A wiosną niech wiosnę, nie zdradę zobaczę

"Bycie zdradzonym rodzi nienawiść, podsyca chęć zemsty. Człowiek oszukany pragnie rewanżu na bliskiej osobie, która niczym Ewa w raju nie potrafiła oprzeć się pokusie. Chce udławić ją jabłkiem przeznaczonym dla samego siebie"

~ Adrian Bednarek "Spowiedź diabła"

Ten dzień zaczął się tak jak każdy, gdy kwietniowego poranka, Ania z książkami w dłoniach maszerowała szczęśliwie w stronę szkoły. Teraz już w pełni poczuła wiosnę, gdy zimne kanadyjskie powietrze ustąpiło miejsca rześkiemu wiosennemu powiewowi. Wszystko zapowiadało się dobrze, choć wiosna w tym miejscu, często równała się niemijającym deszczom, a słońce uwielbiało bawić się w chowanego i ukrywać przed wścibskimi oczami. Ten poranek był słoneczny, czym Ania postanowiła się rozkoszować, bo wiedziała, że już niedługo może to minąć, zastąpione wiosenną ulewą, budzącą wszystkie rośliny do życia po mroźnej zimie. Po drodze nie mogła powstrzymać się od rozłożenia rąk i zrobieniu kilku kółek wokół własnej osi, by poczuć wiosenny wiatr, roztrzepujący jej rozpuszczone włosy. A warkocze? Warkocze to przeżytek i na całe szczęście, Maryla przestała już wracać do ich tematu. Tak lepiej było jej podziwiać naturę, gdy wiatr wesoło rozrzucał w powietrzu jej kosmyki, a w splątanych włosach, nie czuła tego tak perfekcyjnie.

Następnie czekał na nią próg szkoły, który przekraczała po raz pierwszy tej idealnej wiosny. Wszystko wydawało jej się atrakcyjniejsze i znacznie bardziej romantyczne w czasie, gdy natura budzi się do życia, bo wtedy nawet zwierzęta odnajdują swoje drugie połówki. Choć jesień miała złote liście i nic nie może dorównać jej barwnością, a zima i jej biały puch nadają światu to niepowtarzalne poczucie smutku i tragizm samotności, to nic nie mogło równać się z romantycznością wiosny. Ania nie mogła doczekać się, aż pierwsza wiosenna faza minie i powietrze całkowicie przesiąknie zapachem słodkich kwiatów, choć rześki powiew ciepła po zimie, był niemalże równie cudowny. Nauka również szła jej znacznie lepiej w taką pogodę, jakby jej chęci budziły się do życia, a nie przymarzały do ławki. Wiosna była idealną porą na poezję, którą rozpoczęła się tego dnia lekcja angielskiego.

Wiersz był piękny, wypełniający pustkę po zimie, o złamanych sercach, które wracają do miłości, odnajdują w wiosnę nowe nadzieje. Racja, Ania zrozumiała wtedy, że wiosna jest nową kartą, to od niej powinien zaczynać się rok, a nie w zimę, gdy stare nadzieje wciąż są zamarznięte i ukryte pod warstwą lodu. Słuchała wiersza, który był czytany na zmianę przez różne osoby z klasy, które nie jąkały się już tak jak kiedyś, ale wciąż czytały bez emocji, według niej w ogóle nie czując nastroju i cudowności, jaki ze sobą niósł. Nawet panna Stacy uznała, że ich wykonanie nie mówi nic o wierszu, a po długim spoglądaniu na Anię, kiwnęła głową w jej stronę, co dziewczynka odebrała za pozwolenie na jej wykonanie wiersza. W ciągu tyłu lat jej emocjonalność i wrażliwość w czytaniu nie zmieniła swojego stopnia, nawet trochę, nie ważne, czy dziewczynka była z tego powodu wytykana palcami, czy nie. Gdy przestała czytać, sala nie wybuchła śmiechem, jak to czasami się zdarzało, a pogrążona była w ciszy, co zmusiło Anię do zastanowienia, czy było lepiej, czy gorzej niż zwykle.

— Ślicznie Aniu, możesz już usiąść — zarządziła nauczycielka. W szkole to zdanie nauczyciela było najważniejsze i nawet żarty klasy nie zmienią podejścia Ani do właściwego odczytywania poezji.

— Tyle emocji w tak bezdusznym człowieku. Paradoksalnie, prawda Aniu? — powiedział Charlie, przerywając ciszę.

— O co ci chodzi? — zapytała, nie rozumiejąc, do czego nawiązywał jej były ponadprzyjaciel.

— Chodzi mi o to, że jak na człowieka bez serca świetnie sobie radzisz z wkładaniem tylu emocji w odczytywanie wiersza — powiedział wolno i wyraźnie, tłumacząc jej, jak głupiej.

Już nieraz zdarzało jej się słyszeć niemiłe słowa ze strony Charliego, czy kogokolwiek noszącego nazwisko Sloane. Chłopak nawet po miesiącu nie był w stanie zapomnieć o odrzuceniu ze strony dziewczynki. Czuł się zdradzony i oszukany, choć ich związek trwał już dokładnie tak długo, co czas od ich rozstania. Ile jeszcze miała pokutować za chwilowy romans? Przecież nie zdradziła Sloane'a, nie złamała jego serca, zostawiając w nim głębokiej rany, jedynie przeraziła się wizją ich wspólnej wieczności, której od niej oczekiwał. Naprawdę uważał, że Ania się zgodzi? Nie tak szybko, nie w tym wieku i nie kosztem spełnienia marzeń. Charlie musiał być wariatem, skoro uważał, że po miesiącu zauroczenia wciśnie Shirley-Cuthbert w suknię ślubną. A jednak spróbował, przez co siedział teraz w innej ławce, tęsknym wzrokiem co jakiś czas spoglądając w jej stronę. Oświadczyny przed pierwszym pocałunkiem są najgorszym, na co mężczyzna może się zdobyć.

Anię mocno zabolał komentarz o tym, że jest bezduszna i bez serca, nigdy nie uważała, że nosi w sobie właśnie te wady. Pamiętała, co powiedział do niej Cole przed swoim wyjazdem. Ludzie kochają ją, bo jest najlepszym przykładem dobra. Skoro nie ma serca, jak mogła nosić w nim dobro? Czy nie potrafiąc zdobyć się na miłość, jaką oczekują od niej chłopcy, stawała się zła? Na samą myśl odpłynęła jej krew z twarzy, zabierając w jednym porywie także całą wiarę w swoją dobroć, życzliwość i szlachetność. Kim była bez tego? Pustą panienką, która po trupach dąży do bezemocjonalnych celów, poświęcając przy tym swoich przyjaciół, rodzinę... szansę na szczerą, prawdziwą i romantyczną miłość? Nienawidziła siebie za rzucone w otchłań i złamane przez siebie serca. Nie chciała ich krzywdzić, nigdy nie niszczyła tego, co wrażliwe i delikatne. A cóż było wrażliwsze i delikatniejsze od miłości? Może jedynie drobne kwiatki, które niechcący potrafiła zgnieść pod swoją stopą. Może właśnie w ten sposób postąpiła z ich sercami?

— Przepraszam, że cię zraniłam. Naprawdę, bezmiernie i wielce mi przykro. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak zły musisz być na mnie, gdy twoje serce cierpi tak bardzo, z winy odrzuconej miłości. Zgadzam się, że nie ma na świecie podlejszej rzeczy, niż jednostronne pragnienie, ale nie potrafię pragnąć tego, co ty, co rani i moje serce, bo nigdy nie chciałam skrzywdzić człowieka, tak dobrego, jakim jesteś — przepraszała, już niezliczony raz.

Chłopak miał zamiar coś odpowiedzieć, może ją obrazić, może częściowo wybaczyć, ewentualnie oba na raz, ale wciąż trwała lekcja, a panna Stacy nie mogła pozwolić klasie na takie pogaduszki. Jej lekcje i tak były już dość luźne, nie musiała wprowadzać do nich jeszcze zezwolenia na rozmowy o złamanych sercach, nawet, gdy wiązały się one z tematem lekcji. Wiersz był o wiośnie i tego tematu musiała się trzymać, a sprawę zimowych romansów, dzieci będą mogły załatwiać ze sobą na przerwie. Do tego czasu pozostało wiele płynących minut, w których czasie wszyscy już zapomnieli o jednej z wielu kłótni, w które miała okazję wplątać się Ania. Gdy jest się tak upartym, jak ona, coś tak powszedniego, jak kłótnie, były nieodmienną stałą codzienności.

Czas przerwy wreszcie nadszedł, prowadząc ze sobą niewiadomą wydarzeń, gdy nauczyciel stanowi znacznie mniejszą przeszkodę, znikając w swoim pokoju, by uczniowie mogli nakładać swe diabelskie maski. W ten czy inny sposób, oznaczało to dalszy ciąg docinków, złośliwości i nienawiści, z jakimi Ania musiała się zmagać. Dzień zapowiadający się tak cudownie, z każdą chwilą stawał się dla niej coraz gorszy, ciemniejszy niż na początku, choć południowe słońce grzało mocniej, niż wczesnym porankiem. Czy oni musieli to wszystko zepsuć? Czy choć jeden dzień nie mógł pozostać perfekcyjny, nieskalany ich nienawiścią, hańbiącą mściwością i złowrogim uśmiechem, który wykrzywiał ich piękne twarze? Piękno stawało się przez to karykaturą idealności, do której Ani potrzeba było tak niewiele. Sama myśl o tym drażniła ją, była wściekła, że wszystko sprowadza jej optymizm na dno. Niech niszczą go, kiedy chcą, tylko nie pierwszego dnia wiosny, on zawsze był tak daleko od tragedii.

— Hej rudy Burku, jeszcze do ciebie nie dotarło, że wszyscy mamy cię już dość? — odezwał się Billy Andrews ze swoją słynną dumą i pewnością, że jego słowa, wypowiedziane w imieniu wszystkich, faktycznie kryją się w głowie każdego. — Nie uważasz, że lepiej by było, gdyby ciebie tu nie było? — zapytał.

— Daj jej spokój — próbował wtrącić się Gilbert, ale jego słowa były słabe. Chronił Anię zaledwie na tyle, na ile mógł się zdobyć ze złamanym przez nią sercem. Z taką kontuzją niezwykle ciężko było mu trzymać przed nią tarczę, co Billy paskudnie wykorzystywał.

— Blythe, a ty ciągle udajesz rycerza? — Andrews zwrócił się z pytaniem do byłego kolegi. — Po tym, co ci zrobiła? Kto jak kto, ale ty chyba najmocniej od niej oberwałeś, choć to Charliego oświadczyny odrzuciła. Na ciebie nawet nie chciała spojrzeć, ruda wariatka. Na chłopaka, który był na każde jej skinienie palcem i gotów, by pobić każdego, za byle słowa. I co ci z tego przyszło Gil? Zupełnie nic, jedynie stoisz i wciąż za nią walczysz. Kiedy zrozumiesz, że to po drugiej stronie powinieneś stać? Kiedy ten Zły Pies zdani cię tak mocno, że już nie będziesz umiał się podnieść?

Słowa Billy'ego poruszały największe wątpliwości w umyśle Gilberta, trafiając w jego czułe punkty, niczym Robin Hood w jabłko. Takiej celności argumentów się po nim nie spodziewał, więc słowa tkwiące gdzieś na końcu języka, nie chciały wydostać się na światło dzienne, bo wątpliwości skutecznie wygrywały walkę ze zdrowym rozsądkiem. Co mógł powiedzieć w takiej sytuacji, by nie wyjść na głupiego? Wcale niezwykle nie cierpię z jej powodu, choć moje serce rozdarte jest na kawałki? Wcale nie kocham jej tak mocno, choć nie potrafię zmusić się do zapomnienia o niej? Wcale nie jestem na każde jej zawołanie, choć nie jestem w stanie pozostać głuchy na jej prośby? To wszystko prowadziło do jednego; całkowitego potwierdzenia słów Billy'ego. Walczył o Anię, jak o zamek, po którym zostały jedynie ruiny. Był samotnym rycerzem, bez królestwa, do którego mógłby wrócić, wciąż żywy, choć po przegranej wojnie, lepiej by mu było zginąć w czasie walki. Co mógł na to poradzić? Nie umiał porzucić ruin ani w nich zostać.

— Nie masz pojęcia, o czym mówisz — odezwał się zachrypniętym głosem, a jego słowa nie chciały przejść mu przez gardło, więc popychał je na głos z wielkim wysiłkiem.

— Mam świetne pojęcie o tym, co mówię Blythe. Gdyby nie ona, nie spotkałaby nas nawet połowa tych okropnych rzeczy. Choćby to, że moja siostra nie uciekłaby sprzed ołtarza, gdyby ruda nie naopowiadała jej tych swoich historyjek.

— Prissy nie chciała porzucić nauki dla mężczyzny! Sama zdecydowała, że woli najpierw skończyć uniwersytet. To małżeństwo było dla niej ograniczeniem — wytłumaczyła się Ania.

— Małżeństwo byłoby dla niej najlepsze, ale czemu ty miałabyś to zrozumieć? Sama nie przyjęłaś zaręczyn. Nie mam pojęcia, jak ktoś w ogóle mógł się tobie oświadczyć, więc może to i lepiej, że Charlie nie będzie musiał się z tobą męczyć.

— Dość! — krzyknęła Ania.

Ten idealny dzień, tak piękny, o tak cudownym początku, zwiastującym fantastyczność wszystkich jego następnych chwil, pędził ku rozpadowi. Wystarczyło kilka lekcji, by tragizm sytuacji sięgnął zenitu, gdy nawet jej rycerz na białym koniu, nie mógł nic poradzić, zastanawiając się nad bezdusznością niemożliwej do zdobycia damy jego serca. Czy była jego Dulcyneą, dla której musiał stoczyć walkę z wiatrakami, by dosięgnąć swoich wyimaginowanych idei? Może jej cudowność tak naprawdę była jedynie w jego oczach, wywołana przez siłę emocji, które do niej czuł? Miłość zaślepiała ludzi, odbierając im zdolność myślenia, kradnąc realizm, by na koniec spotkał ich ból rzeczywistości. Jednak Gilbert, mimo wydostających się z serca wątpliwości, zagłuszał je, pamiętając, co ta jedna mała dziewczynka zdążyła dokonać. W jego myślach trwał pożar, autentyczny ogień trawiący ściany domu państwa Gillis, gdy Ania samotnie wyskoczyła do środka. Zaryzykowała życiem dla budynku, pustych czterech ścian i wtargnęła do środka, dbając o to, by ogień stracił swój dostęp do tlenu. Zamknęła drzwi, okna, wcisnęła szmaty w szpary, a na koniec wyszła stamtąd z osmaloną twarzą, dumna z powodzenia planu. Ogień wygasł, tak samo, jak płomień wątpliwości w myślach Gilberta. Jeżeli Ania Shirley-Cuthbert nie była niesamowita, to nikt nie był.

Ta nadodwaga Ani nie zniknęła mimo upływu lat. Dziewczynka chciała, by jej życie było jak opowieść, jej czyny musiały być dumne i godne opisania, dlatego tak wolno wychodziła ze szkoły swojego drugiego dnia i również dlatego, po trzech latach, zrobiła to samo. Bez słowa zaczęła odchodzić, słysząc pytające okrzyki ze strony Diany. Co panna Stacy pomyśli sobie o wychodzeniu ze szkoły w połowie lekcji? Czy to w ogóle było ważne? Nie. Nie dzisiaj. Nie tak cudownego dnia, mały epizod tego nie zniszczy, ten dzień jeszcze skończy się idealnie. Dlatego wyszła ze szkoły, kierując się w jedno z kilku najpiękniejszych miejsc w Avonlea. Pola Wysokich Traw* zaledwie zaczynały zakwitać i jego zwykle wysokie rośliny sięgały jej zaledwie do kostek. Na polance panowała cisza, niewzruszona wiatrem, tonąc w stojącym powietrzu, a całkowita pustka scenerii robiła miejsce dla wyjątkowego aktora. Ogromny dąb był jedynym drzewem w tym miejscu, samotnie występując wśród wysokich traw, choć latem mógł wsłuchiwać się w ich cudowny szelest. Na jednej z jego gałęzi wisiała lina i nie był to zwykły przypadek. Ania sama ją tam powiesiła, by móc wdrapywać się na roślinę i odkryć się w koronie jego kwitnących liści.

Nic nie uczyniłoby tego dnia idealniejszym, niż oglądanie wiosny spomiędzy zakwitających liści, jednego z jej zielonych przyjaciół. Mimo przykrych słów, była w tym momencie naprawdę szczęśliwa, w końcu, już tak wiele razy słyszała, jak ją obrażają, że wydźwięk złośliwości zniknął w tłumie wspomnień, ale widok, rozciągający się przed nią, trwał teraz. Ania oparła się na gałęzi, niemalże leżąc, z głową opartą na jednym ramieniu i włosami zwisającymi w powietrzu. Rudy kolor odznaczał się na tle zielonych listków, które zagubiły się w jej pasmach. Patrzyła przed siebie, na rozciągające się pole zakwitającej trawy i wiedziała, że było warto. Jak powiedziała jej to kiedyś ciocia Josephie, nie żałowała niczego.

* te "Pola Wysokich Traw" wymyśliłam, bo nie mam pojęcia, czy to ma jakąś oficjalną nazwę. W razie, gdyby miało, proszę mnie poprawić!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top