Magia nie znika, gdy na nią patrzysz
"Kiedy kochamy, nie potrzebujemy wcale rozumieć, co się dzieje wokół, bo wtedy wszystko dzieje się w nas samych i wtedy nawet człowiek może przemienić się w wiatr"
~ Paul Coelho "Alchemik"
— Pogoda dzisiaj jest tragiczna — stwierdził Gilbert, jedną ręką trzymając się za czapkę. — Jesteś pewna, że nie chcesz wracać?
— Żartujesz? Jest idealnie! — Ania przekrzykiwała porywisty wiatr.
🌼
Małgorzata tego dnia nie mogła odpuścić sobie wizyty w domu Maryli, bo wiedziała, że nie będzie tam nikogo, kto mógłby zakłócić jej plotki z przyjaciółką. Lato zbliżało się wielkimi krokami, choć pogoda dzisiejszego dnia stęskniła się za pięknymi początkami wiosny i zaszczyciła ich wichurą, godną marcowej pobudki, a nie majowego popołudnia. Pani Lynde miała pomóc zapracowanej Maryli w szykowaniu kolacji, a zamiast tego, nawet nie kiwnęła palcem, wciąż przeżywając sposób, w jaki kobieta wychowywała przybraną córkę. Gdyby któraś z jej dziewczynek postanowiła wybrać się na samotną wycieczkę z dorastającym chłopcem, dostałaby pasem, by wybić sobie z głowy głupie pomysły. W tym wieku? Narażona na tyle późniejszych wymysłów, które wypływając z niewiedzy, nosiłyby się potem po miasteczku? Jej córki nie ośmieliłyby się nawet zapytać, a co dopiero wybrać na schadzkę tak daleko od domu. A Maryla bez większego problemu zgodziła się, by Ania pojechała z młodym Blythem aż na plażę.
— To był okropny plan. Są młodzi, nie wiadomo co strzeli im do głowy — Małgorzata straszyła swoją przyjaciółkę argumentami, które uważała za słowa rozsądku.
— Ufam Ani, wiem, że nie zrobi nic głupiego, a twoje bezpodstawne podejrzenia nie zmienią mojego podejścia. To mądra dziewczynka — odpowiedziała pani Cuthbert, ugniatając ciasto na szarlotkę.
Jak miałaby nie zgodzić się na tę małą wycieczkę, gdy Ania przybiegła do niej już w zeszłym tygodniu, błagając, by móc jechać. Stała tam z wielkimi oczami, pamiętającymi wiele przerażających widoków, którym nawet Maryla nie potrafiłby tak dumnie stawić czoła. Odmówienie odrobiny przyjemności, by mogła pamiętać też te piękne chwile, wydawały jej się przestępstwem wobec szczęściu własnego dziecka. Jednak tego argumentu wolała nie używać w walce na racje z Małgorzatą, bo ta z marszu uznałaby, że Maryla jest zbyt słaba i zbyt łagodna w roli matki. Ania nadrabiała odwagą za nie obie, dlaczego więc miałaby nie zgodzić się na wycieczkę na plażę, podczas gdy jej dziecko bez strachu wbiegło w płomienie, czerwone, jak jej ogniste włosy? Woda nie była przy tym tak przerażająca.
— Zaufanie to jedno, ale ta dwójka zdaje się przyciągać nieszczęście. Przecież, gdy Gilbert był na plaży ostatnim razem, to wszedł do zimnej wody i rozwalił sobie głowę — pani Lynde uparcie trzymała się swojego zdania.
— Na całe szczęście Ania była obok i nic gorszego mu się nie stało.
— Ania. Twoja Ania z tego, co pamiętam, gdy raz wyszła w nocy, szukając dziewczynki, która wpadła do dołu, koniec końców sama do jednego wyleciała, mało co nie łamiąc sobie przy tym nóg! — mówiła, lecz i na ten argument jej przyjaciółka znalazła ripostę.
— Wtedy to Gilbert pomógł jej się wydostać. Mów co chcesz Małgorzato. Z kim jak z kim, ale z Gilbertem Blythem puściłabym Anię i na koniec świata. Masz rację, oboje przyciągają pecha jak magnes. Na całe szczęście mają siebie nawzajem, by mogli się ratować.
🌼
— Nie mam pojęcia, co idealnego widzisz w tej pogodzie. Jedyne co ja widzę, to nadchodzący sztorm — marudził chłopak.
Nie był daleko od prawdy, bo morskie fale obijały się o brzeg z taką mocą, jakby nie było na świecie nic, co mogłoby powstrzymywać je przed uciekaniem z granic. Może właśnie to, Ania tak bardzo podziwiała? Ona też nie należała do fanów trzymania się granic, wolała być wolna, w każdym możliwym aspekcie. Szła teraz przed nim, a jej dwa warkocze, zaczesane w starym stylu, powiewały na wietrze, którego dziewczynka zdawała się nie zauważać. Zwykły wiatr był dla niej tylko pędzlem, malującym ten przecudny obraz, rozciągający się przed nią. Suchy piasek uciekał, gdy drobinki latały oderwane od ziemi, sprawiając wrażenie, że tak naprawdę to żywe istoty, tworząc mały, suchy ocean tuż pod ich nogami. Gilbert spojrzał na wysokie fale, straszliwie białe, pieniące się morskie bałwany, targane przez wiatr, który ocenił na co najmniej siedem w skali Beauforta. Sztorm się zbliżał, a wspomnienia z pracy na parowcu uderzyły go, ale odgonił je od siebie, nie był już na morzu tylko w Avonlea, wrócił do domu. Wrócił do pewnej dziewczyny, która zaprzątała jego myśli, nawet gdy był tak daleko. Teraz stała może dwadzieścia metrów dalej, machając do niego wesoło.
— Aniu, jesteś najodważniejszą, albo najbardziej szaloną osobą, jaką znam. Odsuń się, proszę, od tego brzegu, bo ja sam zaczynam się bać — powiedział do dziewczyny.
— Też czuję ten strach, paraliżujący, który na chwilę sprawia, że mam ochotę uciec, ale nie mogę przestać tonąć w cudowności tego uczucia. Lubię się bać, bo strach oznacza przygodę, lękać się można nieznanego, bo nie wiemy, co przyniesie następna chwila — Ania choć trochę starała się wytłumaczyć swoje podekscytowanie.
Gilbert mógł w tamtym momencie bać się swojej najbliższej przyszłości, w której zakładał, że niezwykle ogromna fala nagle pokona dzielące ją metry od Ani i pochłonie dziewczynkę w sekundę, sprawiając, że ta zniknie. Rudowłosa bardziej przerażona była przeszłością. Zatrzymał ją ten brzeg, ten moment, w którym wbiegła w grudniowe fale, nie myśląc, czy coś jej grozi i wyciągnęła przyjaciela z wody. Najadła się wtedy strachu o życie Gilberta, ale gdyby tego nie zrobiła, kto stałby z nią tu i teraz? Jednak wciąż nie potrafiła pozbyć się tego uczucia, które nosiła w sercu w tamtej chwili, gdy płuca Blythe'a zalane były wodą. Odważyła się, by pierwszą pomocą sprawić, że chłopak znów zacznie oddychać. Prześladowało ją wspomnienie, że już raz ich usta się złączyły, choć nie był to prawdziwy pocałunek. Nieświadomie przesunęła ręką po ustach, jakby ponownie czując na nich tamten dotyk. Ania wystraszyła się lekko, gdy Gilbert pojawił się obok niej, nawet nie zwróciła uwagi na to, że przestała iść i wpatrywała się w horyzont. Stała, wspominając ich wspólne chwile, podczas gdy on nawet ich nie pamiętał.
— To było w tym miejscu — powiedział, na co Ania zmarszczyła brwi. Twierdził, że nie pamięta nic od uderzenia głową o kamień, a to przecież nie było na piasku, tylko w wodzie. Czyżby kłamał co do utraty wspomnień? Może przypomniał sobie, ale nie raczył nikomu o tym powiedzieć? — Gdy śniłem, że mnie pocałowałaś — dokończył.
Pamiętał, chyba pamiętał, choć najpewniej podświadomość wysyłała mu tylko sygnały wydarzeń. Uśmiechnął się pod nosem, gdy wspominał czasy sprzed wielkiej kary milczenia, którą Ania raniła go przez miesiące. Nie mógł wtedy nawet zapytać o to, co się stało i dlaczego nie chce się do niego odezwać, bo jak miała odpowiedzieć bez słów? Znał tylko strzępki opowieści innych, co wystarczyło, by ułożyć sobie w głowie ogólny obraz zdarzenia. Od tamtej pory bał się oceanów i pieniących się fal, ale zdobył się na odwagę, by podejść do Ani, stojącej tylko kilka metrów od linii brzegu. On ma bronić ją, nie ona jego, a jak miał to robić, trzęsąc się ze strachu i stojąc gdzieś w bezpiecznej odległości? Wszystkie negatywne emocje nagradzało trzymanie ją za rękę, w delikatnym uścisku, podczas gdy dziewczyna opierała głowę na jego ramieniu, wciąż wpatrując się w horyzont. Nie było w nim nic romantycznego, bo jak Ania sama twierdziła, romantyczność nadchodzi, dopiero gdy patrząc za morze myśli się o swojej miłości, odległej o setki kilometrów, podczas gdy jej obiekt westchnień trzymał ją mocno, by pamiętała, że jest obok.
— To nie był sen — odezwała się. — Po tym, jak straciłeś przytomność po raz pierwszy, ja... musiałam pomóc ci pozbyć się wody z płuc. To nie było nic romantycznego, a ty... yyy... aaa... gadałeś jakieś bzdury i zaraz potem znowu zemdlałeś — stwierdziła, rozjaśniając jego myśli choć odrobinę.
— Pierwsza pomoc. Wiem, jak to działa i nigdy nie przestanę ci być wdzięczny za uratowanie mi życia. Jesteś niesamowita — stwierdził, mówiąc szybko i odrywając wzrok od błękitnego morza, by móc spojrzeć w równie niebieskie oczy Ani.
— Ratowanie sobie życia, zdaje się, zostało tradycją naszej znajomości, nie uważasz? — zapytała, szczerząc się w uśmiechu.
Gilbert zaśmiał się na jej słowa. Co prawda, to prawda, ich najczęstsze sytuacje, w których kiedyś mieli ze sobą styczność, to te, zagrażające ich życiu lub zdrowiu. Poznali się, gdy Billy próbował ją skrzywdzić, dzięki czemu Gilbert miał okazję uratować Anię po raz pierwszy. Odwdzięczyła mu się z nadwyżką, sprowadzając go z powrotem do Avonlea, nawet jeżeli zrobiła to w pełni nieświadomie. Ratowanie swojej skóry było nieodłącznym elementem ich przyjaźni. Nawet nie zauważyli, gdy dla obu stała się ona czymś więcej. Właśnie ten temat zaprzątał teraz głowę Blythe'a, kiedy to naprawdę po uszy zatonął w zakochaniu się w Ani Shirley-Cuthbert? Niemalże już nie pamiętał choć jednej chwili, w której nie spoglądał na Anię z utęsknieniem, a od niedawna, sama myśl o tej dziewczynie sprawiała, że łaskotanie w brzuchu nie odpuszczało, dopóki nie była blisko niego.
— Gdy spotkałem cię po raz pierwszy, byłem zauroczony twoją odwagą, potem spojrzałem ci w oczy, tonąc w nich i przez myśl mi przeszło, że chyba w życiu nie było mi dane ujrzeć niczego piękniejszego. To uczucie... To było nic takiego, uśmiechałem się do siebie jak głupi szczeniak, gdy tylko wkradałaś mi się do głowy — Gilbert przerwał ciszę słowami, które wypełniały jego myśli.
Gdy patrzył na Anię, czuł się jak pod wodą i nie miało to nic wspólnego z jej oczami w odcieniu oceanicznego błękitu. Miał wrażenie, że tonie i nie może oddychać, że wszystkie jego zmysły tłumione są przez uczucia, a ciśnienie wgniatało go w ziemię. Płomienne włosy, ognisty temperament i siła wody, która ciągnęła go na dno, powodując, że stał tam bezbronny i bezsilny, wobec jej burzy żywiołów. Nie mógł też nic poradzić na to, że mówiąc, obserwował jej usta, wciąż nie mogąc się pozbyć chęci pocałunku.
— Sprawa się pogorszyła w czasie pożaru w domu państwa Gillis — kontynuował. — Wbiegłaś w ogień, pozwalając mi ujrzeć swoją twarz, wśród płomieni, o tę sekundę za długo. To była tylko chwila, a ja przepadłem. Nie rozumiałem jeszcze, że cię kocham, nic nie rozumiałem, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Świat szalał, a uspokoić się mogłem, tylko patrząc na ciebie.
Mówił spokojnie, jakby słowa go paliły i tylko czyny mogły złagodzić powstające rany. Żołądek wariował szargany emocjami, jakby tęskniąc za czymś, co nigdy nie miało miejsca. Mówiąc, powoli zbliżał się do Ani, starając się patrzeć wszędzie, bacznie oglądając piegi, licząc ich nieskończoność, niczym gwiazd na niebie, otaczających policzki, nos i te rozsypane wokół oczu, ale nie pozwalał, by wzrok ten opadał poniżej jej drobnego noska, inaczej mógłby przestać odpowiadać za własne czyny, a przecież obowiązywała go niedawno zawarta umowa o niepocałunkach.
— Wpadłam w tę sieć nieco później niż ty — odpowiedziała Ania, patrząc w ciepłe oczy Gilberta, które sprawiały, że ciarki pojawiały się na jej skórze. Cóż z tego, że panował przenikliwy chłód, te oczy były wstanie rozpalić ogień wśród płatków śniegu, gdyby sam mógł je zobaczyć, wtedy i on nie narzekałby na zimno. — W dzień pogrzebu. Cała ta tragedia sprawiała, że byłeś jedynym, na czym mogłam się wtedy skupić. Dotarło do mnie to, że nie jesteśmy wrogami. Nigdy nie byliśmy, choć dziecięce kłótnie doprowadzały do szału oboje.
Powiedziała, stawiając w jego stronę jeden krok, jedyny, który dzielił ich od oddychania wspólnym powietrzem. Magia. Ta zniewalająca, nadrzeczywista magia otaczała i ją, gdy motyle w brzuchu zdawały się unosić Anię w powietrze. Czymże były szybujące mewy w obliczu dziewczynki unoszącej się nad ziemią z powodu uczucia? Na pewno niczym tak nadzwyczajnym. Ania chciała już przestać mówić, choć brak słów nawiedzał ją rzadko. Coś było w tym chłopcu, na tyle niesamowitego, że ją onieśmielał, szczególnie teraz, gdy był tak blisko i patrzył na nią z pragnieniem, jakby Ania była jedynym, co potrzebne mu było do życia.
— Miłość — wyszeptała dziewczynka, która teraz sama, na ułamek sekundy, niechcący powędrowała wzrokiem w stronę jego ust, karcąc się za to w myślach. — Czy inne uczucie, które można nazwać jako tako, poczułam w naszą pierwszą wspólną wigilię. W tamtym momencie, gdy wspólnie zgasiliśmy ostatni płomień i gdyby nie dzieląca nas świeczka...
— Aniu — przerwał jej Gilbert, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Oparł swoje czoło o jej i zamknął oczy, bo spoglądanie w stronę Ani jedynie pogarszało sprawę. — Naprawdę chcę cię teraz pocałować. — Ich usta były tak blisko, że Ania mogła poczuć łaskotanie na swoich, gdy chłopak cicho i tęsknotą wypowiedział ostatnie zdanie.
— W miejscu takim, jak to, magia nie ucieka. Ona po prostu unosi się w powietrzu — wyszeptała niezwykle cicho, drżącym od emocji głosem, a chłopak, nie zastanawiając nad sensem słów, natychmiast się z nią zgodził.
Pragnął tego pocałunku, którego nie mógł dostać aż do tej chwili. Był pochłonięty przez silne uczucia, leżąc gdzieś na dnie zdrowych zmysłów i bał się, że jeżeli teraz zwyczajnie ją pocałuje, zniszczy wszystko, a magia chwili ucieknie, znikając pod piaskiem. Nie umiał się jednak powstrzymać, więc z delikatnością i powoli złączył ich usta. Nawet to nie łagodziło bólu, który odczuwali, będąc tak blisko siebie. Choć oboje myśleli, że to pomoże i złagodzi łaknienie kolejnych pocałunków, gdy ten pierwszy będzie już za nimi, mylili się. Emocje coraz silniej dobijały się do ich serc, pozwalając, by pocałunek się pogłębiał. Ręce Gilberta znalazły się, obejmując Anię w pasie, natomiast ona skierowała dłonie w stronę jego policzków, lekko stykając się z nimi, jedynie opuszkami palców. Nielegalny pocałunek, który był efektem złamanych przez nich zasad, smakował nawet słodziej, niż mogliby zakładać. Niewiele było rzeczy, których Ania nie potrafiła sobie wyobrazić, a cudowność pierwszego pocałunku trafiło na pierwsze miejsce krótkiej listy. Ich pocałunek trwał, choć nie mieli już czym oddychać, więc wreszcie musieli się rozłączyć. Żadnemu nie było śpieszono z powrotem do domu, licząc na to, że magia plaży nie zniknie jeszcze przez jakiś czas.
Szukałam jakiejś weny, więc czytałam wpisy ludzi o ich pierwszym pocałunku (tak, ja nie mam w tym temacie doświadczenia, zginę samotnie!) i urzekł mnie wpis, którym musze się z wami podzielić:
"Co czuję w czasie pocałunku? Czuję... jego język w swoich ustach."
Internet jest całkowicie niepomocny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top