Odrobina Świętości w dłoni

"O tej porze roku - ciągnął duch - cierpię najboleśniej. Czemu... o, czemu za życia szedłem pośród bliźnich z oczami spuszczonymi w dół i nigdy nie podniosłem, by spojrzeć na ową błogosławioną gwiazdę, która wskazała mędrcom drogę do ubogiej stajenki? Czyż nie dość było w moim mieście ubogich domów, do których zaprowadziłaby mnie ta gwiazda?"

~ Charles Dickens, "Opowieść Wigilijna"

Już od samego rana Ania chodziła jak na szpilkach. Wigilia przed Bożym narodzeniem zawsze była dla niej zbyt magiczna, by dziewczynka w ogóle mogła zmusić się do zmrożenia oka. Było już po przedstawieniu, w którym, dzięki zeszłorocznemu występowi, udało jej się zagrać główną rolę i jak poprzednim razem, dostać aplauz na stojąco. Patrzyła przez okno, jak na jasnoszarym niebie, grube płatki śniegu zlatują na ziemię w nierównym tempie, a nawet unoszą się w górę, porywane wiatrem. Odciągnął ją od tego dopiero widok Mateusza, który przedzierając się przez śnieg, dźwigał choinkę, która cała zdążyła pokryć się białym puchem, jak wszystko tego dnia. Dziewczynka zaczęła się przebierać w codzienną sukienkę, zwyczajną, a jej ulubioną, tę z bufiastymi rękawami, wolała zostawić na wieczór. Zaczęła już zbiegać po schodach, gdy jej przybrany ojciec wtargał do domu to cudowne drzewko, a widząc, że Ania już na niego czeka, uśmiechnął się szeroko. Jednak w porównaniu do promiennego uśmiechu dziewczynki, jego wyraz twarzy nawet w połowie nie oddawał radości, jaką odczuwał z ich trzecich już, wspólnych świąt.

— Gotowa? — zapytał, po czym jego siostra wyłoniła się z kuchni.

— Najpierw zdejmiesz te okropne, ubłocone buty Mateuszu — zganiła go Maryla.

Jak powiedziała, tak zrobił, nie chciał ryzykować jej gniewu, był zbyt spokojnym człowiekiem, by kłócić się z kimkolwiek, a co dopiero z najbardziej awanturniczą kobietą w Avonlea. Mateusz postawił choinkę w salonie, a dziewczynka przyleciała, niemalże na niego wpadając, z pudełkiem po brzegi wypełnionym ozdobami. Kolorowe łańcuchy, ciężkie bombki z grubego czerwonego i złotego szkła, i świeczki powoli zaczynały zawisać na iglastych gałązkach zimowego drzewka. Ania wzięła jedną gałąź w dłoń i przyłożyła do swojego drobnego noska, wdychając świeży zapach lasu. Na razie święta zapowiadały się na kolejny ideał, niemalże dorównując tym zeszłorocznym. Tylko jeden szczegół zalegał gdzieś na dnie jej umysłu, tworzący dozę wątpliwości co do cudowności świat. Ania od niemalże trzech tygodni unikała Gilberta, nie odzywając się do niego nawet słowem i zmuszała się do kiwania mu głową w ramach powitania, jedynie przez zasady uprzejmości. Maryla po raz kolejny zdecydowała się go zaprosić, co nie było dziewczynce za bardzo na rękę, by siedzieć z nim bez słowa przy jednym stole.

— Już nie przyjaźnisz się z Gilbertem? — zapytała wtedy, zdziwiona pytaniem dziewczynki, dlaczego ten w ogóle miałby pojawiać się u nich na wigilię.

— To nie tak — powiedziała, nie do końca wiedząc, jak ma zakończyć to zdanie.

Jeżeli to nie tak, to jak? Jak miała powiedzieć Maryli, że Gilbert prawdopodobnie się w niej podkochuje i niemalże to wyznał, tracąc przytomność w jej ramionach? Musiała zachować dystans, gdy nie będzie rozmawiać z Gilbertem, wtedy ten nie będzie mógł wyznać jej uczuć i wszystko będzie dobrze. Wciąż pamiętała tragedię, gdy chłopak, drugiego dnia szkoły, odprowadził ją pod drzwi, co wystarczyło, by na długi czas została wykluczona z grupy dziewcząt. Nawet Diana, bojąc się utraty uznania, nie chciała wtedy z nią rozmawiać. Nie straci prawdziwych przyjaciółek na rzecz jakiegoś chłopca, więc ten niech lepiej trzyma się z daleka. Co dla niej oznaczało, po drugiej stronie stołu. Było to dość bliskie daleko, ale nie patrzenie w oczy oddalało ją o kilka kilometrów. Może zajmie się rozmową z Mary i Bashem? Ich historie muszą być niesamowicie fascynujące, być może uda się tym sposobem zatracić cały wieczór.

— Wygląda idealnie Marylo, masz cudowny zmysł estetyki — stwierdziła Ania, gdy skończyły przyozdabiać choinkę.

— Dziękuję Aniu — powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy. — Idź się przebrać, a potem zapalimy świeczki. Goście będą za godzinę. No już, zmykaj.

W swoim pokoju Ania uchyliła skrzypiące drzwi szafy i delikatnie przejechała ręką po zielonym materiale, chowającej się tam sukienki. Powoli i ostrożnie zdjęła ją z wieszaka, nie pozwoli, by najpiękniejszy prezent, jaki w życiu dostała, uszkodził się, choćby w najmniejszym stopniu. Ania urosła od czasu, gdy miała na sobie tę sukienkę po raz pierwszy i ta leżała już na niej jak ulał, nie jak ostatnio. Zniknęły lekko odstające i nieco za długie rękawy, chowające jej dłonie. Wszystko było teraz jak uszyte na nią, eksponując, delikatnie pojawiające się kształty dziewczynki. Swoje rude włosy, sięgające ramion, zostawiła rozpuszczone i długo je przeczesywała, wpatrując się w lustro. Na dnie jej umysłu pojawiła się myśl, że może jednak już nie wygląda tak źle? A jej włosy faktycznie stają się nieco bardziej kasztanowe na zimę, jak powiedziała jej Diana. Może to za sprawą magii świąt, ale uznała, że wygląda dzisiaj nawet ładnie, choć na co dzień widzi siebie jako najbrzydszą dziewczynę na świecie. W końcu zeszła na dół, a jej rozpuszczone włosy nie obeszły się bez komentarza.

— Aniu Shirley-Cuthbert, marsz z powrotem na górę spiąć swoje włosy w coś bardziej estetycznego — zganiła dziewczynkę Maryla.

Ania była przygotowana na taki obrót spraw i już zakręciła się na pięcie, gdy Mateusz cofnął ją z powrotem, mówiąc, że jest wigilia i że ten jeden raz dziewczynka może ułożyć je, jak chce. Jak zawsze, gdy Mateusz miał inne zdanie od siostry i odważył się je wypowiedzieć, jej serce trochę miękło i godziła się, by uznać jego opinię. W końcu fryzura dziewczynki nie była aż tak ważnym tematem, by się o nią wykłócać, a już szczególnie w święta. Był to jednak wystarczający powód, by Ania, piszcząc ze szczęścia, rzuciła się w ramiona Mateusza, a Maryla, nie tracąc zimnej krwi, kazała jej zachowywać się ciszej i pomóc przy zapalaniu świeczek. Ania chętnie chwyciła za zapałki i zajęła się zadaniem. Niedługo później usłyszała pukanie do drzwi, a jej serce zabiło szybciej. Cała zabawa miała właśnie się zacząć i o ile Ania dobrze to rozegra, wszystko pójdzie jak po maśle. Byleby Gilbert nie utrudniał zadania. To wszystko i tak było dla niej już wystarczająco trudne, a on chyba nie pamiętał nic, od rozbicia sobie głowy na tej feralnej wycieczce. Ona też musiała zacząć udawać, że nic się nie stało, a wtedy, gdy już będzie po wszystkim, pozostanie jej śmiać się z tego, jaka była głupia, bojąc się nadaremnie.

— Oh Mary, jesteś w ciąży! — powiedziała, otwierając drzwi, zamiast odpowiedzieć na przywitanie, którym rozpoczęli wizytę pozostali.

— Tak, w istocie — potaknęła Mary i pozwoliła odebrać swój płaszcz Maryli, podczas gdy Ania odwieszała kurtkę Sebastiana. — Dziękujemy bardzo za zaproszenie, pani Cuthbert. Bash wspominał, że w zeszłym roku było tu cudownie.

— To dla mnie przyjemność. Przy naszym stole nigdy nie zabraknie miejsca dla gości. — Uśmiechnęła się do niej starsza kobieta.

— Mary, mam do ciebie mnóstwo pytań! Jak się czujesz i jakie to uczucie być w ciąży? Ach to musi być wspaniałe, mając świadomość, że ma się w łonie nową istotę, dorasta tam nowy człowiek i jestem pewna, że cudownie je wychowacie...

— Aniu, daj jej czas na odpowiedź, nim zadasz kolejną serię pytań — Maryla zwróciła przybranej córce uwagę. — Ale zanim to zrobisz, zgaś proszę świeczki, a my siądziemy do stołu.

— Ja chętnie pomogę — zgłosił się na ochotnika Gilbert.

Ania tak przejęła się radosną nowiną o stanie Mary, że nawet nie zauważyła, gdy chłopak, kryjąc się za pozostałymi, wszedł do domu. Wcześniej jej świat wariował, a głowę wypełniały tysiące pytań, teraz stanął, ograniczony myśleniem o strachu, z którym łączyła się każda konfrontacja z Blythem. Ania czuła, że w tym momencie mniej by się przestraszyła widoku jego ojca, powstałego z grobu, niż samego Gilberta, przyglądającego się jej zdziwionemu wyrazowi twarzy. Zaczerwieniła się lekko, zdając sobie sprawę, że nieco zbyt długo wpatruje się w chłopaka, jakby faktycznie zobaczyła ducha i szybko czmychnęła do salonu, by wykonać swoje zadanie, ogłaszając wszystkim, że jest na tyle samodzielna, by w pojedynkę poradzić sobie z tym zadaniem. W zeszłym roku skończyli gasząc tę samą świeczkę, w tym roku Ania nie chciała nawet ryzykować spojrzenia Gilbertowi w oczy. Chłopak nie miał zamiaru odpuścić, wiedział, że od czasu jego wypadku stosunek Ani wobec niego całkowicie się zmienił, nie byli już wrogami, jak na początku, a przez to, że kłócą się o wszystko, nie można ich było też nazwać przyjaciółmi, bo tacy nie boją się rozmawiać ze sobą, a Ania wyraźnie czegoś się bała. A czego? Blythe chciał znać odpowiedź.

— Czy tobie też tak bardzo wydaje się, że musimy porozmawiać, czy to tylko moje odczucie? Bo wiesz, nie zamieniłaś ze mną słowa od trzech tygodni — zaczął, przerywając dziewczynce gaszenie świec.

Przynajmniej chciał przerwać, bo rudowłosa w najmniejszym stopniu nie zdawała się przejmować jego obecnością. Dlatego złapał ją za nadgarstek, tym sposobem zwracając na sobie uwagę. Jednak jej głowa pozostała opuszczona, jakby spojrzenie w górę wiązało się z przegraniem gry, jakby miała stracić coś wielkiego, gdyby spojrzała mu w oczy. Może właśnie o to chodziło? Ania o coś założyła się z koleżankami i teraz musi udawać, że on nie istnieje? Nie. Ania Shirley-Cuthbert taka nie jest, nie zgodziłaby się na coś tak głupiego. Mimo to wciąż nawet nie raczyła udawać, że chłopak jest w pomieszczeniu, skinąć głową, przywitać się, porozmawiać. Jakby ten nic nigdy dla niej nie znaczył. Ta myśl trochę go zdenerwowała, przez co nieco zbyt mocno zacisnął dłoń na jej nadgarstku, a Ania cichutko pisnęła z bólu. To go obudziło i szybko wypuścił jej dłoń, a ona, jak gdyby nigdy nic, wróciła do pracy.

— Już zawsze będziesz udawać, że nie istnieję? Aniu, proszę, musimy porozmawiać. Powiedź mi, co zrobiłem źle, a wtedy obiecuję, że jeżeli zrobiłem coś, co cię uraziło, to już więcej nie będziesz zmuszona się do mnie odzywać. Tylko zawieś tę karę na chwilę.

— Nie zrobiłeś nic złego Gilbert. Przynajmniej nic, co byś pamiętał. Nie możemy już więcej ze sobą rozmawiać. Przepraszam — odezwała się wreszcie, czując, że jest mu winna, chociaż minimum wyjaśnienia.

Szybko dokończyła gasić świeczki i zaczęła iść w stronę kuchni, a Gilbert, ciągnąc stopami po ziemi, szedł za nią. Jednak wciąż pamiętał o zasadach grzeczności i otworzył przed Anią lekko uchylone drzwi, a nim przez nie przeszła, rzucił mu się w oczy jeden szczegół. Jemioła wisiała uczepiona framugi. Mateusz przyniósł ją z lasu i przyczepił tam, wierząc, że przyniesie ona szczęście domownikom, zapominając o zwyczaju pocałunku, gdy dwoje ludzi znajdzie się pod jej liśćmi. Gilbert złapał koleżankę za ramię i jednym palcem wskazał w górę, właśnie na roślinkę, która spokojnie wisiała nad nimi. Ten dzień nie mógł być gorszy i bardziej pechowy, pomyślała. Nie chciała pocałować chłopaka i nic jej do tego nie zmusi, nawet tradycja.

— To tylko głupi zwyczaj. Nie wierzę w przesądy, mam swoje, lepsze historie. Głupia jemioła nie będzie mi mówić kogo mam całować — stwierdziła Ania, zakładając ręce na piersi.

Gilbert był najwyraźniej bardziej przesądny, bo, pomimo paplaniny dziewczynki, nachylił się nad nią i ucałował w policzek. Po przyjacielsku. W końcu zasady nie mówiły jaki pocałunek ma spotkać osoby pod jemiołą. Twarz Ani ponownie nabrała odcieniu jej włosów, a oczy nabrały wściekły wyraz. Gilbert nie przejął się tym zbytnio, skoro była na niego zła, nawet nie mówiąc dlaczego, równo dobrze mogła się na niego gniewać również za coś, z czego zdawał sobie sprawę. Stała tam, wryta w ziemię, utrudniając mu przejście, dlatego ominął ją, kierując się do stołu. Jednak nie pozwolił sobie na pominięcie całej tej sytuacji bez stosownego, ciętego komentarza, który przyozdobił swoim szelmowskim uśmiechem, nadającemu łobuzerski wyraz jego oczom.

— Zasady to zasady, a ty Shirley, jesteś mi winna jeden pocałunek

— powiedział, znikając w korytarzu.

Reszta wigilii minęła spokojniej, bez żadnych wybryków ze strony dzieciaków, bez docinków Gilberta i wrednych komentarzy Ani. Nie mówili do siebie zbyt dużo, nawet udało im się utrzymać kolację w miłej i w miarę spokojnej atmosferze. Cała rozmowa głównie skupiała się na Mary, której błogosławiony stan już za kilka miesięcy miał zniknąć, sprowadzając na świat nowego członka ich rodziny. Choć Mary martwiła się, że jej dziecko nie będzie tolerowane, przez to, z jakim kolorem skóry przyjdzie mu żyć, to skrycie wiedziała, że miłość, jaką obdarzy je ojciec, może to wszystko wynagrodzić. Ania i tak była skłonna powiedzieć, że wolałaby być czarnoskóra niż ruda, ale zdając sobie sprawę z tego, jak ciężkie życie prowadzą, trzymała język za zębami. Tego wieczora rozmawiali też na wiele innych, przyjemniejszych tematów, aż czas powoli dobiegł do końca i przyszła pora na rozstanie.

Gilbert jeszcze zdążył niezauważalne wymknąć się do salonu i ukryć starannie zapakowany prezent dla Ani. Musiał jej coś dać, nawet mimo faktu, że dziewczynka była na niego już niewyobrażalnie wściekła. Nie wiedział, czy to poprawi, czy pogorszy sytuację, ale nie chciał wyjść z domu Cuthbertów przygnębiony, wiedząc, że nie dokończył jednego zadania, na którym również mu zależało. Nie odpuści sobie w wigilię. Rzucone zawiniątko upadło za choinką i poleciało gdzieś w kąt, za szafę, czego chłopak już nie zdążył zauważyć. Nieuwaga sprawiła, że świątecznego poranka, prezent nie został zauważony przez nikogo. A brak poznania jego tajemniczego środka, mocno zaważył na tym, jak dalej potoczyły się jego wspólne losy z Anią Shirley-Cuthbert.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top