Bratnie dusze na pomoc rozpaczy

"– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy?

– Nic wielkiego – zapewnił go Puchatek. – Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika"

~ Alan Alexander Milne "Kubuś Puchatek" 

"Coś wymyślimy" 

To słowa, które powiedziała Ania, gdy wszystko na czym Cole'owi kiedykolwiek zależało, wyparowało ot tak, gdy jego matka dowiedziała się, że ten nie chodzi do szkoły. Uciekł wtedy w to samo miejsce, czując jak grunt ucieka mu spod stóp i chłopak już upada na samo dno nieszczęścia, ale Ania pojawiła się, by podnieść go na duchu. Avonlea, to miasteczko nigdy nie spotkało takie szczęście, jak przybycie małej, rudowłosej dziewczynki, która potrafiła pomóc każdemu i robiła to bezinteresownie, dla samego widoku uśmiechniętych twarzy, które nawet nie musiały należeć do nikogo z jej przyjaciół. Ania nie miała pojęcia, jak opisać siebie używając pierwszych liter jej imienia, tego pierwszego dnia w szkole panny Stacy. Dianie epitety szybko pojawiły się w głowie, wielkie i wyrafinowanie, które jej przyjaciółka ceniła najbardziej. Altruistka Całą Sobą, inaczej Ania Cuthbert i Shirley. Dlatego jej przyjaciele nie mogli zrozumieć jednej rzeczy. Skoro całe Avonlea zawdzięczało Ani tak wiele, to dlaczego co chwila doprowadzało do jej krzywdy? Jak w ogóle można było pozwolić, by ta dziewczynka kiedykolwiek cierpiała?

Cała trójka była wykończona zabawą do późna, walką z pożarem i wędrówka aż na plażę, ale będąc w domu i tak nie mogliby zasnąć. Nie po tym, co przytrafiło się Gilbertowi. Ania nie miała pojęcia, czy zaśnie, dopóki nie będzie miała pewności, czy chłopiec zostanie oczyszczony z zarzutów. Dopiero wtedy przestanie obwiniać się o to, że spokojnie śpi w nocy, kiedy on jest gdzieś za drewnianymi kratami, czekając, aż ludzie przejrzą na oczy. Dlaczego mieszkańcy w ogóle rozważają taką możliwość i to na czyje słowa, Billy'ego Andrewsa? Ten chłopiec sam już raz miał udowodnioną winę i działał właśnie przeciw Ani, a biorąc pod uwagę fakt, że Gilbert już również był jej nieodłączny, jego krzywda dotykała ją w równym stopniu. Mimo wszystko ludzie potrzebowali winnego, a nie ma łatwiejszej ofiary niż chłopak, który sam nie mógł się przed tym obronić.

— Proszę, powiedz tylko, że milczysz, bo układasz jakiś plan — Diana przerwała nieznośną ciszę, chyba nigdy nie widziała, by Ania milczała przez tak długi czas. Fakt, że jej przyjaciółka nic nie odpowiedziała, zdziwił ją jeszcze bardziej, to było do niej całkowicie niepodobne. — Proszę, odezwij się do mnie. — Barry przyklękła obok skulonej na trawie przyjaciółki i chwyciła ją za ramię, licząc na to, że w ten sposób zwróci na siebie uwagę, ale Shirley była zbyt zagubiona w myślach, by cokolwiek czuć, słyszeć, czy widzieć. Na klifie siedziała tylko ciałem.

— Aniu posłuchaj mnie, bo wiem, że mnie słyszysz — powiedział Cole, nachylając się nad Anią z drugiej strony. — Doskonale wiem, jak się czujesz, a ty doskonale zdajesz sobie sprawę, że przechodziłem przez niemalże to samo. Czułem się tak, jakby nigdzie nie było dla mnie miejsca, na choćby najmniejszym skrawku ziemi. Wydawało, że wszechświat zawsze stawał po przeciwnej stronie, nigdy po mojej, a gdy zniszczono nasz domek, nie mogłem już nawet się ukryć. Stałem tu, tak samo, jak ty, wpatrzony w nieskończoność horyzontu i mogłem myśleć tylko o tym, że nic okropniejszego nie może mnie już spotkać, bo straciłem już wszystko, na czym mi zależało.

Ania spojrzała w jego stronę, a głową poruszyła z równym oporem, co skrzypiące drzwi. Słowa Cole'a w jakiś sposób do niej przemawiały, ale wciąż nie umiała się odezwać, czuła, że nie zasłużyła na taką wygodę, jaką daje możliwość rozmowy. Skoro musiała cierpieć z winy smutku, mogła cierpieć i w każdy inny sposób, dlatego karała się milczeniem. Nadmorski wiatr dmuchał im w twarze swoim nieskończonym powiewem, nie było dnia, by w takim miejscu powietrze po prostu stało, urok morza mu na to nie pozwalał. Może i taka była jego kara? Klątwa morza, które za swoje winy musiało pokutować niepoznaniem spokoju, gdy na plaży panował ciągły chaos, nieskończony niepokój, który zakłócał również myśli Ani. Ona również ciągle pokutowała za nieznane winy. Mogła żyć w zgodnym cierpieniu z plażą, godząc się na to, że nigdy nie zaznają prawdziwego spokoju.

— Wiemy, z jaką niesprawiedliwością spotkał się Gilbert i nam też jest przykro, w końcu on jest też naszym przyjacielem, dlatego proszę, bez ciebie nie damy rady go uratować. Tylko ty jesteś w stanie to zrobić — Cole się nie poddawał, ale nie umiał już znaleźć słów, które przynajmniej odrobinę uniosą Anię ponad dno rozpaczy. — Jeżeli sama nie chcesz wypowiadać słów, pozwól, że ja przedstawię ci twoje własne "Nie liczy się to, co daje ci świat, ale to, co ty do niego wnosisz". Słyszysz mnie?! — krzyknął, coraz bardziej przestraszony brakiem jakiejkolwiek reakcji. — Powiedziałaś, że wnoszę do niego tak wiele, to twoje słowa, a sama nawet nie zauważasz, ile ty do niego wnosisz!

— Cole? — Diana przestraszyła się nagłym wybuchem przyjaciela. — To nic nie da, ona cierpi, nie wiem, czy jesteśmy w stanie coś na to poradzić...

— Jesteśmy. Zawsze jesteśmy w stanie zaradzić na wszystko, bo z każdej sytuacji jest jakieś wyjście — odpowiedział jej, po czym wrócił wzrokiem do Ani. — Nie możesz poddać się, teraz, gdy on potrzebuje cię tak bardzo. Jeżeli ty stracisz nadzieję, to już nic nie pomoże Gilbertowi.

Na te słowa jej wymyślony świat wypchnął ją z powrotem do realnego, mimo tego, że Shirley nie miała na to najmniejszej ochoty. Jednak dostrzegła w słowach przyjaciela ziarenko prawdy, bo przecież, Gilbert nie da rady teraz sam za siebie walczyć. Na pewno nie, gdy jest uwięziony za drewnianymi słupami, gdzieś w marnym posterunku szeryfa, ale ich trójka, a może nawet więcej osób, da radę pomóc niewinnemu. Ona, Cole, Diana, może Moody, Charlie i oczywiście Ruby, tak, Gillis z pewnością zgodziłaby się na to, by pomóc jej byłej miłości, którą wciąż darzyła sympatią, nawet jeżeli było to już czysto platoniczne. Ania niemalże uśmiechnęła się w duchu, dopóki nie przypomniała sobie, że są tylko dziećmi, a tym razem nie chodziło o coś podobnego do udowodnienia, że nauczycielka nadaje się do nauczania. Nie dadzą rady uratować Gilberta za pomocą kilku żarówek przyczepionych do ziemniaków. Musiałaby udowodnić jego niewinność, co mogło już dawno spłonąć wraz ze szkołą. Gilbertowi Blythe'owi i tak już nic nie mogło pomóc, ale była jedna rada na ból sumienia, karać je, jakby to ono było winne.

— Chcę tylko powiedzieć, a mam na świadków ciebie Cole'u i ciebie Diano — mówiąc, patrzyła raz w stronę jednego, raz w drugiego — że nie zamierzam się odzywać, nigdy więcej. Nie mogę, skoro nie wiem, jak uratować Gilberta. Po co miałabym mówić cokolwiek, skoro nie będzie to plan, jak go uratować? Potraktujcie to jako moją ostatnią, wypowiedzianą wolę — powiedziała pewnie, ale za chwilę jej serce zmiękło na widok ich zbolałych twarzy. — Zanim zacznę milczeć, pamiętajcie, jak bardzo was kocham i nie zapominajcie o tym, choć nie będę mogła powiedzieć tego głośno! — gdy skończyła, wybuchła płaczem, ale tak, jak obiecała, z jej ust nie padło już żadne słowo.

To postanowienie było zdecydowanie najtrudniejsze, na jakie kiedykolwiek się zdecydowała. Nie odzywanie się do jednej osoby nie było dla niej niczym trudnym, ale nie móc nic powiedzieć, do wszystkich wokół? To wydawało jej się prawdziwą katorgą. Nie potrafiła skupić się na czytaniu, więc nawet ucieczki do innego świata nie były dla niej wyjściem, gdy czytając zaczytała myśleć o tym, że więcej nie zobaczy się z Gilbertem po tej samej stronie krat, a co gorsza, może wywiozą go zbyt daleko, by zobaczyła się z nim, nim wyrok za to paskudne przewinienie się skończy? Gdyby miał więcej pieniędzy... może wtedy skończyłoby się tak, jak w przypadku Charliego, Josie i Billy'ego? Zapłaciłby za szkody i po sprawie, mimo to, wszyscy wiedzieli, że ich nie ma. Ach zmarnowana historio biednego chłopca. Dlaczego młody, cudowny Blythe, musiał cierpieć tak strasznie, męczony sieroctwem i szczęściem losu równie nieprzychylnym, jak Olivera Twista?

Dlatego Ania będzie milczeć! I nie odezwie się, w ramach kary za to, że nie jest w stanie wymyślić planu. Ona zawsze potrafiła wpaść na jakiś pomysł, nie była sobą bez głowy wypełnionej wyjściami z trudnych sytuacji, dlatego nie mogła zachowywać się jak ona, pozwalając sobie na swobodę mówienia. Namowy Cole'a i Diany na nic się zdawały, bo jedyną cechą, która najlepiej opisywała Anię - i nie był to jej wyniosły dobór słów - była jej upartość, więc w tej sprawie mogli się czuć przegranymi już na starcie. Mackenzie z pomocą przyjaciółki, odprowadził Anię do domu, w międzyczasie próbując wymusić z dziewczynki zmianę postanowienia, błagając o słowa, obiecując, że wszystko się ułoży, i kusząc, gdy rozmawiali pomiędzy sobą, na temat rzeczy, których pominięcia Ania by sobie nie darowała, w każdej innej sytuacji. Jej niemowa była czarna, jak pogrzebowy strój, bo w końcu Shirley była teraz w żałobie, po jej zmarłej wyobraźni.

Maryla również uważała to za całkowitą głupotę. Nie rozumiała, po co martwić się tak strasznie o sprawę, która jeszcze nie była osądzona. Natomiast Mateusz chyba nigdy lepiej nie dogadywał się z Anią, niż gdy obje nie używali słów. To było dla niego wręcz idealne, gdy porozumiewali się jedynie za pomocą milczenia. Pan Cuthbert, by pokazać, że całkowicie popiera decyzję Ani, również postanowił się całkowicie nie odzywać, co nie zmieniało dużo w jego przypadku, ale mocno zdenerwowało jego siostrę, bo jeszcze tego jej brakowało, by Mateusz nie mówił już ani słowa. W domu panowała kompletna cisza przez następne dwa dni, zakłócana jedynie monologami Maryli, która od rodziny mogła wydobyć jedynie kiwnięcia głową czy gesty. Gdy dochodziło do ważniejszych spraw lub pytań, Ania łapała za pióro i nosiła karteczkę do przybranej matki. 

Po przyjeździe ciotki Josephine do Avonlea, Shirley od razu chwyciła za atrament i papier i z jej oficjalnym charakterem słów, napisała prośbę o możliwość odwiedzenia państwa Barrych. To przynajmniej upominało Marylę, że mimo smutku i zmowy ciszy, Ania wciąż pozostawała Anią, gdy nawet nie mogąc mówić, nie mogła odpuścić sobie okazji do używania wielkich słów. Shirley-Cuthbert wybiegła z domu, niemalże siląc się na radość, której nie czuła, gdy tylko znaleziono kozła ofiarnego na winowajcę podpalenia, ale możliwość spotkania się z bratnią duszą, którą widywała tak rzadko, poprawiła jej humor, nawet jeżeli dziewczynka wcale tego nie chciała. Josephine Barry była starszą osobą, niezwykle mądrą i nieraz zaradzała coś na problemy Ani, a gdy tylko Diana przedstawiła jej całą sytuację, Jo od razu zaczęła snuć w głowie jakiś plan, w końcu nie bez powodu była bratnią duszą Ani. Gdy rudowłosa pojawiła się w domu Diany, na miejscu była również jej ciocia, czekająca na nią w swoim pokoju.

— Witaj Aniu — powiedziała Jo, na widok dziewczynki, licząc na to, że usłyszy odpowiedź, ale musiała zadowolić się jedynie skinieniem głowy. — Widzę, że trzymasz się swojego postanowienia. To dobrze...

— Ciociu Jo, ale mieliśmy... — Diana próbowała się wtrącić i upomnieć kobietę, że przed przyjściem one ustaliły, że dziś natchną Anię do mowy. Minęły już ponad dwa dni, odkąd Shirley zdecydowała się zatracić w milczeniu, a brak jej głosu zaczął prawdziwie doskwierać jej przyjaciołom.

— Spokojnie dziecko — uciszyła ją Jo — musisz wiedzieć, że nie ma nic ważniejszego, niż dążenie do spełnienia celu, nie ważne, czego one by dotyczyły. Ania doskonale o tym wie — skończyła pouczać dziewczynkę i wróciła wzrokiem do rudowłosej. — Pamiętasz, gdy mówiłam ci, że nigdy nie warto rezygnować z marzeń? Pomyśl, czego pragniesz.

Starsza kobieta zmuszała Anię do myślenia, choć ta jeszcze nie zdążyła zdjąć butów. To nie miało znaczenia, według planu starszej Barry, Shirley za długo nie będzie siedzieć w domu. Ania przewidywała się, że może chcieć coś powiedzieć, gdy zobaczy się z przyjaciółmi, dlatego zabrała ze sobą notatnik i ołówek. Szybko wyciągnęła go z kieszeni i zaczęła pisać coś, w powietrzu i niestarannie. Potem podała notatnik kobiecie, która odczytała z niego krótkie "oczywiście, że pamiętam". Pierwszy raz zdobyły się na otwartą rozmowę po tym, gdy Ani była wściekła na Gilberta, który źle zrozumiał jej próbę pomocy, co doprowadziło do ich kolejnej kłótni. To właśnie wtedy, Ania zrozumiała, że musi walczyć o swoje plany za wszelką cenę, nieważne było, że miała ich tysiące i nie potrafiła decydować się na jeden z nich. Teraz nie miała nawet jednego. Notatnik powędrował z rąk do rąk, po czym wrócił do właścicielki.

— Nikt nie zabrania ci pokierować swoim życiem, jakkolwiek chcesz. Twoim celem może być karanie siebie i to jak długo zechcesz, nie możemy cię przecież zmusić, byś odzywała się do nas na siłę, skoro przynosi co to tyle cierpienia — kontynuowała starsza kobieta, mówiąc jakby od niechcenia, tak, jakby los Ani już jej nie interesował, co oczywiście mijało się z prawdą. — Zanim to zrobisz, zastanów się tylko nad jednym, czy nie będziesz tego żałować?

"Ja chyba nie potrafię inaczej" odpisała krzywo.

— Oczywiście, że potrafisz Aniu — przejęła się Diana i rzuciła na przyjaciółkę z otwartymi ramionami, zamykając w uścisku. — Nikt tak cudownie nie patrzy na świat, jak ty, widząc w nim to, co najpiękniejsze. Zawsze potrafisz dostrzec coś, czego nie potrafią inni. Przecież diabeł tkwi w szczegółach.

Na te słowa, Ania szeroko otworzyła oczy. To było to! Właśnie to musiała usłyszeć, by pełnia pomysłów wróciła na swojej miejsce w głowie. Ach, jak cudownie było ponownie poczuć ten pęd pomysłów, które wirowały nieskończenie szargane historiami, które dane było przeczytać Ani w książkach, a teraz, mogła je wszystkie wykorzystał i ułożyć, w tej jeden ideały plan. Potrzebowała jedynie bratniej duszy, która na pomoc i wyjęła uporczywy korek, uniemożliwiający pomysłom swobodny przepływ wśród myśli rudowłosej. Dzięki Bogu miała przy sobie Dianę, która nawet nieświadomie, zawsze powie to, co trzeba, żeby Ania poczuła się lepiej. Wszyscy patrzyli na całość, ale szczegóły mogły zdradzić prawdziwego sprawcę. Musiała jedynie je odnaleźć.

— Mam plan — odezwała się Ania i czuła się z tym cudownie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top