Młodości problemy pierwszego pocałunku
"Może zniszczymy naszą przyjaźnić? - i co z tego? Całowałam facetów, niczym nie ryzykując, i powodowało to tylko tyle, że pragnęłam pocałunku, przez który zaryzykuję wszystkim..."
~ John Green "Bożonarodzeniowy Cud Pomponowy"
Klasa w nowym składzie niewiele różniła się od tej starej. Brakowało tylko kilku konkretnych osób, których postępowanie niedługo miało być osądzone w Avonlea. Bo co począć z trójką dzieci, może już młodych dorosłych, wciąż głupich i naiwnych, którzy pogubili się zaślepieni zazdrością i młodzieńczą nienawiścią? Jak ich ukarać, by młodość nie została im odebrana, a jednak, by równocześnie ponieśli konsekwencje haniebnego czynu? Billy Andrews i jego niewinne zaczepki podsycane złością za wbicie noża w plecy przez własną klasę. Josie Pye i jej zazdrość względem dziewczynki, której złote serce przyćmiewało urodę Josie, spychając ją w cień. Charlie Sloane i jego złamane serce, nic dodać, nic ująć. Bez nich było po prostu cicho, w pełni bezgłosej niezręczności i niezrozumiałych spojrzeń skierowanych w stronę Ani, która nijak nie wiedziała, jak powinna się teraz zachowywać. Mogła robić z siebie ofiarę, mogła zgrywać dumną i odważną, lub udawać, że nic się nie stało. Oczywiście postawiła na to ostatnie, a reszta klasy postanowiła grać tak samo.
— Ania Blythe — odezwała się Diana, gdy dziewczynki na przerwie usiadły w kółeczku, by móc wymienić się na lunch. — Ania Shirley-Cuthbert-Blythe. Ania Blythe-Cuthbert. Masz za dużo nazwisk, wiesz?
— Diana przestań, dobrze wiesz, że nic się takiego nie stało! — pisnęła rudowłosa, rumieniąc się, jakby chcąc, by twarz ukryła się, odcieniem zlewając z włosami.
— Nic się nie stało? Gilbert wyznał ci miłość! — pisnęła Ruby. — Wiesz ile ja bym dała, żeby tak do mnie powiedział? Rezerwowałabym miejsce pod ołtarzem — rozmarzyła się, ale szybko przypomniała sobie, że ten chłopiec jest już zajęty. — Pamiętaj, ja wiem ile was łączy i wcale nie kocham już Gilberta Blythe'a. Nie kocham go — wmawiała wszystkim, a najbardziej sobie.
— Przecież już raz to powiedział. Nie rozumiem waszej ekscytacji ponowionymi słowami — mruknęła Ania, wzruszając przy tym ramionami.
— Ale tym razem mu odpowiedziałaś — dodała Diana, niemalże klaszcząc ze szczęścia.
Ania tylko pokręciła głową, uśmiechając się szeroko, bo radość uśmiechu jej koleżanek zarażała i jej usta. Śmiały się głośno, piszcząc jak małe dziewczynki, którymi przecież już nie były. To był ich ostatni wspólny rok w szkole, bo po wakacjach wszyscy rozjadą się w swoje strony, albo zajmą się pracą na farmie. Tak niewiele zostało czasu, nim naprawdę będą dorośli. Ania miała w głowie moment, gdy to ona była jedną z młodszych dziewczyn w klasie, jedynie uśmiechając się do starszych, pokroju Prissy Andrews, które, w jej oczach, emanowały dorosłością. Pamiętała, jak małą w porównaniu do niej się czuła, gdy Prissy szła w stronę ołtarza, podczas gdy Ania, w krótkich włosach i niebieskiej sukieneczce, opowiadała wierszyk o sześciopensówce. Kto wie, może gdyby miesiąc wcześniej nie odmówiła zaręczyn pewnego chłopca, sama stałaby teraz w długiej sukni i welonie od Maryli. Myślenie o byciu dorosłą nieco stępiło jej szeroki uśmiech, wyprostowała się i złożyła dłonie na sukience. Czuła się jak dziecko, radość z jej twarzy jedynie ujmowała jej wieku, więc Ani pozostało jedynie udawanie, że nim nie jest.
Dziewczyny opowiadały o chłopcach, często wplątując w to zauroczenie Ani i żartując z niej, choć nie w sposób, by mogło ją to urazić, tylko ostrożnie, dla zabawy, w sposób, który koleżanki miały w zwyczaju droczyć się z innymi. Ania Blythe przyległa do niej na długo, co w tak krótkim czasie, po nowopowstałej zgodzie między nią a Gilbertem, peszyło Anie, przywołując czerwone rumieńce na jej poliki. Ta reakcja oczywiście najbardziej zachęcała jej koleżanki, by droczyć się dalej, nawet gdy Ania próbowała się wtrącić i przejść z tematem na inną z nich, chociażby na Dianę, o której zauroczeniu zdawała sobie sprawę, ale ten temat w porównaniu do jej zauroczenia Gilbertem Blythem, był niepewny, a przez to nieco nudny. Głośny chichot nie ustawał, nawet gdy dzwony zaczęły bić na lekcję. Wtedy w klasie pokazał się obgadywany z kropelkami potu na czole, po grze w piłkę z kolegami. Shirley odwróciła się, by spojrzeć, czy wszyscy już weszli, a jej wzrok przy drzwiach zatrzymał się na oczach Gilberta, które już wcześniej wpatrywały się w nią z uwagą.
Uśmiechnął się lekko, zauważając, jak na jego widok kąciki ust Ani rozchyliły się odrobinę szerzej. Gdy Ania patrzyła w jego oczy, nawet z dzielącej ich odległości, jej świat się zatrzymywał. Oglądanie tego chłopca, gdy jest szczęśliwy? Warte jest największych skarbów. Uczucie, gdy żołądek ci się skręca, gdy on obdarowuje cię tym jedynym, ograniczonym dla ciebie uśmiechem? Bezcenne. Moment, gdy chcesz spojrzeć ukradkiem w jego stronę i odkrywasz, że on już patrzy na ciebie? Wart jest największej katorgi związanej z docinkami i żartami z tego powodu. Dziewczyny mogły się śmiać do rozpuku, to i tak nie było ważne, nic nie warte, bo Ania głuchła na ludzki świat, na te jedną cudną chwilę, gdy ich spojrzenia się krzyżowały, pełne szczerej radości, a nie bolesnych kłótni.
🌼
Dziewczynka długo nie prowadziła spotkań literackich, na których spotykała się z Dianą, Ruby i Colem, bo w biegu wydarzeń, nie miała czasu, by w ogóle myśleć o wysłuchiwaniu historii płynących z innych serc, gdy jej własne krzyczało tak głośno. Mocno też bała się, że sytuacja mogłaby się powtórzyć i ponownie byłaby zmuszona oglądać ich prace pogrążone w ruinie. Później opuścił ich Cole, potem wszystkie miłosne wyznania pisały swoją historię, nie dając Ani czasu na opowiadanie tych wymyślonych. Pisała je dalej, chowając do szuflady, czasami wysyłając do Mackenziego na jego paryski adres, który dostała od chłopca w jego liście. Dzisiejszego dnia miało odbyć się pierwsze takie spotkanie, po całej tej tragedii, które, niczym końskie kopyta, unosiło chmarę kurzu plotek na rozpędzonych słowach, przedzierających się przez Avonlea. Po lekcjach, wszystkie trzy uradowane przyjaciółki wyszły ze szkoły, szybkim krokiem idąc w stronę domu Ruby, ponieważ ustaliły, że będą spotykać się u każdej na zmianę, ale ktoś je zatrzymał.
— Aniu Shirley-Cuthbert! — krzyknął za dziewczynkami Gilbert. — Dalej ze mną nie rozmawiasz? — powiedział, uśmiechając się, bo wiedział, że odpowiedź nareszcie jest przecząca.
— Bardzo zabawne — mruknęła rudowłosa, przewracając oczami. Z początku nawet nie chciała do niego podejść, jednak Diana z Ruby niezauważalnie popychały ją w stronę chłopca, dopiero wtedy odważyła się do niego pójść i odezwać.
— Idziecie gdzieś? Może was odprowadzę. Chyba już wszyscy wiemy, że Avonlea nie jest tak cichym i spokojnym miejscem, jak byśmy chcieli — zaproponował.
— Właściwie... bo my musimy już iść! — wykrzyczała Diana ze zbytnim entuzjazmem, jak na proste oświadczenie, a Ruby tylko kiwała jej głową. — Ale ty oczywiście możesz odprowadzić Anię. Maryla i Mateusz będą ci dozgonnie wdzięczni, że nie pozwalasz, by wracała sama.
— Tak! Dokładnie — potwierdziła Gillis, wciąż kiwając głową. — Bezpieczeństwo, to taka ważna sprawa.
— Ruby? — zapytała w niemym krzyku Ania, gdy jej przyjaciółka odwróciła się do niej plecami i powoli zaczęła iść w swoją stronę.
— Do widzenia Gilbercie Blythe — pożegnała się Diana. — Widzimy się później Aniu Blythe — dodała panna Barry, odwracając się jeszcze na te słowa, bo choć był to żart, nie wypadało zapominać o dobrych manierach.
— Diana! — Ania krzyknęła już naprawdę, gdy dziewczynki oddaliły się kawałek, bez zamiaru powrotu. — To nie było śmieszne!
Była jedyną osobą, która tak myślała, bo nawet Gilbert zaśmiał się z żartu. Dziewczynka splotła ręce na piersi i obrażona szła w stronę domu. Blythe pobiegł za nią, dokładnie, jak gdy spotkał ją po raz pierwszy i gonił, by poznać jej imię. Już wtedy się w niej zauroczył, zdumiony jej odwagą, którą popisała się w niebezpieczeństwie. Nie krzyczała, nie wołała o pomoc i choć strach zmusił ją do opuszczenia głowy, był pewien, że w jej myślach szalała burza planów, jak wybrnąć z trudnej sytuacji. Do tego była niezwykle urocza w dwóch rudych warkoczach, taka niewinna, gdy obdarowała go pierwszym spojrzeniem i wiecznie uparta, co nie zmieniło się, nawet z biegiem lat. Pozostawała niezmienna, tak, jak jego uczucie do niej. Postanowił ją wyprzedzić i przeprosić za śmiech, choć dalej się uśmiechał, co sprawiało, że całe przeprosiny były bez pokrycia w żalach. Nie zmieniało to też faktu, że Ania nie miała zamiaru się na niego gniewać z tak błahego powodu i już po chwili rozmawiali o wszystkim i niczym.
W połowie drogi Gilbert całkiem naturalnie złapał Anię za rękę, jakby to była jego powinność, by odprowadzić ją do domu, właśnie, gdy jej drobna dłoń spoczywa bezpiecznie objęta jego ręką. Ania udawała, że nie zwraca na to uwagi, dla niej to też powinno być naturalne, ale zwracała i nie mogła przestać o tym myśleć. Po tym, co przeżyli, po słowach, na które się zdobyli, z uczuciami, którymi darzyli siebie wzajemnie, to powinien być dla niej powszechne, jak kawałek chleba, nijakie i proste. A jednak nie było, więc Ania skupiała się na przełykaniu śliny i mówieniu o czymkolwiek, byleby odciągnąć myśli od jego ręki. Tak jakby ich splecione palce były czymś nowym, przecież trzymała jego dłoń pewnie i z odwagą, jeszcze dwa dni temu, gdy wspólnie wyskakiwali z pędzącej maszyny. Wtedy nie bała się tego tak bardzo, jak w tym zwykłym, codziennym momencie.
W końcu znaleźli się niedaleko Zielonego Wzgórza. Maryla pewnie chciałaby, żeby Ania zaprosiła Gilberta na obiad, marzyło jej się jakieś podziękowanie za ratunek jej przybranej córki, ale Ani nie podobała się ta myśl, nie czuła się dzisiaj na siłach, by w ogóle jeść obiad. Jej żołądek wariował jak rozmagnesowany kompas, którego igła lata szalona w poszukiwaniu północy, dlatego dziewczynka zmuszała się z całej siły, by nie uciec. Wciąż kryli się wśród drzew, jednak odległość od domu była na tyle niewielka, że Gilbert postanowił już zawrócić, ale nim to zrobi, miał jedną niedokończoną sprawę. Ich rozmowa umilkła, wypełniając ciszę emocjami, które gęsto unosiły się w powietrzu. Cisza utrzymywała się na tyle długo, że Ania zdążyła wypowiedzieć imię chłopca, które miało zastąpić oczywiste pytanie "czy coś się stało?", co dopiero zdołało wybudzić go z omamienia. Zdobył się na odwagę, powtarzając sobie w głowie, że albo teraz, albo nigdy i nachylił się do pocałunku. I udałoby mu się to, gdyby nie fakt, że Ania w ostatniej chwili zrozumiała jego zamiary i nastawiła policzek, w który trafił, omijając usta. Z sercem bijącym w piersi, Ania spłoszyła się, jak malutkie zwierzę, i uciekła do domu z szybkim pożegnaniem, rzuconym na wiatr.
— Porozmawiamy jutro w szkole, prawda?! — krzyknął za Anią, upewniając się, czy znowu czegoś nie zepsuł, co zdarzało mu się tak często, że stracił rachubę.
— Tak... eee... pewnie. Tak! — krzyczała, nie odwracając się, chcąc jak najszybciej schować się w domu, z dala od wzroku chłopca.
🌼
Koniec końców i Ani udało się dotrzeć na spotkanie kółka poetyckiego, ale niewiele tego dnia zdążyła napisać, bo jej przyjaciółki zarzuciły ją pytaniami o Gilberta. Co mogła im powiedzieć? Diany i tak nie udałoby jej się oszukać, była jej bratnią duszą i czytała z niej, jak z otwartej księgi. Opowiedziała o swoich uczuciach, gdy Gilbert złapał ją za rękę i o strachu, który ją przeleciał, gdy tylko nachylił się w jej stronę. Diana objęła przyjaciółkę ramieniem, a Shirley oparła głowę tuż przy jej policzku. Ruby chcąc podnieść ją na duchu, zaczęła opowiadać historię, którą ostatnio napisała o Albercie i Hani. Na jej urocze opisy i nieudolne starania, by opowiadanie wydawało się podniosłe, kąciki ust Ani mimowolnie się unosiły. Wiedziała, że tekst tak naprawdę dotyczył jej i Gilberta, bo Gillis nigdy specjalnie nie radziła sobie z ukrywaniem imion pod pseudonimami. Największym zdziwieniem dla pozostałych było, gdy w historii Albert umarł w ramionach swojej miłości, co zwykle było znakiem rozpoznawczym Diany.
— Widzicie? Dlatego pocałunek jest taki ważny — Ruby uzupełniła swoją opowieść o puentę.
— Gilbert nie umiera! — powiedziała Ania, mając usta szeroko otwarte ze zdziwienia.
— J e s z c z e nie umiera — poprawiono ją. — Ale kiedyś będzie umierał i złożysz na jego ustach ten jeden ostatni pocałunek, wspominając, gdy robiłaś to po raz pierwszy i był równie cudowny — wymyślała Diana.
Romantyczność słów panny Barry trafiła do Ani, przebijając się do jej rozumu, jak strzała między liśćmi, pędząca prosto do celu. Wtedy naprawdę zaczęła się zastanawiać nad prawdą mijania czasu. Zamieniał się we wspomnienia, które uderzały bez ostrzeżenia, w momentach, gdy wcale się o nie nie prosiło. Gdyby Ania naprawdę miała okazję zestarzeć się z Gilbertem, być świadkiem jego ostatnich chwil na świecie, czy myślałaby wtedy o pocałunku? Czym było złączenie ust w porównaniu do cudowności słów, które mógłby od niej usłyszeć? Te ostatnie, silne i trwałe jak nigdy wyznania miłości i zapewnienia, że nawet śmierć nie będzie w stanie rozdzielić dwóch dusz. Czy równał się z tym jeden czyn? Jednego była pewna; gdy to ona będzie umierać pierwsza, z pewnością nie chce, by pocałunek był jej ostatnim wspomnieniem, gdy świat otaczał się romantycznością słów i piękna. Pocałunek jest romantyczny dopiero wtedy, gdy obie strony zamykają oczy, więc gdy Ania będzie umierać, nie chce by ktokolwiek, ją całował, by romantyczność nie uciekła, jak ona będzie pochłaniać wzrokiem piękno miejsca, w którym przyjdzie jej oddać życie. Dlaczego ktoś miałby chcieć, by ostatnim, co zobaczy była ciemność powiek?
— Gdy będę chciała kogoś pocałować, po prostu to zrobię — odezwała się Ania po czasie.
— Dalej uważam, że to wariactwo — skomentowała jej wypowiedź Ruby.
— Nie pozwolę, by jeden czyn przejął romantyczność tych wszystkich drobniejszych spraw. Trzymanie się za ręce, spoglądanie prosto w oczy, wyznania miłości i walka o serce tej jedynej... — wymieniałaby dalej, ale Diana weszła jej w słowo.
— Walka o miłość? Dawno się nie widzieliśmy księżniczko Kordelio, myślę, że skoro pragniesz walki, znajdę sposób, by spełnić twoje marzenie — oświadczyła Diana, uzbrajając się w poduszkę.
— Książę Wisterio, nie spodziewałam się, że po twojej ostatniej klęsce w ogóle zdołasz się podnieść! — Ania nie pozostała dłużna grze wyobraźni i również chwyciła za poduszkę.
— Nie pozwolę, byś odebrała mi sprzed nosa księżniczkę Sofię. Jej dłoń należy do mnie!
— Ratuj mnie księżniczko! — pisnęła Ruby, po czym zrobiła unik przed lecącą w jej stronę poduszką. — Atakujesz mnie? Miałaś mnie ratować. Jesteś najgorszą księżniczką wojowniczką, jaką znam — powiedziała dobitnie.
— Chwytaj za broń księżniczko Sofio, wspólnymi siłami pokonały podłego księcia Wisterię!
Ania nie musiała prosić dwa razy, by Ruby bez namysłu zaczęła odkładać Dianę poduszką. Rolę szybko uciekły i dziewczynki walczyły już każdą na każdą, byleby któraś oberwała z pierzastej poduchy. Pierwsze spotkanie kołka literackiego przebiegło dość niepoetycko, choć przynajmniej jedna historia została odczytana, ale właśnie dla takiego czasu, jak ten wieczór, warto było mieć wspomnienia, które będą wracać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top