Rozdział 1: Najbardziej znienawidzona obywatelka

W roku tysiąc osiemdziesiątym dziewiątym, aby uniknąć dalszych wojen i konfliktów zbrojnych między państwami, naukowcy wspólnymi siłami opracowali technologię, za pomocą której znikały głód, bieda i zniszczenie. Dzięki nakładanemu na wymiar rzeczywisty hologramowi to co brzydkie, nieczyste i niechciane stawało się niewidoczne dla ludzkich oczu.

Iluzja objęła cały obszar samotnej wyspy nazywany odtąd Interslavią, który został podzielony na pięć sektorów: Ragę, Erę, Garę, Urę i Zarrot.

Ojcowie Zjednoczyciele zgodnie stwierdzili, iż by podtrzymać równowagę w społeczeństwie należy oddzielić istoty wierne starym bogom od tych, co zaprzedały się zmorom. Nawet szeptuchom Iluzja zamknęła usta i wszechwidzące oczy.

Nastała nowa era, w której nie było miejsca na zmory. Era idealnego świata Prawii, gdzie wojny i głód były nieznane. Nastała era Iluzji, namacalnej i mentalnej rzeczywistości...

Duże pomieszczenie biurowe na szesnastym piętrze nowoczesnego wieżowca pogrążone było w półmroku. W powietrzu unosiły się kłęby mentolowego dymu, a holograficzny ekran wyświetlał właśnie najnowsze wycinki z dzienników z całego świata dotyczące śmierci jednej ze Zjednoczycielek Iluzji – Żywii.

Przy mahoniowym biurku siedziała niewysoka dziewczyna o krótkich, falowanych blond włosach okalających jej okrągłą twarz. Tomira Morana była jednym z wielu „cudownych dzieci" Protektoratu i tak jak wiele dziedziców bogatych i szanowanych rodów, została wcielona do służby zaledwie w wieku czternastu lat. Po przejściu profesjonalnego szkolenia, kolejne pięć lat  życia spędziła na ściganiu przestępców próbujących nieudolnie zniszczyć świat Prawii i ochraniała Ojców Zjednoczycieli. Lecz po śmierci Żywii, czuła w sobie pustkę, jaką teraz zapełniały tylko siwe kłęby dymu.

Nagle do biura weszła starsza siostra dziewczyny, kapitan Tomiła Morana. Towarzyszyła jej wicedyrektorka Protektoratu Iluzji. Na jej widok Tomira pospiesznie zgasiła papierosa w szklanej popielniczce i zerwała się na równe nogi, stając na baczność.

– Mara, wentylacja – powiedziała oschle Tomiła a pokój natychmiast napełnił się świeżym, przefiltrowanym powietrzem.

– Musimy porozmawiać – oznajmiła niepokojąco lodowatym tonem wicedyrektorka Bogna Łada.

Odetchnęła ciężko, usadowiwszy krępe ciało na biurowym krześle obrotowym naprzeciwko Tomiry.

– Spocznij, kapralu!

W międzyczasie starsza z sióstr stanęła za nią skrzyżowanymi na piersi rękoma. Zagryzała wargi, nerwowo stukając palcami o przedramię.

– Nie muszę mówić, że popisowo dałaś dupy. Dopuszczenie do śmierci Matki Zjednoczycielki podczas  służby... To wystarczający powód, by zgnić w więzieniu do końca życia. Niektórzy nawet domagają się przywrócenia kary śmierci... – zaczęła Bogna.

Tomira zacisnęła dłonie na krawędzi biurka, spuszczając wzrok. Niemal namacalne wspomnienia wydarzeń minionego tygodnia wciąż ożywały jej przed oczami za każdym razem, gdy mrużyła powieki. Wzbierało się w niej bezgraniczne poczucie upokorzenia i wstydu. Wciąż łudziła się, że to tylko zły sen, z którego zaraz się wybudzi. Zaklinała rzeczywistość, nie chcąc dopuścić do siebie, że to właśnie przez nią i jej niedopatrzenie stacje telewizyjne na całym świecie wyświetlały nekrolog Żywii. W jednej chwili, przez jeden błąd, stała się najbardziej znienawidzonym obywatelem Prawii.

– Jednak jeszcze nie wszystko stracone. Udało mi się ubłagać Zjednoczycieli i osiągnąć pewien kompromis.

Tomira uniosła z niedowierzaniem wzrok, gdyż była gotowa na degradację, a nawet i wyrok skazujący ją na pozbawienie wolności.

– Jesteś jednym z moich najlepszych ludzi, więc przekonałam Ojców, że możesz się przydać w jeszcze jednej kwestii... – kontynuowała Łada. – A mianowicie: nie wszyscy terroryści zostali ujęci. Chodzą pogłoski, iż przynajmniej jeden z nich z ukrył się w sektorze Ura. Lecz zależy nam na dyskrecji. Wyruszysz tam z cywila. Jeśli dobrze wykonasz powierzone ci zadanie, Ojcowie przemyślą twój powrót do Protektoratu.

– A więc Północna Interslavia... – wyszeptała ze zrezygnowaniem dziewczyna.

Północna część wyspy, na której położona była Interslavia słynęła z typowo nadmorskiego, dość surowego klimatu, sztormów i silnych wiatrów, gdzie nieodłączny element krajobrazu stanowiły portowe żurawie i srebrne wieże rafinerii.

– To jeden z największych i najbardziej zindustrializowanych sektorów. Doskonałe miejsce do prowadzenia śledztwa z ukrycia – wyjaśniła Bogna i sięgnęła po ostatniego cukierka w kryształowej misy, tak zwanego szklaka.

Głośno szeleszcząc, rozwinęła papierek i połknęła słodycz na raz.

Tomiła rzuciła teczkę z dokumentami na blat przed siostrą.

– To twój cel – poinformowała. – Pseudonim Elmir. Podejrzewamy, że to jedna z Marionetek Pająka.

Nikt tak naprawdę nie znał tożsamości Pająka. Wiedziano o nim tylko tyle, iż sam nauczył się tajników informatyki oraz hakowania i wkrótce pojął, że Iluzja jest jedynie czarnym workiem skrywającym brzydkie, gnijące zwłoki. Prawdziwy świat wciąż potrzebował odkupienia, więc postanowił zniszczyć Iluzję. Mącił i mieszał w porządku dziennym, zacierając za sobą ślady i doprowadzając do szewskiej pasji Protektorat Iluzji. Naprawdę był niczym pająk snujący podstępne sieci w każdym, nawet najmniejszym zakamarku. Lecz nikt, nawet największy geniusz zła, nie może wiecznie uciekać...

Tomira łypnęła okiem na dokumenty dwudziestokilkuletniego chłopaka. Na zdjęciu gończym widoczne były zaledwie jego ciemne oczy. Resztę twarzy poszukiwanego skrywała tradycyjna, wykrzywiona w przeraźliwym grymasie tradycyjna słowiańska maska - karaboszka.

– Nie powinno stanowić to dla ciebie najmniejszego problemu – zaćlamkała dosadnie Łada. – Liczę na rychłe powodzenie misji. A teraz spakuj się i przygotuj do drogi, wszystkie informacje masz zawarte w dokumentach przygotowanych przez Tomiłę.

– Wiem już co robić... – stwierdziła młodsza Morana.

– W takim razie odmaszerować!

– Tak jest – skinęła głową dziewczyna i wstała od biurka.

Tomiła wychyliła się zza pleców Bogny, aby odprowadzić ją do wyjścia. Na pożegnanie powiedziała tylko krótkie „do zobaczenia", lecz nim zatrzasnęła całkowicie drzwi, przycisnęła twarz do niewielkiej przerwy między nimi i framugą.

– Nie spotkamy się już raczej przed twoim wyjazdem... – wyszeptała, zerkając w bok, upewniając się, czy Bogna nie podsłuchuje. – Może powinnaś jednak przyjąć wszystko na klatę i zrezygnować z Protektoratu... Zacząć normalne życie...

Tomira zmarszczyła brwi, ale nawet nie zdążyła nic powiedzieć, gdyż wicedyrektorka zawołała zniecierpliwionym tonem starszą z sióstr.

– Ja bym tak zrobiła! – rzuciła niby od niechcenia i pociągnęła za klamkę.

Tomira jeszcze jakiś czas stała w zdumieniu pod drzwiami, zastanawiając się nad sensem słów siostry. Następnie odwróciwszy się na pięcie, ruszyła w stronę windy. Nacisnęła guzik wskazujący na parter i oparła się o metalową barierkę. Z lustra naprzeciwko zerkało na nią jej odbicie. Przyjrzała się samej sobie z wyraźnym zdziwieniem rozszerzając jasne oczy. Z szeroko rozchylonymi powiekami, wystraszona i niepewna przyszłości, ze wzrostem i urodą dziecka wyglądała jak mała, porzucona przez wszystkich dziewczynka. Nie przypominała niczym bezwzględnej i nieustraszonej agentki Protektoratu, chociaż tak właśnie sobie siebie wyobrażała. Ostatnio nurtowało ją zbyt wiele tajemnic.

Jak tylko znalazła się na zewnątrz, wyciągnęła z kieszeni spodni pomiętoloną kartonową paczkę i nim dotarła do kwatery na wschodniej części skalistej i wiecznie spieczonej żarem wyspy, na której też znajdowała się siedziba Protektoratu, wypaliła z nerwów trzy papierosy.

Rzuciła się bezwładnie na łóżko i ukryła twarz w dłoniach, głośno wzdychając.

Zdarzyło się niemożliwe - jej kariera w Protektoracie zawisła na włosku, ale jeszcze nie wszystko było stracone. Już sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Otrzymała szansę, mogacą uratować strzępy jej godności i honoru. Nie było to trudne. Wystarczyło tylko zapolować na zmanipulowanego przez Pająka szczyla, by zachować obecne życie. Bo przecież nie znała innej rzeczywistości. Z drugiej zaś strony zastanawiała się, czy to aby wystarczyło, aby oczyścić swoje imię. Przez ostatnie kilka dni spotykała się jedynie z pogardą ze strony swoich współpracowników i zmuszona była wysłuchiwać zdających się nie kończyć drwin. Protektorat Iluzji był bezlitosny: dawał jej wszystko czego potrzebowała do pełni szczęścia, w zamian wymagając niczym nie zmąconej perfekcji oraz bezwzględnego posłuszeństwa. Ona zaś trwale nadszarpnęła zaufanie Ojców Zjednoczycieli.

Ale czy miała jakiekolwiek wyjście? Gdyby zignorowała ten jeden jedyny rozkaz Matki Zjednoczycielki Żywii, by przedłużyć wizytę w Radze, jednocześnie zmieniając trasę przejazdu, zostałaby poddana postępowaniu dyscyplinarnemu za nieposłuszeństwo. Wykonanie go przypłaciła jej śmiercią.

Marionetki napadły na konwój w zacisznej, bocznej uliczce stolicy. Początkowo zamierzały jedynie uprowadzić Żywię, acz gdy padł rozkaz, by strzelać, Matka Zjednoczycielka dostała rykoszetem. Wykrwawiła się w ramionach Tomiry, kiedy ocalałe pionki Pająka rozpierzchły się w panice. W świecie Prawii zawsze ktoś musiał być winny i to ona, jako osoba odpowiedzialna za nadzór ochrony stała się kozłem ofiarnym. Wystraszoną owieczką posłaną na rzeź Ojcom Zjednoczycielom, ku satysfakcji mas.

Morana głośno wypuściła powietrze nosem i utkwiła wzrok w białym suficie. Chwilę potem rozległ się alarm przeciwpożarowy od miętowego dymu papierosowego.

***

Tomira po raz ostatni spojrzała na wschodzące słońce odbijające się w szklanych wieżowcach. Wysokie wieże nie raz zdawały się zastępować jej niebo.

Na czas odlotów przypominające szare owce chmury zostały odgonione niczym za sprawą niebiańskiego pasterza, a silny i porywisty wiatr ustał. Pogodę tu kontrolowały specjalnie sonary, dzięki czemu obce radary nie mogły wykryć położenia siedziby Protektoratu. Wojskowy śmigłowiec ze zwinnością owada poderwał się do góry.

Na lotnisku na stałym lądzie Tomira musiała przesiąść się w cywilny samochód, który zawiózł ją wprost na lotnisko w sektorzer Era. To tu zaczynało się normalne życie. Dotychczas podróżowała prywatnymi odrzutowcami Protektoratu, więc była to dla niej całkowita nowość. Zdała bagaż główny, jak każdy inny pasażer i ruszyła do punktu odpraw.

Do odlotu pozostała godzina, więc usiadła pod tablicą odlotów, nie chcąc przegapić samolotu. Z nerwów zupełnie odechciało jej się jeść i co chwila zerkała na zegarek. Machała nogami jak małe dziecko, wsłuchując się w rozmowy ludzi. Fascynowały ją przyziemne pogadanki o niczym, wielkie obietnice i wyznania. Lotnisko dla cywili było dla niej niezwykłym miejscem. Codziennie przelewano tu prawie tyle samo łez co na pogrzebach, żegnano się i witano. Jedni cierpliwie, tak jak ona, czekali na lot, inni łykali tabletki na uspokojenie i popijali je wodą z szeroko wybałuszonymi oczami. Nie musiała używać daru swoich oczu, aby dostrzec ten wachlarz emocji.

Kiedy nareszcie przyjemny kobiecy głos obwieścił otwarcie bramek, chwyciła za walizkę i podreptała do wyznaczonej bramki. Przypadło jej miejsce obok jakiejś młodej dziewczyny w okularach i starszej pani. Obie nieszkodliwe. Nawet nie próbowały jej zagadywać.

Lubiła latać, a największą atrakcją stanowił dla niej start. Wciśnięta przez prędkość w fotel, czuła się jak na kolejce górskiej, na której nigdy nie była. Poprawiła się fotelu i oparła głowę o okno. Liczyła na szybką i spokojną podróż, jednak przez pełne półtora godziny, siedzący za nią dzieciak kopał w siedzenie przed sobą, jeszcze bardziej wzmagając jej mdłości. Była zbyt przybita, by zwrócić mu uwagę. Przycisnęła więc czoło jeszcze mocniej do chłodnej szyby, gdzie woda zamarzła w kształcie kryształów i oddała się przemyśleniom.

Wróciła myślami do dnia śmierci Żywii i pożegnania z Tomiłą. Zastanawiała się, co Żywia w chwili śmierci miała na myśli, mówiąc jej, że Protektorat ukrywa przed nią całą prawdę i że musi ich powstrzymać zanim będzie za późno. Nie zdążyła wyjawić dlaczego. Wczorajsza rozmowa z siostrą jedynie pogłębiła jej konsternację. Lecz teraz Matka Zjednoczycielka była martwa i żadna siła nie była w stanie przywrócić ją do żywych. Musiała się z tym pogodzić, czy tego chciała czy nie.

Nim się spostrzegła, asystenci lotu poprosili o ponowne zajęcie miejsc i zapięcie pasów. Samolot zaczął podchodzić do lądowania w Urze. Kołował nad zatoką Urrską, przechylając się z boku na bok. Jak tylko otworzono drzwi, wszyscy rzucili się jak wściekli w stronę wyjścia.

Tomira wolała uniknąć nieprzyjemnego tłoku oraz zbędnych przepychanek, dlatego też cierpliwie zaczekała na swoim miejscu do czasu, gdy prawie wszyscy opuścili pokład. Podziękowała uśmiechniętym stewardesom za lot i zbiegła po schodkach na płytę lotniska.

Potem zabawa rozpoczęła się na nowo. Ludzie biegli, taranowali się nawzajem i krzyczeli, gubiąc własne dzieci i potykając się o cudze bagaże, by jak najszybciej przedostać się przez  skanery tożsamości. Zaczynała wątpić, czy życie w społeczeństwie było jej powołaniem

Opuściła lotnisko i zapaliła kolejnego papierosa. Westchnęła głęboko. Był początek września, a na dworze wciąż było przyjemnie ciepło. Długi, czarny wełniany sweter wystarczył, by nie zmarznąć. Powietrze nie pachniało tu rozgrzanymi słońcem ziołami, rozmarynem, tymiankiem czy szałwią. Przesiąkała je nieprzyjemna, miejska wilgoć.

Wcześniej otrzymała od Bogny dokładne instrukcje tego, co ma zrobić po wylądowaniu. Zgodnie z nimi miała poczekać na busa, który miał ją zabrać do centrum miasta. Zamiast tego od razu wsiadła do pierwszej z brzegu taksówki.

– Dokąd jedziemy? Na dworzec? – spytał stary taksówkarz z wąsem.

– Tak właściwie to nie. Poproszę na Nadbrzeże Mokoszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top