Wtedy Ania wyszła z domu, dokładnie tak, jak kilka dni wcześniej, gdy wymknęła się na spacer z Gilbertem. Tym razem również zostawiła list, ale przygotowany znacznie wcześniej, przez co cała sytuacja była starannie wyjaśniona i w razie, gdyby zorientowali się, że jej nie ma i przeczytali wytłumaczenie, miała nadzieję, że zrozumieją i nie będą na nią bardzo źli. Na miejscu była jako pierwsza i nieco zaczęła się denerwować, że Gilbert mógł zaspać i może powinna była wcześniej oznajmić Cole'owi, żeby w razie czego obudził Blythe'a, ale nie chciała wtajemniczać zbyt wielu osób swój plan.

— Hej — niespodziewanie odezwał się ktoś za jej plecami, przez co dziewczynka pisnęła przestraszona, mimo że z tyłu głowy wiedziała, że to tylko Gilbert.

— Oszalałeś? — zapytała, uderzając go swoją chudą pięścią w ramię.

— Nie i cieszę się, że tym razem nie miałaś przy sobie tabliczki — odpowiedział jej, masując obolałe miejsce. Ta szczupła i drobna dziewczynka miała w sobie zadziwiająco dużo siły, więc za jego wygłupy mógł zostać ślad w postaci siniaka.

— Wtedy, tak samo, jak teraz, zasłużyłeś sobie. — Nie zaprzeczył. — Gotowy?

Gilbert skinął głową, wiedząc, że zgodził się na kolejny niebezpieczny i głupi plan, który zrodził się w głowie Ani Shirley-Cuthbert, a w jego wyniku oboje prawdopodobnie znowu skończą na posterunku. Przynajmniej tym razem będą wspólnie za kratami. Zastanawiał się, czy nie mógł po prostu zakochać się w Ruby? To byłoby o wiele łatwiejsze. Prawdopodobnie w tej chwili, siedziałby w domu, a dnie spędzał w spokoju, słuchając, jak Gillis opowiada mu o bankietach, kwiatkach i ciasteczkach, czy co tam uroczego miała w głowie. I ich początki byłyby łatwiejsze, bo Ruby nigdy nie powiedziałaby mu, że go nienawidzi, więc nigdy nie musiałby zamartwiać się o to, czy jego serce kiedykolwiek ożywi się po złamaniu. Byłoby tak prosto i pięknie, że... Zanudziłby się na śmierć. Myśli pochłonęły Gilberta tak bardzo, że nawet nie zauważył, że Ania odeszła, więc musiał podbiec kawałek w miejsce, gdzie śmignęły mu dwa rude warkocze.

Plan Ani był logiczny. Miała klucz, więc musiała odnaleźć to, co otwierał. Klucz był nowy, więc z góry skreśliła wszystkie stare zamki, co dużo jej nie dawało, bo i tak nie rozpozna ich w tych egipskich ciemnościach, a nie mogła podróżować ze świecą, bo w razie niebezpieczeństwa, zdradziłaby ich pozycję. Nie mogli skupiać na sobie uwagi. Przez to wszystko postanowiła wypróbować klucz w każdym możliwym budynku w Avonlea, zaczynając od szkoły, do której, jak już zdążyła się przekonać, nie pasował. Przeszli do domu, który znajdował się najbliżej szkoły, a serca ich oboje skrywały w sobie trzepotające jaskółki, jakby serca ze strachu miały odlecieć w nocne niego. Gilbert bał się nieco bardziej niż dziewczynka i choć starał się tego nie ukazywać, ręce trzęsły mu się okrutnie, więc, nim Ania przekręciła klucz w pierwszych drzwiach, chwyciła chłopca za chłodną dłoń. Klucz nie pasował do zamka, a był zbyt duży, by nadawać się do czegoś poza drzwiami wejściowymi.

— Na całe szczęście nikt nas nie przyłapał — Blythe odetchnął z ulgą.

— I nie przyłapią — odpowiedziała mu dziewczynka, w pełni wierząc w swoje słowa. Gilbert nie był tego tak pewny, jak ona.

— Jeżeli jednak... — próbował wyrazić swoje wątpliwości.

Ania wiedziała, że jeżeli stracą nadzieję na powodzenie planu, wtedy na pewno nic im się nie uda. Przez to, że jej samej zabrakło wiary w siebie, chłopak musiał spędzić trzy dni z ograniczoną wolnością. Twierdził, że miał wiarę za nich oboje i może tylko dlatego w ogóle wyszedł. Teraz ona miała wiarę za ich dwoje, więc nie pozwalała sobie myśleć o konsekwencjach, a tylko o tym, że wszystko się uda, a klucz będzie pasował do swojego zamka. Muszą znaleźć właściwe drzwi i znajdą, bo nie było innej opcji. Syknęła, żeby go uciszyć i żeby wątpliwości, które coraz bardziej pochłaniały głowę Gilberta, nie nawiedziły i jej myśli. Przy trzecich drzwiach, które zawiodły ich oczekiwania, chłopak nie wytrzymał i chciał wracać do domu, robiąc przy tym minę jak zmęczone dziecko.

Nie rozumiał, dlaczego Ania tak bardzo chce doprowadzić tę sprawę do końca. Gilbert był uniewinniony, więc nic ich już nie wiązało z tą sprawą. Dorośli powinni się tym zająć, nie oni, przecież ledwo co skończył szkołę, a już bawią się w detektywów. Tym bardziej dziwiło go, że szeryf nie zauważył zniknięcia klucza, który Ania schowała do kieszeni, gdy opuszczali posterunek. Był niemalże przekonany, że strażnik świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że Shirley ma ten klucz i liczy na to, że dziewczynka znowu wpadnie na jakiś trop, którego nie widzi nikt inny. Czy ona naprawdę musiała być taka inteligentna? Głupie pytanie, oczywiście, że musiała, w końcu dlatego, między innymi, się w niej zakochał. Tylko że bardziej bał się o ich wspólne bezpieczeństwo niż o to, czy uda im się rozwiązać sprawę, więc starał się przekonać Anię, by podrzucili klucz pod szkołą, przez co strażnik pomyśli, że zgubił to przy drzwiach, a nie, że ona go ukradła. Gcilbert chciał tylko wrócić do domu, jak gdyby nigdy nic.

— Myślę, że to jest dobry plan — stwierdził, gdy skończył jej go przedstawiać.

— To przestań — podsumowała, kierując się do kolejnego domu, czwartego z kolei, tym razem należącego do domu Andrewsów.

— Mam przestać myśleć? — zapytał zdziwiony.

— Tak — potwierdziła Ania, całkiem poważnie. Chłopak nie potrafił po prostu nastawić się na to, że ich plan może się powieść, nie widział na to najmniejszej szansy. Czuł, że ktoś w końcu wyjdzie, wiedząc, że dzieciaki knują coś niezgodnego z prawem i spróbuje ich za to aresztować. Shirley przyzwyczaiła się już do kłamania samej sobie i wierzyła w to, co chciała, wmawiając sobie najgorsze kłamstwa. Tylko jak miała przekonać do tego Gilberta? — Wszystko będzie dobrze — stwierdziła, kładąc mu ręce na ramionach i patrząc prosto w oczy, które na tle nocnego nieba były zupełnie czarne, z tej odległości pozwalając popatrzeć się jedynie zarysy końcówek.

— A jeśli nie?— wykłócał się. — Nie potrafię po prostu przestać o tym myśleć.

Na jego szczęście Ania wiedziała, jak temu zaradzić, choć musiała posunąć się przez to do ostatecznych kroków. Była nieco niższa od Gilberta, ale wystarczająco wysoka, by sięgnąć jego ust, nieznacznie unosząc się przy tym na palcach. Zmęczony przez cały dzień pracy, mózg Gilberta i tak był w stanie skupić się tylko na jednej rzeczy na raz, a teraz już kompletnie pogrążony był w tym, co trwało przed jego oczami. Tak słodko było mu całować Anię, jednak wiedział, jak sprytny jest tego powód. W jego głowie wrzało od krzyków, że powinien przerwać pocałunek, bo Shirley-Cuthbert nie gra czysto, tak często powtarzając Gilbertowi o magii niepocałunków, a teraz samej łamiąc swoje zasady. Nie umiał tego przerwać, bo jak za każdym razem, jego mózg roztapiał się, jakby Ania wraz z pocałunkiem przekazywana mu ogień, który pochłonął i jego myśli i wszystkie wątpliwości. Była to niezwykle nieczysta gra, bo każda część chłopca nie pozwalała tego przerwać, nawet jeżeli był w pełni świadomy podłego podstępu.

— Jestem pewna, że gdy jesteśmy razem, to wszystko się uda — dodała jeszcze, gdy się odsunęła i chwyciła Gilberta za dłoń, kompletnie przeciągając go tym na swoją stronę. Spojrzała na niego oczami, kryjącymi w sobie blask gwiazd i mówiła te słowa z taką pewnością, że jak mógł jej nie uwierzyć?

— To nie fair — mruknął Blythe, jak oszukane dziecko, gdy okazuje się, że jego "nos" w dłoni dorosłego, tak naprawdę był palcem. — Co z całą tą mową o magii, wszystkimi tymi twoimi wymysłami o romantyzmie?

— Ja, ja-a mogłam... trochę bać się pierwszego pocałunku, i... — tłumaczyła się, a Gilbert tylko kręcił głową.

— Zapłacisz mi za to — zagroził żartobliwie.

Rozmowę przerwał im czyjś głos, niewyraźnie pytający "kto tam". Gilbert chciał uciec, ale Ania wiedziała, że przez jej rude włosy, zostaliby rozpoznani w kilka chwil, a na pewno nie zdążą uciec, nim jej ruda czupryna zniknie wśród drzew. Jak na złość noc była bezchmurna, więc przyzwyczajone do ciemności oczy nie miały problemu z dopatrzeniem się dwójki uciekających ludzi. Był to dom Andrewsów, a każdy z nich pozna Anię, była aż nazbyt rozpoznawalna. Lepiej było zostać i nie wzbudzać podejrzeń. Po chwili z ciemności wynurzył się Billy z latarka w jednej ręce i z kijem w drugiej, spodziewając się, że zastanie włamywaczy, więc może nie był wielce daleko od prawdy. Na całe szczęście nie można było powiedzieć, że zastał ich na gorącym uczynku. Shirley karciła się w głowie za to, że rozmawiała z Gilbertem nieco głośniej niż powinna w takiej sytuacji i teraz cała jej detektywistyczna misja może przejść do historii. Może spróbują jutro? O ile Gilbert w ogóle da się namówić i nie zdradzi jej przed Marylą, by mieć pewność, że i Ania nie będzie się narażać.

— Czego tutaj szukacie? — zapytał Andrews, bacznie ilustrując przyjaciół.

— Niczego — stwierdziła Ania, nie pokazując po sobie strachu ani w drganiu słów, ani w wyrazie twarzy — po prostu tędy przechodziliśmy.

— O drugiej w nocy? — zdziwił się Billy, nie chcą uwierzyć w coś tak niedorzecznego.

— Chcemy mieć pewność, że zdążymy zobaczyć wschód słońca — dodał Gilbert i objął Anię ramieniem.

Billy nie szukał prawdy w tym wszystkim. Całkowicie go nie obchodziło czy kłamią, czy nie, bo i tak nie umiałby odnaleźć szczerości w ich słowach. Obchodziła go tylko ręka opleciona wokół ramion Ani, gdy Gilbert przytulał do siebie dziewczynkę. Zazdrość ukuła Billy'ego, jak zawsze, gdy widział ich razem. Skończyły się czasy zemsty za to, że Shirley-Cuthbert nie chce zwrócić uwagi na Billy'ego, chłopak zmienił do tego podejście. Już jej nie dręczył, by dziewczynka żywiła do niego jakiekolwiek uczucia, choćby nienawiść, bo wtedy czuł się przez nią zauważony. Już nie chciał, by odeszła z Avonlea, by nie musiał patrzeć, jak Ania żyje szczęśliwie z innymi chłopcami, a nie z nim. Już nie chciał być jej wrogiem, ale mógł jedynie pomarzyć o przyjaźni z nią. Niestety nie było mowy o przyjaźni. Nie po tym, co jej zrobił i ile przez niego wycierpiała. Jego złość i chęć zemsty nie wyparowały, musiały się gdzieś wyładowywać, a dokładniej na kimś. Złe i bolesne uczucia pozostały, ale zmienił się obiekt nienawiści, a był nim nikt inni, jak Gilbert Blythe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top