17

Hejka misie kolorowe!

Rozdział troszkę później dzisiaj, oczywiście poprawiony przez fs_animri <3

Miłego wieczoru i weekendu :3

Jadąc pojazdem na rabunek banku, Dante siedział zamyślony. W jego głowie przetwarzały się zdania jakie padły podczas rozmowy sam na sam z Jankiem.

***

- Co ty odpierdalasz?! - warknął ciemnowłosy i złapał mocno za jego ramię.

Oczywiście wcześniej upewnił się, że Gregory opuścił już garaż. Na jego twarzy malowała się złość i furia.

- Przecież nic nie zrobiłem.. - mruknął cicho niebieskooki, ze spuszczonym wzrokiem.

Juan szarpnął jego ramieniem i spojrzał na niego ostro.

- Czy ty to powiedziałeś Montanhie?! - zapytał Pisicela z wyrzutem.

- Nie, nic mu nie powiedziałem - czarnowłosy odparł szczerze. Starszy zacisnął mocniej rękę na jego ramieniu. - Przysięgam! Proszę, puść, to boli..

- Mam kurwa nadzieję! Doigrasz się w końcu. Słyszałem, że twój synek jest w mieście. Przyjechał podobno ze znajomymi. Chyba naprawdę chciałbyś, abym go znalazł! - powiedział Pablo, uśmiechając się złośliwie.

Capela lekko się zmieszał na to zdanie. Nie miał pojęcia o pobycie swojego syna w mieście. To go dodatkowo zdołowało, w końcu to wyglądało, jakby jego własny syn mu nie ufał. Nie powiedział, że jest w los Santos, oraz wyglądało by na to, że nie chce mieć z nim kontaktu.

- On nic nie zrobił. Zostaw go w spokoju.. - wymamrotał czarnowłosy.

- Zamknij mordę i nie mów mi co mam robić! Radzę ci zacząć unikać Montanhy! Za bardzo cię ode mnie odsuwa, nie sądzisz?

- On nic nie wie. Po prostu miałem z nim jechać dzisiaj na patrol.. - skłamał niebieskooki. - Na prawdę! - pisnął, ponownie czując ból spowodowany mocniejszym uściskiem.

- Lepiej żebyś nie kłamał! - warknął Juan.

Ciemnowłosy słysząc otwierające się drzwi, gwałtownie odsunął się od młodszego, uśmiechając się sztucznie.

***

Czarnowłosy ocknął się z rozmyślań, czując potrząśnięcie ramieniem. Syknął cicho na ból tym spowodowany i obrócił się w stronę sprawcy.

Zauważył Gregory’ego, który przyglądał mu się ze zmartwieniem. Rozejrzał się po okolicy. Stali na jakimś poboczu.

- Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie brunet.

- Tak, przepraszam, zamyśliłem się - mruknął Dante, ponownie odwracając wzrok.

- Może powinieneś wrócić do domu? - spytał nieśmiało Gregory.

- Nie, już jest okej. Serio - skłamał niebieskooki, uśmiechając się sztucznie.

Montanha westchnął i dołączył się do ruchu, kierując pojazd na zgłoszenie o napadzie na bank..

***

Brązowooki wszedł do szatni, zdejmując z siebie mundur. Cały czas po głowie chodziła mu sytuacja z Dante.

Nie mógł się na niczym skupić i wyczekiwał momentu rozmowy z Erwinem na ten temat. Chciał się z nim podzielić spostrzeżeniami.

Dlatego też, jak najszybciej umiał przebrał się w strój cywilny, jakim były czarne dżinsy oraz beżowy golf.

Wyszedł z komendy, uprzednio zostawiając wszystkie rzeczy z służby w szafce. Skierował się do swojego samochodu i do niego wsiadł, głęboko wzdychając.

Odchylił głowę na siedzeniu, zastanawiając się czy na pewno jego podejrzenia są słuszne. Nie chciał nikogo oskarżyć bezpodstawnie.

Jednakże, wszystko co dziś zauważył, wskazywało tylko na jedno.

Wyciągnął z kieszeni obcisłych spodni swój telefon, oraz wyszukał odpowiedni numer. Wybrał go i oczekiwał na połączenie.

Już po kilku sygnałach usłyszał zaspany głos złotookiego.

- No? - mruknął siwowłosy, zapewne wciąż mając zamknięte oczy.

- Część pastorku, chciałem się spotkać i pogadać - brunet stwierdził niepewnie.

- No to mów Grzesiek, jest dwudziesta trzecia, nie spałem od ponad doby.. - burknął Erwin, ponaglając go.

- To nie jest rozmowa na telefon. Chodzi o Dante.. - odparł Gregory.

- Co z nim? - zapytał żywiej Knuckles, jakby od razu tchnęła go energia.

- Spotkajmy się na dachu, za 10 minut - powiedział Montanha, chcąc się rozłączyć, lecz jego rozmówca go zastopował.

- Nie! Czekaj! Coś mu się stało? Wszystko z nim w porządku? - złotooki mówił chaotycznie.

W tle było słychać szamotanie. Prawdopodobnie młodszy ubierał się do wyjścia i zgarniał różne przedmioty.

- Erwin, pogadamy na dachu. Nic mu nie jest - brązowooki przewrócił oczami. - Chyba - dodał ciszej i się rozłączył.

Głośno westchnął i rzucił telefon na siedzenie. Odpalił silnik pojazdu i zaczął jechać w kierunku ich miejsca spotkań.

Jego myśli były mało uporządkowane. Wszystko się ze sobą mieszało, a on sam nie potrafił dojść do jakiegoś sensownego wniosku.

Dopiero teraz zaczynał czuć złość skierowaną do Juan'a. Mimo iż nie miał dowodów, to wiedział praktycznie w stu procentach, że to on stoi za wielokrotnym pobiciem Dante.

Bardzo go to wkurzało. Nie miał on prawa znęcać się na cywilem, funkcjonariuszem policji, jego przyjacielem..

Po kilku minutach zatrzymał pojazd na chodniku przy schodach. Wysiadł z samochodu i go zamknął, ruszając na górę. Głośno westchnął i zaczął przygotowywać się psychicznie na to spotkanie..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top