2
Rozdział poprawiony przez fs_animri
*Few hours earlier*
Czarnowłosy mężczyzna z westchnieniem spojrzał na papiery leżące przed nim.
Było ich dużo, o wiele za dużo.
Miał już dość uzupełniania ich. Minęło kilka godzin odkąd szef mu to zlecił.
Chciał już skończyć i wrócić do domu.
To była chyba najgorsza część roboty policjanta - dokumenty. Istne zło i pochłaniacz cennego czasu.
Niebieskooki przetarł twarz i odłożył długopis na biurko.
Stanowczo potrzebował snu, albo kawy.
Tak, to był dobry pomysł.
Ciemny, gorzki napój chodź trochę pobudzał i dodawał energii.
Przydałoby mu się to.
Stwierdził, iż nie pogardzi kubkiem lub dwoma tego życiodajnego napoju.
Podniósł się z fotela, rozprostowując kości. Skrzywił się, słysząc charakterystyczne pstrykniecia.
Chwycił swoje naczynie, aby ponownie go użyć. Powolnym krokiem ruszył w stronę kuchni znajdującej się na komendzie.
Zamrugał kilkakrotnie, aby wyostrzyć swój wzrok. Zmęczenie dawało mu się we znaki.
Gdy tylko otworzył drzwi do pomieszczenia, jego ciało zostało gwałtownie pchnięte do środka, na ścianę.
Wstrzymał chwilowo oddech, nie do końca wiedząc co się dzieje.
Nie zarejestrował niczyich kroków na korytarzu.
Spojrzał na mężczyznę przed nim, który podtrzymywał go za kołnierz munduru.
Przełknął głośno ślinę, śledząc jego wkurzoną twarz wzrokiem.
Była późna godzina, na służbie było raptem kilka osób, z czego wszyscy oprócz tej dwójki znajdowali na patrolach.
Nie poprawiało to jego sytuacji.
Wiedział, że jest na przegranej pozycji. Dlatego oczekiwał tego, co miało się zaraz wydarzyć.
W pewnym momencie ciemnowłosy zamachnął się, uderzając w jego twarz pięścią.
Dante poczuł paraliżujący ból, policjant przed nim miał na ręce jakiś pierścień, który potęgował uderzenie.
- Wiesz za co to, prawda? - warknął mężczyzna, mocniej przyciskając go do ściany.
Czarnowłosy pokiwał głową na "nie". Zabrakło mu odwagi na odezwanie się.
Zresztą, wciąż bolała go szczęka.
Przez brak odpowiedzi, rozmówca się jeszcze bardziej zirytował, po raz kolejny uderzył niebieskookiego, rozcinając mu wargę.
- Odpowiedz! - krzyknął policjant.
- Nie wiem.. - mruknął cicho Capela, uciekając wzrokiem w głąb pomieszczenia.
- Nudzi ci się, że składasz na mnie skargi Rightwill'owi?! - odparł oprawca.
- Ja tylko przekazałem to, o co prosili inni policjanci.. Zresztą, musiałem poinformować szefa, że postrzeliłeś cywila - bronił się Dante.
- Uwierz mi Capela, że nie chcesz ze mną zadzierać. Niech dzisiaj uświadomi ci, że jestem zdolny do wszystkiego! A twoje słowa nic nie znaczą, dobrze o tym wiesz. Także lepiej przestań się mieszać w nie swoje sprawy, bo zaczniemy spotykać się częściej! - warknął ciemnowłosy.
- Czy ty mi grozisz? - niebieskooki uniósł brew w zdziwieniu. - Wiesz, że to jest karalne?
Policjant odsunął czarnowłosego trochę od ściany, by po chwili z impetem go na nią pchnąć.
Niebieskooki czuł jak zakręciło mu się w głowie od uderzenia. Syknął cicho, czując ból.
- Spróbuj kogoś o tym poinformować, zobaczymy czy będziesz taki hop do przodu, jak wydam na twojego syna list gończy. W końcu jest przestępcą, nie? Znajdował się w policji pod przykrywką, należąc do grupy zorganizowanej. Nie dobrze by było, gdyby poszedł na karę śmierci lub dożywocie.. - powiedział mężczyzna, uśmiechając się złośliwie.
Czarnowłosy spojrzał na niego z widocznym strachem a oczach.
Nie chciał by jego syn ucierpiał przez jego kłótnie ze współpracownikami.
- Nikomu nie powiem.. - mruknął Dante, po chwili się krzywiąc na mocno zaciśniętą rękę na jego ramieniu.
- No ja myślę. Nie martw się, nikomu nie byłoby szkoda gdybyś sie zabił z powodu syna. Wszyscy wręcz by się cieszyli - rzekł oprawca, szczerząc się. - Dobrej nocy! - dodał jeszcze ciemnowłosy i opuścił pokój, przed tym zostawiając kołnierz Dante w spokoju.
Niebieskooki odetchnął głęboko i złapał się za twarz, która go niemiłosiernie bolała.
Obawiał się, nie tylko o siebie, ale i o Ernesta. Po za tym, wiedział że nie ma szans.
Mezczyna był od niego silniejszy, a Capela nie miał w sobie tyle odwagi, by się sprzeciwić lub komuś o tym powiedzieć. Bał się o syna.
Czarnowłosy po uspokojeniu oddechu, szybkim krokiem ruszył do wyjścia z budynku.
Chciał opuścić to miejsce, by go znowu nie spotkać. Nie przejmował się, że zostawił tam klucze od samochodu.
Stwierdził, że pójdzie do domu pieszo. Dobrze mu to zrobi, trochę odetchnie i się wyciszy.
Przez kilkanaście minut szedł pustymi uliczkami. Może nie było to bezpieczne, ale niebieskooki miał to gdzieś. Mógł zginąć. Może nawet tak będzie lepiej?
Jakżeby inczej, los postanowił go wysłuchać. Przed jego oczami pojawiły się światła reflektorów. Usłyszał pisk lecz mimo tego czuł, że wciąż żyje.
Jak to możliwe?
Spojrzał niepewnie z pod kaptura bluzy policyjnej na biały samochód przed nim, oczekując najgorszego..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top